Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Mistyczna podróż do Indii > INDIE
_slawek relacje z podróży
Indie to kraj, do którego wracam najczęściej i najchętniej. Od pierwszej tam podróży, którą odbyłem wiosną 1997 roku, wracałem na Subkontynent jeszcze pięć razy. Szybko zrozumiałem, że najwięcej zobaczy się i zrozumie ten kraj, podróżując samotnie. Oczywiście niesie to za sobą czasem komplikacje, ale warto się potrudzić. Trzeba jednak mieć świadomość, że to zrozumienie Indii dla nas, ludzi Zachodu nigdy nie będzie pełne.
. Na pewno nie zrozumiemy niczego, jeśli będziemy przykładać do tego kraju nasze, europejskie standardy. Doświadczymy wtedy jedynie zmęczenia, brudu, smrodu, hałasu, nędzy. Indiom trzeba się poddać; dać unieść się na fali czasu, który tam ma postać kolistą, zgodnie z hinduistyczną teorią reinkarnacji. Tylko taka otwarta i nieklasyfikująca, nieporównująca postawa może spowodować, że Indie nas oczarują. Na rynku znalazłem dwie godne polecenia, nieco poetyckie, ale dzięki temu ujmujące książki poświęcone życiu i kulturze Indii pisane przez ludzi Zachodu: Octavio Paza Podpatrywanie Indii oraz Podróż na Wschód Carla Gustawa Junga. Jung doświadczał Wschodu kilkadziesiąt lat temu, mimo to jego uwagi i spostrzeżenia są niezwykle aktualne. Bo czas w Indiach nie ma większego znaczenia. Nasz czas jest liniowy, tam – synkretyczny i objawia się to w wielu dziedzinach, czynnościach, nawet w kuchni.
To dawanie się ponieść Indiom powoduje, że możemy czuć się tam jak we śnie. Sam tego doświadczyłem i z moich rozmów z innymi podróżnikami wynika, że oni także często odczuwali, jakby wracali do miejsca im bliskiego. Indie wydają się Duchową Ojczyzną. Podczas, gdy zachodnia cywilizacja od starożytności, kiedy oddzieliła duszę od materii, tworząc coraz to nowe teorie, które oddalały obie te sfery, Indie są jakby wciąż niecywilizowane, pierwotne, nieświadome.
Jak pisał Jung w książce Podróż na Wschód: „Na obliczu nawet najbardziej uduchowionego człowieka można rozpoznać nadal żywe rysy człowieka prymitywnego, prymitywnego a melancholijne spojrzenie niewykształconego, półnagiego wieśniaka zdradza przeczucie nieświadomej wiedzy o tajemnych prawdach”.
Moja pierwsza podróż do Indii była zarazem pierwszym doświadczeniem innego kontynentu. Po tygodniu wyczułem, że więcej zobaczę, podróżując sam i pożegnałem się z grupą, z którą tam pojechałem. Niezwykłym doświadczeniem był udział w obrzędach święta Shivarathri w górskiej grocie miejscowego sadhu w małego rajasthańskiego miasta Mount Abu. Całą noc przybyli tu Hindusi grali i śpiewali, wpadając w coraz większy trans, czego kulminacją było religijne objawienie jednego ze świętych mężów, który w ekstazie przepowiadał najbliższa przyszłość dla mieszkańców tej miejscowości. Tej nocy żaden Hinduista nie śpi i nie daje usnąć bogu Shivie, który według legendy wypił truciznę, jaka była przeznaczona dla wszystkich bogów przez złe demony. Jeśli bóg zaśnie, umrze z nim cała ziemia, cały wszechświat. Dlatego zwraca się jego uwagę grając i śpiewając. Jako że haszysz i marihuana to ekwiwalenty boga, wyczuwa się zapach narkotyku w powietrzu.
Festiwali w Indiach jest wiele. Chyba tylko w sąsiednim Nepalu jest ich więcej. Nie powinno to dziwić w kraju, gdzie bogów jest niezliczona ilość. Na ulicach Varanasi doświadczyłem innego, bardziej radosnego święta Holi, podczas którego wszyscy oblewają się barwioną wodą. Pigment jest silny jak atrament i trudno go zmyć ze skóry. Ubrania nadają się do wyrzucenia. Po południu polowania młodych ludzi z kolorowymi woreczkami ustępują pobożniejszym błogosławieństwom, kiedy dotyka się suchym, czerwonym pigmentem czoła spotkanych ludzi. Na ghatach nad rzeka ludzie próbują zmyć pigmenty z ciała, ale zawsze pozostają przebarwienia. Często jeszcze całe miesiące po tym wiosennym święcie można zauważyć ślady tych obrzędów: czerwone i niebieskie plamy na ścianach i sierści psów, kóz, spacerujących po ulicach.
Zwierzęta w Indiach mają szczególny status. A właściwie może nieszczególny; po prostu traktuje się je na ogół jak ludzi; mogą spacerować bezkarnie po ulicach. Może w ciele przechodzącego kundla, osła lub krowy znajduje się dusza kogoś bliskiego, kto niedawno zmarł? W Indiach oczywiście nie istnieje ścisły wegetarianizm. Tego przestrzegają najwyższe kasty braminów. Można ich rozpoznać po sznurach, jakie mają przewieszone przez ramię, kiedy dokonują świętych ablucji w wodach Gangi. Nie Gangesu, bo rzeka jest boginią a więc jest rodzaju żeńskiego!
Kasty to trudny, dla nas niezrozumiały, starożytny podział Hinduskiego społeczeństwa. Ciarki przechodzą, kiedy czyta się o dyskryminacji tych najniższych, szczególnie w wioskach i małych miejscowościach. Nie chce się tu na ten temat rozpisywać, bo zostało to już opisane w wielu książkach i pismach. Pisał o tym Krzysztof Mroziewicz w Ucieczce do Indii, duży, krytyczny artykuł znalazłem również w magazynie National Geographic nr 4(45) z czerwca 2003 roku. Varanasi to wspaniałe, pełne kontrastów miasto, do którego przyjeżdżają Hinduiści z całych Indii, by zanurzyć się w świętej rzece, która zmywa grzechy. Tutaj jest ona szczególnie święta. Chyba dlatego, że w tym miejscu płynie z południa na północ, a więc w stronę Himalajów – siedziby bogów – szczególnie Shivy. Przybywają tu też staruszkowie, by umrzeć i być skremowanym na jednej z tutejszych ghat, co zapewnić ma wyzwolenie się z kręgu wcieleń. Labiryntami uliczek często śpieszą orszaki mężczyzn niosące ciało owinięte w całun w kierunku Gangi, powtarzając mantrę. W pobliżu brzegu znajduje się budynek, w którym ludzie czekają na śmierć. Jeśli kogoś nie stać na zapłacenie za drewno do spalenia, zajmuje się tym miasto. Turyści mogą być nagabywani przez wolontariuszy (czy do końca uczciwych?) zbierających pieniądze na opłacenie kremacji. Można obserwować kremacyjne stosy. Duże wrażenie robi widok ciała. Czasem podnosi się ręka, odpada upalona noga, z otworów twarzy: ust i oczu wypływają gotujące się płyny ustrojowe. Ognia doglądają półnadzy, ogoleni na zero przedstawiciele najniższej kasty niedotykalnych. Nikomu nie przeszkadzają psy grzejące się w wygaszonych paleniskach lub szukające niedopalonych resztek oraz krowy zjadające girlandy kwiatów, którymi wcześniej ozdobione były zwłoki. Hindusi pilnują, żeby żaden turysta nie fotografował stosów kremacyjnych. Jeśli komuś na tym zależy, polecam udanie się do Kathmandu, gdzie przy świątyni Pashupati również kremuje się ciała i z drugiego brzegu wąskiej rzeczki Bagmati można bezpiecznie uwieczniać ten dramatyczny rytuał. Do rzeki spuszcza się ścieki miasta i w Varanasi jest już ona strasznie zanieczyszczona. Mimo to rankiem pierze się tu ubrania, rozkładane później do wyschnięcia na poręczach, kamiennych schodach oraz platformach a niemal cały dzień setki, tysiące ludzi dokonuje świętych ablucji. Indie próbują ratować Gangę, budując oczyszczalnie ścieków, ale nie na wiele się to zdaje. Niewątpliwie potrzebna jest tu pomoc międzynarodowa.
Szczególnie chętnie wracam do Rajasthanu. Udaipur, Jodhpur, Jaipur, Pushkar i perła pustyni – Jaisalmer. Wspaniali, dumni, gościnni ludzie i wspaniałe krajobrazy, jakże inne niż na południu Subkontynentu. Najgorszą porą na odwiedzanie tej części Indii jest maj – krótko przed monsunem, kiedy temperatury przekraczają nierzadko 50 stopni. Letnie deszcze monsunowe zresztą – szczególnie nad samą pustynią Thar – nie padają tam czasem latami. Od tubylców słyszałem, że powietrze jest nieraz tak gorące, że w locie umierają ptaki. W kwietniu 2004 roku jeździłem po Indiach z grupką moich studentów. Odwiedziliśmy kilka miast Rajasthanu przemieszczając się głównie autobusami. Co kilka dni opuszczaliśmy kolejne miasto wieczorem, by dojechać wczesnym rankiem do następnego miejsca. Było to nieco męczące, ale oszczędzaliśmy dzięki temu pieniądze na noclegu i nie odczuwaliśmy trudów podróży w ciągu dnia, kiedy upał był trudny do zniesienia.
Kiedy ktoś zmęczy się pustynią, może udać się na Goa. To maleńki indyjski stan na zachodnim wybrzeżu. Spędziłem tam święta Bożego Narodzenia w 1999 roku i zamiast karpia na Wigilię, jadłem… rekina. Najdziwniej wyglądała tam ciężarówka rozwożąca coca-colę, z namalowanym wielkim świętym Mikołajem w zimowym pejzażu. Szybko zauważa się, że to miejsce różni się od innych miast Indii. Sporo tu kościołów katolickich. O ile Indie były pod panowaniem Korony Brytyjskiej, Goa należało do Portugalii. Brytyjczycy zezwalali Hindusom na czczeni swoich bogów i obrzędy w świątyniach, Portugalczycy zaś ogniem i mieczem wprowadzali tu naukę kościoła katolickiego. Mordowano przez całe wieki tych, którzy się temu sprzeciwiali. Brytyjczycy opuścili Indie w 1947 roku, Portugalia oddała niepodległym Indiom Goa dopiero kilkanaście lat później. Do dziś wiele hinduskich kobiet zamiast w sari chodzi w strojach, jakie widywało się na ulicach Europy w latach 60., nosi krótkie włosy i imiona: Maria, Teresa, Anna… . Portugalczycy – tak jak wielu innych europejskich najeźdźców w innych częściach świata – walczyli z miejscowymi za pomocą alkoholu. Uzależniając, łatwiej było panować. Wciąż na Goa jest to problem. W wielu częściach Indii alkohol jest zakazany; tu widok pijanego Hindusa jest bardzo częsty.
Niemniej, warto zatrzymać się na Goa kilka dni: popływać w morzu, odwiedzić stare kościoły i obejrzeć fortyfikacje obronne z dawnych lat.
Indie pachną specyficznie. Jeśli ktoś podróżuje samolotem, niewątpliwie odczuje to jeszcze zanim opuści pokład na lotnisku w Delhi lub Bombaju. Oprócz tego jeszcze niezwykle nasycone kolory oraz dźwięki są tym, co najbardziej pozostaje w umyśle podróżnika.
Podróżowanie po Indiach – szczególnie pociągami – wymaga cierpliwości. Trudno jest nieraz kupić bilet w dużym mieście. Najlepiej zrobić to kilka dni przed planowanym odjazdem. Kiedy już niewprawny podróżnik dojdzie (dopcha) się do kasy, okazuje się, że musi wypełnić wcześniej druk i odchodzi z kwitkiem. Na druku trzeba wypisać swoje imię i nazwisko, płeć, wiek, numer paszportu i oczywiście – co czasem okazuje się najbardziej skomplikowane – numer pociągu, którym chcemy jechać.
Sama podróż w second sleeper class nie jest tragedią. Każdy ma swoje numerowane miejsce a na noc podnosi się oparcie siedzenia i podróżni mają miejsca leżące. Turyści w podróży często są nagabywani przez ciekawych świata Hindusów. Należy oczywiście uważać, z kim się rozmawia i być czujnym, ale bez przesady. Będąc sześciokrotnie w Indiach, nie spotkało mnie ze strony ludzi nigdy nic złego. Niemniej słyszałem o kradzieżach i nie chcę idealizować. Moje kontakty z Hindusami – poza drobnymi utarczkami z rikszarzami w Varanasi, którzy są szczególnie natrętni i chytrzy – były na ogół przyjacielskie. Najbardziej zaprzyjaźniłem się z ubogą rodziną żyjącą na przedmieściach Jaisalmeru. Poza murami miasta na wzgórzu ciągnie się osiedle glinianych domostw, gdzie żyją „artyści”. W 1999 roku poznałem Jagdisha Bhopę i jego braci, którzy poślubili kobiety będące… siostrami. Żyją obok siebie w harmonii. Mężczyźni wykonują instrumenty i są wspaniałymi muzykami, kobiety zaś sprzedają ozdoby własnej roboty w centrum miasta. Kiedy ci ludzie przestają traktować Białego jak turystę, na którym trzeba zarobić, ich bezinteresowna gościna jest niezwykle rodzinna. Gdy tylko jestem w Indiach, staram się ich odwiedzać. Ci niepiśmienni ludzie, choć żyją w niezwykle skromnych warunkach, cieszą się każdą chwilą, a muzyka towarzyszy im niemal cały czas.
Na koniec jeszcze raz Jung o Hindusach: „(…) dzięki Bogu, istnieje jeszcze człowiek, który nie nauczył się myśleć, lecz zachował zdolność spostrzegania swoich myśli, jakby to były wizje albo żywe przedmioty, człowiek, który swoich bogów przemienił – albo przemieni – w myśli dostępne dla oka, oparte na rzeczywistości instynktów. Człowiek ten ocalił swoich bogów, którzy żyją wraz z nim. Co prawda jest to życie irracjonalne, pełne brutalności, okropności, nędzy, choroby i śmierci, a jednak jest ono pewną całością, jest zadowalające, pełne niewysłowionego, emocjonalnego piękna (…)”
To dawanie się ponieść Indiom powoduje, że możemy czuć się tam jak we śnie. Sam tego doświadczyłem i z moich rozmów z innymi podróżnikami wynika, że oni także często odczuwali, jakby wracali do miejsca im bliskiego. Indie wydają się Duchową Ojczyzną. Podczas, gdy zachodnia cywilizacja od starożytności, kiedy oddzieliła duszę od materii, tworząc coraz to nowe teorie, które oddalały obie te sfery, Indie są jakby wciąż niecywilizowane, pierwotne, nieświadome.
Jak pisał Jung w książce Podróż na Wschód: „Na obliczu nawet najbardziej uduchowionego człowieka można rozpoznać nadal żywe rysy człowieka prymitywnego, prymitywnego a melancholijne spojrzenie niewykształconego, półnagiego wieśniaka zdradza przeczucie nieświadomej wiedzy o tajemnych prawdach”.
Moja pierwsza podróż do Indii była zarazem pierwszym doświadczeniem innego kontynentu. Po tygodniu wyczułem, że więcej zobaczę, podróżując sam i pożegnałem się z grupą, z którą tam pojechałem. Niezwykłym doświadczeniem był udział w obrzędach święta Shivarathri w górskiej grocie miejscowego sadhu w małego rajasthańskiego miasta Mount Abu. Całą noc przybyli tu Hindusi grali i śpiewali, wpadając w coraz większy trans, czego kulminacją było religijne objawienie jednego ze świętych mężów, który w ekstazie przepowiadał najbliższa przyszłość dla mieszkańców tej miejscowości. Tej nocy żaden Hinduista nie śpi i nie daje usnąć bogu Shivie, który według legendy wypił truciznę, jaka była przeznaczona dla wszystkich bogów przez złe demony. Jeśli bóg zaśnie, umrze z nim cała ziemia, cały wszechświat. Dlatego zwraca się jego uwagę grając i śpiewając. Jako że haszysz i marihuana to ekwiwalenty boga, wyczuwa się zapach narkotyku w powietrzu.
Festiwali w Indiach jest wiele. Chyba tylko w sąsiednim Nepalu jest ich więcej. Nie powinno to dziwić w kraju, gdzie bogów jest niezliczona ilość. Na ulicach Varanasi doświadczyłem innego, bardziej radosnego święta Holi, podczas którego wszyscy oblewają się barwioną wodą. Pigment jest silny jak atrament i trudno go zmyć ze skóry. Ubrania nadają się do wyrzucenia. Po południu polowania młodych ludzi z kolorowymi woreczkami ustępują pobożniejszym błogosławieństwom, kiedy dotyka się suchym, czerwonym pigmentem czoła spotkanych ludzi. Na ghatach nad rzeka ludzie próbują zmyć pigmenty z ciała, ale zawsze pozostają przebarwienia. Często jeszcze całe miesiące po tym wiosennym święcie można zauważyć ślady tych obrzędów: czerwone i niebieskie plamy na ścianach i sierści psów, kóz, spacerujących po ulicach.
Zwierzęta w Indiach mają szczególny status. A właściwie może nieszczególny; po prostu traktuje się je na ogół jak ludzi; mogą spacerować bezkarnie po ulicach. Może w ciele przechodzącego kundla, osła lub krowy znajduje się dusza kogoś bliskiego, kto niedawno zmarł? W Indiach oczywiście nie istnieje ścisły wegetarianizm. Tego przestrzegają najwyższe kasty braminów. Można ich rozpoznać po sznurach, jakie mają przewieszone przez ramię, kiedy dokonują świętych ablucji w wodach Gangi. Nie Gangesu, bo rzeka jest boginią a więc jest rodzaju żeńskiego!
Kasty to trudny, dla nas niezrozumiały, starożytny podział Hinduskiego społeczeństwa. Ciarki przechodzą, kiedy czyta się o dyskryminacji tych najniższych, szczególnie w wioskach i małych miejscowościach. Nie chce się tu na ten temat rozpisywać, bo zostało to już opisane w wielu książkach i pismach. Pisał o tym Krzysztof Mroziewicz w Ucieczce do Indii, duży, krytyczny artykuł znalazłem również w magazynie National Geographic nr 4(45) z czerwca 2003 roku. Varanasi to wspaniałe, pełne kontrastów miasto, do którego przyjeżdżają Hinduiści z całych Indii, by zanurzyć się w świętej rzece, która zmywa grzechy. Tutaj jest ona szczególnie święta. Chyba dlatego, że w tym miejscu płynie z południa na północ, a więc w stronę Himalajów – siedziby bogów – szczególnie Shivy. Przybywają tu też staruszkowie, by umrzeć i być skremowanym na jednej z tutejszych ghat, co zapewnić ma wyzwolenie się z kręgu wcieleń. Labiryntami uliczek często śpieszą orszaki mężczyzn niosące ciało owinięte w całun w kierunku Gangi, powtarzając mantrę. W pobliżu brzegu znajduje się budynek, w którym ludzie czekają na śmierć. Jeśli kogoś nie stać na zapłacenie za drewno do spalenia, zajmuje się tym miasto. Turyści mogą być nagabywani przez wolontariuszy (czy do końca uczciwych?) zbierających pieniądze na opłacenie kremacji. Można obserwować kremacyjne stosy. Duże wrażenie robi widok ciała. Czasem podnosi się ręka, odpada upalona noga, z otworów twarzy: ust i oczu wypływają gotujące się płyny ustrojowe. Ognia doglądają półnadzy, ogoleni na zero przedstawiciele najniższej kasty niedotykalnych. Nikomu nie przeszkadzają psy grzejące się w wygaszonych paleniskach lub szukające niedopalonych resztek oraz krowy zjadające girlandy kwiatów, którymi wcześniej ozdobione były zwłoki. Hindusi pilnują, żeby żaden turysta nie fotografował stosów kremacyjnych. Jeśli komuś na tym zależy, polecam udanie się do Kathmandu, gdzie przy świątyni Pashupati również kremuje się ciała i z drugiego brzegu wąskiej rzeczki Bagmati można bezpiecznie uwieczniać ten dramatyczny rytuał. Do rzeki spuszcza się ścieki miasta i w Varanasi jest już ona strasznie zanieczyszczona. Mimo to rankiem pierze się tu ubrania, rozkładane później do wyschnięcia na poręczach, kamiennych schodach oraz platformach a niemal cały dzień setki, tysiące ludzi dokonuje świętych ablucji. Indie próbują ratować Gangę, budując oczyszczalnie ścieków, ale nie na wiele się to zdaje. Niewątpliwie potrzebna jest tu pomoc międzynarodowa.
Szczególnie chętnie wracam do Rajasthanu. Udaipur, Jodhpur, Jaipur, Pushkar i perła pustyni – Jaisalmer. Wspaniali, dumni, gościnni ludzie i wspaniałe krajobrazy, jakże inne niż na południu Subkontynentu. Najgorszą porą na odwiedzanie tej części Indii jest maj – krótko przed monsunem, kiedy temperatury przekraczają nierzadko 50 stopni. Letnie deszcze monsunowe zresztą – szczególnie nad samą pustynią Thar – nie padają tam czasem latami. Od tubylców słyszałem, że powietrze jest nieraz tak gorące, że w locie umierają ptaki. W kwietniu 2004 roku jeździłem po Indiach z grupką moich studentów. Odwiedziliśmy kilka miast Rajasthanu przemieszczając się głównie autobusami. Co kilka dni opuszczaliśmy kolejne miasto wieczorem, by dojechać wczesnym rankiem do następnego miejsca. Było to nieco męczące, ale oszczędzaliśmy dzięki temu pieniądze na noclegu i nie odczuwaliśmy trudów podróży w ciągu dnia, kiedy upał był trudny do zniesienia.
Kiedy ktoś zmęczy się pustynią, może udać się na Goa. To maleńki indyjski stan na zachodnim wybrzeżu. Spędziłem tam święta Bożego Narodzenia w 1999 roku i zamiast karpia na Wigilię, jadłem… rekina. Najdziwniej wyglądała tam ciężarówka rozwożąca coca-colę, z namalowanym wielkim świętym Mikołajem w zimowym pejzażu. Szybko zauważa się, że to miejsce różni się od innych miast Indii. Sporo tu kościołów katolickich. O ile Indie były pod panowaniem Korony Brytyjskiej, Goa należało do Portugalii. Brytyjczycy zezwalali Hindusom na czczeni swoich bogów i obrzędy w świątyniach, Portugalczycy zaś ogniem i mieczem wprowadzali tu naukę kościoła katolickiego. Mordowano przez całe wieki tych, którzy się temu sprzeciwiali. Brytyjczycy opuścili Indie w 1947 roku, Portugalia oddała niepodległym Indiom Goa dopiero kilkanaście lat później. Do dziś wiele hinduskich kobiet zamiast w sari chodzi w strojach, jakie widywało się na ulicach Europy w latach 60., nosi krótkie włosy i imiona: Maria, Teresa, Anna… . Portugalczycy – tak jak wielu innych europejskich najeźdźców w innych częściach świata – walczyli z miejscowymi za pomocą alkoholu. Uzależniając, łatwiej było panować. Wciąż na Goa jest to problem. W wielu częściach Indii alkohol jest zakazany; tu widok pijanego Hindusa jest bardzo częsty.
Niemniej, warto zatrzymać się na Goa kilka dni: popływać w morzu, odwiedzić stare kościoły i obejrzeć fortyfikacje obronne z dawnych lat.
Indie pachną specyficznie. Jeśli ktoś podróżuje samolotem, niewątpliwie odczuje to jeszcze zanim opuści pokład na lotnisku w Delhi lub Bombaju. Oprócz tego jeszcze niezwykle nasycone kolory oraz dźwięki są tym, co najbardziej pozostaje w umyśle podróżnika.
Podróżowanie po Indiach – szczególnie pociągami – wymaga cierpliwości. Trudno jest nieraz kupić bilet w dużym mieście. Najlepiej zrobić to kilka dni przed planowanym odjazdem. Kiedy już niewprawny podróżnik dojdzie (dopcha) się do kasy, okazuje się, że musi wypełnić wcześniej druk i odchodzi z kwitkiem. Na druku trzeba wypisać swoje imię i nazwisko, płeć, wiek, numer paszportu i oczywiście – co czasem okazuje się najbardziej skomplikowane – numer pociągu, którym chcemy jechać.
Sama podróż w second sleeper class nie jest tragedią. Każdy ma swoje numerowane miejsce a na noc podnosi się oparcie siedzenia i podróżni mają miejsca leżące. Turyści w podróży często są nagabywani przez ciekawych świata Hindusów. Należy oczywiście uważać, z kim się rozmawia i być czujnym, ale bez przesady. Będąc sześciokrotnie w Indiach, nie spotkało mnie ze strony ludzi nigdy nic złego. Niemniej słyszałem o kradzieżach i nie chcę idealizować. Moje kontakty z Hindusami – poza drobnymi utarczkami z rikszarzami w Varanasi, którzy są szczególnie natrętni i chytrzy – były na ogół przyjacielskie. Najbardziej zaprzyjaźniłem się z ubogą rodziną żyjącą na przedmieściach Jaisalmeru. Poza murami miasta na wzgórzu ciągnie się osiedle glinianych domostw, gdzie żyją „artyści”. W 1999 roku poznałem Jagdisha Bhopę i jego braci, którzy poślubili kobiety będące… siostrami. Żyją obok siebie w harmonii. Mężczyźni wykonują instrumenty i są wspaniałymi muzykami, kobiety zaś sprzedają ozdoby własnej roboty w centrum miasta. Kiedy ci ludzie przestają traktować Białego jak turystę, na którym trzeba zarobić, ich bezinteresowna gościna jest niezwykle rodzinna. Gdy tylko jestem w Indiach, staram się ich odwiedzać. Ci niepiśmienni ludzie, choć żyją w niezwykle skromnych warunkach, cieszą się każdą chwilą, a muzyka towarzyszy im niemal cały czas.
Na koniec jeszcze raz Jung o Hindusach: „(…) dzięki Bogu, istnieje jeszcze człowiek, który nie nauczył się myśleć, lecz zachował zdolność spostrzegania swoich myśli, jakby to były wizje albo żywe przedmioty, człowiek, który swoich bogów przemienił – albo przemieni – w myśli dostępne dla oka, oparte na rzeczywistości instynktów. Człowiek ten ocalił swoich bogów, którzy żyją wraz z nim. Co prawda jest to życie irracjonalne, pełne brutalności, okropności, nędzy, choroby i śmierci, a jednak jest ono pewną całością, jest zadowalające, pełne niewysłowionego, emocjonalnego piękna (…)”
Dodane komentarze
Kononowicz 2008-01-13 22:49:50
Człowiek naczyta się takich bajek i potem jedzie do robotniczo-chłopskiego subkontynentu i liczy dni do powrotu.....pisz człowieku obiektywnie a nie tendencyjniePrzydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.