Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Sri Lanka > SRI LANKA
gunia relacje z podróży
Intensywne trzy tygodnie na wyspie, która słynie z najlepszej herbaty na świecie, przesympatycznych ludzi i słonecznych prawie bezludnych plaż.
Colombo
Z lotniska, które wygląda trochę jak jakieś sportowe w zapyziałym miasteczku, jedziemy autobusem do centrum. Pierwszy przejazd lokalnym środkiem transportu, więc kanar stara się z nas wydusić ile wlezie. Nie udało mu się to jednak do końca. Przyjechaliśmy do miasta, nie wydawało się być olbrzymie. Usiłowaliśmy znaleźć jakiś fajny nocleg nad oceanem, oczywiście w końcu udajło nam się. Sympatyczny hotelik w dzielnicy na wybrzeżu Bambalapityi, w starej kolonialnej willi za 5 dolców. Pokój z przyległą łazienką i wc metrażu naszego M3.
Miasto jest dość zakręcone; świątynie buddyjskie, hinduskie oraz meczety. Szybko okaże się że cała Sri Lanka tak wygląda, dojdą jeszcze nieliczne kościoły katolickie. Dzielnica handlowa czyli Pettah kolorowa na maxa ze straganami ze wszelkiego rodzaju badziewiem i powtykanymi w zaułki ślicznymi małymi świątynkami. Niektóre mocno stare z ciekawą historią. Przy porcie można zerknąć na małe muzeum portowe oraz fajną nowoczesną stupę stojącą okrakiem nad drogą wjazdową.
4.Kandy
Bardzo fajne i ciekawe miasto. Mieszkaliśmy w domku z trzciny, w centrum, super ciastkarnie z europejskimi oraz daleko wschodnimi słodkościami za grosze.
W mieście Świątynia Zęba, czyli miejsce przechowywania relikwii zęba Buddy. Trafiliśmy na comiesięczną procesje z okazji pełni księżyca; bardzo kolorowa z udziałem słoni i mnóstwa wystrojonych tancerzy i grajków. Po obejściu kompleksu świątynnego procesja ruszyła w miasto by zakończyć swą drogę w klasztorze buddyjskim na dłuższych modlitwach i medytacjach, z których, z powodu doskwierającego nam głodu, ewakuowaliśmy się. Z racji niedalekiej odległości od Kandy wybraliśmy sie busami, do mocno opisywanego w LP i bardzo popularnego wśród miejscowych kompleksu świątyń w Dambulli. Na przedmieściach można oglądać bardzo fajny ogród botaniczny z np. drzewami sadzonymi przez niegdysiejszych wielmożów komunistycznych i nie tylko czyli np. towarzysza Josefa Broz Tito, Cyrankiewicza, a także ostatniego cara Rosji. Jest tu też drzewo o największej koronie na świecie, zajmujące powierzchnię 1600 metrów kwadratowych oraz jedna z większych hodowli orchidei.
Dambulla
Świątynie wykute w skałach, właściwie w poszerzonych grotach. Znajduje się tu spora ilość posągów buddy, i dlatego zjeżdżają się tu masowo lokalni turyści – jest też mnóstwo małp, na które trzeba mieć spore baczenie żeby czegoś nie zwędziły. Przy wejściu do świątyń stoi ponoć największy współczesny pozłacany posag Buddy ( wys. ok. 30 m). Po południu wróciliśmy do Kandy i wieczorem udało się znaleźć wolne miejsce w porządnym typowo angielskim pubie (chyba jedyny w mieście i zawsze pełny białych z racji możliwości nabycia browaru). Jednak tego wieczoru była akurat pełnia księżyca więc nie było możliwości nabycia piwka, ale za to obejrzeliśmy przez chwilę mecz Czechy – Grecja na ME zanim nie przełączyli na krykieta...
Nie mieliśmy zbyt sprecyzowanych planów co chcemy zobaczyć na Sri Lance dlatego, że przed wyjazdem nie było na to czasu – jedynie udało się kupić na dzień przed wyjazdem LP więc chodziliśmy na stragany i do sklepów oglądać kartki pocztowe, żeby stwierdzić, które miejsca są fajne i które chcielibyśmy zobaczyć.
Anuradhapura
Kupiliśmy sobie jeden bilet na całość atrakcji na Sri Lance. Ciekawe rozwiązanie, nie trzeba za każdym razem wystawać po nie i jest to dużo tańsze niż kupowanie pojedynczo. W Anuradhapurze pozwiedzaliśmy sobie świątynie i dagoby porozrzucane na dość znacznym terenie ( oczywiście zgubiliśmy się), pomedytowaliśmy pod świętym drzewem które wyrosło tu z gałęzi drzewa przywiezionego z Indii pod którym Budda doznał oświecenia i podziwialiśmy Stupe w której znajduję sie kolejna relikfia Buddy, czyli jego żebracza miseczka. Samo miasto jest niezłą dziurą przypominającą miasteczka z Kamboży ale przyjemniejsze i bez nachalstwa.
Z Anuradhapury podjechaliśmy sobie do oddalonego o kilka kilometrów kompleksu Mihintale. Chyba jednego z najfajniejszych na Sri Lance. Prowadziły do niego wysokie „gwiezdne” schody a z góry był wspaniały widok na okolicę. To w tym miejscu powstały pierwsze klasztory buddyjskie na wyspie i stąd buddyzm rozprzestrzeniał sie na cały kraj. Z powrotem mieliśmy problem żeby dostać sie do miasta. Zero autobusów. Musieliśmy więc wynająć sobie tuk-tuka na dłuższą trasę co kosztowało na lokalne warunki dużo ichniejszych rupii.
Uppuveli
Nie chcieliśmy jeździć tylko po historycznych miejscach, trochę też trzeba było spędzić czasu na nic nie robieniu nad oceanem. Wybraliśmy się więc na wschodnie wybrzeże, nad zatokę Bengalską do wiosek z przepięknymi i pustymi plażami. Droga była dość męcząca pomimo niewielkiej odległości. Bus wlókł się niemiłosiernie, co chwilę było widać przestrzelone domy, oznaczenia o polach minowych i wojskowe check pointy a wszystko to ze względu na panujące niesnaski etniczne i trwającą już całe lata wojnie pomiędzy Tamilskimi Tygrysami a Syngalezami ( obecnie wojna została zakończona!). Na miejscu okazało sie, że nie ma w ogóle turystów. Byliśmy jedynymi w małym hosteliku. Plaże były genialne, mnóstwo olbrzymich prawie półkilowych muszli, które uporczywie zbierałam a Pawełek musiałem to potem nosić, nieliczne chaty rybaków . Idąc przez 15 kilometrów plażą do Nilaveli spotkaliśmy tylko dwóch białych. Do Nilaveli po tym spacerze plażą dotarliśmy już dość późno wieczorem, a po błyskawicznym zapadnięciu zmroku okazało się, że nie ma żadnej asfaltowej drogi i jakiegokolwiek transportu do Uppuveli a plążą w totalnych ciemnościach 15 km z powrotem niezbyt nam się chciało wracać. Udało się jednak złapać na stopa ciężarówkę z rybami, która najpierw obwiozła nas po okolicznych chatach rybackich zbierając towar, by później dotoczyć się w końcu do Uppuveli. Mieliśmy trochę duszę na ramieniu bojąc się, że wywiozą nas w jakieś nie całkiem fajne miejsce ale wszystko było ok i jeszcze jak chłopcy z wozu dostali za to pół paczki marlboro to już w ogóle było całkiem friendly.
Polonnaruwa
Kolejne królewskie miasto. Zabytki dużo młodsze niż te w Anuradhapurze, więc i lepiej zachowane. Zwiedziliśmy je na pożyczonych rowerach. Natomiast samo nowe miasto to istna dziura z ogromną ilością komarów i nie za ciekawą bazą noclegowo gastronomiczną. Chodzimy do jednej knajpy gdzie zawsze leci na full telewizor ze starymi filmami wojennymi oczywiście indyjskimi, a zamawiamy kupkę ryżu na której szczycie pojawia się chochla jakiejś breji o smaku zbliżonym do pomidorowego. Hotelik musieliśmy zmienić na inny bo były pchły (w LP przestrzegali przed nim) i nie można się było więc wyspać bo jak każdy ( ?) wie pchły atakują z opóźnionym zapłonem, czyli dopiero jak delikwent zasypia i przestaje się ruszać - horror.
Sigiriya
Z Polonarówy wybraliśmy się na wycieczkę do Sigiryji, czyli skały twierdzy. Jest bardzo malownicza a wyrasta ni stąd ni zowąd, na szczycie znajdują sie zaś ruiny pałacu z basenami rytualnymi itp. Na samej skale można podziwiać malowidła Panien do towarzystwa, które umilały czas władcy przebywającemu w skalnym pałacu. Poniżej rozpościerają sie ogrody oraz wspaniały widok na cała okolicę płaską jak stół. Generalnie Sigiryja jest ponoć największa atrakcja Sri Lanki i rzeczywiście robi wrażenie aczkolwiek ruiny na szczycie skały są mocno zniszczone i tylko dzięki wyobraźni można sobie zwizualizować jak kiedyś mogła wygadać siedziba władcy.
Nuwara Eliya
Dlatego, że niezbyt wiele podróżowaliśmy pociągami, postanowiliśmy to nadrobić. Wsiedliśmy do strasznie wlokącego się pociągu. Był śmiesznie tani i całkiem zdewastowany . Po drodze Paweł odwiedził posąg Buddy w Aukanie tutaj niestety mnie zmogły kwestie żołądkowe więc nie mogłam mu towarzyszyć. Na koniec naszej podróży pojechaliśmy jeszcze w rejon Huptale i Badulli, żeby zaobserwować najwyższy wodospad na Sri Lance wodospad Diyaluma. Był rzeczywiście wysoki ale bardzo cieniutki nic nadzwyczajnego, za to przyuważyliśmy węża, który pełzł koło nas i sporo kameleonów- więc wycieczkę nad wodospad mocno przyśpieszyliśmy, żeby nie zostać gdzieś dziabniętym przez jakieś paskudztwa. Jako ostatnie miejsce do zwiedzania zostawiliśmy sobie, klasyczną brytyjską oazę w Azji, czyli miasto w górach: Nuwara Eliya. Pogoda była rzeczywiście iście angielska, cały czas mżyło i było zimno. Dotarliśmy tam późnym wieczorem więc wszystko było zamknięte na cztery spusty. Z LP wyczytaliśmy o gościu, który prowadzi coś na kształt domowego schroniska Mr Perera's i postanowiliśmy zahaczyć się tam. Kolega był mocno zakręcony; najpierw nam nie otwierał potem ciągle sie śmiał, coś śpiewał do siebie, a my trochę marzliśmy bo temperatura było rzędu 13 stopni i wszyscy miejscowi chodzili w czapkach oraz chińskich kurtkach puchowych co wyglądało dość komicznie. W chacie woda była też tylko o określonej porze oczywiście lodowata, ale było dość swojsko i przytulnie. W samym mieście było kilka atrakcji, pokolonialne zabudowy brytyjskie, pola golfowe, z których niestety nie skorzystaliśmy. Ale nas najbardziej zainteresowały plantacje herbaty. To tutaj na wyżynach wyspy uprawia się najlepszą herbatę na świecie, to tutaj swoją fabrykę otworzył Ser Lipton. Jedną z fabryk Pedro Tea Estate zwiedziliśmy oglądając cały proces suszenia, sortowania itp. liści herbaty. Na koniec stwierdziliśmy, że można by było zaopatrzyć się tam w wielki worek 75 kg samego suszu (który leci do europy i tam dopiero mieszany jest z pośledniejszymi gatunkami by w końcu trafić na rynek) i starczyło by nam herbaty na najbliższe 30 lat. Zrezygnowaliśmy i kupiliśmy nieduże opakowanie bardzo dobrej aromatycznej herbaty, której i tak jeszcze w połowie nawet nie wypiliśmy ... W Eliya można pospacerować sobie pośród plantacji herbaty i przyjrzeć się pracy kobiet na zboczach gór targających na plecach wielkie kosze i zbierających liście herbaty.
Ogólnie rzecz biorąc miasto rzeczywiście różni się od pozostałych, ale jest za zimno i za mokro żeby tu dłużej siedzieć. Wyjeżdżając z Elyia mieliśmy możliwość podziwiania bardzo ciekawych widoków a mianowicie zjeżdżając stopniowo w dół wydostawaliśmy sie z chmur deszczowych a poniżej świeciło słońce, które powoli miało się ku zachodowi – na granicy chmur tworzyło to wszystko wyjątkowo malownicze krajobrazy.
Pojechaliśmy bezpośrednio do Colombo, skąd za dwa dni mieliśmy samolot powrotny. Przyjechaliśmy tu również późno wieczór i pomimo, że mieliśmy zabukowany pokój w hoteliku od którego zaczęliśmy całą naszą podróż po wyspie, gościu nie wpuścił nas i noc przespaliśmy na plaży (dobrze że nie przyszło tsunami). Nad ranem okazało się że właścicielka porządnie zmyła głowę cieciowi bo pokój rzeczywiście na nas czekał ale gość był chyba zbyt zaspany i nie szło mu przemówić że mamy zaklepany pokój. Tak więc jeszcze na koniec powłóczyliśmy się po Colombo kupiliśmy jakieś CD z ichnią dyskotekowa muzyka, jakieś kartki z całym panteonem bóstw hinduskich i wsiedliśmy w samolot na lotnisku, gdzie sala odpraw wygadała jak stołówka PRLowska w większym zakładzie pracy.
Relacja z wyjazdu, który mial miejsce w lipcu 2004 roku.
Jeżeli odpowiadają ci Indyjskie klimaty ale nie chcesz cały czas martwić się o zdrowie, lub przepychać się wśród atrakcji turystycznych z niezliczonym tłumem wybierz Sri Lankę - Indie w pigułce w malowniczej wyspiarskiej scenerii.
Jeżeli odpowiadają ci Indyjskie klimaty ale nie chcesz cały czas martwić się o zdrowie, lub przepychać się wśród atrakcji turystycznych z niezliczonym tłumem wybierz Sri Lankę - Indie w pigułce w malowniczej wyspiarskiej scenerii.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.