Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Krótka wizyta w Kosowie > KOSOWO


Na przejściu granicznym serbsko-kosowskim nie ma długich kolejek. Podajemy paszporty i dokumenty od samochodu. Musimy też wykupić specjalne ubezpieczenie za30 EUR, bo zielona karta tam nie obowiązuje. Celnik sprawdza nasz bagażnik. Zainteresował się jedynie żubrówką, która leżała akurat na samym wierzchu. Pyta czy tylko jedną mamy i puszcza nas. No to jesteśmy w Kosowie!
Kraj ten bardzo pozytywnie nas zaskakuje. Wbrew utartym stereotypom kule od dawna już tu nie świszczą. Jedziemy ładnymi, nowymi drogami. Mijamy nowe zabudowania. Po wojnie nie ma już tu śladu. Prawie… Widzimy tu bowiem bardzo dużo niespotykanych u nas militarnych znaków drogowych.
Wjeżdżamy do stolicy Prisztiny. Niczym nie odbiega od innych europejskich stolic. Nowoczesne przeszklone wieżowce i sklepy znanych marek widać tu na każdym kroku.
Jedziemy dalej w kierunku Mitrovicy. Po drodze mijamy opancerzone pojazdy wojskowe. Rzuca nam się też w oczy, że prawie wszystkie tablice z nazwami miejscowości mają pozamazywane swoje serbskie odpowiedniki. Wjeżdżamy do centrum Mitrovicy, gdzie chcemy poszukać jakiś nocleg. Dotarliśmy do mostu na rzece Ibar oddzielającego część serbską od albańskiej. Stacjonują tam żołnierze międzynarodowych sił pokojowych KFOR. W tej części kraju widać, że sytuacja nie jest jeszcze do końca ustabilizowana. Jedziemy dalej w poszukiwaniu noclegu. W pewnym momencie droga stała się nieprzejezdna – na całej szerokości usypany był żwirowy wał. Oddzielał część serbską od albańskiej. Musieliśmy zawrócić. Zatrzymaliśmy się przy stacjonujących niedaleko żołnierzach KFOR i pytamy, gdzie możemy znaleźć tu nocleg. Zaczynają nam tłumaczyć, jak dostać się do dzielnicy studenckiej. Jednak bawiące się obok dzieciaki zaczynają krzyczeć, że mamy tam nie jechać i składają ręce udając, ze strzelają do siebie.
Stwierdziliśmy, że jednak zrezygnujemy z noclegu w Mitrovicy i pojedziemy dalej w kierunku granicy z Serbią. Tu z kolei zauważamy, że wiele samochodów jeździ bez tablic rejestracyjnych. Jesteśmy już w serbskiej części Kosowa. Jej mieszkańcy nie chcąc się pogodzić z utworzeniem Kosowa, wolą jeździć bez tablic, niż założyć kosowskie blachy.
Zatrzymujemy się w jakiejś przydrożnej knajpce żeby zjeść kolacje i jedziemy w kierunku przejścia granicznego. Nie żałujemy, że zmieniliśmy plany i pojechaliśmy do Kosowa. Przekonaliśmy się, że kraj ten nie jest taki straszny jak go malują. W dużej mierze jest odbudowany po wojnie, jednak podziały cały czas w nim istnieją.
Kraj ten bardzo pozytywnie nas zaskakuje. Wbrew utartym stereotypom kule od dawna już tu nie świszczą. Jedziemy ładnymi, nowymi drogami. Mijamy nowe zabudowania. Po wojnie nie ma już tu śladu. Prawie… Widzimy tu bowiem bardzo dużo niespotykanych u nas militarnych znaków drogowych.
Wjeżdżamy do stolicy Prisztiny. Niczym nie odbiega od innych europejskich stolic. Nowoczesne przeszklone wieżowce i sklepy znanych marek widać tu na każdym kroku.
Jedziemy dalej w kierunku Mitrovicy. Po drodze mijamy opancerzone pojazdy wojskowe. Rzuca nam się też w oczy, że prawie wszystkie tablice z nazwami miejscowości mają pozamazywane swoje serbskie odpowiedniki. Wjeżdżamy do centrum Mitrovicy, gdzie chcemy poszukać jakiś nocleg. Dotarliśmy do mostu na rzece Ibar oddzielającego część serbską od albańskiej. Stacjonują tam żołnierze międzynarodowych sił pokojowych KFOR. W tej części kraju widać, że sytuacja nie jest jeszcze do końca ustabilizowana. Jedziemy dalej w poszukiwaniu noclegu. W pewnym momencie droga stała się nieprzejezdna – na całej szerokości usypany był żwirowy wał. Oddzielał część serbską od albańskiej. Musieliśmy zawrócić. Zatrzymaliśmy się przy stacjonujących niedaleko żołnierzach KFOR i pytamy, gdzie możemy znaleźć tu nocleg. Zaczynają nam tłumaczyć, jak dostać się do dzielnicy studenckiej. Jednak bawiące się obok dzieciaki zaczynają krzyczeć, że mamy tam nie jechać i składają ręce udając, ze strzelają do siebie.
Stwierdziliśmy, że jednak zrezygnujemy z noclegu w Mitrovicy i pojedziemy dalej w kierunku granicy z Serbią. Tu z kolei zauważamy, że wiele samochodów jeździ bez tablic rejestracyjnych. Jesteśmy już w serbskiej części Kosowa. Jej mieszkańcy nie chcąc się pogodzić z utworzeniem Kosowa, wolą jeździć bez tablic, niż założyć kosowskie blachy.
Zatrzymujemy się w jakiejś przydrożnej knajpce żeby zjeść kolacje i jedziemy w kierunku przejścia granicznego. Nie żałujemy, że zmieniliśmy plany i pojechaliśmy do Kosowa. Przekonaliśmy się, że kraj ten nie jest taki straszny jak go malują. W dużej mierze jest odbudowany po wojnie, jednak podziały cały czas w nim istnieją.
Kosowo zdecydowanie jest krajem wartym zobaczenia. Polecamy wszystkim i mamy nadzieję, że jeszcze tam wrócimy
Dodane komentarze
Musi 2013-07-26 00:15:32
Czy to prawda ze mozna wjechac do Kosowa z Serbii ale z Serbii do Kosowa juz nie? Ponoc jest tam taki paradoksPrzydatne adresy
tytu | licznik | ocena | uwagi |
---|---|---|---|
Kosowo 2013 | 127 | Relacja z krótkiego wypadu do Kosowa wraz z galerią zdjęć |
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.