Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Afrykańskie safari - Tanzania > TANZANIA
jedrzej relacje z podróży
Jest to krótki opis safari, które odbyłem w styczniu 2006 roku na terenie P.N. Serengetii i obszaru chronionego Ngorongoro w Tanzanii.
Po zakończeniu safari w P.N. Amboseli, mój kenijski przewodnik, Sammy odwiózł mnie do Namangi na granicy Kenii i Tanzanii, skąd udałem się do Arushy.
Spędziłem tam całą dobę, oczekując na następne safari. Przede wszystkim odwiedziłem plac, z którego odległości do Kairu i Kapsztadu są takie same. Stanowi on umowny „Środek Afryki”. Następnie w towarzystwie Tanzańczyka, który zaoferował się, że pokaże mi centrum miasta odwiedziłem miejski bazar owocowo-warzywny a następnie zaprosiłem Go na piwo do mojego hotelu.
Nazajutrz, około 13 – tej pod hotel podjechał samochód i zaczęła się nowa przygoda. Okazało się, że następne sześć dni spędzę w towarzystwie australijskiej rodziny: Roda i Denise oraz ich dzieci. Pierwszego dnia dojechaliśmy do wioski Mto Wa Mbu co oznacza Woda i Komary, położonej u wrót P.N. Jezioro Manyara, gdzie mieliśmy nocleg.
W tym miejscu poświęcę trochę uwagi warunkom, w których podróżowaliśmy. Byliśmy zupełnie samowystarczalni. Woziliśmy ze sobą własne namioty, żywność, wodę, sprzęt kempingowy, węgiel drzewny a nawet kucharza. Po przybyciu na kemping zajmowaliśmy się rozbijaniem namiotów. W tym czasie kucharz przygotowywał posiłek, który następnie spożywaliśmy na świeżym powietrzu w blasku lampy naftowej.
Kempingi, na których nocowaliśmy miały różny standard. Najwyższy z ciepłą wodą i czystymi toaletami mieliśmy w Mto Wa Mbu gdzie spędziliśmy pierwszą noc i w Karatu gdzie spędziliśmy ostatnią.
Najbardziej zapadającym w pamięci kempingiem był kemping Seronera w Serengeti. Jego położenie, na otwartej sawannie, umożliwiało obserwację pasących się zebr i antylop bezpośrednio sprzed namiotu. Natomiast nocami słychać było odgłosy zwierząt.
Kempingiem, na którym miałem najbardziej dramatyczne przeżycie związane ze zwierzętami, był kemping Simba położony na wierzchołku kaldery Ngorongoro.
Był już wieczór i znajdowałem się w namiocie, przygotowując się do snu. Nagle usłyszałem wołanie „do not leave the tents simba, simba”. Wyjrzałem przez okienko i rzeczywiście zobaczyłem trzy lwice przechodzące przez skraj kempingu. Po chwili nasz przewodnik przejeżdżając samochodem dokoła obozu przepłoszył lwice ostatecznie, ale dreszczyk emocji pozostał.
W ciągu pół godziny incydent ten był znany na trzech kontynentach. Ja wysłałem sms-a do Michała (Polska-Europa), który natychmiast go przesłał do Ani (Tajlandia-Azja). Myślę, że ten sposób podróżowania pozwolił mi lepiej poczuć „smak” Afryki niż gdybym nocował w bungalowach.
Wracając do opisu podróży Park Narodowy Jezioro Manyara jest terenem rozciągającym się wokół jeziora, porośniętym wieloma gatunkami drzew. Znajduje się tam co najmniej kilkadziesiąt gatunków akacji, tamaryndowce indyjskie, drzewa kiełbasiane oraz baobaby. Jeśli chodzi o zwierzęta to spotkaliśmy głównie słonie, żyrafy oraz „baboony” tzn. pawiany. Jest to także raj dla ornitologów. Na safari po parku spędziliśmy kilka godzin. Po powrocie do obozu zapakowaliśmy auto i ruszyliśmy w dalszą drogę. Naszym celem był P. N. Serengeti.
Jezioro Manyara jest położone na dnie Wielkiego Rowu Afrykańskiego (Great Rift Valley), który ciągnie się południkowo około dziewięć tysięcy kilometrów (od doliny Jordanu po deltę Zambezi), zatem pierwszy etap podróży prowadził stromo pod górę. Po osiągnięciu wierzchołka naszym oczom ukazał się widok masywu Ngorongoro oraz wulkanu Olmeti.
Parę słów na temat historii tego regionu. Przed kilku milionami lat Ngorongoro był bardzo aktywnym wulkanem o wysokości ponad sześć tysięcy metrów, wyrzucającym podczas erupcji duże ilości drobnego bazaltowego pyłu. Pył ten był przenoszony przez wiatry wiejące od oceanu Indyjskiego na zachód. W ten sposób powstała równina Serengeti, co oznacza w języku suahili niekończącą się równinę. Natomiast sam wulkan się zapadł, tworząc olbrzymi krater (kalderę) o powierzchni około 260 kilometrów kwadratowych. Obecnie Serengeti jest największym na świecie skupiskiem dzikich zwierząt, natomiast krater Ngorongoro w 1978 roku został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Przy bramie wjazdowej na obszar chroniony Ngorongoro znajduje się wystawa poświęcona historii regionu z dużą makietą. Następnie droga ostro pnie się do góry. Z lewej strony widać dolinę Wielkiego Rowu z panoramą jeziora Manyara. Po osiągnięciu wierzchołka z prawej strony wyłania się kaldera Ngorongoro. Widok jest rzeczywiście zapierający dech w piersiach. Krater jest olbrzymią niecką otoczoną dość stromymi zboczami o wysokości dochodzącej do kilkuset metrów, miejscami pokrytych gęstym lasem. W dole na płaskiej równinie znajduje się dość duże jezioro.
Po nasyceniu się tym widokiem udaliśmy się na miejsce piknikowe, położone w pobliżu Ngorongoro Crater Lodge, na lunch. Wspomniałem o tym, gdyż ośrodek ten jest bez wątpienia najdroższym ośrodkiem w całej Afryce. Nocleg dla dwóch osób kosztuje 1300 USD ale za to do każdego pokoju jest przydzielony Masaj.
Około trzeciej po południu osiągnęliśmy Naabi Hills gdzie znajduje się jedna z bram wjazdowych do P. N. Serengeti. Jest tam również punkt widokowy ale tego dnia nie był dostępny. Przy wejściu stał strażnik i informował, że właśnie lwy upolowały młodą żyrafę i nie należy im przeszkadzać w posiłku. Gdy po dwóch dniach opuszczaliśmy park ucztowanie trwało nadal. Po załatwieniu formalności Emilian, nasz kierowca-tropiciel, podniósł dach i zaczęło się pierwsze „game drive”.
W Serengeti spędziliśmy dwa dni, odbywając w tym czasie cztery „wyprawy” w poszukiwaniu zwierząt. Nie będę tu opisywał dokładnie każdego safari wspomnę tylko o najciekawszych, z mojego punktu widzenia, sytuacjach.
Pierwszego popołudnia spotkaliśmy jedynie duże stada pasących się na sawannie roślinożerców. Już przed samym wjazdem na kemping mieliśmy drobny incydent z młodym pytonem, który wygrzewał się na słońcu w poprzek drogi i ani myślał ustąpić. Upłynęło kilka minut zanim łaskawie usunął się z drogi.
Najwięcej ciekawych sytuacji zdarzyło się drugiego dnia, który w całości spędziliśmy na sawannie. Już z samego rana spotkaliśmy lwicę, która dopiero co upolowała zebrę i nie zwracając żadnej uwagi na filmujących ją turystów raczyła się swoją zdobyczą. Po zaspokojeniu pierwszego głodu popatrzyła na nas, czy nie zagrażamy jej zdobyczy. Uznawszy, że nie ma niebezpieczeństwa, odeszła kilkanaście metrów, kładąc się na sjestę.
Po niedługim czasie natrafiliśmy na następną ucztę. Tym razem był to samotny lew właściwie już kończący posiłek gdyż leżały przed nim tylko resztki zebry. Emilian powiedział nam, że ta uczta trwa już kilka dni.
Tego dnia spotkaliśmy jeszcze trzy lamparty. Dwa wylegiwały się na gałęziach, natomiast z trzecim wiąże się dość zabawna historia, którą mieliśmy szansę obserwować. Lampart oczywiście leżał na gałęzi, gdy pod drzewem pojawiła się lwica. Na jej widok lampart poderwał się, zeskoczył i szybko się oddalił. Lwica zdawała się nie zwracać na to uwagi ale gdy tylko lampart znikł, wskoczyła na to drzewo, dokładnie obwąchała miejsce, na którym jeszcze przed chwilą znajdował się lampart a następnie wygodnie ułożyła na tej samej gałęzi. Z drapieżników tego dnia spotkaliśmy dwa młode bawiące się gepardy oraz kilkunasto osobową lwią rodzinę.
Pod wieczór gdy wracaliśmy już na kemping spotkaliśmy liczną rodzinę słoni (ja naliczyłem siedemdziesiąt parę) oraz co najmniej kilkaset sztuk liczące stado bawołów afrykańskich.
Ostatniego dnia pobytu w Serengeti, przed południem, odwiedziliśmy rodzinę hipopotamów a następnie wąwóz Olduvai znajdujący się już na terenie Obszaru Chronionego Ngorongoro.
Miejsce to jest znane dzięki odkryciom małżeństwa Lous i Mary Leakey, którzy odkopali w tym miejscu szczątki praczłowieka sprzed 2,2 miliona lat. Nazwali go homo habilis co oznacza człowiek zręczny. Do tego czasu uważano, że homo sapiens pochodzi w prostej linii od australopiteka. Leakey swoim znaleziskiem udowodnili, że dwa miliony lat temu równolegle z australopitekiem afrykańskim żył homo habilis, którego potomkami w linii prostej jesteśmy my. Obecnie w miejscu, w którym dokonano odkrycia znajduje się małe muzeum. Po obejrzeniu ekspozycji i wysłuchaniu krótkiego wykładu udaliśmy się na kemping Simba.
Następny dzień był przeznaczony na safari po kraterze Ngorongoro. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Muszę przyznać, że dużo sobie obiecywałem po wizycie w naturalnej arce Noego, jak niektórzy nazywają ten krater. Chociaż z drugiej strony po tym co widziałem w Serengeti trudno by było czymś mnie zaskoczyć. I rzeczywiście poza pięknymi widokami Ngorongoro niczym specjalnie mnie nie zachwyciło. Zwierząt było mało. Jedynym ciekawym wydarzeniem, o którym warto wspomnieć było spotkanie z nosorożcem. W tym momencie skompletowałem wielką piątkę afrykańskich zwierząt (lew, lampart, słoń, bawół oraz nosorożec).
Dużo ciekawsze spotkanie mieliśmy po powrocie, na kemping. Przygotowując się już do wyjazdu nagle w odległości kilkunastu metrów od naszego samochodu zobaczyliśmy słonia pijącego wodę z dużego betonowego zbiornika. Oczywiście rzuciłem się z aparatem fotograficznym aby uwiecznić to wydarzenie. Słoń okazał się dobrym modelem i pozował cierpliwie. Zaraz po tym wyjechaliśmy do Karatu gdzie mieliśmy ostatni nocleg oraz ostatnią zaplanowaną wycieczkę w dżungli.
Była ona dopełnieniem całej wyprawy. Do tej pory poruszaliśmy się wyłącznie samochodem i trochę brakowało mi naturalnego kontaktu z przyrodą. Obecnie dostaliśmy szansę aby przejść się pieszo po afrykańskim lesie.
Wyruszyliśmy z samego rana. Na początku ścieżka dość stromo prowadziła pod górę Po pewnym czasie osiągnęliśmy żądaną wysokość i dalej posuwaliśmy się równolegle do zbocza. Teren wokół nas był porośnięty gęstą roślinnością tak, że widoczność była bardzo ograniczona. Różnorodność gatunków na pewno zachwyciłaby każdego botanika Ja jednak widziałem tylko zieloną ścianę, w której często było widać powyrywane przez słonie drzewa i krzaki. W górze słychać było trzaski łamanych gałęzi, nasz murzyński przewodnik ostrzegł nas żebyśmy poruszali się cicho, gdyż jest to żerujący słoń. Po około godzinie marszu osiągnęliśmy pierwszy cel naszej wycieczki. Była nim jaskinia. Jej podłoże zawiera duże ilości różnych minerałów co powoduje, że zwierzęta gromadzą się tutaj, celem uzupełnienia ich zapasów w organizmie. Drugim celem był położony nieopodal wodospad spadający z wysokości siedemdziesięciu metrów. Tworzy go mały strumień tak, że widok nie jest imponujący.
Powrót odbył się bez przygód. Zerujący słoń nie zwrócił na nas żadnej uwagi. Po zwiedzeniu farmy specjalizującej się w uprawie i produkcji kawy wyruszyliśmy w drogę powrotną do Arushy a następnie do Nairobi. Około 20-tej zameldowałem się w hotelu 680 i to był symboliczny moment zakończenia safari.
Spędziłem tam całą dobę, oczekując na następne safari. Przede wszystkim odwiedziłem plac, z którego odległości do Kairu i Kapsztadu są takie same. Stanowi on umowny „Środek Afryki”. Następnie w towarzystwie Tanzańczyka, który zaoferował się, że pokaże mi centrum miasta odwiedziłem miejski bazar owocowo-warzywny a następnie zaprosiłem Go na piwo do mojego hotelu.
Nazajutrz, około 13 – tej pod hotel podjechał samochód i zaczęła się nowa przygoda. Okazało się, że następne sześć dni spędzę w towarzystwie australijskiej rodziny: Roda i Denise oraz ich dzieci. Pierwszego dnia dojechaliśmy do wioski Mto Wa Mbu co oznacza Woda i Komary, położonej u wrót P.N. Jezioro Manyara, gdzie mieliśmy nocleg.
W tym miejscu poświęcę trochę uwagi warunkom, w których podróżowaliśmy. Byliśmy zupełnie samowystarczalni. Woziliśmy ze sobą własne namioty, żywność, wodę, sprzęt kempingowy, węgiel drzewny a nawet kucharza. Po przybyciu na kemping zajmowaliśmy się rozbijaniem namiotów. W tym czasie kucharz przygotowywał posiłek, który następnie spożywaliśmy na świeżym powietrzu w blasku lampy naftowej.
Kempingi, na których nocowaliśmy miały różny standard. Najwyższy z ciepłą wodą i czystymi toaletami mieliśmy w Mto Wa Mbu gdzie spędziliśmy pierwszą noc i w Karatu gdzie spędziliśmy ostatnią.
Najbardziej zapadającym w pamięci kempingiem był kemping Seronera w Serengeti. Jego położenie, na otwartej sawannie, umożliwiało obserwację pasących się zebr i antylop bezpośrednio sprzed namiotu. Natomiast nocami słychać było odgłosy zwierząt.
Kempingiem, na którym miałem najbardziej dramatyczne przeżycie związane ze zwierzętami, był kemping Simba położony na wierzchołku kaldery Ngorongoro.
Był już wieczór i znajdowałem się w namiocie, przygotowując się do snu. Nagle usłyszałem wołanie „do not leave the tents simba, simba”. Wyjrzałem przez okienko i rzeczywiście zobaczyłem trzy lwice przechodzące przez skraj kempingu. Po chwili nasz przewodnik przejeżdżając samochodem dokoła obozu przepłoszył lwice ostatecznie, ale dreszczyk emocji pozostał.
W ciągu pół godziny incydent ten był znany na trzech kontynentach. Ja wysłałem sms-a do Michała (Polska-Europa), który natychmiast go przesłał do Ani (Tajlandia-Azja). Myślę, że ten sposób podróżowania pozwolił mi lepiej poczuć „smak” Afryki niż gdybym nocował w bungalowach.
Wracając do opisu podróży Park Narodowy Jezioro Manyara jest terenem rozciągającym się wokół jeziora, porośniętym wieloma gatunkami drzew. Znajduje się tam co najmniej kilkadziesiąt gatunków akacji, tamaryndowce indyjskie, drzewa kiełbasiane oraz baobaby. Jeśli chodzi o zwierzęta to spotkaliśmy głównie słonie, żyrafy oraz „baboony” tzn. pawiany. Jest to także raj dla ornitologów. Na safari po parku spędziliśmy kilka godzin. Po powrocie do obozu zapakowaliśmy auto i ruszyliśmy w dalszą drogę. Naszym celem był P. N. Serengeti.
Jezioro Manyara jest położone na dnie Wielkiego Rowu Afrykańskiego (Great Rift Valley), który ciągnie się południkowo około dziewięć tysięcy kilometrów (od doliny Jordanu po deltę Zambezi), zatem pierwszy etap podróży prowadził stromo pod górę. Po osiągnięciu wierzchołka naszym oczom ukazał się widok masywu Ngorongoro oraz wulkanu Olmeti.
Parę słów na temat historii tego regionu. Przed kilku milionami lat Ngorongoro był bardzo aktywnym wulkanem o wysokości ponad sześć tysięcy metrów, wyrzucającym podczas erupcji duże ilości drobnego bazaltowego pyłu. Pył ten był przenoszony przez wiatry wiejące od oceanu Indyjskiego na zachód. W ten sposób powstała równina Serengeti, co oznacza w języku suahili niekończącą się równinę. Natomiast sam wulkan się zapadł, tworząc olbrzymi krater (kalderę) o powierzchni około 260 kilometrów kwadratowych. Obecnie Serengeti jest największym na świecie skupiskiem dzikich zwierząt, natomiast krater Ngorongoro w 1978 roku został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO.
Przy bramie wjazdowej na obszar chroniony Ngorongoro znajduje się wystawa poświęcona historii regionu z dużą makietą. Następnie droga ostro pnie się do góry. Z lewej strony widać dolinę Wielkiego Rowu z panoramą jeziora Manyara. Po osiągnięciu wierzchołka z prawej strony wyłania się kaldera Ngorongoro. Widok jest rzeczywiście zapierający dech w piersiach. Krater jest olbrzymią niecką otoczoną dość stromymi zboczami o wysokości dochodzącej do kilkuset metrów, miejscami pokrytych gęstym lasem. W dole na płaskiej równinie znajduje się dość duże jezioro.
Po nasyceniu się tym widokiem udaliśmy się na miejsce piknikowe, położone w pobliżu Ngorongoro Crater Lodge, na lunch. Wspomniałem o tym, gdyż ośrodek ten jest bez wątpienia najdroższym ośrodkiem w całej Afryce. Nocleg dla dwóch osób kosztuje 1300 USD ale za to do każdego pokoju jest przydzielony Masaj.
Około trzeciej po południu osiągnęliśmy Naabi Hills gdzie znajduje się jedna z bram wjazdowych do P. N. Serengeti. Jest tam również punkt widokowy ale tego dnia nie był dostępny. Przy wejściu stał strażnik i informował, że właśnie lwy upolowały młodą żyrafę i nie należy im przeszkadzać w posiłku. Gdy po dwóch dniach opuszczaliśmy park ucztowanie trwało nadal. Po załatwieniu formalności Emilian, nasz kierowca-tropiciel, podniósł dach i zaczęło się pierwsze „game drive”.
W Serengeti spędziliśmy dwa dni, odbywając w tym czasie cztery „wyprawy” w poszukiwaniu zwierząt. Nie będę tu opisywał dokładnie każdego safari wspomnę tylko o najciekawszych, z mojego punktu widzenia, sytuacjach.
Pierwszego popołudnia spotkaliśmy jedynie duże stada pasących się na sawannie roślinożerców. Już przed samym wjazdem na kemping mieliśmy drobny incydent z młodym pytonem, który wygrzewał się na słońcu w poprzek drogi i ani myślał ustąpić. Upłynęło kilka minut zanim łaskawie usunął się z drogi.
Najwięcej ciekawych sytuacji zdarzyło się drugiego dnia, który w całości spędziliśmy na sawannie. Już z samego rana spotkaliśmy lwicę, która dopiero co upolowała zebrę i nie zwracając żadnej uwagi na filmujących ją turystów raczyła się swoją zdobyczą. Po zaspokojeniu pierwszego głodu popatrzyła na nas, czy nie zagrażamy jej zdobyczy. Uznawszy, że nie ma niebezpieczeństwa, odeszła kilkanaście metrów, kładąc się na sjestę.
Po niedługim czasie natrafiliśmy na następną ucztę. Tym razem był to samotny lew właściwie już kończący posiłek gdyż leżały przed nim tylko resztki zebry. Emilian powiedział nam, że ta uczta trwa już kilka dni.
Tego dnia spotkaliśmy jeszcze trzy lamparty. Dwa wylegiwały się na gałęziach, natomiast z trzecim wiąże się dość zabawna historia, którą mieliśmy szansę obserwować. Lampart oczywiście leżał na gałęzi, gdy pod drzewem pojawiła się lwica. Na jej widok lampart poderwał się, zeskoczył i szybko się oddalił. Lwica zdawała się nie zwracać na to uwagi ale gdy tylko lampart znikł, wskoczyła na to drzewo, dokładnie obwąchała miejsce, na którym jeszcze przed chwilą znajdował się lampart a następnie wygodnie ułożyła na tej samej gałęzi. Z drapieżników tego dnia spotkaliśmy dwa młode bawiące się gepardy oraz kilkunasto osobową lwią rodzinę.
Pod wieczór gdy wracaliśmy już na kemping spotkaliśmy liczną rodzinę słoni (ja naliczyłem siedemdziesiąt parę) oraz co najmniej kilkaset sztuk liczące stado bawołów afrykańskich.
Ostatniego dnia pobytu w Serengeti, przed południem, odwiedziliśmy rodzinę hipopotamów a następnie wąwóz Olduvai znajdujący się już na terenie Obszaru Chronionego Ngorongoro.
Miejsce to jest znane dzięki odkryciom małżeństwa Lous i Mary Leakey, którzy odkopali w tym miejscu szczątki praczłowieka sprzed 2,2 miliona lat. Nazwali go homo habilis co oznacza człowiek zręczny. Do tego czasu uważano, że homo sapiens pochodzi w prostej linii od australopiteka. Leakey swoim znaleziskiem udowodnili, że dwa miliony lat temu równolegle z australopitekiem afrykańskim żył homo habilis, którego potomkami w linii prostej jesteśmy my. Obecnie w miejscu, w którym dokonano odkrycia znajduje się małe muzeum. Po obejrzeniu ekspozycji i wysłuchaniu krótkiego wykładu udaliśmy się na kemping Simba.
Następny dzień był przeznaczony na safari po kraterze Ngorongoro. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem. Muszę przyznać, że dużo sobie obiecywałem po wizycie w naturalnej arce Noego, jak niektórzy nazywają ten krater. Chociaż z drugiej strony po tym co widziałem w Serengeti trudno by było czymś mnie zaskoczyć. I rzeczywiście poza pięknymi widokami Ngorongoro niczym specjalnie mnie nie zachwyciło. Zwierząt było mało. Jedynym ciekawym wydarzeniem, o którym warto wspomnieć było spotkanie z nosorożcem. W tym momencie skompletowałem wielką piątkę afrykańskich zwierząt (lew, lampart, słoń, bawół oraz nosorożec).
Dużo ciekawsze spotkanie mieliśmy po powrocie, na kemping. Przygotowując się już do wyjazdu nagle w odległości kilkunastu metrów od naszego samochodu zobaczyliśmy słonia pijącego wodę z dużego betonowego zbiornika. Oczywiście rzuciłem się z aparatem fotograficznym aby uwiecznić to wydarzenie. Słoń okazał się dobrym modelem i pozował cierpliwie. Zaraz po tym wyjechaliśmy do Karatu gdzie mieliśmy ostatni nocleg oraz ostatnią zaplanowaną wycieczkę w dżungli.
Była ona dopełnieniem całej wyprawy. Do tej pory poruszaliśmy się wyłącznie samochodem i trochę brakowało mi naturalnego kontaktu z przyrodą. Obecnie dostaliśmy szansę aby przejść się pieszo po afrykańskim lesie.
Wyruszyliśmy z samego rana. Na początku ścieżka dość stromo prowadziła pod górę Po pewnym czasie osiągnęliśmy żądaną wysokość i dalej posuwaliśmy się równolegle do zbocza. Teren wokół nas był porośnięty gęstą roślinnością tak, że widoczność była bardzo ograniczona. Różnorodność gatunków na pewno zachwyciłaby każdego botanika Ja jednak widziałem tylko zieloną ścianę, w której często było widać powyrywane przez słonie drzewa i krzaki. W górze słychać było trzaski łamanych gałęzi, nasz murzyński przewodnik ostrzegł nas żebyśmy poruszali się cicho, gdyż jest to żerujący słoń. Po około godzinie marszu osiągnęliśmy pierwszy cel naszej wycieczki. Była nim jaskinia. Jej podłoże zawiera duże ilości różnych minerałów co powoduje, że zwierzęta gromadzą się tutaj, celem uzupełnienia ich zapasów w organizmie. Drugim celem był położony nieopodal wodospad spadający z wysokości siedemdziesięciu metrów. Tworzy go mały strumień tak, że widok nie jest imponujący.
Powrót odbył się bez przygód. Zerujący słoń nie zwrócił na nas żadnej uwagi. Po zwiedzeniu farmy specjalizującej się w uprawie i produkcji kawy wyruszyliśmy w drogę powrotną do Arushy a następnie do Nairobi. Około 20-tej zameldowałem się w hotelu 680 i to był symboliczny moment zakończenia safari.
Dodane komentarze
jedrzej 2015-05-23 12:22:22
Przykro mi ale mam żadnych doświadczeń ani informacji na temat podróżowania z biurem po afrykańskich sawannach. Swój wyjazd załatwiałem przez Internet z tour operatorem z Nairobi, który dołączył mnie w Tanzanii do australijskiej rodziny. Natomiast w Kenii park Amboseli zwiedzałem w towarzystwie dziewczyny z Hiszpanii (było to załatwiane przez tego samego tour operatora).Trebon 2015-05-21 15:39:44
Moim marzeniem od zawsze były wakacje na Safari. Obawiam się jednak jeździć sam w takie miejsca, dlatego bardziej skłaniam się ku wycieczce z biurem podróży. Pytaniem tylko JAKIM? Na tą chwilę z biur, które są na rynku już od dłuższego czasu, organizują dalsze egzotyczne wycieczki i nie ciągną długiego ogona krytyki moją uwagę przykuło przede wszystko Newpoland. Mimo że nie spotkałem się ze złymi opiniami, to chętnie dowiedziałbym się czegoś więcej nt. tego biura, by mieć pewność, że na pewno wszystko będzie ok.Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.