Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Moja wyprawa do Afryki, EGIPT.KENIA. TANZANIA. ZANZIBAR > EGIPT, KENIA, TANZANIA



Egipt
Moja przygoda w Afryce zaczeła sie w Egipcie. Brame do Afryki stanowiła dla mnie Hurghada, kurort nad brzegiem morza czerwonego.Dlaczego akurat Hurghada? Powód jest prozaiczny-najtansze bilety, lot z Frankfurtu to koszt 70euro.Do Egiptu wybralem sie z dwoma kumplami, potem oni musieli wracać a ja pojechałem dalej.
Pierwszy szok na lotnisku, olbrzymie kolejki do odprawy, hałas, ogólny chaos. Najpierw trzeba kupic w kantorze wize za 15dolarów a dopiero potem ustawic sie w kolejce do odprawy paszportowej, ta przebiega bez zadnych problemów, żadnych pytan, pieczatka i dowidzenia. Odbiór bagazu wyglada troche inaczej niz w Europie.... wszystkie bagaze rzucone sa na kupe w zakratowanym pomieszczeniu i szukaj swojego....Wymieniamy pieniadze 1dolar=10funtów Egipskich. Teraz trzeba dostac sie do miasta.pytamy o autobus ale kazdy twierdzi ze nie ma. Pytamy policjanta ile kosztuje taxi do miasta ten twierdzi ze 50 funtow. Taksowkarz zgadza sie na 50 funtow. Do miasta jest jakies 15km. Hurghada dzieli sie na dwie czesci: stare miasto i kurort. Po dojechaniu na miejsce kierowca chce 100 dolarów.... wariat.. nie chce oddac nam plecaków.. ale nas jest trzech a on jeden....zabieramy plecaki i idziemy mówiac co o nim myslimy.. Jedno jest pewne w Egipcie na kazdym kroku trzeba sie pilnować, każdy chce cie okantować zawsze trzeba sie targować. Podana cena po targowaniu maleje o 50do 70 %. Sprzedawcy w Egipcie sa bardzo nachalni, kazdy chce cie wciagnac do sklepu, na poczatku to jest jeszcze ciekawe ale potem staje sie meczace..... special price for you my friend....
Po zameldowaniu sie w hotelu (15 dolarow za trójke) idziemy rozejrzec sie po okolicy.Miasto wyglada jak wielka niedokonczona budowa, prawie kazdy dom jest niedokonczony a w niebo sterczą druty zbrojeniowe. Podobno w ten sposób Egipcjanie unikaja płacenia podatków.
Pierwsze chwile w Egipcie przyłaczaja, przejscie przez ulice to spore wyzwanie wszyscy pedza przed siebie nieustannie trabiąc a swiatła sa chyba tylko do dekoracji, nikt sie nie zatrzymuje na czerwonym. Jeszcze ciekawiej jest w nocy kiedy wiekszosc kierowców jeździ bez świateł. Jedzenie w Egipcie jest bardzo dobre, duzy wybór mies, ryb, owocow morza. Prawie caly dzien wylegujemy sie na plaży objadajac sie pomarańczami. Drugiego dnia wybieramy sie na rafe koralowa, całodzienna wycieczka z posilkiem plus sprzet do snorkelingu kosztuje okolo 10dolarów.
Morze czerwone jest cudowne, w Polsce pada teraz snieg a tutaj jest około 30stopni ciepla błekitna woda, doplywamy do rafy i pierwsze skoki do wody, jest po prostu niesamowicie. Piekne kolorowe ryby cudowne koralowce, olbrzymie bogactwo kolorów i kształtów. Wyglada to calkiem inaczej niz w telewizji. Kiedy kolo ciebie przeplywa ławica kolorowych ryb to nie chce sie wierzyc ze to jest naprawde. Ciezko nas wyciagnać z wody na obiad. Na obiad ryz, gulasz,warzywa w sosie, kurczak, kus kus, smaczne. Wracamy do wody, plywamy wśród koralowców. Pomiedzy rybami. W pewnym momencie pojawia sie barakuda.. brrr.
Wracamy do hotelu czas sie pakować jutro powita nas Kair. Autobus do Kairu odjeżdza o 2 w nocy. Prawie spiacy pakujemy sie i ponownie zasypiamy, strasznie malo miejsca na nogi. O 10tej docieramy do Kairu. Ogromne miasto pełne pedzacych trąbiacych samochodów. Widzimy bardzo duzo naszych dużych fiatów ciekawy widok. Znajdujemy pokoj w canadian hostel, bardzo czysto łóżko w 6 osobowym pokoju 3$ Ruszamy do miasta, najpierw sniadanie: bułeczki miodowe kawa rogaliki 1$. Na ulicy sprzedaja pyszne soki owocowe szklanka 50centów niebo w gebie. Idziemy zwiedzac Muzeum Egipskie. Kolejka do kasy az do nastepnej ulicy. Maska Tutenhamona robi wrazenie bardzo duzo ciekawych eksponatów, mumie, narzedzia, broń sprzed tysiecy lat. Wracamy do miasta pyszny kebab i kotleciki z grochu 1$. Idziemy do herbaciarni. Herbata w Egipcie podawana jest w malutkich szklankach bardzo slodka i aromatyczna. Decydujemy sie na fajke wodna. Bardzo ciekawa rzecz. Przez dwa dni włóczymy sie po Kairze. To miasto kontrastów. Kobiety zasloniete od stóp do głów obok nastolatek w spódniczkach mini. Egipt zamieszkuje duza społecznosc chrzescijanska. Kosciół koptyjski jest jednym ze starszych na świecie. Co ciekawe arabowie i chrzescijanie zyja zgodnie obok siebie. Na ulicach kairu mozna spotkac obok eleganckich mercedesów osiolki ciagnace wózki. Nad miastem unosi sie chmura smogu. Poza centrum jest duzo biedniej widac nedze. Pełno smieci ludzie spia na ulicy. Pomimo tego w Kairze jest bardzo bezpiecznie, jest duzo policji, spacerowalismy po miescie prawie do 4tej rano bez zadnych problemów.
Bardzo dobrze funkcjonuje kairskie metro ktorym docieramy do Gizy, to wlasnie tutaj od tysiecy lat stoja piramidy
Naprawde robia wrażenie. Zbudowano je bez specjalistycznych maszyn i urzadzen, sila ludzkich miesni a one stoja tyle czasu. Olbrzymie. Docieramy do Sfinksa, on takze stoi niewzruszony ze stoickim spokojem spogladajac w dal... Niestety także tutaj można spotkac sie z natarczywością sprzedawców. Oddalam sie trochę od tego wszystkiego i w spokoju mogę podziwiać ogrom piramid. Pomyśleć że przetrwały tyle wojen, klęsk, upadków rządów, cywilizacji. Pora pożegnać piramidy i zadumanego Sfinksa.
W miejscowym biurze podróży kupujemy wycieczkę na pustynię. Trzema jeepami udajemy sie w głąb pustyni, kierowcy pędzą jak wariaci, ponad 100km/h przez kompletne bezdroża. Rzuca nami jak diabli...
W czasie postoju przewodnik pokazuje nam fatamorganę, w oddali widzimy jakby jezioro, ale w czasie dalszej drogi okazuje sie że to tylko złudzenie...Jedziemy około 100km, naokoło piasek, wydmy, niewysokie góry. Niesamowite wrażenia. W końcu docieramy do oazy, tu pozostawiamy jeepy i przesiadamy się na wielbłady (trochę śmierdzą ale ogólnie to pocieszne zwierzaki) jedziemy jeszcze około dwóch godzin i docieramy do wioski Beduinów.
Kilka domów z gliny i cegieł wypalanych na słońcu. Zwiedzamy piekarnię, „aptekę”, kilka domów. Tutaj już nikt nie jest natrętny, mili spokojni ludzie. Pijemy herbatę i czas na obiad. Baranina z grila, warzywa, ryż, makaron.
Po obiedzie wsiadamy na quady i urzadzamy wyscigi po pustyni, gaz do dechy i gnamy przed siebie, niezłe przeżycie. Bardzo szybko zapada zmrok, układamy sie na materacach ułożonych w gościnnym namiocie. Po tylu wrażeniach ciężko zasnąć, wychodzę na zewnątrz. Takiego nieba jeszcze nie widziałem, jest na wyciągnięcie ręki. Olbrzymie niebo pokryte milionami gwiazd i wielka tarcza księżyca pokryta kraterami, wydaje sie że można go dotknąć. Jest bardzo cicho tylko cykady grają gdzieś w oddali.
Dla takich chwil warto znosić niewygody, brak wody, łazienki. Takie momenty sprawiają że życie ma prawdziwy smak.
Rano pobudka, śniadanie (proste placki, gulasz warzywny, kozie mleko) i czas wracać do Kairu. Wracamy na dachu jeepa, wiatr tylko świszczy... Po dotarciu do Kairu rozstaje sie z kumplami, muszą wracać do pracy. Ja zostaję dalej, mam dwa dni oczekiwania na samolot.
Jadę pociągiem do Alexandrii.Drugie co wielkości miasto w Egipcie. Miejsce gdzie stał jeden z cudów świata- Latarnia Aleksandryjska. Podobno założył je Aleksander Wielki. Nawet ciekawe miasto, intreresujący targ Attarine, Meczet Abu ab-Abbasi. Nie jest tu tak gorąco jak na pustyni czy w Kairze, od morza wieje chłodna bryza. Po kilku dniach w Egipcie można poznać sztuczki sprzedawców i nie daje sie człowiek juz naciągać.( najważniejsze to zapisać sobie cyfry arabskie). W końcu wyruszam na lotnisko, lecę liniami EgyptAir do Nairobi. Planowałem jechać przez Sudan ale z powodu wojny granica jest zamknięta. Z pewną obawą wsiadałem do samolotu, ale było super, miła obsługa i pyszne jedzenie.
Kenia
W stolicy Keni ląduje o 3-ciej w nocy. Biorę taksówke do hotelu zarezerwowanego przez internet, kierowca mówi że nie poleca tego miejsca, i że zna lepszy hotel. Myślałem że chce mnie naciągnąć, ale okazało się że nie. „Hotel” to była buda w środku jakichś slamsów, cała okratowana. Dzielnica nieciekawa. Pojechałem jednak do centrum, tam było już lepiej...
Po krótkiej drzemce czas ruszyć w miasto. Głupio sie człowiek czuje idąc po ulicy, jedyny biały a naokoło sami murzyni, wszyscy się gapią ale nikt nie zaczepia. Napotkani później Holendrzy patrzyli na mnie jak na wariata. Podobno po Nairobi nikt nie chodzi sam po ulicy, pokazują mi gazetę w której ze trzy strony zajmują artykuły o napadach i morderstwach w biały dzień. Biali w Nairobi żyją w gettach, osiedla otoczone są murem i drutem kolczastym, chronione przez strażników z długą bronią. Ale jakoś nic mi się nie stało.
Wynajmuję taksówkę na cały dzień za 10$. Kierowca obwiózł mnie po całym mieście, byłem w miejscu w którym rozciąga się widok na całe Nairobi, w centrum hodowli żyraf, ośrodku dla osieroconych zwierząt, Bomas of Kenya (taki skansen, nic ciekawego), Chodzę troche po centrum, to co uderza to smutek mieszkańców, nikt sie nie uśmiecha zasępione twarze. Potem jedziemy do domu Karen Blixen, dobrze zachowany.
Bardzo ciekawy jest wieczór, z bratem kierowcy jedziemy do restauracji „Carnivore” w środku olbrzymi gril, siadasz przy stoliku i co chwilę podchodzi kelner z innym rodzajem mięsa. Można jeść do bólu. W menu jest: zebra, struś, krokodyl, wielbłąd, różne rodzaje antylop. Ciekawe wrażenie kulinarne.
Jakoże ograniczał mnie czas wykupiłem w biurze podróży wycieczkę po parkach narodowych Kenii: Masaj-Mara, Lake Nakuru, Boringo, Hells Gate, Amboseli.Rano wyruszamy w kilka osób terenową toyotą. Jest Kenijka, Peruwianka, Francuz, Holender i małżeństwo z Kanady. Po wyjeździe z Nairobi uderza w oczy przerażająca bieda, domy z dykty, rozklepanych beczek i foli PCV. Sklepy w których jedynym towarem jest kilka ananasów, mango bądź patatów. Bose obszarpane dzieci biegające za z rzadka przejeżdżającymi samochodami, okropność. Jakieś 30km za Nairobi kończy się droga asfaltowa która i tak pozostawała sporo do życzenia, ale teraz to się dopiero zaczyna. Polna droga, dziury takie że maluch by się zmieścił, pełno czerwonego pyłu i kurzu, wciska się wszędzie pomimo zamkniętych okien. Po jakiejś godzinie wszyscy wyglądamy jak indianie Kenijczycy mówią że jak u nich kierowca jedzie prosto to znaczy że jest kompletnie pijany 200km jedziemy ponad 5godzin. Dopiero pod wieczór docieramy do obozu w parku Masai-Mara.
Nocleg mamy w dużych namiotach, woda z beczki grzanej na ognisku, ( ale ciepła i pięknie pachnie dymem) Kanadyjka chyba dostała szoku, bo zalewa sie łzami i mówi że ona chce z powrotem i tu nie zostanie, na co kierowca że on nigdzie nie jedzie bo niedługo noc a tu to po nocy to napadają, dopiero sie zaczęło...hi hi ;)
Jedziemy jeszcze na krótką przejażdzkę do parku.(W Kenii nie mozna po parkach poruszać się pieszo, mozna tylko samochodem) Masa zwierząt, tego co tam zobaczyłem nie opiszą żadne słowa, ani nie oddadzą żadne zdjęcia. Masa dzikich zwierząt na olbrzymiej przestrzeni. Majestatycznie przechadzające sie żyrafy, całe stada zebr, gazeli, setki gnu, bawoły, małpy. Pomimo okropnej suszy wiele zwierząt. Powoli zachodzi słońce. W milczeniu obserwujemy ten niesamowity widok, bezkresna sawanna z setkami dzikich zwierząt. Wiatr niesie zapach rozgrzanego powietrza, spalonych słońcem traw, rozgrzanej słońcem czerwonej ziemi, odgłosy zwierząt. Chciałbym żeby ta ulotna chwila nigdy się nie skończyła. Ta chwila na zawsze pozostanie w mojej pamięci i nic mi jej nie odbierze.
Powoli wracamy do obozu. Kąpiel, kolacja i spać. Spanie nie jest jednak takie łatwe, naokoło namiotu rozlegaja sie jakieś wrzaski, wycia, mruczenia, ciamkania, wiele nieznanych głosów. Jednak zmęczenie robi swoje powoli zasypiam. Niestety w środku nocy musze skorzystać z toalety a ta jest na drugim końcu obozu. Ciemnica taka że kompletnie nic nie widać, dobrze chociaż że mam czołówkę, to nie była przyjemna przechadzka, ale za to jaka szybka .
Rano szybka kąpiel, śniadanie i na cały dzień jedziemy do parku. Jest niesamowity. Widzimy stado lwów razem z małymi które psocą się matce, sępy czyhające na padlinę. Widzimy gepardy w trakcie polowania, masę zebr, gazeli. Gdzies w oddali biega śmieszne stado strusi. Są słonie, bawoły, szakale nie sposób tego opisać. Na obiad rozkładamy koce nad brzegiem rzeki. Jest chleb, ryż z mięsem, pataty, pyszna sałatka owocowa. Smakuje wysmienicie. W rzece tapla się całe stado hipopotamów, małe są przekomiczne. Czają sie też dwa krokodyle. Podczas powrotu widzimy stado hien i rodzinę surykatek.
Wieczorem namawiamy z Peruwianką i Holendrem jednego z masajów pracujących w obozie żeby zabrał nas do swojej wioski. Po długich namowach w końcu się zgadza. Widok jest wstrzącający. Domki z patyków, gliny i krowiego łajna. Wychudzone krowy, masaje, gromadka dzieci i całe roje much. Siadają wszędzie. Dzieci nawet ich nie odganiają, muchy wchodzą im wszędzie. Do oczu, do nosa, koszmar.
Jednak na wielu twarzach widac uśmiech. Wszyscy przyjaźnie nastawieni. Może oni jednak są szczęśliwi. Wolni, nie ograniczeni zakazami i nakazami współczesnego świata, nie goniący za złudnym szczęściem żeby mieć więcej i więcej. Może ci biedni ludzie są szczęśliwsi niż niejeden z nas. Rozmawiamy trochę, masaje pracujący w obozie znają angielski. Zostajemy zaproszeni do domu. Częstują nas piwem przyrządzanym z owoców drzewa butelkowego (obrzydliwe) i sfermentowanym mlekiem wymieszanym z krowią krwią (jeszcze obrzydliwsze) naprawdę ciężko to przełknąć Peruwianka ma dziwną minę. Żegnamy się z tymi miłymi ludźmi i wracamy do obozu.
Nazajutrz o 4 rano wyjeżdżamy nad jezioro Boringo. Słynie z zamieszkujących je flamingów. Już z daleka wygląda jakby ktoś pomalował je na różowo. Miliony ptaków, hałas jak na autostradzie, smród tez niemały. Ale widok rekompensuje wszystko. Podziwiamy te piękne ptaki przez parę godzin.
Rozstaję sie z resztą grupy która wraca do Nairobi a ja jadę dalej. Nocuję w mieście Naivasha. Trochę murowanych budynków, reszta to budy z blachy bądź dykty, mają tu niezły bałagan. Zostawiam plecak w hotelu i idę połazić po mieście. Parę razy ktoś mnie zaczepia, pytają skąd jestem troche gadamy, jakiś dziadek zaprasza mnie na herbatę, nawet sympatycznie. Wracam do hotelu, w nocy gryzie mnie jakies robactwo brr Rano zbiorowym busem jadę do parku Hells Gate. To jedyny park po którym można chodzić pieszo. Wypożyczam rower na cały dzień i w drogę. Nie ma tu tyle zwierząt co w Masaj-Mara, nie ma drapieżników ale wrażenia też są niezłe.Piekne krajobrazy, góry.
Żyrafy, zebry, wredne małpy, sępy, orły, gazele. Hells Gate bierze nazwę od wydobywających się oparów siarki. Wulkanicznych źródeł. W niektórych z nich woda się aż wrze. Można gotować jajka. Po południu zaczynam wracać, szukam jakiegoś transportu do Naivashy. Ale nic już niestety nie ma. Klops rano ma na mnie czekać bus z biura podróży. W okolicy nie ma też żadnych hoteli. Strażnik z parku podwozi mnie do „hotelu” buda z blachy falistej, materac na gołej ziemi. Jedno krzesło, ale co miałem robić To nie była najprzyjemniejsza noc.
Rano złapałem busa do Naivashy i tam już busem z biura jedziemy do parku Amboseli. Tutaj nocleg nie w obozie tylko w super kompleksie, w środku parku, jest nawet basen. Nareszcie trochę luksusu. Po śniadaniu cały dzień spędzamy w parku. Wspaniałe zwierzęta. Są nosorożce których nie było wcześniej. Na bagnach są obrzydliwe marabuty, dużo pelikanów, kaczek, gęsi. W pewnym momencie widzimy olbrzymiego węża który pożera małą antylopę, razem z rogami. Aż ciarki przechodzą. Widzimy stado 10 lwic które polują na trzy osły. Dużo z nich nie zostało. Wracamy jemy pyszną kolację, kąpiel i spać. Rano podwożą mnie do granicy z Tanzania
Tanzania
Tanzania jest chyba bogatsza od Kenii. W każdym razie drogi są o niebo lepsze niz w Kenii. Na dworcu w Arusha kolejny szok. Jest kilkunastu przewoźników i każdy ma kilku naganiaczy. Wszyscy wrzeszczą, przekrzykują sie nawzajem, żeby u niego kupić bilet, że jego autobus jest, najlepszy, najszybszy. Szarpią za ręce, wyrywaja plecak. Koszmar. Jakos kupuję bilet. Jadę do Serengeti Nat Park. Najpierw Ngoro-Ngoro park w kraterze wygasłego wulkanu. Olbrzymi zielony krater z setkami zwierząt. Zachwycające widoki. W Serengeti widze tysiące gnu, jedna przy drugiej, spokojnie żują trawę. Ale gdy coś je spłoszy to gnają na złamanie karku. Niesamowity widok. Wracam do Arusha. Stamtąd jade busem w pobliże Kilimanjaro. Niebo jest zachmurzone ale za chwilę przejaśnia się i mogę zobaczyć górę Afryki, wokół faluje rozgrzane powietrze, jest ponad 30stopni a przed sobą widzisz górę pokrytą śniegiem. Widok zatyka dech w piersi.
Zmęczyła mnie już trochę ta podróż, więc przyszedł czas na odpoczynek. Znalazłem autobus do Dar es Salam i juz po 14 godzinach byłem na miejscu. ( w tanzańskich autobusach w jednym rzędzie siedzą 3 osoby). W Dar es Salam widac całkiem inne krajobrazy, pełno palm, widać piekny błękitny ocean. Po krótkim zwiedzaniu miasta znalazłem prom płynący na Zanzibar.
Zanzibar
Zanzibar jest częscia Tanzani ma jednak autonomię, swojego prezydenta. Jadąc na Zanzibar przechodzi się normalną odprawę graniczną. Prom płynie około półtorej godziny. Po drodze mijamy łódki rybaków z dużymi żaglami zwane tutaj dow, jest piękna pogoda, wietrzyk chłodzi twarz, wspaniałe wrażenia. Dobijamy powoli do portu w Stone Town. Nie zamierzam tu zostać chcę jak najszybciej dostać sie na wybrzeże. Jadę do Nungwi wioski na północy wyspy. Podobno jest tam bardzo ładnie (niektórzy ostrzegali że na wschodnim wybrzeżu odpływy są bardzo duże morze nieraz cofa się o kilometr).
Popularnym środkiem transportu na Zanzibarze są dala-dala mikrobusy z najczęściej odkrytą paką na której zamontowano ławki, kosztują grosze. Drogi są dużo gorsze niż w kontynentalnej Tanzanii. Przypomina mi się Kenia. Po drodze widać wielu muzłumanów, kobiety zakryte po czubek głowy i mężczyzn w charakterystycznych czapeczkach. Zanzibar był kiedyś własnością sułtanów. Dlatego też popularne powitanie brzmi salem alejkum a nie dżambo jak w Keni czy Tanzani. Podczas drogi mijamy wioski zbudowane z drewna pokryte liśćmi palmowymi. Jedziemy przez lasy palmowe mnóstwo drzew mango, papaji. (takie mango zerwane z drzewa ociekające sokiem to najpyszniejszy posiłek). Do Nungwi jedzie sie około 3 godzin.
Na miejscu widok zapiera dech, niebiańska plaża, błękitna kryształowo czysta woda. Palmy, jaskinie obmywane wodą. Tu jest naprawde jak w raju.
Znalazłem pensjonat przy plaży. Wielkie łóżko, moskitiera, prysznic, czego jeszcze trzeba? Wszystko za 10$. Nastepne kilka dni minęły nie wiadomo kiedy. Kąpiel w cudownie ciepłym oceanie, krysztalicznie ciepła woda. Wyprawy łodziami rybaków na rafę, takiego bogactwa kolorów kształtów i obrazów nie widziałem nigdy, nawet na rafie w Egipcie. Mnóstwo ryb o niewyobrażalnych nieraz kolorach, przepiękne koralowce, olbrzymie żółwie morskie i to wszystko na wyciągnięcie ręki. Przypływają ławice malutkich rybek które skubią skórę na rękach. Niesamowite.
Wieczorami zaś uczta dla ciała: homary, krewetki, kalmary, osmiornice, niezliczone gatunki ryb. Wszystko swieże dopiero co złowione, wrzucone na grila, chrupiące, pyszności. Na Zanzibarze mają też pyszną kawę przyprawianą goździkami, cynamonem i kardamonem.
Podczas wieczornych kąpieli az nie chce sie wychodzic z wody. Gdy zachodzi słońce pojawia się taki spektakl barw półcieni ze trudno oderwać oczy. Niestety wszystko co dobre szybko sie kończy. Nieuchronnie zbliża sie czas powrotu. Ostatnia kąpiel i w drogę. Z powrotem znowu dala-dala i do Stone Town. Miasto wpisane na listę zabytków UNESCO, miejsce urodzin Frediego Mercurego. Włóczę sie wąskimi uliczkami, zaułkami pełnymi słońca. Podziwiam kunsztownie zdobione drzwi i fasady domów, zwiedzam stary targ niewolników, pałac sułtana.
Wieczorem ogrody Fardhani zapełniają się mnóstwem mieszkańców. Wygląda tu jak na wielkim bazarze. Pełno budek z jedzeniem , grili na których piecze się dopiero co złowiene dary morza.
Ostatniego dnia wybieram sie na wycieczke na plantację przypraw. Za kilka dolarów mozna wynająć samochód z przwodnikiem. Wjeżdżając na plantację juz z daleka uderza zapach goździków, cynamonu, wanilii. Wielki teren obsadzony drzewami goździkowymi, cynamonowcem i masą innych, aż w nosie kręci od tych wszystkich przypraw.
Po powrocie biorę plecak i czas na lotnisko. Lecę do Nairobi gdzie po 12 godzinach mam samolot do Kairu.
Ostatni kebab, ostatnia fajka wodna, ostatnie spojrzenie na minarety Kairu i już siedzę w samolocie do Kopenhagi.
Ta wita mnie zaspami, olbrzymią śnieżycą i mnóstwem odwołanych lotów. Co za niemiła odmiana po cudownie pachnącym słonecznym Zanzibarze.
Moja przygoda w Afryce zaczeła sie w Egipcie. Brame do Afryki stanowiła dla mnie Hurghada, kurort nad brzegiem morza czerwonego.Dlaczego akurat Hurghada? Powód jest prozaiczny-najtansze bilety, lot z Frankfurtu to koszt 70euro.Do Egiptu wybralem sie z dwoma kumplami, potem oni musieli wracać a ja pojechałem dalej.
Pierwszy szok na lotnisku, olbrzymie kolejki do odprawy, hałas, ogólny chaos. Najpierw trzeba kupic w kantorze wize za 15dolarów a dopiero potem ustawic sie w kolejce do odprawy paszportowej, ta przebiega bez zadnych problemów, żadnych pytan, pieczatka i dowidzenia. Odbiór bagazu wyglada troche inaczej niz w Europie.... wszystkie bagaze rzucone sa na kupe w zakratowanym pomieszczeniu i szukaj swojego....Wymieniamy pieniadze 1dolar=10funtów Egipskich. Teraz trzeba dostac sie do miasta.pytamy o autobus ale kazdy twierdzi ze nie ma. Pytamy policjanta ile kosztuje taxi do miasta ten twierdzi ze 50 funtow. Taksowkarz zgadza sie na 50 funtow. Do miasta jest jakies 15km. Hurghada dzieli sie na dwie czesci: stare miasto i kurort. Po dojechaniu na miejsce kierowca chce 100 dolarów.... wariat.. nie chce oddac nam plecaków.. ale nas jest trzech a on jeden....zabieramy plecaki i idziemy mówiac co o nim myslimy.. Jedno jest pewne w Egipcie na kazdym kroku trzeba sie pilnować, każdy chce cie okantować zawsze trzeba sie targować. Podana cena po targowaniu maleje o 50do 70 %. Sprzedawcy w Egipcie sa bardzo nachalni, kazdy chce cie wciagnac do sklepu, na poczatku to jest jeszcze ciekawe ale potem staje sie meczace..... special price for you my friend....
Po zameldowaniu sie w hotelu (15 dolarow za trójke) idziemy rozejrzec sie po okolicy.Miasto wyglada jak wielka niedokonczona budowa, prawie kazdy dom jest niedokonczony a w niebo sterczą druty zbrojeniowe. Podobno w ten sposób Egipcjanie unikaja płacenia podatków.
Pierwsze chwile w Egipcie przyłaczaja, przejscie przez ulice to spore wyzwanie wszyscy pedza przed siebie nieustannie trabiąc a swiatła sa chyba tylko do dekoracji, nikt sie nie zatrzymuje na czerwonym. Jeszcze ciekawiej jest w nocy kiedy wiekszosc kierowców jeździ bez świateł. Jedzenie w Egipcie jest bardzo dobre, duzy wybór mies, ryb, owocow morza. Prawie caly dzien wylegujemy sie na plaży objadajac sie pomarańczami. Drugiego dnia wybieramy sie na rafe koralowa, całodzienna wycieczka z posilkiem plus sprzet do snorkelingu kosztuje okolo 10dolarów.
Morze czerwone jest cudowne, w Polsce pada teraz snieg a tutaj jest około 30stopni ciepla błekitna woda, doplywamy do rafy i pierwsze skoki do wody, jest po prostu niesamowicie. Piekne kolorowe ryby cudowne koralowce, olbrzymie bogactwo kolorów i kształtów. Wyglada to calkiem inaczej niz w telewizji. Kiedy kolo ciebie przeplywa ławica kolorowych ryb to nie chce sie wierzyc ze to jest naprawde. Ciezko nas wyciagnać z wody na obiad. Na obiad ryz, gulasz,warzywa w sosie, kurczak, kus kus, smaczne. Wracamy do wody, plywamy wśród koralowców. Pomiedzy rybami. W pewnym momencie pojawia sie barakuda.. brrr.
Wracamy do hotelu czas sie pakować jutro powita nas Kair. Autobus do Kairu odjeżdza o 2 w nocy. Prawie spiacy pakujemy sie i ponownie zasypiamy, strasznie malo miejsca na nogi. O 10tej docieramy do Kairu. Ogromne miasto pełne pedzacych trąbiacych samochodów. Widzimy bardzo duzo naszych dużych fiatów ciekawy widok. Znajdujemy pokoj w canadian hostel, bardzo czysto łóżko w 6 osobowym pokoju 3$ Ruszamy do miasta, najpierw sniadanie: bułeczki miodowe kawa rogaliki 1$. Na ulicy sprzedaja pyszne soki owocowe szklanka 50centów niebo w gebie. Idziemy zwiedzac Muzeum Egipskie. Kolejka do kasy az do nastepnej ulicy. Maska Tutenhamona robi wrazenie bardzo duzo ciekawych eksponatów, mumie, narzedzia, broń sprzed tysiecy lat. Wracamy do miasta pyszny kebab i kotleciki z grochu 1$. Idziemy do herbaciarni. Herbata w Egipcie podawana jest w malutkich szklankach bardzo slodka i aromatyczna. Decydujemy sie na fajke wodna. Bardzo ciekawa rzecz. Przez dwa dni włóczymy sie po Kairze. To miasto kontrastów. Kobiety zasloniete od stóp do głów obok nastolatek w spódniczkach mini. Egipt zamieszkuje duza społecznosc chrzescijanska. Kosciół koptyjski jest jednym ze starszych na świecie. Co ciekawe arabowie i chrzescijanie zyja zgodnie obok siebie. Na ulicach kairu mozna spotkac obok eleganckich mercedesów osiolki ciagnace wózki. Nad miastem unosi sie chmura smogu. Poza centrum jest duzo biedniej widac nedze. Pełno smieci ludzie spia na ulicy. Pomimo tego w Kairze jest bardzo bezpiecznie, jest duzo policji, spacerowalismy po miescie prawie do 4tej rano bez zadnych problemów.
Bardzo dobrze funkcjonuje kairskie metro ktorym docieramy do Gizy, to wlasnie tutaj od tysiecy lat stoja piramidy
Naprawde robia wrażenie. Zbudowano je bez specjalistycznych maszyn i urzadzen, sila ludzkich miesni a one stoja tyle czasu. Olbrzymie. Docieramy do Sfinksa, on takze stoi niewzruszony ze stoickim spokojem spogladajac w dal... Niestety także tutaj można spotkac sie z natarczywością sprzedawców. Oddalam sie trochę od tego wszystkiego i w spokoju mogę podziwiać ogrom piramid. Pomyśleć że przetrwały tyle wojen, klęsk, upadków rządów, cywilizacji. Pora pożegnać piramidy i zadumanego Sfinksa.
W miejscowym biurze podróży kupujemy wycieczkę na pustynię. Trzema jeepami udajemy sie w głąb pustyni, kierowcy pędzą jak wariaci, ponad 100km/h przez kompletne bezdroża. Rzuca nami jak diabli...
W czasie postoju przewodnik pokazuje nam fatamorganę, w oddali widzimy jakby jezioro, ale w czasie dalszej drogi okazuje sie że to tylko złudzenie...Jedziemy około 100km, naokoło piasek, wydmy, niewysokie góry. Niesamowite wrażenia. W końcu docieramy do oazy, tu pozostawiamy jeepy i przesiadamy się na wielbłady (trochę śmierdzą ale ogólnie to pocieszne zwierzaki) jedziemy jeszcze około dwóch godzin i docieramy do wioski Beduinów.
Kilka domów z gliny i cegieł wypalanych na słońcu. Zwiedzamy piekarnię, „aptekę”, kilka domów. Tutaj już nikt nie jest natrętny, mili spokojni ludzie. Pijemy herbatę i czas na obiad. Baranina z grila, warzywa, ryż, makaron.
Po obiedzie wsiadamy na quady i urzadzamy wyscigi po pustyni, gaz do dechy i gnamy przed siebie, niezłe przeżycie. Bardzo szybko zapada zmrok, układamy sie na materacach ułożonych w gościnnym namiocie. Po tylu wrażeniach ciężko zasnąć, wychodzę na zewnątrz. Takiego nieba jeszcze nie widziałem, jest na wyciągnięcie ręki. Olbrzymie niebo pokryte milionami gwiazd i wielka tarcza księżyca pokryta kraterami, wydaje sie że można go dotknąć. Jest bardzo cicho tylko cykady grają gdzieś w oddali.
Dla takich chwil warto znosić niewygody, brak wody, łazienki. Takie momenty sprawiają że życie ma prawdziwy smak.
Rano pobudka, śniadanie (proste placki, gulasz warzywny, kozie mleko) i czas wracać do Kairu. Wracamy na dachu jeepa, wiatr tylko świszczy... Po dotarciu do Kairu rozstaje sie z kumplami, muszą wracać do pracy. Ja zostaję dalej, mam dwa dni oczekiwania na samolot.
Jadę pociągiem do Alexandrii.Drugie co wielkości miasto w Egipcie. Miejsce gdzie stał jeden z cudów świata- Latarnia Aleksandryjska. Podobno założył je Aleksander Wielki. Nawet ciekawe miasto, intreresujący targ Attarine, Meczet Abu ab-Abbasi. Nie jest tu tak gorąco jak na pustyni czy w Kairze, od morza wieje chłodna bryza. Po kilku dniach w Egipcie można poznać sztuczki sprzedawców i nie daje sie człowiek juz naciągać.( najważniejsze to zapisać sobie cyfry arabskie). W końcu wyruszam na lotnisko, lecę liniami EgyptAir do Nairobi. Planowałem jechać przez Sudan ale z powodu wojny granica jest zamknięta. Z pewną obawą wsiadałem do samolotu, ale było super, miła obsługa i pyszne jedzenie.
Kenia
W stolicy Keni ląduje o 3-ciej w nocy. Biorę taksówke do hotelu zarezerwowanego przez internet, kierowca mówi że nie poleca tego miejsca, i że zna lepszy hotel. Myślałem że chce mnie naciągnąć, ale okazało się że nie. „Hotel” to była buda w środku jakichś slamsów, cała okratowana. Dzielnica nieciekawa. Pojechałem jednak do centrum, tam było już lepiej...
Po krótkiej drzemce czas ruszyć w miasto. Głupio sie człowiek czuje idąc po ulicy, jedyny biały a naokoło sami murzyni, wszyscy się gapią ale nikt nie zaczepia. Napotkani później Holendrzy patrzyli na mnie jak na wariata. Podobno po Nairobi nikt nie chodzi sam po ulicy, pokazują mi gazetę w której ze trzy strony zajmują artykuły o napadach i morderstwach w biały dzień. Biali w Nairobi żyją w gettach, osiedla otoczone są murem i drutem kolczastym, chronione przez strażników z długą bronią. Ale jakoś nic mi się nie stało.
Wynajmuję taksówkę na cały dzień za 10$. Kierowca obwiózł mnie po całym mieście, byłem w miejscu w którym rozciąga się widok na całe Nairobi, w centrum hodowli żyraf, ośrodku dla osieroconych zwierząt, Bomas of Kenya (taki skansen, nic ciekawego), Chodzę troche po centrum, to co uderza to smutek mieszkańców, nikt sie nie uśmiecha zasępione twarze. Potem jedziemy do domu Karen Blixen, dobrze zachowany.
Bardzo ciekawy jest wieczór, z bratem kierowcy jedziemy do restauracji „Carnivore” w środku olbrzymi gril, siadasz przy stoliku i co chwilę podchodzi kelner z innym rodzajem mięsa. Można jeść do bólu. W menu jest: zebra, struś, krokodyl, wielbłąd, różne rodzaje antylop. Ciekawe wrażenie kulinarne.
Jakoże ograniczał mnie czas wykupiłem w biurze podróży wycieczkę po parkach narodowych Kenii: Masaj-Mara, Lake Nakuru, Boringo, Hells Gate, Amboseli.Rano wyruszamy w kilka osób terenową toyotą. Jest Kenijka, Peruwianka, Francuz, Holender i małżeństwo z Kanady. Po wyjeździe z Nairobi uderza w oczy przerażająca bieda, domy z dykty, rozklepanych beczek i foli PCV. Sklepy w których jedynym towarem jest kilka ananasów, mango bądź patatów. Bose obszarpane dzieci biegające za z rzadka przejeżdżającymi samochodami, okropność. Jakieś 30km za Nairobi kończy się droga asfaltowa która i tak pozostawała sporo do życzenia, ale teraz to się dopiero zaczyna. Polna droga, dziury takie że maluch by się zmieścił, pełno czerwonego pyłu i kurzu, wciska się wszędzie pomimo zamkniętych okien. Po jakiejś godzinie wszyscy wyglądamy jak indianie Kenijczycy mówią że jak u nich kierowca jedzie prosto to znaczy że jest kompletnie pijany 200km jedziemy ponad 5godzin. Dopiero pod wieczór docieramy do obozu w parku Masai-Mara.
Nocleg mamy w dużych namiotach, woda z beczki grzanej na ognisku, ( ale ciepła i pięknie pachnie dymem) Kanadyjka chyba dostała szoku, bo zalewa sie łzami i mówi że ona chce z powrotem i tu nie zostanie, na co kierowca że on nigdzie nie jedzie bo niedługo noc a tu to po nocy to napadają, dopiero sie zaczęło...hi hi ;)
Jedziemy jeszcze na krótką przejażdzkę do parku.(W Kenii nie mozna po parkach poruszać się pieszo, mozna tylko samochodem) Masa zwierząt, tego co tam zobaczyłem nie opiszą żadne słowa, ani nie oddadzą żadne zdjęcia. Masa dzikich zwierząt na olbrzymiej przestrzeni. Majestatycznie przechadzające sie żyrafy, całe stada zebr, gazeli, setki gnu, bawoły, małpy. Pomimo okropnej suszy wiele zwierząt. Powoli zachodzi słońce. W milczeniu obserwujemy ten niesamowity widok, bezkresna sawanna z setkami dzikich zwierząt. Wiatr niesie zapach rozgrzanego powietrza, spalonych słońcem traw, rozgrzanej słońcem czerwonej ziemi, odgłosy zwierząt. Chciałbym żeby ta ulotna chwila nigdy się nie skończyła. Ta chwila na zawsze pozostanie w mojej pamięci i nic mi jej nie odbierze.
Powoli wracamy do obozu. Kąpiel, kolacja i spać. Spanie nie jest jednak takie łatwe, naokoło namiotu rozlegaja sie jakieś wrzaski, wycia, mruczenia, ciamkania, wiele nieznanych głosów. Jednak zmęczenie robi swoje powoli zasypiam. Niestety w środku nocy musze skorzystać z toalety a ta jest na drugim końcu obozu. Ciemnica taka że kompletnie nic nie widać, dobrze chociaż że mam czołówkę, to nie była przyjemna przechadzka, ale za to jaka szybka .
Rano szybka kąpiel, śniadanie i na cały dzień jedziemy do parku. Jest niesamowity. Widzimy stado lwów razem z małymi które psocą się matce, sępy czyhające na padlinę. Widzimy gepardy w trakcie polowania, masę zebr, gazeli. Gdzies w oddali biega śmieszne stado strusi. Są słonie, bawoły, szakale nie sposób tego opisać. Na obiad rozkładamy koce nad brzegiem rzeki. Jest chleb, ryż z mięsem, pataty, pyszna sałatka owocowa. Smakuje wysmienicie. W rzece tapla się całe stado hipopotamów, małe są przekomiczne. Czają sie też dwa krokodyle. Podczas powrotu widzimy stado hien i rodzinę surykatek.
Wieczorem namawiamy z Peruwianką i Holendrem jednego z masajów pracujących w obozie żeby zabrał nas do swojej wioski. Po długich namowach w końcu się zgadza. Widok jest wstrzącający. Domki z patyków, gliny i krowiego łajna. Wychudzone krowy, masaje, gromadka dzieci i całe roje much. Siadają wszędzie. Dzieci nawet ich nie odganiają, muchy wchodzą im wszędzie. Do oczu, do nosa, koszmar.
Jednak na wielu twarzach widac uśmiech. Wszyscy przyjaźnie nastawieni. Może oni jednak są szczęśliwi. Wolni, nie ograniczeni zakazami i nakazami współczesnego świata, nie goniący za złudnym szczęściem żeby mieć więcej i więcej. Może ci biedni ludzie są szczęśliwsi niż niejeden z nas. Rozmawiamy trochę, masaje pracujący w obozie znają angielski. Zostajemy zaproszeni do domu. Częstują nas piwem przyrządzanym z owoców drzewa butelkowego (obrzydliwe) i sfermentowanym mlekiem wymieszanym z krowią krwią (jeszcze obrzydliwsze) naprawdę ciężko to przełknąć Peruwianka ma dziwną minę. Żegnamy się z tymi miłymi ludźmi i wracamy do obozu.
Nazajutrz o 4 rano wyjeżdżamy nad jezioro Boringo. Słynie z zamieszkujących je flamingów. Już z daleka wygląda jakby ktoś pomalował je na różowo. Miliony ptaków, hałas jak na autostradzie, smród tez niemały. Ale widok rekompensuje wszystko. Podziwiamy te piękne ptaki przez parę godzin.
Rozstaję sie z resztą grupy która wraca do Nairobi a ja jadę dalej. Nocuję w mieście Naivasha. Trochę murowanych budynków, reszta to budy z blachy bądź dykty, mają tu niezły bałagan. Zostawiam plecak w hotelu i idę połazić po mieście. Parę razy ktoś mnie zaczepia, pytają skąd jestem troche gadamy, jakiś dziadek zaprasza mnie na herbatę, nawet sympatycznie. Wracam do hotelu, w nocy gryzie mnie jakies robactwo brr Rano zbiorowym busem jadę do parku Hells Gate. To jedyny park po którym można chodzić pieszo. Wypożyczam rower na cały dzień i w drogę. Nie ma tu tyle zwierząt co w Masaj-Mara, nie ma drapieżników ale wrażenia też są niezłe.Piekne krajobrazy, góry.
Żyrafy, zebry, wredne małpy, sępy, orły, gazele. Hells Gate bierze nazwę od wydobywających się oparów siarki. Wulkanicznych źródeł. W niektórych z nich woda się aż wrze. Można gotować jajka. Po południu zaczynam wracać, szukam jakiegoś transportu do Naivashy. Ale nic już niestety nie ma. Klops rano ma na mnie czekać bus z biura podróży. W okolicy nie ma też żadnych hoteli. Strażnik z parku podwozi mnie do „hotelu” buda z blachy falistej, materac na gołej ziemi. Jedno krzesło, ale co miałem robić To nie była najprzyjemniejsza noc.
Rano złapałem busa do Naivashy i tam już busem z biura jedziemy do parku Amboseli. Tutaj nocleg nie w obozie tylko w super kompleksie, w środku parku, jest nawet basen. Nareszcie trochę luksusu. Po śniadaniu cały dzień spędzamy w parku. Wspaniałe zwierzęta. Są nosorożce których nie było wcześniej. Na bagnach są obrzydliwe marabuty, dużo pelikanów, kaczek, gęsi. W pewnym momencie widzimy olbrzymiego węża który pożera małą antylopę, razem z rogami. Aż ciarki przechodzą. Widzimy stado 10 lwic które polują na trzy osły. Dużo z nich nie zostało. Wracamy jemy pyszną kolację, kąpiel i spać. Rano podwożą mnie do granicy z Tanzania
Tanzania
Tanzania jest chyba bogatsza od Kenii. W każdym razie drogi są o niebo lepsze niz w Kenii. Na dworcu w Arusha kolejny szok. Jest kilkunastu przewoźników i każdy ma kilku naganiaczy. Wszyscy wrzeszczą, przekrzykują sie nawzajem, żeby u niego kupić bilet, że jego autobus jest, najlepszy, najszybszy. Szarpią za ręce, wyrywaja plecak. Koszmar. Jakos kupuję bilet. Jadę do Serengeti Nat Park. Najpierw Ngoro-Ngoro park w kraterze wygasłego wulkanu. Olbrzymi zielony krater z setkami zwierząt. Zachwycające widoki. W Serengeti widze tysiące gnu, jedna przy drugiej, spokojnie żują trawę. Ale gdy coś je spłoszy to gnają na złamanie karku. Niesamowity widok. Wracam do Arusha. Stamtąd jade busem w pobliże Kilimanjaro. Niebo jest zachmurzone ale za chwilę przejaśnia się i mogę zobaczyć górę Afryki, wokół faluje rozgrzane powietrze, jest ponad 30stopni a przed sobą widzisz górę pokrytą śniegiem. Widok zatyka dech w piersi.
Zmęczyła mnie już trochę ta podróż, więc przyszedł czas na odpoczynek. Znalazłem autobus do Dar es Salam i juz po 14 godzinach byłem na miejscu. ( w tanzańskich autobusach w jednym rzędzie siedzą 3 osoby). W Dar es Salam widac całkiem inne krajobrazy, pełno palm, widać piekny błękitny ocean. Po krótkim zwiedzaniu miasta znalazłem prom płynący na Zanzibar.
Zanzibar
Zanzibar jest częscia Tanzani ma jednak autonomię, swojego prezydenta. Jadąc na Zanzibar przechodzi się normalną odprawę graniczną. Prom płynie około półtorej godziny. Po drodze mijamy łódki rybaków z dużymi żaglami zwane tutaj dow, jest piękna pogoda, wietrzyk chłodzi twarz, wspaniałe wrażenia. Dobijamy powoli do portu w Stone Town. Nie zamierzam tu zostać chcę jak najszybciej dostać sie na wybrzeże. Jadę do Nungwi wioski na północy wyspy. Podobno jest tam bardzo ładnie (niektórzy ostrzegali że na wschodnim wybrzeżu odpływy są bardzo duże morze nieraz cofa się o kilometr).
Popularnym środkiem transportu na Zanzibarze są dala-dala mikrobusy z najczęściej odkrytą paką na której zamontowano ławki, kosztują grosze. Drogi są dużo gorsze niż w kontynentalnej Tanzanii. Przypomina mi się Kenia. Po drodze widać wielu muzłumanów, kobiety zakryte po czubek głowy i mężczyzn w charakterystycznych czapeczkach. Zanzibar był kiedyś własnością sułtanów. Dlatego też popularne powitanie brzmi salem alejkum a nie dżambo jak w Keni czy Tanzani. Podczas drogi mijamy wioski zbudowane z drewna pokryte liśćmi palmowymi. Jedziemy przez lasy palmowe mnóstwo drzew mango, papaji. (takie mango zerwane z drzewa ociekające sokiem to najpyszniejszy posiłek). Do Nungwi jedzie sie około 3 godzin.
Na miejscu widok zapiera dech, niebiańska plaża, błękitna kryształowo czysta woda. Palmy, jaskinie obmywane wodą. Tu jest naprawde jak w raju.
Znalazłem pensjonat przy plaży. Wielkie łóżko, moskitiera, prysznic, czego jeszcze trzeba? Wszystko za 10$. Nastepne kilka dni minęły nie wiadomo kiedy. Kąpiel w cudownie ciepłym oceanie, krysztalicznie ciepła woda. Wyprawy łodziami rybaków na rafę, takiego bogactwa kolorów kształtów i obrazów nie widziałem nigdy, nawet na rafie w Egipcie. Mnóstwo ryb o niewyobrażalnych nieraz kolorach, przepiękne koralowce, olbrzymie żółwie morskie i to wszystko na wyciągnięcie ręki. Przypływają ławice malutkich rybek które skubią skórę na rękach. Niesamowite.
Wieczorami zaś uczta dla ciała: homary, krewetki, kalmary, osmiornice, niezliczone gatunki ryb. Wszystko swieże dopiero co złowione, wrzucone na grila, chrupiące, pyszności. Na Zanzibarze mają też pyszną kawę przyprawianą goździkami, cynamonem i kardamonem.
Podczas wieczornych kąpieli az nie chce sie wychodzic z wody. Gdy zachodzi słońce pojawia się taki spektakl barw półcieni ze trudno oderwać oczy. Niestety wszystko co dobre szybko sie kończy. Nieuchronnie zbliża sie czas powrotu. Ostatnia kąpiel i w drogę. Z powrotem znowu dala-dala i do Stone Town. Miasto wpisane na listę zabytków UNESCO, miejsce urodzin Frediego Mercurego. Włóczę sie wąskimi uliczkami, zaułkami pełnymi słońca. Podziwiam kunsztownie zdobione drzwi i fasady domów, zwiedzam stary targ niewolników, pałac sułtana.
Wieczorem ogrody Fardhani zapełniają się mnóstwem mieszkańców. Wygląda tu jak na wielkim bazarze. Pełno budek z jedzeniem , grili na których piecze się dopiero co złowiene dary morza.
Ostatniego dnia wybieram sie na wycieczke na plantację przypraw. Za kilka dolarów mozna wynająć samochód z przwodnikiem. Wjeżdżając na plantację juz z daleka uderza zapach goździków, cynamonu, wanilii. Wielki teren obsadzony drzewami goździkowymi, cynamonowcem i masą innych, aż w nosie kręci od tych wszystkich przypraw.
Po powrocie biorę plecak i czas na lotnisko. Lecę do Nairobi gdzie po 12 godzinach mam samolot do Kairu.
Ostatni kebab, ostatnia fajka wodna, ostatnie spojrzenie na minarety Kairu i już siedzę w samolocie do Kopenhagi.
Ta wita mnie zaspami, olbrzymią śnieżycą i mnóstwem odwołanych lotów. Co za niemiła odmiana po cudownie pachnącym słonecznym Zanzibarze.
Niestety zakończył się pewien etap. Ale te wszystkie widoki, zapachy, dźwięki, te wszystkie wrażenia pozostaną ze mną. Zawsze gdy będzie szaro, buro i nieprzyjemnie, będę mógł wrócić pamięcią do piaszczystych plaż Zanzibaru, do zapachu goździków, do widoku cudownego nocnego nieba nad Saharą.......
Wszelkie prawa zastrzeżone ©
Grzegorz Drazek gregoriod@wp.pl
Wszelkie prawa zastrzeżone ©
Grzegorz Drazek gregoriod@wp.pl
Dodane komentarze
renata30 2010-08-23 19:09:51
NIESAMOWITA I ODWAŻNA WYPRAWA.cZYTAM,PONIEWAŻ WYBIERAM SIĘ W 01.2011 NA ZORGANIZOWANĄ WYCIECZKĘ DO KENII Z ITAKĄ( Z DZIEĆMI) I ANALIZUJĘ WYPRAWĘ NA SAFARII. PODZIWIAM.turquoise_rose 2007-07-01 16:26:46
artykuł ciekawy. Na początku przeszkadzały mi ceny wpisywane co chwilę, lecz to czyni artykuł bardziej informacyjnym. Gratuluję wspaniałej podróży ;Dgregoriod 2007-04-11 00:07:54
w Egipcie bylem 12, w Kenii 12 dni, w Tanzanii 5dni i na Zanzibarze tydzien, niestety zabraklo mi czasu na Ugande, pozdrowieniasebolx 2007-04-10 18:40:52
dzieki za świetną relację. Napisz proszę jeszcze ile czasu spędziłeś, w każdym z krajów. PozdrawiamPrzydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.