Artykuły i relacje z podróży Globtroterów

Szlakiem zaginionych miast Inków - operacja Vilcabamba część II ( Peru ) > PERU


markoo markoo Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Parę dni z życia, kilku gringos zwanych Penetratorami w Peru. Celem naszej podróży było, odwiedzenie, znalezienie zaginionych miast Inków zaczynając od Choquequirao przez Vilcabambę kończąc na najbardziej znanym i odwiedzanym przez turystów Machu Picchu. Zwiedzanie odwiedzanie, humor i dobra zabawa , zmęczenie do granic wytrzymałości to wszystko co towarzyszy nam w podróżach - Jeśli lubisz podrózować w ten sposób zostań jednym z nas - bo przyjació nigdy nie za wiele

Wstajemy połamani, wczorajszy dzień dał nam nieźle w kość, a tak właściwie to był dopiero pierwszy konkretnego marszu. Dziś ma być lekko, dojście do ruin Choquequirao. Zaledwie dwie godziny drogi.

Zasiadamy do śniadania, wokół cudowny widok na dolinę Apurimacu i pobliskie pięciotysięczniki. Rześkie powietrze przyjemnie chłodzi a poranne słońce kąsa zaczepnie nasze twarze. Coś jednak jest nie tak. W powietrzu wisi jakiś niepokój. Po bliższej penetracji otoczenia, okazuje się, że za niepokój odpowiedzialny jest mieszkaniec pobliskiego szałasu...trudno opisać tego - chyba człowieka. Nikt nie ośmiela się patrzeć w jego stronę dłużej niż wymaga tego przelotne spojrzenie. Natomiast on wbija w nas swe jedno oko, drugiego albo nie ma, albo TAMTO OKO patrzy w inna stronę. Tajemnicze, natarczywe, złowrogie spojrzenie... niby nic, ale czujemy na plecach mrowienie.

Nikt też nie porusza tematu nocnych dziwnych odgłosów. Ktoś rzuca tekst, że to może jakiś wilkołak/wampir, ale nie bardzo jest z czego się śmiać i tekst umiera bez komentarza, nie wywołując kontynuacji. Szybko staramy się skończyć posiłek, nie ruszając nawet pysznej kaszki, którą przygotował Jurij, by jak najprędzej opuścić to miejsce. Dorośli - twardzi faceci, a jednak każdy czuje się nieswojo.

Niestety, nic nie jest tak, jak zaplanowano. Wyjście opóźnia się, muły są wyrażnie czymś spłoszone, nie chcą się dać załadować bagażami przez mulników.
Wydaje się, że nad wyprawą zawisło jakieś fatum wilkołaka z Rosa Alta. W trakcie marszu zauważamy, że za nami skrada się wilk albo coś wilka przypominającego. Nie podchodzi jednak za blisko, a gdy widzi, że został zauważony, chowa się. Towarzyszy nam, aż do ruin.
Choquequirao było fortecą kapłanów Inków (Inków dawnych, nie dwóch naszych Penetratorów). Ponieważ kapłani zajmowali się wielce ważnymi magicznymi obrzędami i żuciem koki, co zajmowało im właściwie cały czas, musieli sprowadzić sobie kilkuset niewolników, żeby ktoś zajął się pracą i rozbudową budynków (oraz opieką nad plantacjami). Ten system był, jak sądzą historycy, bardzo chwalony przez kapłanów i bardzo nielubiany przez niewolników, (ale ci i tak nie mieli nic do gadania, ponieważ w tych czasach nie wynaleziono jeszcze związków zawodowych) poza tym karą za niesubordynację było skrócenie o głowę. A jak wiadomo bez głowy trudno żyć. Dlatego nie było problemu z dyscypliną.

Gdy dotarła tu wieść, że Inkę uwięzili Hiszpanie a imperium się sypie, niewolnicy poczuli zew wolności. Jako, że w tamtych czasach nie wynaleziono jeszcze czegoś takiego - jak zwolnienia z pracy za porozumieniem stron, niewolnicy wymordowali kapłanów rozłupując im głowy kamiennymi toporami, spalili znienawidzone miejsce wieloletniej harówki i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wrócili do swoich domowych pieleszy. Dlatego Choquequirao zostało miastem zapomnianym i zaginionym dopóki jakiś podróżnik w końcu go nie odkrył i nie rozgłosił o tym światu. Po odkrywcy przybyli tu pierwsi poszukiwacze skarbów, wygrzebali, co się dało wygrzebać aby sprzedać to na czarnym rynku bogatym kolekcjonerom. W końcu przyszli archeolodzy by oglądać i składać swoje kamyczki, ale oni też już się znudzili ciągłą walką z szybko zarastającą dżunglą i odwiedzają to miejsce tylko by kontrolować, jak idzie oczyszczanie ruin miejscowym, do tego celu zatrudnionym, wieśniakom. I tak jeden z wielkich klejnotów kultury Inków został na pastwę takim jak my - Penetratorom .

Dziś mówi się, że to miasto bliźniacze Machupicchu, tyle że tamto jest lepiej zachowane - a właściwie bardziej odbudowane. Ale o tym przy okazji penetracji słynnego jednego z siedmiu nowych czy też i starych cudów świata.

Docieramy do obozu archeologów kilkaset metrów poniżej głównych ruin. Szybka przekąska i uzbrojeni tylko w aparaty i butelki z wodą (Łukasz i Inka dodatkowo w worki z liśćmi) ruszamy na penetrację. Po 40 minutach marszu osiągamy grzbiet, na którym rozlokowane jest Choquequirao, a dokładnie mówiąc część królewsko-kapłańska, bo na zboczach górskich w całej dolinie można natknąć się na kamienne budowle w symbiozie od pięciu wieków z dżunglą.
Niesamowite jest to, że oprócz nas nie ma tu nikogo. Cisza, spokój, gdy zamknąć oczy można wyobrazić sobie miasto w czasach świetności pełne dumnych Inków i mniej dumnych krzątających się niewolników. Kręcimy się po całym terenie, zaglądamy do każdej dziury, JB wlazł nawet na jakiś trzy metrowy mur i śpi na nim w najlepsze. Czas jakby zwolnił, każdy z zadumie patrzy to na ruiny to na otaczający krajobraz, który może nawet większe robi wrażenie. Z trzech stron kilometrowe przepaści a za plecami ośnieżone szczyty pasma Nevado Padreyoc o wysokości 5600 mnpm lśniąc krwistą czerwienią zachodzącego słońca. Gdzieś daleko w dole - wielki Apurimac łączy się z Tambobambą, niosąc już wspólnie, swe wody do jakże odległej Amazonki - królowej rzek. Ogrom przestrzeni robi na nas wielkie wrażenie, czujemy się jak - nic nieznaczące pyłki w tym monumentalnym świecie.
Wracamy do obozu już prawie o zmroku w milczeniu, poruszeni majestatem ruin i przyrody. Każdy zatopiony w swoich myślach.

Dzień Czwarty

Wstajemy jeszcze przed wschodem słońca. Nie, żebyśmy chcieli, ale hmm...zdarzenie w nocy spowodowało, że już od dłuższego czasu nikt nie spał, no może z wyjątkiem Tomasa, którego nie jest w stanie obudzić nawet trzęsienie ziemi.
- Słyszeliście to wycie? - posępnie zagaja rozmowę JB.
- Stary, umarłego by wyrwało z grobu. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie słyszałem - dorzuca Grande.
- Jak myślicie? Co to mogło być? - dalej docieka JB - Wilk?
- Chyba ten wilkołak z Salta Rosa - próbuje rozładować sytuację Lukas, ale nie za bardzo mu się to udaje. Penetratorzy są wyraźnie poruszeni. Mulnicy i nawet zwykle zawsze uśmiechnięty Alan szybko zwijają obozowisko, pakują manatki na muły, które dziś zbite ciasno w kupę prawie się nie ruszają, tylko strzygą uszami.
- Łukasz, a ten wilk, który niby wczoraj za nami szedł, jak wyglądał? Może to był jakiś wyrośnięty pies?
- Hmm...wiesz nie było okazji, żebym się dokładnie przyjrzał, bo nigdy nie zbliżył się bliżej niż na 100 metrów i jak tylko się odwracałem to znikał w krzakach - kręci głową Lukas, próbując sobie przypomnieć co wczoraj widział.
- Chyba was straszy, jak jakikolwiek pies wyrośnięty czy, nie mógł TAK wyć - wtrąca się do rozmowy Inka.
- Po za tym wszystkim, co mówicie, skąd tutaj wilki, załóżmy, że był to wilk - I Marko zainteresował się tematem wychodząc z namiotu.
- Jesteśmy na ponad 3000mnpm, owszem jest woda i wokół selva gdzie mogą żyć różne mniejsze zwierzęta, którymi żywiłyby się wilki. Alan mi wczoraj mówił, jak pytałem o grubszego zwierza, że tylko pumy się tu kręcą z drapieżników. Nic nie mówił o wilkach - Mówi JB.
- To co tak przeraźliwie wyło? - pyta Grande. Pytanie było jak najbardziej na miejscu, ponieważ w nocy było słychać straszliwe wycie, tak potężne i przeraźliwe, nagle
rozbrzmiewające i trwające z modulacją około paru minut. Tylko jedno - przeciągłe, wibrujące, że aż echem odbiło się od gór. W otaczającej penetratorów górskiej dżungli nie ma zbyt wielu zwierząt. Jeśli już się trafiają, to oprócz pum są to małe ssaki. Dużo natomiast jest ptaków, ale była noc, padał lekki deszczyk i żadne z nich nie hałasowały. Była cisza i z tej ciszy nagle dobiegło wycie, by po chwili znów wszystko wróciło do normy. Z wyjątkiem penetratorów, którzy mieli już po spaniu.

- No coż, pewnie się nie dowiemy. Przyjmijmy, że to był zagubiony wilk. Taki wiecie - samotny biały kieł. Bo w waszą historię o wilkołaku nie uwierzę - nie ma mowy. - Jak zwykle realnie podsumował rozmowę Tomas.

[Wszyscy się mylili, bo nie mógł być to wilk, ponieważ ostatnie wilki zamieszkujące Amerykę Południową nazwane strasznymi - ze względu na wagę ok. 60kg i długość do 1,5m - wyginęły podczas epoki lodowcowej 8000 lat temu. Zobacz: http://pl.wikipedia.org/wiki/Canis_dirus]
Dziś ma być najtrudniejszy dzień trekingu. To dla niektórych najcięższy dzień trekkingu. Najpierw godzina pod górkę przez dżunglę na przełęcz na wysokości 4000mnpm. Potem zejście 1500 metrów w dół do doliny rzeki, przekroczenie rzeki, i wspinaczka 1900 metrów w górę. W sumie do przejścia 18km.

Ruszamy. Szybko zapominamy o nocnej atrakcji i wraz z przebytą droga nastroje się poprawiają. Po godzinie osiągamy przełęcz. Pod nami dywan chmur. Fantastyczny widok. Chwila na złapanie oddechu i zaczynamy zbiegać w dół. Wydawać by sie mogło, że zejście jest przyjemne i łatwe, niestety ścieżka kręci jak oszalała, podłoże jest luźne, co chwila ktoś podjeżdza na butach. Trzeba być skupionym, bo utrzymujemy dosyć szybkie tempo.
Zaczynają się utyskiwania, szczególnie tych penetratorów, którzy zlekceważyli sobie ostrzeżenia Lukasa, że wyprawa będzie ciężka, i nie popracowali nad kondycją. Andy nie wybaczają słabości... Pęcherze i odciski, których nabawili się już w drugi dzień, pękły w trzecim, a dziś po raz kolejny się tworzą. Ale tym razem są już pełne krwi.

Mijamy po drodze kolejne stanowisko archeologiczne Pinchaunuyoc, pełne robotników karczujących dżunglę. Dochodzimy do rzeki Silvestre. Uff! Jest okazja do kąpieli i ochłody rozdygotanych ciał. Niestety, nie możemy za długo cieszyć się tą chwilą, bo małe kurestwa chcą z nas wyssać całą krew. Wylewamy na siebie wszystkie świństwa jakie tylko mamy by je odstraszyć.

Rozpoczynamy podejście, słońce parzy, temperatura około 30C. Jest ciężko, ścieżka ostro zawijasami pnie się do góry. Nie ma litości. Każdy własnym tempem, ze swoimi demonami słabości ciężko dysząc musi zmierzyć się z górą.

Pierwszy od obozu dociera JB, oczywiście zaraz za Alanem. Alan ma jakieś 150cm i waży 40kg. Mały, żylasty jest nie do zajebania w chodzeniu. Obóz leży na szczycie góry, wkoło widok na okolicę. Cudowny widok, który rekompensuje dotychczasowe cierpienia. Znany już i towarzyszący nam lodowiec Padreyoc i wyłaniający się grzbiet górski Nevado Choquetacampo. Po chwili dociera Marko.

Jakież jest pozytywne zdziwienie tych, którzy jako pierwsi dali radę - miejscowi mają piwo! Trunek przywędrował tu na grzbiecie muła podczas 4-dniowej przeprawy, ale za to cena liczy się razy pięć. Jednak cena to nie wszystko, zamawiamy po zimnym browarku ( nie z lodówki, gdzieś tam wyciągnięte z głębokiej piwnicy, zaniepokojeni Marko i JB pytają czy tego złocistego i wprowadzającego w miły nastrój trunku wystarczy dla wszystkich.
- Mam kilka butelek (pojemność jednej to 1,1 litra ) - Jeśli zabraknie - odpowiada gospodyni, to polecę do sąsiadki, to niedaleko będzie ze 3 godziny stąd , tu po przełęczy. Uspokojeni wraz z kucharzami i mulnikami rozpoczynamy biesiadę nie czekając na innych - przecież im nie zabraknie myślimy sobie - a zresztą sąsiadka mieszka niedaleko ...

Nie muszę dodawać, że gospodyni już po chwili biegła do sąsiadki...
Dzień Piąty

Chyba wilkołak wciąż się za nami skrada. W nocy padł jeden z mułów. Hipoteza, że umarł na zawał, bo inne muły mu powiedziały, że przez dalszą drogę będzie musiał nieść Tomasa raczej jest fałszywa. Przecież gdyby to była prawda, to zawału dostałyby wszystkie muły! Pozostaje wytłumaczenie, że zagryzł go wilkołak. Rankiem mulnicy wiążą mu kopyta sznurem, wloką z zagrody i wrzucają truchło w przepaść. Mamy nadzieję, że ta ofiara zaspokoi apetyty wilkołaka z Santa Rosy na dłuższy czas...

Żegnani przez domowników tego miejsca, ruszamy w dalszą drogę. Szlak prowadzi pod górę (jak zwykle jest pod górę ,albo z góry, NIE MA PO RÓWNYM - NIGDY)
Po drodze mijamy wloty kilku kopalni złota z czasów kolonialnych. Penetratorzy - oczywiście nie odpuszczą możliwości spenetrowania kilku dziur w ziemi, uzbrojeni w mały oskard i maczetę (po co im maczeta pod ziemią???) - zagłębiają się w jaskinie celem znalezienia skarbów, ewentualnie ostatecznie złota i srebra. Wracają, zniechęceni. Jaskinie są pełne wody, nie da się za daleko przejść. Skarbnika też nie spotkali - w peruwiańskich kopalniach taki osobnik nie występuje.

Dochodzimy do przełęczy na wysokości 4500mnpm, na której prawie umarł Inka, dostał kołatania serca, zabrakło mu powietrza i ledwo żeśmy go odratowali. To już drugi raz jak udało się mu uciec z objęć śmierci. Trochę się martwimy, bo kolejna przełęcz jaką będziemy pokonywać za 2 dni będzie już na wysokości prawie 5000mnpm.

Jeszcze parę godzin i osiągamy wioskę Yanama. Tu nareszcie można się wykąpać i zrobić pranie. Właściwie na kąpiel zdecydował się tylko JB, mamy niezły ubaw jak próbuje zmieścić się w kabinie prysznicowej. Pranie zlecamy miejscowym kobietom za parę groszy (soli).

Mamy dość kuchni Jurija (wyczarował już wszystko, co mógł ciekawego z zapasów, które dźwigały muły). Marko z JB postanawiają ugotować coś po swojemu. Wszyscy trochę się już stęsknili za kuchnią polską. Danie pierwsze: zupa jarzynowo- gulaszowa. Zaczęliśmy się delektować wlewając do miseczek tylko po trochę, chcieliśmy aby mulnicy i kucharze spróbowali naszej kuchni i pozwoliliśmy im się poczęstować. Niestety, tu był nasz błąd, że dopuściliśmy ich do gara - dosłownie wyżarli wszystko (w czwórkę zjedli dwa razy więcej, niż wszyscy penetratorzy razem). Ach - a zupka była taka pyszna. Na drugie danie zrobiliśmy placki ziemniaczane (dwa dni później Jurij chciał skopiować nasze danie, ale z mizernym skutkiem - przesadził z sodą i wyszły bardziej racuchy)........sd na stronie www.penetrator.cba.pl


autorami opowiadania są Lukasz.Marko i JB są to opowiadania oparte niedalekimi wspomnieniami z wyprawy do Peru - Więcej informacji o nas i dokończenie tej historii na stronie www.penetrator.cba.pl

Dodane komentarze

Smok-1 dołączył
09.03.2010

Smok-1 2014-10-07 18:44:02

Strona nie działa pod tym adresem

markoo dołączył
01.04.2007

markoo 2008-02-24 11:01:12

Uwaga zmiana adresu strony i serwera prawidłowy adres to www.globalpenetrator.pl - jeśli chcesz nas odwiedzić zapraszam

Przydatne adresy

Brak adresów do wyświetlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2023 Globtroter.pl