Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Hurrungane - Alpy wśród norweskich fiordów > NORWEGIA
Norway Dream relacje z podróży
Na początku największego fiordu w Norwegii – Sognefjorden znajduje się małe górskie miasteczko Ardal. To niewiarygodne, że to właśnie stąd, przez gęstwiny drzew, krzewów i nurty dzikich rzek docieramy do krajobrazu, który zdecydowanie przekracza nasze wyobrażenie o górach Norwegii.
Słowem wstępu
Hurrungane leżą w południowo-zachodniej części gór Jotunheimen i bardzo często porównywane są do Alp Szwajcarskich ze względu na swój nietypowy, strzelisty charakter. Większość szczytów przekracza tutaj 2 tyś metrów, 6 z nich wymaga wspinaczki a 6 przekroczenia lodowca. My z powodu braku wystarczających umiejętności i sprzętu zdecydowałyśmy się na trekking. To była nasza mała babska wyprawa.
Razem z Kasią zapakowane w dwa duże plecaki, walizkę i dwa małe plecaki podręczne ruszyłyśmy samolotem z Warszawy do Oslo. Ktoś pewnie zapytałby się w jaki sposób nosiłyśmy walizkę w górach? Otóż ta walizka i plecaki podręczne to był dodatkowy bagaż, który zostawiałyśmy w akademiku w Oslo. Wyjazd w Hurrungane był również zapoczątkowaniem półrocznej wymiany studenckiej, która miała zacząć się 1,5 tygodnia później.
„Kasiu, nic się nie martw, na pewno z tymi bagażami złapiemy stopa z lotniska do Oslo. Po prostu musimy” Ta niezbyt optymistyczna decyzja musiała zapaść. Obiecałyśmy sobie oszczędnośc na każdym kroku. Dojazd do Oslo z lotniska Sandefjord to niebagatelna 200 NOK! Ale Kasia chyba nie podzielała mojego optymizmu, a ja też chyba nie do końca widziałam powagi tego problemu. Miałyśmy nawet kłopoty, żeby ruszyć się z tym bagażem o kilkaset metrów, a co dopiero dojść do jakiejś drogi głównej. Na szczęście w akcje wkroczyła mama Kasi i umówiła nas z polakiem, który mieszka niedaleko, a ten bez problemu nas podwiózł pod same drzwi akademika. Mamy górą!
Autostopem w góry
Przepakowanie, omówienie planu, krótki sen. Następnego dnia rano stałyśmy już przy wylocie drogi E16 z Oslo. 20 minut czekania i na nasze szczęście zatrzymał się Palestyńczyk. Jechał do Bergen a to prawie ¾ naszej drogi. Wsiadłyśmy bez zastanowienia i od razu rozpoczęłyśmy żwawą dyskusje. To niesamowite! Jesteśmy już w drodze! Mijamy pierwsze krajobrazy autostrady norweskiej. Natura tutaj rzeczywiście bezbłędnie komponuje się w infrastrukturę. Bez przerwy mijamy, jeziora, góry, lasy. Prawie wszędzie widzimy góry!
Po dwóch godzinach robimy przerwę i zachodzimy do sklepu. Dzięki bogu bo obie zaczęłyśmy już przysypiać… a tu trzeba być czujnym! Palestyńczyk kupuje nam po dużym czekoladowym ludzie. „Jeden posiłek do przodu” – myślimy jednocześnie. W końcu jechałyśmy na 10 dni a jedzenia miałyśmy na około 8. Przy takim wysiłku jaki nas czekał mogłyśmy się spodziewać dość szybkiej utraty energii.
Szczęśliwie Pan kierowca dowiózł nas do wyznaczonego wcześniej celu. Złapałyśmy jeszcze dwa karawany na stopa oraz jedna norweszka powiozła nas do samego wylotu doliny… byłyśmy na miejscu!
Komu w drogę, temu czas…
Z wielką dumą przekroczyłyśmy szlaban, który zamykał wjazd samochodom. Szłyśmy lekko w górę betonową ścieżką. Niedługo miało robić się ciemno więc trzeba było zacząć myśleć o noclegu. Gdy weszłyśmy na szlak przez dłuższy czas nie zapowiadało się że zobaczymy coś „płaskiego” „A to pech – tu się nigdzie nie rozłożymy” – zwraca uwagę Kasia. „A za tym mostkiem? Pójdę i zobaczę” – odpowiadam. Na szczęście tuż przy rzece udaje nam się ugnieść gałęzie i rozłożyć namiot. Miejsce nie jest wymarzone ale dostęp do wody to rekompensuje.
Pierwsze dni wędrówki były chyba najtrudniejsze, ponieważ całe zapasy żywnościowe i namiot nosiłyśmy na plecach. Łącznie około 15-20 kg na głowę. Tępo nie było za szybkie, ale jednocześnie nie robiłyśmy dłuższych przerw. No bo po co? Większość terenu po którym się poruszałyśmy to głównie podmokłe zarośla, trawy i mało skał. Naszym planem było przejście masywu dookoła i dostanie się pod hotel Turtagro, gdyż jest to najlepsze miejsce wypadowe w najbardziej eksponowane odcinki górskie. Z tego miejsca miałyśmy również najlepsze opisy tras.
Postanowiłyśmy jednak zmienić nieco plan, zboczyć z drogi i zanocować wyżej w dolinie Midtmaradalen oraz następnego dnia odwiedzić kabine ratunkową Skagastolsbu. W tym celu musiałyśmy zostawić plecaki, gdyż doczytałyśmy w naszym „przewodniku” (czyt. Wydrukowane opisy z Internetu) że kiedyś odcinek ten był zaporęczowany. Dziś jednak, na żelazne ułatwienia nie było co liczyć. Dwa momenty przysparzają nam niemałych emocji, ale szczęśliwie docieramy do chatki! Skagastolsbu w przeszłości pełniło funkcję schronu ratunkowego dla wspinaczy przy np. załamaniu pogody ale w obecnym czasie z powodu zniszczeń i nadmiernej eksploatacji nie spełnia już tych samym funkcji co kiedyś. Mimo tego murowany budynek z otwartymi drzwiami zachęca do krótkiego odpoczynku. Z góry zaczynają dochodzić odgłosy ludzi. To norwescy wspinacze – pierwsi ludzie w naszej górskiej wędrówce. Od razu odgadują, że jesteśmy z Polski. Czy dlatego że napomniałyśmy, iż jesteśmy w górach 10 dni a jedzenia mamy na 8? Być może, ale jednocześnie okazują się pomocni i częstują nas swoimi kanapkami. Od razu kalkulujemy z Kasią, że w takim razie na dziś jedzenia nam już starczy, ewentualnie pokusimy się o jakąś zagryzkę na wieczór. Szybko zaczyna się chmurzyć i kropić deszcz. Postanawiamy szybko schodzić bo przed nami trudne zejścia, które przy mokrej skale mogą stać się nie do przejścia. Z żalem żegnamy się z norwegami i schodzimy na dół. Z małymi kłopotami odnajdujemy nasz depozyt, który zostawiłyśmy pod charakterystycznym kamieniem, niestety z innej perspektywy podobnym do całej reszty kamieni i głazów rozsianych po całej dolinie
Jednym z momentów, który utkwił mi w pamięci był nocleg pod szczytem Fannaraki. Spałyśmy na kamieniach ok. 300 metrów (?) od szczytu. Przejrzystość powietrza i różnorodność krajobrazu były naprawdę zapierające dech w piersiach. Bez chmur, wiatru i przy znośnej temperaturze. To był jeden z najpiękniejszych momentów całego wyjazdu.
U celu
6 dnia wreszcie dotarłyśmy do Turtagro – bardzo drogiego hotelu (dwuosobowy pokój 960 NOK za noc) z którego nawet norwescy wspinacze nie żałują korzystać. Czujemy się nieswojo nawet leżąc przed nim na trawie. Liczymy porcje jedzenia i stwierdzamy, że niewiele zostało… Na zakupy w Turtagro nie ma co liczyć bo tu nie ma sklepu. A nawet gdyby było to nie ceny dla nas.
Słońce tego dnia paliło strasznie. Nie mogłyśmy jednak za długo się wylegiwać więc z hotelu ruszyłyśmy w kierunku południowo wschodnim do doliny, której nazwy ciężko się doszukać i rozłożyłyśmy namiot z dala od ludzi. 7 dnia postanowiłyśmy wspiąć się na Dyrhaugstindane. Zostawiłyśmy depozyt pod kamieniem i szłyśmy na lekko. Zjadłyśmy średnie śniadanie, na lunch miałyśmy tylko po kilka orzechów i wodę. W trakcie tej wędrówki przeszłyśmy bardzo przyjemny scrambling chodź początkowe podejście pod górę było trochę nudne – głównie po wielkich głazach bez zmieniajacych sie widoków. Drogę czytałyśmy z naszych opisów bo nie prowadzi tam żaden szlak. Dałyśmy radę. Schodziłyśmy jednak bardzo osowiałe i zmęczone. Po dojściu na biwak nie byłyśmy w stanie nawet rozłożyć namiotu. Następny dzień postanowiłyśmy przeznaczyć na odpoczynek. Na totalne błogie lenistwo I dobrze na tym wyszłyśmy bo następny dzień był deszczowy i burzowy. Namiot chodź mały wytrzymał cały dzień, a my cały dzień leżałyśmy i spałyśmy w namiocie. Nikt nie śmiał narzekać na nudę.
8 dnia kropił mały deszczyk. Zebrałyśmy wszystkie nasze rzeczy i postanowiłyśmy tym razem wejść na łatwy szczyt Soleibotntindane. Dojechałysmy tam stopem ok 10 km. Mgła, wiatr, deszcz, ogólnie nieciekawie. Ale idziemy. Jesteśmy już ok 15 min. od szczytu ale bardzo wieje, a my z powodu ogólnego przemęczenia postanawiamy zawrócić. Mimo tego że sama grań jest szeroka to kończy się po obu stronach przepaścią i jest ciągle we mgle. Boję się że nas tam zdmuchnie. Zawracamy. Ale to był niestety błąd. Bo chwile potem mgła znika i pojawia się małe słoneczko. A niech to!
„Kacha a co ty na to żeby zostawić te góry. Pogoda nie zapowiada się na poprawę, przydałoby się kupić coś do jedzenia no i może jakaś odmiana? Może Bergen?” Zgadza się prawie bez zastanowienia. Postanawiamy złapać stopa do Bergen! I tak oto w kraju w którym jeżdżenie stopem nie jest w ogóle popularne na górskiej drodze łapiemy samochód w ciągu 20 min i późnym wieczorem docieramy do najbardziej deszczowego miasta w kraju.
Hurrungane leżą w południowo-zachodniej części gór Jotunheimen i bardzo często porównywane są do Alp Szwajcarskich ze względu na swój nietypowy, strzelisty charakter. Większość szczytów przekracza tutaj 2 tyś metrów, 6 z nich wymaga wspinaczki a 6 przekroczenia lodowca. My z powodu braku wystarczających umiejętności i sprzętu zdecydowałyśmy się na trekking. To była nasza mała babska wyprawa.
Razem z Kasią zapakowane w dwa duże plecaki, walizkę i dwa małe plecaki podręczne ruszyłyśmy samolotem z Warszawy do Oslo. Ktoś pewnie zapytałby się w jaki sposób nosiłyśmy walizkę w górach? Otóż ta walizka i plecaki podręczne to był dodatkowy bagaż, który zostawiałyśmy w akademiku w Oslo. Wyjazd w Hurrungane był również zapoczątkowaniem półrocznej wymiany studenckiej, która miała zacząć się 1,5 tygodnia później.
„Kasiu, nic się nie martw, na pewno z tymi bagażami złapiemy stopa z lotniska do Oslo. Po prostu musimy” Ta niezbyt optymistyczna decyzja musiała zapaść. Obiecałyśmy sobie oszczędnośc na każdym kroku. Dojazd do Oslo z lotniska Sandefjord to niebagatelna 200 NOK! Ale Kasia chyba nie podzielała mojego optymizmu, a ja też chyba nie do końca widziałam powagi tego problemu. Miałyśmy nawet kłopoty, żeby ruszyć się z tym bagażem o kilkaset metrów, a co dopiero dojść do jakiejś drogi głównej. Na szczęście w akcje wkroczyła mama Kasi i umówiła nas z polakiem, który mieszka niedaleko, a ten bez problemu nas podwiózł pod same drzwi akademika. Mamy górą!
Autostopem w góry
Przepakowanie, omówienie planu, krótki sen. Następnego dnia rano stałyśmy już przy wylocie drogi E16 z Oslo. 20 minut czekania i na nasze szczęście zatrzymał się Palestyńczyk. Jechał do Bergen a to prawie ¾ naszej drogi. Wsiadłyśmy bez zastanowienia i od razu rozpoczęłyśmy żwawą dyskusje. To niesamowite! Jesteśmy już w drodze! Mijamy pierwsze krajobrazy autostrady norweskiej. Natura tutaj rzeczywiście bezbłędnie komponuje się w infrastrukturę. Bez przerwy mijamy, jeziora, góry, lasy. Prawie wszędzie widzimy góry!
Po dwóch godzinach robimy przerwę i zachodzimy do sklepu. Dzięki bogu bo obie zaczęłyśmy już przysypiać… a tu trzeba być czujnym! Palestyńczyk kupuje nam po dużym czekoladowym ludzie. „Jeden posiłek do przodu” – myślimy jednocześnie. W końcu jechałyśmy na 10 dni a jedzenia miałyśmy na około 8. Przy takim wysiłku jaki nas czekał mogłyśmy się spodziewać dość szybkiej utraty energii.
Szczęśliwie Pan kierowca dowiózł nas do wyznaczonego wcześniej celu. Złapałyśmy jeszcze dwa karawany na stopa oraz jedna norweszka powiozła nas do samego wylotu doliny… byłyśmy na miejscu!
Komu w drogę, temu czas…
Z wielką dumą przekroczyłyśmy szlaban, który zamykał wjazd samochodom. Szłyśmy lekko w górę betonową ścieżką. Niedługo miało robić się ciemno więc trzeba było zacząć myśleć o noclegu. Gdy weszłyśmy na szlak przez dłuższy czas nie zapowiadało się że zobaczymy coś „płaskiego” „A to pech – tu się nigdzie nie rozłożymy” – zwraca uwagę Kasia. „A za tym mostkiem? Pójdę i zobaczę” – odpowiadam. Na szczęście tuż przy rzece udaje nam się ugnieść gałęzie i rozłożyć namiot. Miejsce nie jest wymarzone ale dostęp do wody to rekompensuje.
Pierwsze dni wędrówki były chyba najtrudniejsze, ponieważ całe zapasy żywnościowe i namiot nosiłyśmy na plecach. Łącznie około 15-20 kg na głowę. Tępo nie było za szybkie, ale jednocześnie nie robiłyśmy dłuższych przerw. No bo po co? Większość terenu po którym się poruszałyśmy to głównie podmokłe zarośla, trawy i mało skał. Naszym planem było przejście masywu dookoła i dostanie się pod hotel Turtagro, gdyż jest to najlepsze miejsce wypadowe w najbardziej eksponowane odcinki górskie. Z tego miejsca miałyśmy również najlepsze opisy tras.
Postanowiłyśmy jednak zmienić nieco plan, zboczyć z drogi i zanocować wyżej w dolinie Midtmaradalen oraz następnego dnia odwiedzić kabine ratunkową Skagastolsbu. W tym celu musiałyśmy zostawić plecaki, gdyż doczytałyśmy w naszym „przewodniku” (czyt. Wydrukowane opisy z Internetu) że kiedyś odcinek ten był zaporęczowany. Dziś jednak, na żelazne ułatwienia nie było co liczyć. Dwa momenty przysparzają nam niemałych emocji, ale szczęśliwie docieramy do chatki! Skagastolsbu w przeszłości pełniło funkcję schronu ratunkowego dla wspinaczy przy np. załamaniu pogody ale w obecnym czasie z powodu zniszczeń i nadmiernej eksploatacji nie spełnia już tych samym funkcji co kiedyś. Mimo tego murowany budynek z otwartymi drzwiami zachęca do krótkiego odpoczynku. Z góry zaczynają dochodzić odgłosy ludzi. To norwescy wspinacze – pierwsi ludzie w naszej górskiej wędrówce. Od razu odgadują, że jesteśmy z Polski. Czy dlatego że napomniałyśmy, iż jesteśmy w górach 10 dni a jedzenia mamy na 8? Być może, ale jednocześnie okazują się pomocni i częstują nas swoimi kanapkami. Od razu kalkulujemy z Kasią, że w takim razie na dziś jedzenia nam już starczy, ewentualnie pokusimy się o jakąś zagryzkę na wieczór. Szybko zaczyna się chmurzyć i kropić deszcz. Postanawiamy szybko schodzić bo przed nami trudne zejścia, które przy mokrej skale mogą stać się nie do przejścia. Z żalem żegnamy się z norwegami i schodzimy na dół. Z małymi kłopotami odnajdujemy nasz depozyt, który zostawiłyśmy pod charakterystycznym kamieniem, niestety z innej perspektywy podobnym do całej reszty kamieni i głazów rozsianych po całej dolinie
Jednym z momentów, który utkwił mi w pamięci był nocleg pod szczytem Fannaraki. Spałyśmy na kamieniach ok. 300 metrów (?) od szczytu. Przejrzystość powietrza i różnorodność krajobrazu były naprawdę zapierające dech w piersiach. Bez chmur, wiatru i przy znośnej temperaturze. To był jeden z najpiękniejszych momentów całego wyjazdu.
U celu
6 dnia wreszcie dotarłyśmy do Turtagro – bardzo drogiego hotelu (dwuosobowy pokój 960 NOK za noc) z którego nawet norwescy wspinacze nie żałują korzystać. Czujemy się nieswojo nawet leżąc przed nim na trawie. Liczymy porcje jedzenia i stwierdzamy, że niewiele zostało… Na zakupy w Turtagro nie ma co liczyć bo tu nie ma sklepu. A nawet gdyby było to nie ceny dla nas.
Słońce tego dnia paliło strasznie. Nie mogłyśmy jednak za długo się wylegiwać więc z hotelu ruszyłyśmy w kierunku południowo wschodnim do doliny, której nazwy ciężko się doszukać i rozłożyłyśmy namiot z dala od ludzi. 7 dnia postanowiłyśmy wspiąć się na Dyrhaugstindane. Zostawiłyśmy depozyt pod kamieniem i szłyśmy na lekko. Zjadłyśmy średnie śniadanie, na lunch miałyśmy tylko po kilka orzechów i wodę. W trakcie tej wędrówki przeszłyśmy bardzo przyjemny scrambling chodź początkowe podejście pod górę było trochę nudne – głównie po wielkich głazach bez zmieniajacych sie widoków. Drogę czytałyśmy z naszych opisów bo nie prowadzi tam żaden szlak. Dałyśmy radę. Schodziłyśmy jednak bardzo osowiałe i zmęczone. Po dojściu na biwak nie byłyśmy w stanie nawet rozłożyć namiotu. Następny dzień postanowiłyśmy przeznaczyć na odpoczynek. Na totalne błogie lenistwo I dobrze na tym wyszłyśmy bo następny dzień był deszczowy i burzowy. Namiot chodź mały wytrzymał cały dzień, a my cały dzień leżałyśmy i spałyśmy w namiocie. Nikt nie śmiał narzekać na nudę.
8 dnia kropił mały deszczyk. Zebrałyśmy wszystkie nasze rzeczy i postanowiłyśmy tym razem wejść na łatwy szczyt Soleibotntindane. Dojechałysmy tam stopem ok 10 km. Mgła, wiatr, deszcz, ogólnie nieciekawie. Ale idziemy. Jesteśmy już ok 15 min. od szczytu ale bardzo wieje, a my z powodu ogólnego przemęczenia postanawiamy zawrócić. Mimo tego że sama grań jest szeroka to kończy się po obu stronach przepaścią i jest ciągle we mgle. Boję się że nas tam zdmuchnie. Zawracamy. Ale to był niestety błąd. Bo chwile potem mgła znika i pojawia się małe słoneczko. A niech to!
„Kacha a co ty na to żeby zostawić te góry. Pogoda nie zapowiada się na poprawę, przydałoby się kupić coś do jedzenia no i może jakaś odmiana? Może Bergen?” Zgadza się prawie bez zastanowienia. Postanawiamy złapać stopa do Bergen! I tak oto w kraju w którym jeżdżenie stopem nie jest w ogóle popularne na górskiej drodze łapiemy samochód w ciągu 20 min i późnym wieczorem docieramy do najbardziej deszczowego miasta w kraju.
Jeśli ktoś chciałby wyruszyć w ten region to serdecznie polecam stronę http://www.scandinavianmountains.com gdzie znajdziecie opisy nie tylko tego masywu, ale wiele innych ciekawych gór. Czy warto wrócić w Hurrungane? Na pewno warto. Ale tym razem tylko na wspin.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.