Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Portugalia iberyjska księżniczka > PORTUGALIA



Zostało nam tylko ustalić gdzie chcemy lecieć. W grę wchodziły trzy miejsca: Ateny, Madryt oraz Lizbona. Względy, głównie pogodowe, zadecydowały o wyborze Lizbony. W środę Ania kupiła przez Internet bilety elektroniczne na sobotę trzeciego maja. W czwartek kupiliśmy kremy do opalania i byliśmy gotowi do podróży.
W Lizbonie wylądowaliśmy w południe. Tego dnia chcieliśmy się jeszcze dostać do Evory, stolicy prowincji Alentejo. W informacji turystycznej na lotnisku dowiedzieliśmy się, że autobusy do Evory odjeżdżają z obydwu dworców autobusowych znajdujących się w Lizbonie. Nam z powodu bezpośredniego połączenia z lotniska autobusem nr 44, bardziej odpowiadał dworzec umieszczony przy stacji kolejowej Oriente. Niestety już na miejscu okazało się, że z tego dworca nie odjeżdżają żadne autobusy do Evory. W związku z tym musieliśmy przejechać metrem na dworzec Jardim Zoologico.
Na stacji przesiadkowej Alameda, gdy wsiadaliśmy do metra wsiadła za nami grupa nastolatków. Z początku nie zwróciłem na nich żadnej uwagi, ale gdy tylko pociąg ruszył ze stacji zaczęli robić sztuczny tłok wokół mojej osoby. Ania ostrzegła mnie, że mogą to być kieszonkowcy. Odruchowo złapałem się za kieszeń, w której miałem portmonetkę z dość dużą sumą w środku i zacząłem przesuwać się do środka wagonu. Gdy za kilka sekund dotknąłem ponownie kieszeni, była pusta. Natychmiast odwróciłem się i złapałem za rękę stojącego za mną nastolatka. Nawet się nie próbował wyrywać. W tym samym czasie pociąg zdążył wjechać na następną stację. Gdy tylko otworzyły się drzwi, pasażerka (teraz jestem pewny, że wspólniczka złodzieja), delikatnie zwróciła moją uwagę na leżącą na podłodze portmonetkę. Odruchowo się pochyliłem, jednocześnie puszczając domniemanego złodzieja. On szybko wysiadł a ja podniosłem pustą portmonetkę. W taki sposób zostałem okradziony na sumę 150 euro pierwszego dnia pobytu w Portugalii. Kradzież ta była, w pewnym sensie, karą za złamanie jednej z moich podstawowych zasad. Nigdy podczas swoich podróży nie noszę w portmonetce więcej niż 10 – 20 USD ( w walucie miejscowej), resztę pieniędzy mam dobrze zabezpieczoną. Po raz pierwszy, pakując się w Polsce włożyłem do podręcznej portmonetki wszystkie banknoty dziesięciu i dwudziestu eurowe. Kradzież ta nie była pierwszą, zostałem okradziony w Indiach i w Stambule ale wówczas straty nie były wyższe niż parę dolarów. Ania lojalnie wzięła na siebie połowę straty.
Z Jardim Zoologico mamy prawie natychmiast autobus do Evory. Z Lizbony wyjeżdżamy przez most Vasco da Gama. Wybudowany w latach 1995 – 98, ma osiemnaście kilometrów długości i od czternastu do trzydziestu metrów wysokości. Most zakreśla łagodną, krzywą linię, jadąc ma się niesamowite wrażenie jakby autobus płynął po morzu.
W Evorze jesteśmy po dziewiętnastej. Z dworca autobusowego idziemy, do otoczonego murami obronnymi, centrum miasta. Na nocleg wybieramy Residencial O Alentejo. Jest to nieduży, rodzinny pensjonat mieszczący się w zabytkowej kamienicy. Urządzony w bardzo gustowny sposób, szczególnie korytarze, stwarzał bardzo kameralny nastrój.
Evora, stolica prowincji Alentejo, jest jednym z najpiękniejszych miast Portugalii. Otoczona romańskimi murami, wpisana na listę UNESCO zachwyca turystów uliczkami w mauretańskim stylu zabudowanymi białymi domkami. Ze swojej przeszłości datującej się od czasów rzymskich zachowała wiele wspaniałych zabytków. Wąskie, delikatnie podświetlone, uliczki nadają miastu magiczny wygląd szczególnie wieczorem i w nocy. Portugalczycy nazywają Evorę ukochanym miastem.
Rzeczywiście nasz pierwszy wieczorny spacer po uliczkach Evory całkowicie potwierdził powyższą opinię, zaczerpniętą z przewodnika. Światło ze stylowych latarni, rozpraszając się na białych murach domów stwarza nierealny klimat. W maju nie ma tu zbyt wielu turystów, zatem uliczki były prawie puste. Myślę, że fakt ten nie pozostawał bez znaczenia. Spacerując do późnego wieczora staraliśmy się chłonąć tę atmosferę.
Cały dzień poświęcamy na zwiedzanie miasta. Zaczynamy od XII wiecznej katedry połączonej z wirydarzem, co jest charakterystyczne dla katedr portugalskich. Tuż obok znajduje się świątynia rzymska poświęcona bogini Dianie. Odwiedzamy również XV wieczny klasztor dos Loisos przebudowany na pausadę, perłę portugalskiego hotelarstwa. Następnie całe przedpołudnie spacerujemy brukowanymi uliczkami podziwiając średniowieczne i renesansowe kamieniczki. Po obiedzie odwiedzamy kościół warowny Sao Bras oraz kościół Św. Franciszka ze znajdującą się obok Kaplicą Kości. Tutaj po raz pierwszy mam okazję podziwiania słynnych portugalskich azulejos. Jest to rodzaj malowidła, w barwach biało niebieskich, na kwadratowych płytkach fajansu pokrytego szkliwem. Azulejos w Kaplicy Kości przedstawiały drogę krzyżową Chrystusa. Część turystyczną kończymy długim spacerem wzdłuż murów obronnych a potem wzdłuż akweduktu.
Zakupy na kolację robimy w super markecie położonym za murami. Wracając podziwiamy pięknie prezentującą się kopułę katedry, oświetloną promieniami zachodzącego słońca. Cały wieczór spędzamy oczywiście na starówce. Nazajutrz, przed wyjazdem do Lizbony, odwiedzamy zabytkowy cmentarz z bogato zdobionymi grobowcami.
Tym razem do Lizbony wjeżdżamy mostem 25 De Abril (25 Kwietnia). Bezpośrednio z dworca autobusowego jedziemy metrem na prospekt De Restauradores, gdzie zamierzamy znaleźć jakiś niedrogi pensjonat. Niestety we wszystkich, dostępnych na naszą kieszeń hotelach, na samym placu brak miejsc. W końcu, tuż obok placu, przy małej, zacisznej uliczce da Gloria wynajmujemy pokój w pensjonacie Residencial Iris. Pokój nie wprawia w zachwyt, jest dość ciemny i znajduje się naprzeciw recepcji. Było to dość uciążliwe, szczególnie nocą, gdy wracający późno goście zagadywali portiera a my nie dość, że nic nie rozumieliśmy, to nie mogliśmy jeszcze spać. Jego atutami była prywatna łazienka (co w portugalskich pensjonatach nie jest oczywiste), niezbyt wygórowana cena a przede wszystkim położenie w samym centrum miasta.
Dzisiaj w planie mamy spacer po dzielnicach Baixa i Chiado, które stanowią centrum Lizbony. Po wielkim trzęsieniu ziemi i towarzyszącej mu fali tsunami z 1755 roku, zniszczeniu uległo prawie całe miasto (z wyjątkiem Alfamy). Po tym kataklizmie Lizbona została odbudowana przez markiza de Pombal ówczesnego mera na planie szachownicy. Obecnie centrum miasta jest zabudowane funkcjonalnymi, neoklasycystycznymi budynkami wzniesionymi w XVIII i XIX wieku.
Spacerując, podziwiamy reprezentacyjne place ozdobione monumentalnymi pomnikami, wystawy eleganckich magazynów ale przede wszystkim różnobarwny tłum zapełniający te miejsca. Prawie cała trasa pokryte jest empedrados, które szczególnie rzucają się w oczy na placu da Figueira. Empedrados są to: kamienne mozaiki ułożone z małych kostek białego wapienia i czarnego bazaltu. Jest to typowy dla Portugalii sposób brukowania placów i chodników w miastach. Źródłem inspiracji mogą być symbole historyczne, kształty geometryczne czy też różnego rodzaju stworzenia zarówno rzeczywiste jak i mityczne. Empedrados szczególnie efektownie wyglądają w nocy, gdy biała powierzchnia, błyszcząc, rozświetla miasto. Są natomiast bardzo niebezpieczne, gdy są mokre a tym samym śliskie.
Kierujemy się w stronę Praca do Comercio i Tagu. Plac do Comercio jest największym placem Lizbony. Z jednej strony przylega do Tagu a z trzech pozostałych jest otoczony przez klasycystyczne budynki, w których mieści się giełda i ministerstwa. Przed trzęsieniem ziemi znajdował się w tym miejscu pałac królewski. Niestety dojście do Tagu jest niemożliwe z powodu remontu. Okrążamy plac dokoła i wracamy w kierunku Chiado i windy Santa Justa.
Podobnie jak Rzym, Lizbona jest położona na siedmiu wzgórzach. Jedno z nich znajduje się w dzielnicy Chiado. Praktyczni Lizbończycy wybudowali uliczną windę, którą można podjechać na pomost, zbudowany powyżej dachów sąsiednich domów, i przejść nim na wierzchołek wzgórza. Cena biletu przypomniała nam, że preferujemy wspinaczkę górską. Po kilku minutach osiągnęliśmy wierzchołek, zachowaliśmy o sobie dobre zdanie i zaoszczędziliśmy kilkanaście euro. Z pomostu rozciąga się wspaniały widok na Alfamę i zamek Sao Jorge (św. Jerzego), symbol Lizbony.
Wąskimi uliczkami Chiado, wzdłuż linii tramwajowej, idziemy w kierunku Alto Santa Katarina. Jest to jeden z wielu punktów widokowych Lizbony, tym razem na Tag oraz miejsce wieczornych spotkań młodzieży. Trudno mnie nazwać młodzieżą ale z powodu mojej pracy lubię takie miejsca i dobrze się tam czuję. Podążamy wzdłuż rzeki, po pewnym czasie, skręcamy w jedną z „opadających” w jej kierunku wąskich uliczek i po chwili wychodzimy na plac. Na jego środku, na podwyższonym trawniku, otoczonym kamienną ławą, znajduje się pomnik przedstawiający Adamastora potwora morskiego z Luzjad Camoesa. Trawnik jest ogrodzony niskim płotkiem, który stanowi jednocześnie oparcie dla siedzących na ławie. W chwili gdy pojawiliśmy się na placu było tam kilkudziesięciu młodych ludzi. Część z nich siedziała na ławie, część na trawniku.
Podziwiając panoramę Tagu, który w Lizbonie wygląda raczej jak jezioro, obserwujemy grupki młodych ludzi. Plac powoli się zapełnia, można zauważyć dużą różnorodność zarówno ras jak i subkultur. Atmosfera jest bardzo swobodna. Dla obserwatora wygląda to jakby wszyscy się tu znali. Ludzie witają się, przechodzą z grupy do grupy, częstują piwem po prostu umawiają się na wspólne spędzenie wieczoru. Z podobną sytuacją spotkałem się w 1974 roku w Splicie w ówczesnej Jugosławii. Tam plac, przed pałacem Dioklecjana, również służył jako miejsce spotkań młodzieży.
Wracamy w kierunku naszego hotelu. Po drodze zatrzymujemy się w de Sao Pedro de Alcantara położonym w dzielnicy Bairro Alto. Piękny ogród tworzy taras nad miastem, z którego roztacza się panorama na Baixa, Tag i wzgórze zamku Sao Jorge. Do hotelu zjeżdżamy windą de Gloria, jest to tramwaj przerobiony na kolejkę szynową. Działa tak, jak kolejka na Gubałówkę. Różnica polega na tym, że mając koła o różnych średnicach zapewnia podróżnym poziomą podłogę w środku pojazdu.
Wieczorem, po krótkim odpoczynku, jeszcze raz wspinamy się do Sao Pedro de Alcantara, aby podziwiać panoramę Lizbony „by night”, zgodnie z zaleceniem Michelin tj. przewodnika, z którego korzystamy podczas tego pobytu w Portugalii. Pozostałą część wieczoru spacerujemy w okolicach placu de Restauradores.
Dzisiejszy dzień postanowiliśmy poświęcić na zwiedzenie zamku Świętego Jerzego (castelo de Sao Jorge) i otaczającej go dzielnicy Alfama. Do zamku idziemy pieszo. Wzniesiony w V wieku przez Wizygotów, przebudowywany w IX przez Maurów jest kolebką Lizbony. Obecnie posiada dziesięć wież połączonych blankowanymi murami. Po przejściu barbakanu można wejść po schodach na szczyt muru. Wchodząc na poszczególne wieże podziwiamy panoramę różnych części Lizbony. Odwiedzamy Olissiponie; multimedialną wystawę poświęconą historii Lizbony i Portugalii. Dwa filmy przedstawiają historię odkryć geograficznych i założenie Lizbony. Po zwiedzeniu zamku, spacerujemy po brukowanych uliczkach, zamkniętej w obrębie zewnętrznych murów, najstarszej części Alfamy.
Alfama jest jedyną dzielnicą, która nie uległa zniszczeniu w wyniku trzęsienia ziemi w 1755 roku. Położona na wzgórzu opada łagodnie w kierunku Tagu. Wąskie uliczki brukowane biało czarną kostką tworzą zawiłą plątaninę. Spacerując mijamy niewysokie domy z umieszczonymi nad drzwiami azulejos. Złożone z kilku – kilkunastu płytek przedstawiają postacie świętych, scenki rodzajowe np. plotkujące kumoszki czy też grającego na gitarze kawalera i tańczącą obok pannę. Ściany mijanych domów pokrywają różnokolorowe rysunki postaci w regionalnych strojach. Często można spotkać wyłożoną azulejos wnękę w ścianie budynku. W środku znajduje się fontanna ze świeżą wodą do picia. Uliczki wychodzą na place ze starymi kościółkami lub na miradouro – punkty widokowe. Roztacza się z nich piękna panorama Tagu i dachów domów Alfamy. Na jednym z takich punktów, de Santa Luzia, podziwiamy dwa azulejos. Jedno przedstawia plac de Comercio w XVII wieku, drugie śmierć Martima Moniza, który zginął w zamku Św. Jerzego. Nie pozwolił Maurom zamknąć bramy, umożliwiając w ten sposób Alfonsowi Henrykowi zdobycie zamku. Włóczymy się bez wyraźnego celu przez kilka godzin. Każda nowa uliczka, w którą wchodzimy ma swój urok. Jedne fascynują azulejos i rysunkami na ścianach, inne pięknym widokiem na Tag jeszcze inne to po prostu szerokie schody. Pomimo upału panuje na nich przyjemny chłód. Może dlatego nie mamy ochoty opuścić tego miejsca. Po południu zwiedzamy katedrę i skarbiec przykatedralny. Eksponatem, który zwrócił moją uwagę była monstrancja króla Józefa oprawiona w ponad 4100 szlachetnych kamieni.
Z Alfamy fundujemy sobie przejażdżkę zabytkowym tramwajem. W Lizbonie oprócz nowoczesnych tramwajów, kursują wozy w stylu lat pięćdziesiątych z drewnianymi siedzeniami i podnoszonymi oknami. Już wcześniej postanowiliśmy przejechać się takim stylowym pojazdem. Jazda wąskimi uliczkami, możliwość wychylania się przez okno przypomniała mi studenckie lata i wrocławskie tramwaje. Po około półgodzinnej jeździe wysiadamy na pętli. Jesteśmy w bliżej nieokreślonym miejscu Lizbony (nie chce mi się nawet sprawdzić na planie miasta). Chwilę spacerujemy po okolicy, następnie dość długo czekamy na przystanku na tramwaj o tym samym numerze. Wracamy na plac Luisa de Camoes skąd mamy najbliżej do hotelu.
W planach na dzisiaj mamy Sintrę, miejscowość wypoczynkową położoną w pobliżu Oceanu Atlantyckiego, na zachód od Lizbony. Od sześciuset lat była miejscem, w którym królowie portugalscy i arystokracja budowali swoje letnie rezydencje. Obecnie Sintra pozostaje miejscem wypoczynku bogatych rodzin lizbońskich, które mają tu piękne wille położone w ogrodach z egzotycznymi roślinami tzw. quintas. Swoją popularność, jako miejscowość wypoczynkowa, zawdzięcza Sintra pobliskim górom Serra de Sintra. Jest to blok granitowy, tworzący barierę, nad którym zbierają się deszcze znad oceanu. Dzięki dużej wilgotności cały masyw jest pokryty bujną i różnorodną roślinnością. W 1995 roku góry Serra de Sintra, zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Śniadanie jemy w naszej ulubionej kafejce na placu Restauradores. Następnie idziemy na dworzec Rossio, z którego co kwadrans odjeżdżają podmiejskie pociągi do Sintry. Po półgodzinnej jeździe jesteśmy na miejscu. Pogoda nie jest nadzwyczajna; jest pochmurno i zanosi się na deszcz. Z dworca w Sintrze do Pałacu Narodowego trzeba podejść kretą ulicą ponad kilometr. Idąc podziwiamy wspaniale quintas, budowane głównie w stylu będącym mieszaniną gotyku i stylu manuelińskiego. Pałac Narodowy został wzniesiony w XIV wieku przez króla Jana I i rozbudowany w XVI przez Manuela I. Najbardziej charakterystycznymi elementami z zewnątrz są dwa wysokie stożkowe kominy oraz podwójne – mauretańskie i manuelińskie okna. Mamy pecha okazuje się, że w środy pałac jest zamknięty dla turystów. Możemy obejrzeć go co najwyżej z zewnątrz.
Drugi punkt naszego programu, posiadłość Regaleira, znajduje się około ośmiuset metrów od centrum. Idziemy pod gór, otacza nas bujna roślinność. Nie znam się na gatunkach drzew ale pośród wielu innych rozpoznaję: dęby, cedry i drzewa paprociowe. Wiosną zieleń jest bardzo soczysta ponadto dużo krzewów i drzew jest pokrytych kwiatami.
Quinta da Regaleira to zespół pałacowo-ogrodowy, który powstał na początku dwudziestego wieku w miejscu osiemnastowiecznej willi. Został zbudowany przez bogatego biznesmena. Podobno była tutaj loża masońska. W ogromnym ogrodzie znajdują się budowle różnego przeznaczenia wybudowane w mieszance stylów: przede wszystkim gotyku, renesansu i stylu manuelińskiego. Budowlą związaną z lożą masońską, która mnie zainteresowała, była studnia wtajemniczenia. Głęboka na dwadzieścia siedem metrów, otoczona klatką schodową miała za zadanie przywoływać śmierć i odrodzenie. Spacerując alejami parku mijamy posągi bogów greko-rzymskich oraz symbole związane z templariuszami i alchemią. Można tutaj również odpocząć w grocie Ledy czy też wspiąć się na wieżę Regaleira, symbolizującą światło i poznanie. Budowle o niezwykłych kształtach, rzeźby, niesamowicie różnorodna roślinność sprawiają, że pobyt w tej posiadłości można traktować, w pewnym sensie, jak pobyt w krainie baśni Disney’a. Wrażenie to potęguje fakt, że jesteśmy prawie sami.
Po zwiedzeniu Quita de Regaleira, kontynuujemy wspinaczkę do Pałacu Narodowego Pena. W międzyczasie pogoda się poprawia, znikają chmury i zaczyna świecić słońce. Podejście zajmuje nam półtora godziny. Z oddali Pałac Pena przypomina mi częściowo zamek Eltz w dolinie Moseli w Niemczech, który oglądałem w lutym czy też zamki w Bawarii budowane przez Ludwika II Bawarskiego, szalonego króla.
Pałac Narodowy Pena został wybudowany w XIX wieku przez króla Ferdynanda II. Jest to „kaprys królewski”, budowla w której mieszają się wszystkie występujące w Portugalii style, poczynając od gotyku a kończąc na secesji. Żywe kolory ścian jeszcze podkreślają jego oryginalność. Spacerujemy po dziedzińcach, podziwiając niesamowitą dekorację murów i bram. Z tarasów roztacza się wspaniała panorama na cały region, od wybrzeża Atlantyku aż po Tag. W grupie, z anglojęzycznym przewodnikiem, zwiedzamy wnętrza pałacu. Tutaj również pozostałości klasztoru Hieronimitów (w miejscu którego pałac został wybudowany), takie jak wirydarz czy kaplica kontrastują z salami umeblowanymi w stylu typowym dla XIX wieku. Całość może się podobać lub nie, ale na pewno warta jest obejrzenia.
Ostatnim zabytkiem Sintry, który zamierzamy odwiedzić jest Zamek Maurów. Został zbudowany w VIII wieku na skalistym wzgórzu. Do dzisiaj zachował się jedynie pas blankowanych murów oraz cztery kwadratowe wieże. Warto się na nie wspiąć, gdyż nagrodą jest piękny widok na dwa pałace: w Sintrze i pałac Pena. Obok Zamku Maurów, w lesie, oglądamy ruiny XII wiecznego kościółka Sao Pedro.
Do Sintry wracamy „skrótem”, który wyprowadza nas na peryferie miasteczka. Jest to zwykła dzielnica domków jednorodzinnych z małymi ogródkami. Błądzimy dłuższą chwilę zanim udaje się nam znaleźć właściwą drogę do centrum. Do Lizbony wracamy późnym popołudniem.
Dzisiejszy dzień przeznaczamy na zwiedzenie pojedynczych zabytków rozrzuconych po całym mieście, natomiast wieczorem zamierzamy obejrzeć touradę tj. korridę w wydaniu portugalskim. Ponieważ zamierzamy dużo podróżować, kupujemy całodzienny bilet na wszystkie środki komunikacji miejskiej. Po śniadaniu, na tarasie naszej kafejki, jedziemy metrem na stację Jardim Zoologico skąd odjeżdża autobus do Pałacu de Fronteira. Niestety nie potrafimy znaleźć właściwego przystanku i decydujemy się dojść do celu pieszo.
Pałac de Fronteira to, według przewodnika, jeden z najpiękniejszych przykładów arystokratycznej architektury portugalskiej. Zbudowany w 1670 roku jako pałacyk myśliwski przez pierwszego markiza de Fronteira jest zamieszkiwany przez tę rodzinę do dzisiaj. Obecny właściciel, dwunasty markiz, udostępnia część pałacu i ogrody dla turystów. Niestety, z powodu odbywającej się w pałacu konferencji naukowej, nie możemy zwiedzić pomieszczeń wewnętrznych. Ograniczamy się zatem tylko do spaceru po tarasach i ogrodzie. Ściany tarasów są pokryte azulejos z XVII wieku. Tworzą one wiejskie obrazy, przedstawiają pory roku, pracę w polu lub sceny rodzajowe np. dwunastu rycerzy przeglądających się w wodach stawu czy też małpy uczące koty śpiewać. Nigdzie w Portugalii nie widziałem tak wspaniałych azulejos. Sam ogród to labirynt żywopłotów nie w nim ławek jedynie gdzie niegdzie wyrastają ponad żywopłot statuy greckich bogów i starannie ostrzyżone tuje. Zwiedzamy również grotę kąpielową wyłożoną muszelkami i chińską porcelaną. Po zwiedzeniu pałacu de Fronteira wracamy autobusem do stacji metra Jardim Zoologico. Metrem jedziemy na plac Figueira a stamtąd tramwajem do dzielnicy Belem.
W Belem znajdują się trzy obiekty godne obejrzenia: wieża Belem, pomnik Odkryć Geograficznych oraz klasztor Hieronimitów. Zaczynamy od wieży Belem. Jest to forteca zbudowana w stylu manuelińskim na początku XVI wieku na środku Tagu. Przez stulecia była arsenałem, więzieniem, punktem opłat cła, a także kapitanatem portu. W wyniku zmiany koryta rzeki podczas trzęsienia ziemi w 1755 roku, wieża obecnie znajduje się na brzegu Tagu. Wspinamy się na piąte piętro, gdzie jest platforma widokowa. Roztacza się stamtąd wspaniała panorama Pomnika Odkryć Geograficznych i mostu 25 de Abril. Następnie schodzimy dwa piętra w dół. Znajduje się tam renesansowa loggia otoczona bogato rzeźbioną balustradą. Poniżej na otoczonym wieżyczkami strzelniczymi, wysuniętym w stronę Tagu, tarasie jest widoczna statua Najświętszej Maryi Panny. Całość jest rzeczywiście majstersztykiem architektury portugalskiej.
Idziemy wzdłuż Tagu w kierunku klasztoru Hieronimitów. Po drodze mijamy 52 metrowej wysokości Pomnik Odkryć Geograficznych zbudowany w XX wieku z okazji 500-lecia śmierci Henryka Żeglarza. Pomnik przedstawia dziób statku, na którym król Manuel I prowadzi tłum ludzi w stronę Nowego Świata.
Klasztor Hieronimitów, to według mnie, najwspanialsza budowla stylu manuelińskiego. Swoje piękno budynek zawdzięcza jakości kamienia, delikatnego i jasnego, łatwo poddającego się obróbce oraz bogactwu ornamentyki. Ornamenty to motywy morskie (kotwice, meduzy, muszle, liny itp.), maki, głowy Murzynów i żeglarzy i wiele innych. Na mnie największe wrażenie zrobił bogato rzeźbiony wirydarz oraz sklepienie gwiaździste, podtrzymywane przez ostrołuki ośmiokątnych filarów, kościoła Santa Maria, będącego częścią klasztoru. Cały klasztor znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Po zwiedzeniu klasztoru jemy obiad w rodzinnej restauracji położonej obok. Następnie, wykorzystując fakt że mamy wykupione całodzienne bilety, fundujemy sobie kilka przejażdżek tramwajami. Najpierw jedziemy zabytkowym tramwajem do windy da Bica, która jest bardzo podobna do windy da Gloria. Zjeżdżamy nią tylko po to, aby za chwilę wjechać na górę. Następnie przez dzielnicę Bairro Alto idziemy do windy da Gloria, którą zjeżdżamy do naszego pensjonatu. Chwilę odpoczywamy i jemy kolację. Wieczorem, wykorzystując nasze bilety, jedziemy metrem na plac markiza de Pombal. Robię kilka zdjęć i znowu do metra. Tym razem jedziemy na dworzec autobusowy sprawdzić na jutro połączenia do Mafry. Ponieważ w międzyczasie zrobiło się późno musimy jak najszybciej dostać się na miejsce, gdzie znajduje się arena, na której odbywają się tourady; portugalskie walki byków.
Po przybyciu na miejsce widzimy kilkupiętrową budowlę w kształcie walca z dobudowanym wejściem głównym. Dookoła kłębi się tłum entuzjastów walk byków. Znajdujemy kasę i kupujemy bilety. W międzyczasie na placu przed wejściem do budynku odbywa się barwna parada jeźdźców na koniach. Mamy miejsca na samej górze tzn. na wysokości piątego piętra, ale przy samej barierce. W pierwszej chwili mam zawrót głowy, gdy patrzę w dół, ale wkrótce się przyzwyczajam do wysokości.
Przedstawienie zaczyna się od prezentacji i powitania wszystkich przyszłych uczestników korridy oczywiście z wyjątkiem byków. Są to: cavaleiro; jeźdźcy konni. Ich zadaniem jest wbicie w kark byka kilku specjalnych pik oraz zademonstrowanie umiejętności jazdy konnej na najwyższym poziomie. Toureiro piesi toreadorzy z muletami. W przypadku, gdy byk uderzy rogami konia ich zadaniem jest odciągnięcie byka, aby cavaleiro mógł zmienić konia. Prezentowani są jeszcze inni pomocnicy, których zadaniem jest uspokojenie byka po walce oraz wyprowadzenie go z areny.
Sama walka jest rozgrywana zgodnie ze ściśle określonymi regułami. Na arenę zostaje wpuszczony byk. Cavaleiro prowokuje zwierzę a goniony stara się tak prowadzić konia, aby łeb byka był jak najbliżej końskiego zadu. Gdy zmęczony byk się zatrzyma cavaleiro ustawia konia naprzeciw niego a następnie szybko rusza i będąc w galopie wbija pikę w kark zwierzęcia. Zraniony byk zaczyna gonić jeźdźca, ten prezentując wspaniałą sztukę konnej jazdy prowadzi byka, jak na sznurku, po arenie. Po chwili zmęczony byk staje, wówczas cavaleiro wbija następną pikę i tak sześć razy. Jeżeli zdarzy się, że byk uderzy rogami konia na arenę wbiegają toureiros z muletami i odwracają uwagę byka, aby cavaleiro mógł zmienić konia. Kiedy już w karku byka tkwią wszystkie piki, cavaleiro, żegnany przez wiwatujący tłum, opuszcza arenę. Pojawia się na niej grupa barwnie ubranych toreadorów. Jeden z nich ustawia się naprzeciw byka i oparłszy ręce na biodrach pokrzykuje hoo, hoo (czy coś w tym rodzaju). Gdy byk rusza w jego kierunku, nie ucieka i daje się wziąć na rogi. Jest na rogach byka niesiony kilka-kilkanaście metrów prosto w grupę pozostałych toreadorów, którzy swoimi ciałami blokują drogę i ostatecznie zatrzymują zwierzę. Wówczas jeden z toreadorów chwyta byka za ogon i zaczyna ciągnąć do tyłu. Dziwne, ale byk się uspokaja i stoi bez ruchu. W tym momencie otwiera się brama i na arenę zostaje wprowadzone przez dwóch pastuchów stado krów z dzwoneczkami na szyjach. Byk przyłącza się do stada i razem z krowami opuszcza arenę. Tourada składa się z sześciu walk jak opisana powyżej. Bierze w niej udział trzech cavaleiros, każdy walczy z dwoma bykami. My obejrzeliśmy trzy walki i około północy udaliśmy się do hotelu.
Z samego rana jedziemy metrem na dworzec autobusowy, skąd o dziewiątej odjeżdża autobus do Mafry, znanej z Palacio e convento de Mafra. Jest to największy zespół pałacowo-klasztorny na półwyspie Iberyjskim. Ciekawa jest historia powstania obiektu. Król Jan V, bezdzietny po trzech latach małżeństwa, przyrzekł, że zbuduje klasztor, jeśli Bóg ześle mu potomka. Wkrótce po tym przyszła na świat jego córka Barbara, późniejsza królowa Hiszpanii. Chcąc dotrzymać obietnicy król zaczął budowę klasztoru. Złoto płynące w tym okresie z Brazylii pozwoliło Janowi V wybudować obiekt, który mógł pomieścić 300 mnichów i całą rodzinę królewską.
Zwiedzanie zaczynamy od bazyliki. Duże wrażenie robi perystyl udekorowany sześcioma marmurowymi posągami świętych. Barokowe wnętrze bazyliki jest wykonane z różnokolorowego marmuru. Nad centralną częścią transeptu umieszczono wspaniałą różowo-białą kopułę. Po obydwu stronach nawy głównej wybudowano kaplice. W każdej z nich znajdują się marmurowe posągi i retabulum. Ciekawe jest to, że do wykonania tych płaskorzeźb i posągów została założona w Mafrze specjalna szkoła rzeźbiarska.
Na pierwszym piętrze kompleksu zwiedzamy szpital klasztorny z XVIII wieku. Oglądamy sale chorych, izolatkę, aptekę i kaplicę szpitalną. Na drugim piętrze znajdują się położone w amfiladzie apartamenty królewskie. Pokoje króla i królowej mieszczą się na dwóch przeciwnych końcach budynku i są oddalone od siebie o 232 metry. W środku budynku podziwiamy ogromną Salę Błogosławieństwa, której okna wychodzą na bazylikę. W tym miejscu para królewska uczestniczyła we mszy świętej. Moją uwagę zwróciła biblioteka, zajmująca galerię o długości prawie dziewięćdziesięciu metrów. Znajduje się w niej blisko 40 tysięcy dzieł z XIV-XIX wieku. Pałac i klasztor w Mafrze często się porównuje z hiszpańskim Escurialem ze względu na ideę budowy jako wotum oraz pałacową i religijną funkcję. Mnie te budowle kojarzą się głównie z megalomanią katolickich władców Hiszpanii i Portugalii.
Po zwiedzeniu klasztoru decydujemy się jeszcze raz jechać do Sintry, aby obejrzeć Pałac Narodowy, zamknięty podczas naszego środowego pobytu w tym mieście. Jedziemy autobusem przez Estremadurę. Jest to pagórkowata kraina pokryta o tej porze roku zielono-żółtymi polami. Pojawiające się od czasu do czasu promienie słońca podkreślają intensywność wiosennej zieleni. Po drodze mijamy małe miasteczka zabudowane białymi domkami o czerwonych dachówkach. Krajobraz jest bardzo sielski.
W Sintrze jesteśmy wczesnym popołudniem. Prosto z przystanku idziemy do pałacu. Po drodze mijamy ratusz; jedna strona budynku została wybudowana w stylu neogotyckim a druga manuelińskim. Całość bardzo mi się podoba.
Po przybyciu na miejsce, kupujemy bilety i wchodzimy do środka. Wnętrza pałacu, jak na rezydencję królewską, nie zachwycają. Rzeźbione meble, wiszące na ścianach gobeliny to standardowe wyposażenie tego typu obiektów. Zapamiętałem trzy sale, z którymi były związane ciekawe wydarzenia. W pierwszej cały sufit był pokryty kasetonami, w których znajdowały się malowidła srok, trzymających w dziobach wstęgę z napisem por bem (dla dobrego samopoczucia). Słowa te wypowiedział król Jan I, zaskoczony przez żonę w trakcie obejmowania damy dworu. W następstwie tego incydentu, kazał na suficie tej sali namalować tyle srok, ile było w pałacu dwórek. Druga to tzw. Sala Arabska ozdobiona pięknymi azulejos z XVI i XVII wieku, przedstawiającymi sceny dworskie. Nad azulejos znajduje się plafon złożony z namalowanych kasetonów, przedstawiających herby 72 szlacheckich rodzin portugalskich. Zostaliśmy poinformowani, przez oprowadzającego naszą grupę przewodnika, że brakuje herbu jednej rodziny, która spiskowała przeciwko królowi. W trzeciej sali znajdowało się łóżko, w którym ostatni król Portugalii spędził noc po abdykacji, tuż przed przymusowym wyjazdem na wygnanie do Brazylii.
Po powrocie do Lizbony idziemy na spacer. Z dworca Rossio kierujemy się na ulicę Augusta, która doprowadza nas do placu Comercio. Chwilę spacerujemy wzdłuż Tagu, obserwując zachód słońca. Na plac Restauradores wracamy rue do Ouro. W międzyczasie zrobiło się ciemno. Mamy po raz ostatni możliwość podziwiania wieczorem empedrados na placu da Figueira. Jutro po południu opuszczamy już Portugalię.
Rano, tradycyjnie, na śniadanie idziemy do naszej kafejki na Restauradores. Tym razem kawę pijemy wewnątrz, gdyż chcę zrobić, na pamiątkę, parę zdjęć azulejos znajdujących się na ścianie. Po śniadaniu idziemy obejrzeć kościół de S. Domingos, który wczoraj wieczorem „namierzyliśmy” w okolicy placu da Figueira. Jest to jednonawowy kościół o fasadzie w stylu klasycystycznym. Wewnątrz ogromna nawa przykryta półokrągłym stropem z różowego marmuru opartym na potężnych pilastrach. W ścianach bocznych głębokie nisze z ołtarzami. Prezbiterium z ołtarzem głównym znajduje się również w niszy. Wystrój wnętrza, klasycystyczny, surowy. Boczne pilastry bardzo zniszczone. Jedynym elementem ożywiającym wnętrze był ołtarz Matki Boskiej Fatimskiej, przed którym paliło się mnóstwo wotywnych lampek.
Wracamy do pensjonatu, aby się spakować i odpocząć. Z placu Restauradores mamy bezpośredni autobus na lotnisko. Jest sobota, więc autobusy kursują dość rzadko, w końcu podjeżdża autobus nr 91. W środku nie ma tłoku, ale wszystkie miejsca siedzące są zajęte. Układam nasz bagaż przy oknie, naprzeciw wejścia do autobusu a sam staję obok. Na plecach mam podręczny plecak. Za mną stoi mężczyzna w wieku powyżej trzydziestu lat. Wygląda dość podejrzanie i Ania ostrzega mnie przed nim Na następnym przystanku wysiada, jednocześnie niedaleko mnie zwalnia się miejsce siedzące. Siadając zdejmuję plecak. Jest otwarty, chociaż na pewno w hotelu go zamknąłem. Czyli bez wątpienia była to druga próba kradzieży w ciągu tygodnia. Nic nie zginęło, ponieważ w plecaku był tylko ręcznik i moje lekarstwa, aparat fotograficzny przezornie przełożyłem do kieszeni kurtki.
Na lotnisku jesteśmy półtorej godziny przed planowanym odlotem. Odprawiamy się bez żadnych przeszkód. Punktualnie o czternastej, lokalnego czasu, samolot Lufthansy do Monachium wystartował. Podczas lotu widoczność była bardzo dobra, mogłem się więc miedzy innymi, rozkoszować widokiem Alp oraz jeziora Bodeńskiego. We Wrocławiu byliśmy po dziewiętnastej naszego czasu.
W Lizbonie wylądowaliśmy w południe. Tego dnia chcieliśmy się jeszcze dostać do Evory, stolicy prowincji Alentejo. W informacji turystycznej na lotnisku dowiedzieliśmy się, że autobusy do Evory odjeżdżają z obydwu dworców autobusowych znajdujących się w Lizbonie. Nam z powodu bezpośredniego połączenia z lotniska autobusem nr 44, bardziej odpowiadał dworzec umieszczony przy stacji kolejowej Oriente. Niestety już na miejscu okazało się, że z tego dworca nie odjeżdżają żadne autobusy do Evory. W związku z tym musieliśmy przejechać metrem na dworzec Jardim Zoologico.
Na stacji przesiadkowej Alameda, gdy wsiadaliśmy do metra wsiadła za nami grupa nastolatków. Z początku nie zwróciłem na nich żadnej uwagi, ale gdy tylko pociąg ruszył ze stacji zaczęli robić sztuczny tłok wokół mojej osoby. Ania ostrzegła mnie, że mogą to być kieszonkowcy. Odruchowo złapałem się za kieszeń, w której miałem portmonetkę z dość dużą sumą w środku i zacząłem przesuwać się do środka wagonu. Gdy za kilka sekund dotknąłem ponownie kieszeni, była pusta. Natychmiast odwróciłem się i złapałem za rękę stojącego za mną nastolatka. Nawet się nie próbował wyrywać. W tym samym czasie pociąg zdążył wjechać na następną stację. Gdy tylko otworzyły się drzwi, pasażerka (teraz jestem pewny, że wspólniczka złodzieja), delikatnie zwróciła moją uwagę na leżącą na podłodze portmonetkę. Odruchowo się pochyliłem, jednocześnie puszczając domniemanego złodzieja. On szybko wysiadł a ja podniosłem pustą portmonetkę. W taki sposób zostałem okradziony na sumę 150 euro pierwszego dnia pobytu w Portugalii. Kradzież ta była, w pewnym sensie, karą za złamanie jednej z moich podstawowych zasad. Nigdy podczas swoich podróży nie noszę w portmonetce więcej niż 10 – 20 USD ( w walucie miejscowej), resztę pieniędzy mam dobrze zabezpieczoną. Po raz pierwszy, pakując się w Polsce włożyłem do podręcznej portmonetki wszystkie banknoty dziesięciu i dwudziestu eurowe. Kradzież ta nie była pierwszą, zostałem okradziony w Indiach i w Stambule ale wówczas straty nie były wyższe niż parę dolarów. Ania lojalnie wzięła na siebie połowę straty.
Z Jardim Zoologico mamy prawie natychmiast autobus do Evory. Z Lizbony wyjeżdżamy przez most Vasco da Gama. Wybudowany w latach 1995 – 98, ma osiemnaście kilometrów długości i od czternastu do trzydziestu metrów wysokości. Most zakreśla łagodną, krzywą linię, jadąc ma się niesamowite wrażenie jakby autobus płynął po morzu.
W Evorze jesteśmy po dziewiętnastej. Z dworca autobusowego idziemy, do otoczonego murami obronnymi, centrum miasta. Na nocleg wybieramy Residencial O Alentejo. Jest to nieduży, rodzinny pensjonat mieszczący się w zabytkowej kamienicy. Urządzony w bardzo gustowny sposób, szczególnie korytarze, stwarzał bardzo kameralny nastrój.
Evora, stolica prowincji Alentejo, jest jednym z najpiękniejszych miast Portugalii. Otoczona romańskimi murami, wpisana na listę UNESCO zachwyca turystów uliczkami w mauretańskim stylu zabudowanymi białymi domkami. Ze swojej przeszłości datującej się od czasów rzymskich zachowała wiele wspaniałych zabytków. Wąskie, delikatnie podświetlone, uliczki nadają miastu magiczny wygląd szczególnie wieczorem i w nocy. Portugalczycy nazywają Evorę ukochanym miastem.
Rzeczywiście nasz pierwszy wieczorny spacer po uliczkach Evory całkowicie potwierdził powyższą opinię, zaczerpniętą z przewodnika. Światło ze stylowych latarni, rozpraszając się na białych murach domów stwarza nierealny klimat. W maju nie ma tu zbyt wielu turystów, zatem uliczki były prawie puste. Myślę, że fakt ten nie pozostawał bez znaczenia. Spacerując do późnego wieczora staraliśmy się chłonąć tę atmosferę.
Cały dzień poświęcamy na zwiedzanie miasta. Zaczynamy od XII wiecznej katedry połączonej z wirydarzem, co jest charakterystyczne dla katedr portugalskich. Tuż obok znajduje się świątynia rzymska poświęcona bogini Dianie. Odwiedzamy również XV wieczny klasztor dos Loisos przebudowany na pausadę, perłę portugalskiego hotelarstwa. Następnie całe przedpołudnie spacerujemy brukowanymi uliczkami podziwiając średniowieczne i renesansowe kamieniczki. Po obiedzie odwiedzamy kościół warowny Sao Bras oraz kościół Św. Franciszka ze znajdującą się obok Kaplicą Kości. Tutaj po raz pierwszy mam okazję podziwiania słynnych portugalskich azulejos. Jest to rodzaj malowidła, w barwach biało niebieskich, na kwadratowych płytkach fajansu pokrytego szkliwem. Azulejos w Kaplicy Kości przedstawiały drogę krzyżową Chrystusa. Część turystyczną kończymy długim spacerem wzdłuż murów obronnych a potem wzdłuż akweduktu.
Zakupy na kolację robimy w super markecie położonym za murami. Wracając podziwiamy pięknie prezentującą się kopułę katedry, oświetloną promieniami zachodzącego słońca. Cały wieczór spędzamy oczywiście na starówce. Nazajutrz, przed wyjazdem do Lizbony, odwiedzamy zabytkowy cmentarz z bogato zdobionymi grobowcami.
Tym razem do Lizbony wjeżdżamy mostem 25 De Abril (25 Kwietnia). Bezpośrednio z dworca autobusowego jedziemy metrem na prospekt De Restauradores, gdzie zamierzamy znaleźć jakiś niedrogi pensjonat. Niestety we wszystkich, dostępnych na naszą kieszeń hotelach, na samym placu brak miejsc. W końcu, tuż obok placu, przy małej, zacisznej uliczce da Gloria wynajmujemy pokój w pensjonacie Residencial Iris. Pokój nie wprawia w zachwyt, jest dość ciemny i znajduje się naprzeciw recepcji. Było to dość uciążliwe, szczególnie nocą, gdy wracający późno goście zagadywali portiera a my nie dość, że nic nie rozumieliśmy, to nie mogliśmy jeszcze spać. Jego atutami była prywatna łazienka (co w portugalskich pensjonatach nie jest oczywiste), niezbyt wygórowana cena a przede wszystkim położenie w samym centrum miasta.
Dzisiaj w planie mamy spacer po dzielnicach Baixa i Chiado, które stanowią centrum Lizbony. Po wielkim trzęsieniu ziemi i towarzyszącej mu fali tsunami z 1755 roku, zniszczeniu uległo prawie całe miasto (z wyjątkiem Alfamy). Po tym kataklizmie Lizbona została odbudowana przez markiza de Pombal ówczesnego mera na planie szachownicy. Obecnie centrum miasta jest zabudowane funkcjonalnymi, neoklasycystycznymi budynkami wzniesionymi w XVIII i XIX wieku.
Spacerując, podziwiamy reprezentacyjne place ozdobione monumentalnymi pomnikami, wystawy eleganckich magazynów ale przede wszystkim różnobarwny tłum zapełniający te miejsca. Prawie cała trasa pokryte jest empedrados, które szczególnie rzucają się w oczy na placu da Figueira. Empedrados są to: kamienne mozaiki ułożone z małych kostek białego wapienia i czarnego bazaltu. Jest to typowy dla Portugalii sposób brukowania placów i chodników w miastach. Źródłem inspiracji mogą być symbole historyczne, kształty geometryczne czy też różnego rodzaju stworzenia zarówno rzeczywiste jak i mityczne. Empedrados szczególnie efektownie wyglądają w nocy, gdy biała powierzchnia, błyszcząc, rozświetla miasto. Są natomiast bardzo niebezpieczne, gdy są mokre a tym samym śliskie.
Kierujemy się w stronę Praca do Comercio i Tagu. Plac do Comercio jest największym placem Lizbony. Z jednej strony przylega do Tagu a z trzech pozostałych jest otoczony przez klasycystyczne budynki, w których mieści się giełda i ministerstwa. Przed trzęsieniem ziemi znajdował się w tym miejscu pałac królewski. Niestety dojście do Tagu jest niemożliwe z powodu remontu. Okrążamy plac dokoła i wracamy w kierunku Chiado i windy Santa Justa.
Podobnie jak Rzym, Lizbona jest położona na siedmiu wzgórzach. Jedno z nich znajduje się w dzielnicy Chiado. Praktyczni Lizbończycy wybudowali uliczną windę, którą można podjechać na pomost, zbudowany powyżej dachów sąsiednich domów, i przejść nim na wierzchołek wzgórza. Cena biletu przypomniała nam, że preferujemy wspinaczkę górską. Po kilku minutach osiągnęliśmy wierzchołek, zachowaliśmy o sobie dobre zdanie i zaoszczędziliśmy kilkanaście euro. Z pomostu rozciąga się wspaniały widok na Alfamę i zamek Sao Jorge (św. Jerzego), symbol Lizbony.
Wąskimi uliczkami Chiado, wzdłuż linii tramwajowej, idziemy w kierunku Alto Santa Katarina. Jest to jeden z wielu punktów widokowych Lizbony, tym razem na Tag oraz miejsce wieczornych spotkań młodzieży. Trudno mnie nazwać młodzieżą ale z powodu mojej pracy lubię takie miejsca i dobrze się tam czuję. Podążamy wzdłuż rzeki, po pewnym czasie, skręcamy w jedną z „opadających” w jej kierunku wąskich uliczek i po chwili wychodzimy na plac. Na jego środku, na podwyższonym trawniku, otoczonym kamienną ławą, znajduje się pomnik przedstawiający Adamastora potwora morskiego z Luzjad Camoesa. Trawnik jest ogrodzony niskim płotkiem, który stanowi jednocześnie oparcie dla siedzących na ławie. W chwili gdy pojawiliśmy się na placu było tam kilkudziesięciu młodych ludzi. Część z nich siedziała na ławie, część na trawniku.
Podziwiając panoramę Tagu, który w Lizbonie wygląda raczej jak jezioro, obserwujemy grupki młodych ludzi. Plac powoli się zapełnia, można zauważyć dużą różnorodność zarówno ras jak i subkultur. Atmosfera jest bardzo swobodna. Dla obserwatora wygląda to jakby wszyscy się tu znali. Ludzie witają się, przechodzą z grupy do grupy, częstują piwem po prostu umawiają się na wspólne spędzenie wieczoru. Z podobną sytuacją spotkałem się w 1974 roku w Splicie w ówczesnej Jugosławii. Tam plac, przed pałacem Dioklecjana, również służył jako miejsce spotkań młodzieży.
Wracamy w kierunku naszego hotelu. Po drodze zatrzymujemy się w de Sao Pedro de Alcantara położonym w dzielnicy Bairro Alto. Piękny ogród tworzy taras nad miastem, z którego roztacza się panorama na Baixa, Tag i wzgórze zamku Sao Jorge. Do hotelu zjeżdżamy windą de Gloria, jest to tramwaj przerobiony na kolejkę szynową. Działa tak, jak kolejka na Gubałówkę. Różnica polega na tym, że mając koła o różnych średnicach zapewnia podróżnym poziomą podłogę w środku pojazdu.
Wieczorem, po krótkim odpoczynku, jeszcze raz wspinamy się do Sao Pedro de Alcantara, aby podziwiać panoramę Lizbony „by night”, zgodnie z zaleceniem Michelin tj. przewodnika, z którego korzystamy podczas tego pobytu w Portugalii. Pozostałą część wieczoru spacerujemy w okolicach placu de Restauradores.
Dzisiejszy dzień postanowiliśmy poświęcić na zwiedzenie zamku Świętego Jerzego (castelo de Sao Jorge) i otaczającej go dzielnicy Alfama. Do zamku idziemy pieszo. Wzniesiony w V wieku przez Wizygotów, przebudowywany w IX przez Maurów jest kolebką Lizbony. Obecnie posiada dziesięć wież połączonych blankowanymi murami. Po przejściu barbakanu można wejść po schodach na szczyt muru. Wchodząc na poszczególne wieże podziwiamy panoramę różnych części Lizbony. Odwiedzamy Olissiponie; multimedialną wystawę poświęconą historii Lizbony i Portugalii. Dwa filmy przedstawiają historię odkryć geograficznych i założenie Lizbony. Po zwiedzeniu zamku, spacerujemy po brukowanych uliczkach, zamkniętej w obrębie zewnętrznych murów, najstarszej części Alfamy.
Alfama jest jedyną dzielnicą, która nie uległa zniszczeniu w wyniku trzęsienia ziemi w 1755 roku. Położona na wzgórzu opada łagodnie w kierunku Tagu. Wąskie uliczki brukowane biało czarną kostką tworzą zawiłą plątaninę. Spacerując mijamy niewysokie domy z umieszczonymi nad drzwiami azulejos. Złożone z kilku – kilkunastu płytek przedstawiają postacie świętych, scenki rodzajowe np. plotkujące kumoszki czy też grającego na gitarze kawalera i tańczącą obok pannę. Ściany mijanych domów pokrywają różnokolorowe rysunki postaci w regionalnych strojach. Często można spotkać wyłożoną azulejos wnękę w ścianie budynku. W środku znajduje się fontanna ze świeżą wodą do picia. Uliczki wychodzą na place ze starymi kościółkami lub na miradouro – punkty widokowe. Roztacza się z nich piękna panorama Tagu i dachów domów Alfamy. Na jednym z takich punktów, de Santa Luzia, podziwiamy dwa azulejos. Jedno przedstawia plac de Comercio w XVII wieku, drugie śmierć Martima Moniza, który zginął w zamku Św. Jerzego. Nie pozwolił Maurom zamknąć bramy, umożliwiając w ten sposób Alfonsowi Henrykowi zdobycie zamku. Włóczymy się bez wyraźnego celu przez kilka godzin. Każda nowa uliczka, w którą wchodzimy ma swój urok. Jedne fascynują azulejos i rysunkami na ścianach, inne pięknym widokiem na Tag jeszcze inne to po prostu szerokie schody. Pomimo upału panuje na nich przyjemny chłód. Może dlatego nie mamy ochoty opuścić tego miejsca. Po południu zwiedzamy katedrę i skarbiec przykatedralny. Eksponatem, który zwrócił moją uwagę była monstrancja króla Józefa oprawiona w ponad 4100 szlachetnych kamieni.
Z Alfamy fundujemy sobie przejażdżkę zabytkowym tramwajem. W Lizbonie oprócz nowoczesnych tramwajów, kursują wozy w stylu lat pięćdziesiątych z drewnianymi siedzeniami i podnoszonymi oknami. Już wcześniej postanowiliśmy przejechać się takim stylowym pojazdem. Jazda wąskimi uliczkami, możliwość wychylania się przez okno przypomniała mi studenckie lata i wrocławskie tramwaje. Po około półgodzinnej jeździe wysiadamy na pętli. Jesteśmy w bliżej nieokreślonym miejscu Lizbony (nie chce mi się nawet sprawdzić na planie miasta). Chwilę spacerujemy po okolicy, następnie dość długo czekamy na przystanku na tramwaj o tym samym numerze. Wracamy na plac Luisa de Camoes skąd mamy najbliżej do hotelu.
W planach na dzisiaj mamy Sintrę, miejscowość wypoczynkową położoną w pobliżu Oceanu Atlantyckiego, na zachód od Lizbony. Od sześciuset lat była miejscem, w którym królowie portugalscy i arystokracja budowali swoje letnie rezydencje. Obecnie Sintra pozostaje miejscem wypoczynku bogatych rodzin lizbońskich, które mają tu piękne wille położone w ogrodach z egzotycznymi roślinami tzw. quintas. Swoją popularność, jako miejscowość wypoczynkowa, zawdzięcza Sintra pobliskim górom Serra de Sintra. Jest to blok granitowy, tworzący barierę, nad którym zbierają się deszcze znad oceanu. Dzięki dużej wilgotności cały masyw jest pokryty bujną i różnorodną roślinnością. W 1995 roku góry Serra de Sintra, zostały wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Śniadanie jemy w naszej ulubionej kafejce na placu Restauradores. Następnie idziemy na dworzec Rossio, z którego co kwadrans odjeżdżają podmiejskie pociągi do Sintry. Po półgodzinnej jeździe jesteśmy na miejscu. Pogoda nie jest nadzwyczajna; jest pochmurno i zanosi się na deszcz. Z dworca w Sintrze do Pałacu Narodowego trzeba podejść kretą ulicą ponad kilometr. Idąc podziwiamy wspaniale quintas, budowane głównie w stylu będącym mieszaniną gotyku i stylu manuelińskiego. Pałac Narodowy został wzniesiony w XIV wieku przez króla Jana I i rozbudowany w XVI przez Manuela I. Najbardziej charakterystycznymi elementami z zewnątrz są dwa wysokie stożkowe kominy oraz podwójne – mauretańskie i manuelińskie okna. Mamy pecha okazuje się, że w środy pałac jest zamknięty dla turystów. Możemy obejrzeć go co najwyżej z zewnątrz.
Drugi punkt naszego programu, posiadłość Regaleira, znajduje się około ośmiuset metrów od centrum. Idziemy pod gór, otacza nas bujna roślinność. Nie znam się na gatunkach drzew ale pośród wielu innych rozpoznaję: dęby, cedry i drzewa paprociowe. Wiosną zieleń jest bardzo soczysta ponadto dużo krzewów i drzew jest pokrytych kwiatami.
Quinta da Regaleira to zespół pałacowo-ogrodowy, który powstał na początku dwudziestego wieku w miejscu osiemnastowiecznej willi. Został zbudowany przez bogatego biznesmena. Podobno była tutaj loża masońska. W ogromnym ogrodzie znajdują się budowle różnego przeznaczenia wybudowane w mieszance stylów: przede wszystkim gotyku, renesansu i stylu manuelińskiego. Budowlą związaną z lożą masońską, która mnie zainteresowała, była studnia wtajemniczenia. Głęboka na dwadzieścia siedem metrów, otoczona klatką schodową miała za zadanie przywoływać śmierć i odrodzenie. Spacerując alejami parku mijamy posągi bogów greko-rzymskich oraz symbole związane z templariuszami i alchemią. Można tutaj również odpocząć w grocie Ledy czy też wspiąć się na wieżę Regaleira, symbolizującą światło i poznanie. Budowle o niezwykłych kształtach, rzeźby, niesamowicie różnorodna roślinność sprawiają, że pobyt w tej posiadłości można traktować, w pewnym sensie, jak pobyt w krainie baśni Disney’a. Wrażenie to potęguje fakt, że jesteśmy prawie sami.
Po zwiedzeniu Quita de Regaleira, kontynuujemy wspinaczkę do Pałacu Narodowego Pena. W międzyczasie pogoda się poprawia, znikają chmury i zaczyna świecić słońce. Podejście zajmuje nam półtora godziny. Z oddali Pałac Pena przypomina mi częściowo zamek Eltz w dolinie Moseli w Niemczech, który oglądałem w lutym czy też zamki w Bawarii budowane przez Ludwika II Bawarskiego, szalonego króla.
Pałac Narodowy Pena został wybudowany w XIX wieku przez króla Ferdynanda II. Jest to „kaprys królewski”, budowla w której mieszają się wszystkie występujące w Portugalii style, poczynając od gotyku a kończąc na secesji. Żywe kolory ścian jeszcze podkreślają jego oryginalność. Spacerujemy po dziedzińcach, podziwiając niesamowitą dekorację murów i bram. Z tarasów roztacza się wspaniała panorama na cały region, od wybrzeża Atlantyku aż po Tag. W grupie, z anglojęzycznym przewodnikiem, zwiedzamy wnętrza pałacu. Tutaj również pozostałości klasztoru Hieronimitów (w miejscu którego pałac został wybudowany), takie jak wirydarz czy kaplica kontrastują z salami umeblowanymi w stylu typowym dla XIX wieku. Całość może się podobać lub nie, ale na pewno warta jest obejrzenia.
Ostatnim zabytkiem Sintry, który zamierzamy odwiedzić jest Zamek Maurów. Został zbudowany w VIII wieku na skalistym wzgórzu. Do dzisiaj zachował się jedynie pas blankowanych murów oraz cztery kwadratowe wieże. Warto się na nie wspiąć, gdyż nagrodą jest piękny widok na dwa pałace: w Sintrze i pałac Pena. Obok Zamku Maurów, w lesie, oglądamy ruiny XII wiecznego kościółka Sao Pedro.
Do Sintry wracamy „skrótem”, który wyprowadza nas na peryferie miasteczka. Jest to zwykła dzielnica domków jednorodzinnych z małymi ogródkami. Błądzimy dłuższą chwilę zanim udaje się nam znaleźć właściwą drogę do centrum. Do Lizbony wracamy późnym popołudniem.
Dzisiejszy dzień przeznaczamy na zwiedzenie pojedynczych zabytków rozrzuconych po całym mieście, natomiast wieczorem zamierzamy obejrzeć touradę tj. korridę w wydaniu portugalskim. Ponieważ zamierzamy dużo podróżować, kupujemy całodzienny bilet na wszystkie środki komunikacji miejskiej. Po śniadaniu, na tarasie naszej kafejki, jedziemy metrem na stację Jardim Zoologico skąd odjeżdża autobus do Pałacu de Fronteira. Niestety nie potrafimy znaleźć właściwego przystanku i decydujemy się dojść do celu pieszo.
Pałac de Fronteira to, według przewodnika, jeden z najpiękniejszych przykładów arystokratycznej architektury portugalskiej. Zbudowany w 1670 roku jako pałacyk myśliwski przez pierwszego markiza de Fronteira jest zamieszkiwany przez tę rodzinę do dzisiaj. Obecny właściciel, dwunasty markiz, udostępnia część pałacu i ogrody dla turystów. Niestety, z powodu odbywającej się w pałacu konferencji naukowej, nie możemy zwiedzić pomieszczeń wewnętrznych. Ograniczamy się zatem tylko do spaceru po tarasach i ogrodzie. Ściany tarasów są pokryte azulejos z XVII wieku. Tworzą one wiejskie obrazy, przedstawiają pory roku, pracę w polu lub sceny rodzajowe np. dwunastu rycerzy przeglądających się w wodach stawu czy też małpy uczące koty śpiewać. Nigdzie w Portugalii nie widziałem tak wspaniałych azulejos. Sam ogród to labirynt żywopłotów nie w nim ławek jedynie gdzie niegdzie wyrastają ponad żywopłot statuy greckich bogów i starannie ostrzyżone tuje. Zwiedzamy również grotę kąpielową wyłożoną muszelkami i chińską porcelaną. Po zwiedzeniu pałacu de Fronteira wracamy autobusem do stacji metra Jardim Zoologico. Metrem jedziemy na plac Figueira a stamtąd tramwajem do dzielnicy Belem.
W Belem znajdują się trzy obiekty godne obejrzenia: wieża Belem, pomnik Odkryć Geograficznych oraz klasztor Hieronimitów. Zaczynamy od wieży Belem. Jest to forteca zbudowana w stylu manuelińskim na początku XVI wieku na środku Tagu. Przez stulecia była arsenałem, więzieniem, punktem opłat cła, a także kapitanatem portu. W wyniku zmiany koryta rzeki podczas trzęsienia ziemi w 1755 roku, wieża obecnie znajduje się na brzegu Tagu. Wspinamy się na piąte piętro, gdzie jest platforma widokowa. Roztacza się stamtąd wspaniała panorama Pomnika Odkryć Geograficznych i mostu 25 de Abril. Następnie schodzimy dwa piętra w dół. Znajduje się tam renesansowa loggia otoczona bogato rzeźbioną balustradą. Poniżej na otoczonym wieżyczkami strzelniczymi, wysuniętym w stronę Tagu, tarasie jest widoczna statua Najświętszej Maryi Panny. Całość jest rzeczywiście majstersztykiem architektury portugalskiej.
Idziemy wzdłuż Tagu w kierunku klasztoru Hieronimitów. Po drodze mijamy 52 metrowej wysokości Pomnik Odkryć Geograficznych zbudowany w XX wieku z okazji 500-lecia śmierci Henryka Żeglarza. Pomnik przedstawia dziób statku, na którym król Manuel I prowadzi tłum ludzi w stronę Nowego Świata.
Klasztor Hieronimitów, to według mnie, najwspanialsza budowla stylu manuelińskiego. Swoje piękno budynek zawdzięcza jakości kamienia, delikatnego i jasnego, łatwo poddającego się obróbce oraz bogactwu ornamentyki. Ornamenty to motywy morskie (kotwice, meduzy, muszle, liny itp.), maki, głowy Murzynów i żeglarzy i wiele innych. Na mnie największe wrażenie zrobił bogato rzeźbiony wirydarz oraz sklepienie gwiaździste, podtrzymywane przez ostrołuki ośmiokątnych filarów, kościoła Santa Maria, będącego częścią klasztoru. Cały klasztor znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Po zwiedzeniu klasztoru jemy obiad w rodzinnej restauracji położonej obok. Następnie, wykorzystując fakt że mamy wykupione całodzienne bilety, fundujemy sobie kilka przejażdżek tramwajami. Najpierw jedziemy zabytkowym tramwajem do windy da Bica, która jest bardzo podobna do windy da Gloria. Zjeżdżamy nią tylko po to, aby za chwilę wjechać na górę. Następnie przez dzielnicę Bairro Alto idziemy do windy da Gloria, którą zjeżdżamy do naszego pensjonatu. Chwilę odpoczywamy i jemy kolację. Wieczorem, wykorzystując nasze bilety, jedziemy metrem na plac markiza de Pombal. Robię kilka zdjęć i znowu do metra. Tym razem jedziemy na dworzec autobusowy sprawdzić na jutro połączenia do Mafry. Ponieważ w międzyczasie zrobiło się późno musimy jak najszybciej dostać się na miejsce, gdzie znajduje się arena, na której odbywają się tourady; portugalskie walki byków.
Po przybyciu na miejsce widzimy kilkupiętrową budowlę w kształcie walca z dobudowanym wejściem głównym. Dookoła kłębi się tłum entuzjastów walk byków. Znajdujemy kasę i kupujemy bilety. W międzyczasie na placu przed wejściem do budynku odbywa się barwna parada jeźdźców na koniach. Mamy miejsca na samej górze tzn. na wysokości piątego piętra, ale przy samej barierce. W pierwszej chwili mam zawrót głowy, gdy patrzę w dół, ale wkrótce się przyzwyczajam do wysokości.
Przedstawienie zaczyna się od prezentacji i powitania wszystkich przyszłych uczestników korridy oczywiście z wyjątkiem byków. Są to: cavaleiro; jeźdźcy konni. Ich zadaniem jest wbicie w kark byka kilku specjalnych pik oraz zademonstrowanie umiejętności jazdy konnej na najwyższym poziomie. Toureiro piesi toreadorzy z muletami. W przypadku, gdy byk uderzy rogami konia ich zadaniem jest odciągnięcie byka, aby cavaleiro mógł zmienić konia. Prezentowani są jeszcze inni pomocnicy, których zadaniem jest uspokojenie byka po walce oraz wyprowadzenie go z areny.
Sama walka jest rozgrywana zgodnie ze ściśle określonymi regułami. Na arenę zostaje wpuszczony byk. Cavaleiro prowokuje zwierzę a goniony stara się tak prowadzić konia, aby łeb byka był jak najbliżej końskiego zadu. Gdy zmęczony byk się zatrzyma cavaleiro ustawia konia naprzeciw niego a następnie szybko rusza i będąc w galopie wbija pikę w kark zwierzęcia. Zraniony byk zaczyna gonić jeźdźca, ten prezentując wspaniałą sztukę konnej jazdy prowadzi byka, jak na sznurku, po arenie. Po chwili zmęczony byk staje, wówczas cavaleiro wbija następną pikę i tak sześć razy. Jeżeli zdarzy się, że byk uderzy rogami konia na arenę wbiegają toureiros z muletami i odwracają uwagę byka, aby cavaleiro mógł zmienić konia. Kiedy już w karku byka tkwią wszystkie piki, cavaleiro, żegnany przez wiwatujący tłum, opuszcza arenę. Pojawia się na niej grupa barwnie ubranych toreadorów. Jeden z nich ustawia się naprzeciw byka i oparłszy ręce na biodrach pokrzykuje hoo, hoo (czy coś w tym rodzaju). Gdy byk rusza w jego kierunku, nie ucieka i daje się wziąć na rogi. Jest na rogach byka niesiony kilka-kilkanaście metrów prosto w grupę pozostałych toreadorów, którzy swoimi ciałami blokują drogę i ostatecznie zatrzymują zwierzę. Wówczas jeden z toreadorów chwyta byka za ogon i zaczyna ciągnąć do tyłu. Dziwne, ale byk się uspokaja i stoi bez ruchu. W tym momencie otwiera się brama i na arenę zostaje wprowadzone przez dwóch pastuchów stado krów z dzwoneczkami na szyjach. Byk przyłącza się do stada i razem z krowami opuszcza arenę. Tourada składa się z sześciu walk jak opisana powyżej. Bierze w niej udział trzech cavaleiros, każdy walczy z dwoma bykami. My obejrzeliśmy trzy walki i około północy udaliśmy się do hotelu.
Z samego rana jedziemy metrem na dworzec autobusowy, skąd o dziewiątej odjeżdża autobus do Mafry, znanej z Palacio e convento de Mafra. Jest to największy zespół pałacowo-klasztorny na półwyspie Iberyjskim. Ciekawa jest historia powstania obiektu. Król Jan V, bezdzietny po trzech latach małżeństwa, przyrzekł, że zbuduje klasztor, jeśli Bóg ześle mu potomka. Wkrótce po tym przyszła na świat jego córka Barbara, późniejsza królowa Hiszpanii. Chcąc dotrzymać obietnicy król zaczął budowę klasztoru. Złoto płynące w tym okresie z Brazylii pozwoliło Janowi V wybudować obiekt, który mógł pomieścić 300 mnichów i całą rodzinę królewską.
Zwiedzanie zaczynamy od bazyliki. Duże wrażenie robi perystyl udekorowany sześcioma marmurowymi posągami świętych. Barokowe wnętrze bazyliki jest wykonane z różnokolorowego marmuru. Nad centralną częścią transeptu umieszczono wspaniałą różowo-białą kopułę. Po obydwu stronach nawy głównej wybudowano kaplice. W każdej z nich znajdują się marmurowe posągi i retabulum. Ciekawe jest to, że do wykonania tych płaskorzeźb i posągów została założona w Mafrze specjalna szkoła rzeźbiarska.
Na pierwszym piętrze kompleksu zwiedzamy szpital klasztorny z XVIII wieku. Oglądamy sale chorych, izolatkę, aptekę i kaplicę szpitalną. Na drugim piętrze znajdują się położone w amfiladzie apartamenty królewskie. Pokoje króla i królowej mieszczą się na dwóch przeciwnych końcach budynku i są oddalone od siebie o 232 metry. W środku budynku podziwiamy ogromną Salę Błogosławieństwa, której okna wychodzą na bazylikę. W tym miejscu para królewska uczestniczyła we mszy świętej. Moją uwagę zwróciła biblioteka, zajmująca galerię o długości prawie dziewięćdziesięciu metrów. Znajduje się w niej blisko 40 tysięcy dzieł z XIV-XIX wieku. Pałac i klasztor w Mafrze często się porównuje z hiszpańskim Escurialem ze względu na ideę budowy jako wotum oraz pałacową i religijną funkcję. Mnie te budowle kojarzą się głównie z megalomanią katolickich władców Hiszpanii i Portugalii.
Po zwiedzeniu klasztoru decydujemy się jeszcze raz jechać do Sintry, aby obejrzeć Pałac Narodowy, zamknięty podczas naszego środowego pobytu w tym mieście. Jedziemy autobusem przez Estremadurę. Jest to pagórkowata kraina pokryta o tej porze roku zielono-żółtymi polami. Pojawiające się od czasu do czasu promienie słońca podkreślają intensywność wiosennej zieleni. Po drodze mijamy małe miasteczka zabudowane białymi domkami o czerwonych dachówkach. Krajobraz jest bardzo sielski.
W Sintrze jesteśmy wczesnym popołudniem. Prosto z przystanku idziemy do pałacu. Po drodze mijamy ratusz; jedna strona budynku została wybudowana w stylu neogotyckim a druga manuelińskim. Całość bardzo mi się podoba.
Po przybyciu na miejsce, kupujemy bilety i wchodzimy do środka. Wnętrza pałacu, jak na rezydencję królewską, nie zachwycają. Rzeźbione meble, wiszące na ścianach gobeliny to standardowe wyposażenie tego typu obiektów. Zapamiętałem trzy sale, z którymi były związane ciekawe wydarzenia. W pierwszej cały sufit był pokryty kasetonami, w których znajdowały się malowidła srok, trzymających w dziobach wstęgę z napisem por bem (dla dobrego samopoczucia). Słowa te wypowiedział król Jan I, zaskoczony przez żonę w trakcie obejmowania damy dworu. W następstwie tego incydentu, kazał na suficie tej sali namalować tyle srok, ile było w pałacu dwórek. Druga to tzw. Sala Arabska ozdobiona pięknymi azulejos z XVI i XVII wieku, przedstawiającymi sceny dworskie. Nad azulejos znajduje się plafon złożony z namalowanych kasetonów, przedstawiających herby 72 szlacheckich rodzin portugalskich. Zostaliśmy poinformowani, przez oprowadzającego naszą grupę przewodnika, że brakuje herbu jednej rodziny, która spiskowała przeciwko królowi. W trzeciej sali znajdowało się łóżko, w którym ostatni król Portugalii spędził noc po abdykacji, tuż przed przymusowym wyjazdem na wygnanie do Brazylii.
Po powrocie do Lizbony idziemy na spacer. Z dworca Rossio kierujemy się na ulicę Augusta, która doprowadza nas do placu Comercio. Chwilę spacerujemy wzdłuż Tagu, obserwując zachód słońca. Na plac Restauradores wracamy rue do Ouro. W międzyczasie zrobiło się ciemno. Mamy po raz ostatni możliwość podziwiania wieczorem empedrados na placu da Figueira. Jutro po południu opuszczamy już Portugalię.
Rano, tradycyjnie, na śniadanie idziemy do naszej kafejki na Restauradores. Tym razem kawę pijemy wewnątrz, gdyż chcę zrobić, na pamiątkę, parę zdjęć azulejos znajdujących się na ścianie. Po śniadaniu idziemy obejrzeć kościół de S. Domingos, który wczoraj wieczorem „namierzyliśmy” w okolicy placu da Figueira. Jest to jednonawowy kościół o fasadzie w stylu klasycystycznym. Wewnątrz ogromna nawa przykryta półokrągłym stropem z różowego marmuru opartym na potężnych pilastrach. W ścianach bocznych głębokie nisze z ołtarzami. Prezbiterium z ołtarzem głównym znajduje się również w niszy. Wystrój wnętrza, klasycystyczny, surowy. Boczne pilastry bardzo zniszczone. Jedynym elementem ożywiającym wnętrze był ołtarz Matki Boskiej Fatimskiej, przed którym paliło się mnóstwo wotywnych lampek.
Wracamy do pensjonatu, aby się spakować i odpocząć. Z placu Restauradores mamy bezpośredni autobus na lotnisko. Jest sobota, więc autobusy kursują dość rzadko, w końcu podjeżdża autobus nr 91. W środku nie ma tłoku, ale wszystkie miejsca siedzące są zajęte. Układam nasz bagaż przy oknie, naprzeciw wejścia do autobusu a sam staję obok. Na plecach mam podręczny plecak. Za mną stoi mężczyzna w wieku powyżej trzydziestu lat. Wygląda dość podejrzanie i Ania ostrzega mnie przed nim Na następnym przystanku wysiada, jednocześnie niedaleko mnie zwalnia się miejsce siedzące. Siadając zdejmuję plecak. Jest otwarty, chociaż na pewno w hotelu go zamknąłem. Czyli bez wątpienia była to druga próba kradzieży w ciągu tygodnia. Nic nie zginęło, ponieważ w plecaku był tylko ręcznik i moje lekarstwa, aparat fotograficzny przezornie przełożyłem do kieszeni kurtki.
Na lotnisku jesteśmy półtorej godziny przed planowanym odlotem. Odprawiamy się bez żadnych przeszkód. Punktualnie o czternastej, lokalnego czasu, samolot Lufthansy do Monachium wystartował. Podczas lotu widoczność była bardzo dobra, mogłem się więc miedzy innymi, rozkoszować widokiem Alp oraz jeziora Bodeńskiego. We Wrocławiu byliśmy po dziewiętnastej naszego czasu.
Dodane komentarze
[konto usuniete] 2016-08-01 14:32:15
Ciekawie napisany artykuł. Jeśli ktoś szuka programowego gotowca - do wykorzystania :) Często bywam w Portugalii, na szczęście bez przygód z kieszonkowcami. A nawet wydaje mi się, że Lizbona - w porównaniu z Barceloną, Rzymem czy Paryżem jest pod tym względem o wiele bezpieczniejsza. A może po prostu mam szczęście :)serbon 2015-06-10 11:13:29
"Oferty pracy dla nauczycieli portugalskiego w Wrocławiu!!!Szukałam dodatkowy zarobek w internecie i przypadkowo znalazła oferty pracy nauczycieli portugalskiego w Wrocławiu na Preply.com
ttp://preply.com/pl/wroclaw/oferty-pracy-dla-nauczycieli-języka-portugalskiego
Jak okazało się tam ogromny bank ofert pracy dla nauczycieli!
Oferty pracy dla korepetytorów zostawiają sami uczniowie.
Można złożyć swój grafik, zajęcia są na Skypa, jest to bardzo wygodnie i korzystnie.
Na dany moment pracuję na Preply.com i Państwu rekomenduję spróbować.
"
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.