Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Kenia > KENIA
dorciakenia relacje z podróży
Przed wyjazdem: przygotowania lekarz,tabletki,szczepienia itp, kupowanie i czytanie przewodników.
Wylot: z Wienia do Mombasy, lot długi 8 h, ale warto było czekać. Najlepszy był zapach Afryki po wylądowaniu. Było ciepło,ale przywitał nas deszcz.
Transfer lotnisko-hotel: trochę to trwało,ale w końcu dotarliśmy. Hotel należący do African Safari Club wygladał całkiem,całkiem,ale ogólna moja ocena na 3+, nie były aż takie super warunki,ale o to przecież nie chodzi. Zauroczyłam się super widokami, pokój aż tak mnie nie obchodził, bo tylko się tam spało,ale teren super zagospodarowany dużo zieleni, super trawniki palmy, kilka basenów na dość sporej posiadłości, a do tego te wszystkie żyjątka począwszy od pająków, jaszczurek, przez koty, ptaszki i małpy.
Także pierwsze dni pobytowe polegały na zapoznaniu sie z terenem i jego urokami. Do plaży nad oceanem bardzo blisko, plaże czyste. Co od razu rzuciło mi sie w oczy plaża przepałowiona grubym sznurem. Część dla białych "mzungu" - gosci hotelowych czyli dla Europy,druga część afrykańska dla "czarnych". Biali oczywiście mogli przechodzić na drugą stronę, gdzie od razu byli nagabywani przez Kenijczyków chcących sprzedać co popadnie, od przeróżnych drewnianych i materiałowych wyrobów hand made, usług fryzjerskich do wycieczek typu Safari. Mieli niesamowitą zdolność do rozpoznawania nowych twarzy (wiedzieli kto nowy, a kto już tu przebywa). Natomiast na naszą stronę nie mogli przechodzić. Więc czekali pod linami. Ja upodobałam sobie jednego Kenijczyka, od którego to kilka razy dziennie kupowałam świeże kokosy, ananasy, mango. Koszt takiego owoca to 100 lub 150 szulingów kenijskich czyli ok 5zł. Skorzystałam też z usług fryzjerskich jeśli można tak to nazwać, panie zaplatały mi dwukrotnie warkoczyki na głowie-robiły to bardzo szybko,ale i dokładnie. Dla zainteresowanych koszt zaplecenia włosów to ok 10-15 euro.
Tak więc pierwsze dni pobytowe spędziłam błogo na lenistwie na leżakach lub na spacerach oraz na karmieniu małp. Po prostu one uwielbiały banany. Kroiłam je na małe kawałeczki i trzymałam w dłoni zamkniętej, a one podchodziły, otwierały moją dłoń palec na palcu i delektowały się. Jeśli banan sie skończył przeszukiwały moją torebkę, z której wyjmowałam babana niedowierzając mi. Naprawde mądre i sympatyczne zwierzątka.Niestety trzeba było na nie bardzo uważać, gdyż potrafiły wejść przez taras i coś ukraść z pokoju. Już pierwszego dnia ukradły nam czekoladę.
Po zapoznaniu sie z okolicami wybralismy się na wycieczkę do Mombasy.
Mombasa: chodziliśmy po starym mieście, zaliczając spacer po targowisku miejskim, gdzie ludzie sprzedawali owoce,warzywa i nne rzeczy siedząc na ziemi, było tam bardzo tłoczno i zapach surowego mięsa unosił sie w powietrzu (co nie było zbyt przyjemne), spacerowalismy uliczkami starego miasta dochodząc do JESUS FORT. Ogólnie ulice brudne i obskurne, kobiety z dziećmi siedziały na ulicy-ja rozdawałam cukierki i gumy do żucia dzieciaczkom, które tylko jak widziały "białego" krzyczały z daleka JAMBO. A powiem,że to chyba było najpopularniejsze słowo w Kenii.
Nastepny dzień: zaliczamy plażę, a póżniej przygotowujemy się do Safari.
Safari Masai Mara: bilety na wyjazd wykupiliśmy wcześniej w Polsce. Safari 3 dniowe, wylot z Mombasy na Masai Mara z wyżywieniem noclegiem i powrotem kosztował 600euro. Lot trwał 2h, ale warto było zobaczyć sawannę i te wszystkie zwierzęta. 2 razy dziennie wyruszaliśmy jeepami w poszukiwaniu zwierząt,a było ich całe mnóstwo. Oglądaliśmy je z bliska,daleka,biegające, śpiące ni i oczywiście fotografowalismy. Było to zajęcie bardzo ciekawe, ale i męczące. udało nam się praktycznie zobaczyc wszystkie zwierzęta,które tam bytują prócz chity. Długo jej szukaliśmy,ale nic z tego nie wyszło.
Na safari mieszkalismy w super domkach nad rzeka, domki typu "wieżyca", prąd był tylko wieczorem, takie biwakowe warunki,ale jedzonko smaczne.
Podczas pobytu na safari zwiedziliśmy wioskę Masajów, było to dla mnie niesamowite przeżycie.
Za wstęp musielismy zapłacić 500 szylingów,ale moglismy w zamian zobaczyć jak mieszkają, sfotografować kobiety jak i dzieci. Byłam lekko zszokowana te wioską, dookoła malutkie domki zlepione z gliny i krowiego łajna,na podwórku pełno krowich odchodów,w ktorych bawiły sie dzieci. Na to podwórko na noc wprowadzają swoje bydło,a w dzień wypasają na sawannie.Masajowie odśpiewali dla nas pieśni przywitalne,zatańczyli oraz wykazywali się w wysokich podskokach. Trochę rozmawialiśmy o zwyczajach i kulturze masajów. Dla każdego dziecka miałam przygotowaną niespodziankę,była miłym zaskoczeniem!Na sam koniec kupujemy na ich bazarze wyroby rękodzieła Masajów.Żegnamy sie i opuszczamy wioskę i tam pod drzewem poznajemy najstarszą Masajkę w tej wiosce, która to liczyła 80lat. Ostatnia rozmowa i jedziemy dalej w poszukiwaniu zwierzyny. 3 dni,a w sumie 2.5 dnia szybko mija i wracamy do Mombasy. Dane nam było zobaczyć (mieliśmy międzylądowanie przy Kilimandżaro) Kilimandżaro. Wspaniały widok parku, nie do określenia słowami.
Znów powrót do błogiego lenistwa. Oczywiście straliśmy sie aktywnie spędzać czas, chodzilismy do wioski i na długie spacery. Jedliśmy w knajpkach w wiosce. Szczególnie dobre były owoce morza: langusta, kraby czy kalmary. Zapoznalismy się z niektórymi mieszkańcami okolicy. Zabieraliśmy często nowo poznane osoby na obiad lub soczek czy owoce i dużo rozmawialiśmy.Ogólnie bieda w większości dotyka wszystkich.
Jednego dnia zaliczyliśmy Farmę Krokodyli. było tam 10 tyś krokodyli od małych do zupełnie wielkich. Najstarszy miał 100 lat BIG DADDY . Wstęp kosztował ok 650 szylingów, dodatkowa za 200 szylingów mozna było posmakować krokodyla z grila (w smaku podobne do kurczaka),za 500 szulingów (za grupę osób)można było potrzymać małego krokodyla i zrobicćsobie z nim foto. Był jak na takie małe żyjątko dość nerwowy i agresywny.na sam koniec fundują nam pokaz karmienia krokodyli. Niezbyt apetyczny widok zważywszy na fakt czy są karmione (wyglądało to na jakieś wnętrzności). Głownie krokodyle tam hodują na skóry Miło było popatrzec na tamtejszą roślinność,oraz żyjątka w akwariach. Juz mniej miło było patrzeć przymajmniej jak dla mnie na czarną i zieloną mambę oraz pytony i inne gady tam trzymane.
Zaliczamy też grupowo Mombasę wieczorem, gdzie zaglądaliśmy do sklepików, piekarni itp, itd.
Część ludzi z mojej grupy zalicza wyjazd na Barbecu oraz nurkowanie, surfing. Każdy cos dla siebie znajdzie. Nasz (mój i męża) pobyt trwał 2 tygodnie, resza została na 3 tygodnie.
Teraz zostały mi moje wspomnienia, masa zdjęć i film z kamerki.
Na zakończenie chciałbym dodać,że lepiej się zaszczepić i brać tableki antymalaryczne. Mieliśmy przypadek podejrzenia malarii,ale skończyło się jedno szczescie na negatywnym wyniku testu. Niby ryzyko wystąpienia malarii na Masai Mara (1600mnp) oraz na wybrzeżu jest bardzo małe. Ale niestety komary są i gryzą niemiłosiernie.
Radzę się ubezpieczyć w Polsce, bo wizyty lekarskie są dość drogie ok 100 dolarów jedna (na terenie hotelu przyjmował lekarz).
Wylot: z Wienia do Mombasy, lot długi 8 h, ale warto było czekać. Najlepszy był zapach Afryki po wylądowaniu. Było ciepło,ale przywitał nas deszcz.
Transfer lotnisko-hotel: trochę to trwało,ale w końcu dotarliśmy. Hotel należący do African Safari Club wygladał całkiem,całkiem,ale ogólna moja ocena na 3+, nie były aż takie super warunki,ale o to przecież nie chodzi. Zauroczyłam się super widokami, pokój aż tak mnie nie obchodził, bo tylko się tam spało,ale teren super zagospodarowany dużo zieleni, super trawniki palmy, kilka basenów na dość sporej posiadłości, a do tego te wszystkie żyjątka począwszy od pająków, jaszczurek, przez koty, ptaszki i małpy.
Także pierwsze dni pobytowe polegały na zapoznaniu sie z terenem i jego urokami. Do plaży nad oceanem bardzo blisko, plaże czyste. Co od razu rzuciło mi sie w oczy plaża przepałowiona grubym sznurem. Część dla białych "mzungu" - gosci hotelowych czyli dla Europy,druga część afrykańska dla "czarnych". Biali oczywiście mogli przechodzić na drugą stronę, gdzie od razu byli nagabywani przez Kenijczyków chcących sprzedać co popadnie, od przeróżnych drewnianych i materiałowych wyrobów hand made, usług fryzjerskich do wycieczek typu Safari. Mieli niesamowitą zdolność do rozpoznawania nowych twarzy (wiedzieli kto nowy, a kto już tu przebywa). Natomiast na naszą stronę nie mogli przechodzić. Więc czekali pod linami. Ja upodobałam sobie jednego Kenijczyka, od którego to kilka razy dziennie kupowałam świeże kokosy, ananasy, mango. Koszt takiego owoca to 100 lub 150 szulingów kenijskich czyli ok 5zł. Skorzystałam też z usług fryzjerskich jeśli można tak to nazwać, panie zaplatały mi dwukrotnie warkoczyki na głowie-robiły to bardzo szybko,ale i dokładnie. Dla zainteresowanych koszt zaplecenia włosów to ok 10-15 euro.
Tak więc pierwsze dni pobytowe spędziłam błogo na lenistwie na leżakach lub na spacerach oraz na karmieniu małp. Po prostu one uwielbiały banany. Kroiłam je na małe kawałeczki i trzymałam w dłoni zamkniętej, a one podchodziły, otwierały moją dłoń palec na palcu i delektowały się. Jeśli banan sie skończył przeszukiwały moją torebkę, z której wyjmowałam babana niedowierzając mi. Naprawde mądre i sympatyczne zwierzątka.Niestety trzeba było na nie bardzo uważać, gdyż potrafiły wejść przez taras i coś ukraść z pokoju. Już pierwszego dnia ukradły nam czekoladę.
Po zapoznaniu sie z okolicami wybralismy się na wycieczkę do Mombasy.
Mombasa: chodziliśmy po starym mieście, zaliczając spacer po targowisku miejskim, gdzie ludzie sprzedawali owoce,warzywa i nne rzeczy siedząc na ziemi, było tam bardzo tłoczno i zapach surowego mięsa unosił sie w powietrzu (co nie było zbyt przyjemne), spacerowalismy uliczkami starego miasta dochodząc do JESUS FORT. Ogólnie ulice brudne i obskurne, kobiety z dziećmi siedziały na ulicy-ja rozdawałam cukierki i gumy do żucia dzieciaczkom, które tylko jak widziały "białego" krzyczały z daleka JAMBO. A powiem,że to chyba było najpopularniejsze słowo w Kenii.
Nastepny dzień: zaliczamy plażę, a póżniej przygotowujemy się do Safari.
Safari Masai Mara: bilety na wyjazd wykupiliśmy wcześniej w Polsce. Safari 3 dniowe, wylot z Mombasy na Masai Mara z wyżywieniem noclegiem i powrotem kosztował 600euro. Lot trwał 2h, ale warto było zobaczyć sawannę i te wszystkie zwierzęta. 2 razy dziennie wyruszaliśmy jeepami w poszukiwaniu zwierząt,a było ich całe mnóstwo. Oglądaliśmy je z bliska,daleka,biegające, śpiące ni i oczywiście fotografowalismy. Było to zajęcie bardzo ciekawe, ale i męczące. udało nam się praktycznie zobaczyc wszystkie zwierzęta,które tam bytują prócz chity. Długo jej szukaliśmy,ale nic z tego nie wyszło.
Na safari mieszkalismy w super domkach nad rzeka, domki typu "wieżyca", prąd był tylko wieczorem, takie biwakowe warunki,ale jedzonko smaczne.
Podczas pobytu na safari zwiedziliśmy wioskę Masajów, było to dla mnie niesamowite przeżycie.
Za wstęp musielismy zapłacić 500 szylingów,ale moglismy w zamian zobaczyć jak mieszkają, sfotografować kobiety jak i dzieci. Byłam lekko zszokowana te wioską, dookoła malutkie domki zlepione z gliny i krowiego łajna,na podwórku pełno krowich odchodów,w ktorych bawiły sie dzieci. Na to podwórko na noc wprowadzają swoje bydło,a w dzień wypasają na sawannie.Masajowie odśpiewali dla nas pieśni przywitalne,zatańczyli oraz wykazywali się w wysokich podskokach. Trochę rozmawialiśmy o zwyczajach i kulturze masajów. Dla każdego dziecka miałam przygotowaną niespodziankę,była miłym zaskoczeniem!Na sam koniec kupujemy na ich bazarze wyroby rękodzieła Masajów.Żegnamy sie i opuszczamy wioskę i tam pod drzewem poznajemy najstarszą Masajkę w tej wiosce, która to liczyła 80lat. Ostatnia rozmowa i jedziemy dalej w poszukiwaniu zwierzyny. 3 dni,a w sumie 2.5 dnia szybko mija i wracamy do Mombasy. Dane nam było zobaczyć (mieliśmy międzylądowanie przy Kilimandżaro) Kilimandżaro. Wspaniały widok parku, nie do określenia słowami.
Znów powrót do błogiego lenistwa. Oczywiście straliśmy sie aktywnie spędzać czas, chodzilismy do wioski i na długie spacery. Jedliśmy w knajpkach w wiosce. Szczególnie dobre były owoce morza: langusta, kraby czy kalmary. Zapoznalismy się z niektórymi mieszkańcami okolicy. Zabieraliśmy często nowo poznane osoby na obiad lub soczek czy owoce i dużo rozmawialiśmy.Ogólnie bieda w większości dotyka wszystkich.
Jednego dnia zaliczyliśmy Farmę Krokodyli. było tam 10 tyś krokodyli od małych do zupełnie wielkich. Najstarszy miał 100 lat BIG DADDY . Wstęp kosztował ok 650 szylingów, dodatkowa za 200 szylingów mozna było posmakować krokodyla z grila (w smaku podobne do kurczaka),za 500 szulingów (za grupę osób)można było potrzymać małego krokodyla i zrobicćsobie z nim foto. Był jak na takie małe żyjątko dość nerwowy i agresywny.na sam koniec fundują nam pokaz karmienia krokodyli. Niezbyt apetyczny widok zważywszy na fakt czy są karmione (wyglądało to na jakieś wnętrzności). Głownie krokodyle tam hodują na skóry Miło było popatrzec na tamtejszą roślinność,oraz żyjątka w akwariach. Juz mniej miło było patrzeć przymajmniej jak dla mnie na czarną i zieloną mambę oraz pytony i inne gady tam trzymane.
Zaliczamy też grupowo Mombasę wieczorem, gdzie zaglądaliśmy do sklepików, piekarni itp, itd.
Część ludzi z mojej grupy zalicza wyjazd na Barbecu oraz nurkowanie, surfing. Każdy cos dla siebie znajdzie. Nasz (mój i męża) pobyt trwał 2 tygodnie, resza została na 3 tygodnie.
Teraz zostały mi moje wspomnienia, masa zdjęć i film z kamerki.
Na zakończenie chciałbym dodać,że lepiej się zaszczepić i brać tableki antymalaryczne. Mieliśmy przypadek podejrzenia malarii,ale skończyło się jedno szczescie na negatywnym wyniku testu. Niby ryzyko wystąpienia malarii na Masai Mara (1600mnp) oraz na wybrzeżu jest bardzo małe. Ale niestety komary są i gryzą niemiłosiernie.
Radzę się ubezpieczyć w Polsce, bo wizyty lekarskie są dość drogie ok 100 dolarów jedna (na terenie hotelu przyjmował lekarz).
Podróż do Kenii mimo,że męcząca sprawiła mi wielką satysfakcję i dała ogromne zadowolenie. Pierwszy raz mogłam zobaczyc prawdziwą Afrykę..........
Dodane komentarze
scynk 2012-09-05 13:44:13
"Upominki, cukierki, gumy do zucia....to niestety jest blad popelniany przez wielu turystow...Kenijczycy mysla ze im sie nalezy i zamiast probowac zmienic swoja sytuacje wyciagaja raczki po wiecej. Podczas podrozy po Ghanie autochtoni pytali mnie w jaki sposob przyjechalam i pomoc i ile kasy ze soba przywiozlam -bo im sie nalezy! tydzien spedzialam w malej wiosce gdzie pomagalismy budowac szkole, naprawiac lawki itp. Wiekszosc z tych rzeczy mogla byc zrobiona przez nich samych bo byly gwozdzie, mlotki-wszystko potrzebne to zreperowania prostej szkolnej lawki...tylko po co? Bialy czlowiek przyjedzie i zrobi to za nich. Ech...trzeba zmienic ich swiadomosc i pokazac jak mozna cos zmienic a nie karmic cukierkami jak zwierzatka (inny aspekt to higiena jamy ustnej po takich rarytasach-oni inaczej dbaja o zeby i nie jadaja takich swinstw)"Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.