Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Weekend w Stambule > TURCJA
jedrzej relacje z podróży
W Turcji byliśmy wielokrotnie. Były to wyjazdy wypoczynkowe nad morze, organizowane przez biura podróży. Będąc już na miejscu kupowaliśmy, u lokalnego tureckiego tour – operatora, wycieczki do interesujących nas obiektów. I tak, będąc, w sierpniu 1997 roku w Kusadasi, zwiedziliśmy Pamukale, Efez i Seldżuk oraz Izmir. W czerwcu 2001 roku spędziliśmy tydzień w Alanyi. We wrześniu 2002 roku, wypoczywając w Side wybraliśmy się z tureckim biurem na trzy dni do Kapadocji. Wszystkie te wycieczki pozwoliły nam, chociaż częściowo, poznać piękno i historię ziemi, znajdującej się w obrębie państwa tureckiego. Niestety, najbardziej znane miasto, perła w koronie współczesnej Turcji – Istambuł, wciąż pozostawał poza naszym zasięgiem. Ja, co prawda spędziłem dwa dni w Istambule, ale było to trzydzieści lat temu.
I
W Istambule, po dwu i półgodzinnym locie z Warszawy, wylądowaliśmy koło południa. Było pochmurno i chwilami padał deszcz. Już w autobusie dowiedzieliśmy , że właśnie kończy się ramadan i w związku z tym przez najbliższe dni Wielki Bazar będzie zamknięty, za to cała komunikacja miejska, włącznie z promami, jest bezpłatna. Zaraz po rozpakowaniu bagaży, zaopatrzeni w kurtki przeciwdeszczowe i parasolkę, wyruszyliśmy na podbój Stambułu.
Nie mieliśmy określonego planu zwiedzania, pierwsze popołudnie postanowiliśmy przeznaczyć na poznanie topografii miasta. Główną ulicą, Divan Yolu, doszliśmy do Wielkiego Bazaru. I chociaż sam bazar był zamknięty, tłum kupujących kłębił się dookoła otwartych straganów, otaczających budynek bazaru. Również wszystkie okoliczne sklepy były czynne. W jednym z nich, po długich targach, kupiliśmy kożuszek dla Boba, naszego czteroletniego wnuczka. Następnie, podążając w kierunku mostu Galata, zagłębiliśmy się w dzielnicę handlową. Tworzyła ją plątanina wąskich uliczek obramowanych z obydwu stron mnóstwem małych sklepików sprzedających głównie odzież. Przeciskając się przez tłum kupujących staraliśmy się nie zgubić kierunku. W końcu, przechodząc koło Nowego Meczetu dotarliśmy do celu.
Most Galata, który łączy brzegi Złotego Rogu jest bardzo charakterystyczną konstrukcją. Pośrodku znajduje się część zwodzona, umożliwiająca swobodny ruch statków po Złotym Rogu. Po jej obydwu stronach są dwa poziomy. Górny, po opuszczeniu części zwodzonej, służy jako jezdnia i torowisko. Dolny został zabudowany restauracjami serwującymi głównie dania rybne.
Podchodząc do mostu zauważyliśmy, że cały górny poziom był okupowany przez wędkarzy. Stali w rzędzie jeden obok drugiego. Nie wiem czy w całym Złotym Rogu było tyle ryb ile na moście wędkarzy. Tuż obok znajdowały się przystanie stateczków oferujących przejażdżki po Bosforze w kierunku Morza Czarnego. Ponieważ taka wycieczka była w naszych planach, postanowiliśmy zorientować się w ofercie. Do wyboru mieliśmy w zasadzie, dwie opcje: całodzienna wycieczka statkiem kursowym, do ujścia Bosforu z kilkugodzinnym pobytem w nadmorskiej wiosce, lub trzygodzinna przejażdżka po samym Bosforze. Zdecydowaliśmy się na opcję drugą.
Podczas spaceru po dolnym poziomie mostu Galata, została nam złożona zabawna oferta. Właściciel jednej z restauracji zaproponował nam darmową herbatę za to, żebyśmy posiedzieli chwilę przy stoliku. Motywował to tym, że w ten sposób zdobędzie klientów. Rzeczywiście po kilku minutach parę stolików było zajętych. Będąc w Chinach słyszałem, że chińscy właściciele restauracji „wynajmują białych” do tego celu, ale nie sądziłem, że dotyczy to również Turcji.
Pokrzepieni herbatą udaliśmy się na dworzec kolejowy Sirkeci, gdzie kończył bieg słynny „Orient Express”. Obecnie fakt ten jest upamiętniony tablicą pamiątkową. Następnie, idąc wzdłuż torów tramwajowych doszliśmy do placu, na którym znajdują się dwa sztandarowe zabytki Stambułu:, Hagia Sofia i Błękitny Meczet. Ponieważ w międzyczasie zapadł zmrok, mogliśmy podziwiać te zabytki pięknie iluminowane. Resztę wieczoru spędziliśmy na spacerze po hipodromie, oglądając starożytne kolumny z jednej strony i współczesne stragany z drugiej. Zapuściliśmy się również w wąskie uliczki za Błękitnym Meczetem, przy których stały drewniane domy typowe dla starego Stambułu. Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem.
Rano skorzystaliśmy z darmowego przejazdu tramwajem, aby dostać się na przystań statków wycieczkowych po Bosforze. Zdążyliśmy na ostatnią chwilę. Pogoda była wyśmienita: słońce i lekka bryza tak, że wycieczka zapowiadała się na udaną. Znaleźliśmy miejsca na dziobie, Ania na ławeczce, ja znalazłem plastikowe krzesełko, które ustawiłem obok. Naszymi sąsiadami była rodzina z Węgier.
Najpierw płynęliśmy wzdłuż brzegu europejskiego. Minęliśmy dzielnicę Galata, pałac Dolmabahce, Most Bosforski oraz twierdzę, Rumeli Hisari. Za mostem Sultana Fatih Mehmeta statek przepłynął Bosfor i zaczął powrót po stronie azjatyckiej. Zmienił się charakter zabudowy. Po stronie europejskiej płynęliśmy praktycznie wzdłuż miasta: dość gęsta zabudowa, ulice pełne pojazdów, przystanie jachtów. Obecnie płynęliśmy wzdłuż porośniętego drzewami brzegu. Wśród drzew było widać okazałe, odnowione wille z prywatnymi przystaniami dla motorówek. Przy niektórych znajdowały się baseny kąpielowe. Były to domy letniskowe bogatych mieszkańców Turcji. Podobno jest w modzie mieć dom po azjatyckiej stronie Bosforu. Tuż przed zakończeniem wycieczki minęliśmy ujście Bosforu do Morza Marmara. Po prawej stronie znajdowało się wzgórze na wierzchołku, którego widać było Topkapi, nasz kolejny cel.
Zaraz po opuszczeniu statku, spróbowaliśmy małży kupionych u ulicznego sprzedawcy a następnie zwiedziliśmy Nowy Meczet z XVI wieku. Chcieliśmy również odwiedzić znajdujący się w pobliżu Targ Korzenny, ale niestety był zamknięty.
W Topkapi przywitała nas długa kolejka po bilety. Zwiedzenie całego Pałacu Sułtanów Turcji zajęło nam parę godzin, a i tak nie zdążyliśmy zobaczyć haremu. Zauważyłem, że tureccy turyści z dużym ożywieniem komentowali poszczególne eksponaty, dające świadectwo ich historii.
Po zjedzeniu obiadu w ogródku restauracji koło murów Haghii Sophii pojechaliśmy odpocząć do naszego hotelu. Tego dnia mieliśmy jeszcze w planach spacer wzdłuż wybrzeża Morza Marmara oraz sesję fotograficzną pt. „Stambuł by night”.
Z hotelu wyruszyliśmy po piątej. Droga nad Morze Marmara prowadziła w dół. Szliśmy wąskimi uliczkami, przy których stały kilkupiętrowe kamienice takie, jakie można spotkać w każdym dużym europejskim mieście. Po drodze minęliśmy kościół ormiański. Aby dojść na bulwar nadmorski musieliśmy jeszcze przejść pod torami kolejowymi oraz dużą arterią prowadzącą w kierunku lotniska.
Na bulwarze natrafiliśmy na targ rybny połączony z restauracjami, w których można było zjeść wybraną uprzednio na targu rybę. Same stragany były „udekorowane” rybami i owocami morza w bardzo artystyczny sposób. Restauracyjne stoliki zostały ustawione nad samym morzem w delikatnie oświetlonych ogródkach. Miejsce to miało niepowtarzalny charakter. Idąc wzdłuż nadbrzeża obserwowaliśmy spacerujące rodziny tureckie oraz młodych ludzi strzelających z wiatrówek do tarcz umieszczonych na nadmorskich kamieniach. Po powrocie na hipodrom, rozstawiłem swój statyw i zająłem się fotografowaniem podświetlonych meczetów. Następnie przejechaliśmy tramwajem na drugi brzeg Złotego Rogu skąd roztaczała się wspaniała panorama centrum Istambułu. Oczywiście nie obyło się bez sesji zdjęciowej. Do hotelu wróciliśmy pieszo.
Przedpołudnie następnego dnia przeznaczyliśmy na zwiedzenie sztandarowych zabytków Stambułu. Zaczęliśmy od Hagii Sophii. Ta wczesnochrześcijańska bazylika zamieniona na meczet a potem na muzeum rzeczywiście robi wrażenie. Po dwugodzinnym zwiedzaniu wyszliśmy oczarowani. Tuż obok znajdują się podziemne cysterny, wybudowane przez cesarza Justyniana w celu magazynowania wody dla miasta. Po zejściu w dół można spacerować po drewnianych pomostach między podświetlonymi na czerwono kolumnami, obserwując pływające ryby (chyba karpie). Następnym celem był Błękitny Meczet. Niestety nabożeństwo zmusiło nas do przełożenia wizyty na później. Postanowiliśmy wykorzystać ten czas na odwiedzenie Pałacu Dolmabahce, ostatniej rezydencji sułtanów oraz miejsca, w którym mieszkał i umarł twórca współczesnej Turcji – Atatűrk. Na miejsce dojechaliśmy tramwajem.
Pałac jest położony nad samym Bosforem w dzielnicy Galata. Jego główną atrakcją są apartamenty Ojca Narodu Tureckiego – Atatűrka. Jak duże znaczenie ma Jego postać dla Turków niech świadczy fakt, że kolejka do kasy składała się z kilkuset osób. W związku z czym ograniczyliśmy się do obejrzenia pałacu z zewnątrz. Na uwagę zasługuje bogato zdobiona wieża zegarowa. Umieszczony na niej zegar wskazuje godzinę śmierci ostatniego właściciela pałacu. Po wypiciu kawy w ogródku kawiarnianym położonym nad Bosforem, wróciliśmy na hipodrom.
Zwiedzenie meczetu Sultanahmeta (Błękitnego Meczetu) zajęło nam godzinę. Rzeczywiście światło wpadające przez liczne, umieszczone pod kopułą, okna tworzy wewnątrz meczetu błękitną poświatę. Poza tym duże wrażenie robi ogrom wnętrza. Po wyjściu z meczetu obejrzeliśmy jeszcze grobowiec sułtana Ahmeta oraz trzy kolumny (egipską, serpentynową, Konstantyna) znajdujące się na hipodromie.
Być w Stambule i nie stanąć stopą na kontynencie azjatyckim, byłoby grzechem. Nie chcieliśmy mieć grzechu i dlatego postanowiliśmy przepłynąć promem Bosfor i odwiedzić część azjatycką Stambułu. Na przystań promów dojechaliśmy tramwajem. Był straszny tłok, stojąc wewnątrz pojazdu nie mogłem opuścić rąk. Nic więc dziwnego, że po dojechaniu na miejsce, stwierdziłem brak portfela. Była to pierwsza kradzież, jaka mnie spotkała podczas wszystkich moich podróży. Strata nie była duża: indyjski portfel, kupiony w Siligurii za parę rupii i około 20 tureckich lirów (16 USD). Ania solidarnie wyrównała mi połowę straty.
Na brzeg azjatycki przeprawiliśmy się (oczywiście za darmo) promem, mającym swój docelowy przystanek w Űskűdar. Zaraz po opuszczeniu promu wpadliśmy w azjatyckie piekło. Nie wiem dlaczego, ale w Azji ruch i tłok na ulicach jest zawsze większy niż w Europie. Również tu, w Stambule, było to wyraźnie widoczne. Przeciskając się przez tłum posuwaliśmy się powoli wzdłuż handlowej ulicy. W pierwszej napotkanej, oczywiście pełnej klientów, restauracji zjedliśmy pyszny i tani obiad. Idąc dalej napotkaliśmy szereg sklepów z odzieżą dziecięcą. W jednym z nich udało się Ani kupić taki jaki chciała pajacyk dla Dominika, naszego wnuczka, który miał się urodzić za trzy miesiące. I był to duży sukces, ponieważ w części europejskiej Stambułu nigdzie nie udało się nam znaleźć takiego pajacyka. Ponieważ ruch samochodów był tak duży, że nie mogliśmy przejść przez jezdnię musieliśmy iść naprzód w poszukiwaniu świateł. W końcu udało się nam przekroczyć ulicę i mogliśmy zagłębić się w boczne, wąskie uliczki. Przy jednej z takich uliczek natrafiliśmy na targ rybno – owocowy. Stragany z owocami były ustawione na małym placyku, z rybami w przyległej do placyku hali. Wszystkie bardzo ładnie przystrojone. Wracając na prom minęliśmy nieduży meczet a następnie musieliśmy przeprawić się przez koszmarnie zakurzony plac, będący budową ronda lub podziemnego przejścia.
Po powrocie do „Europy” włóczyliśmy się jakiś czas w okolicach mostu Galata, obserwując zmagania wędkarzy. Pospacerowaliśmy po pobliskim targu z ciuchami i ostatecznie pojechaliśmy tramwajem na hipodrom. Tam wymieniłem w kantorze 30 dolarów. Pieszo, wzdłuż głównej ulicy, udaliśmy się w kierunku Wielkiego Bazaru. Po drodze zwiedziliśmy „turbeci” –grobowiec dostojników sułtańskich. Dotarliśmy do meczetu Laleli. Praktycznie bez określonego celu spacerowaliśmy po szerokiej handlowej ulicy pełnej sklepów i restauracji o stolikach wystawionych bezpośrednio na trotuarze. W jednej z nich zjedliśmy kolację. Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem.
Ostatni dzień pobytu w Stambule przywitał nas pochmurną pogodą. Ponieważ samolot do Warszawy odlatywał pół do siódmej wieczorem, autobus z hotelu na lotnisko odjeżdżał o czwartej. Mieliśmy zatem pół dnia na zwiedzanie. Po śniadaniu złożyliśmy swój bagaż w specjalnie do tego celu wynajętym przez biuro pokoju. Do meczetu Sulejmana, od naszego hotelu, było kilkanaście minut spaceru. Sam meczet wybudowany z białego piaskowca jest położony na wzgórzu, z którego roztacza się wspaniała panorama mostu Galata. Wielkością dorównuje Meczetowi Błękitnemu. Został zaprojektowany przez Sinana, największego architekta Ottomanów. Tuż obok meczetu znajduje się okazały grobowiec Sulejmana i skromny grób Sinana. Zwiedzenie całego kompleksu zajęło nam ponad godzinę.
Ostatnim obiektem, który zaplanowaliśmy odwiedzić podczas tego pobytu w Stambule, był meczet Kűcűk Ayasofya tzw. mała Hagia Sophia położony niedaleko morza Marmara. Aby tam dotrzeć, z meczetu Sulejmana musieliśmy pójść na południowy – zachód. Po drodze obejrzeliśmy monumentalne wejście do Uniwersytetu Stambulskiego oraz znajdujący się w pobliżu meczet Beyazita. Po przekroczeniu ulicy Divan Yolu weszliśmy w starą, typowo turecką część Stambułu. Znaleźliśmy się nagle w zupełnie innym świecie: wąskie brukowane uliczki, niewysokie, drewniane domy z charakterystycznymi, obudowanymi balkonami. Na każdym kroku malutkie meczety. Błądząc, często pytając o drogę w końcu dotarliśmy do celu. Kűcűk Ayasofya, został wybudowany w 527 roku przez Justyniana. Pierwotnie był kościołem poświęconym Św. Sergiuszowi i Św. Bacchusowi, w meczet został przekształcony w XVI wieku. Wewnątrz robią wrażenie marmurowe kolumny podtrzymujące galerię.
Po wyjściu z meczetu doszliśmy do nadmorskiego bulwaru, Kennedy Caddesi, przy którym znajdują się resztki Bukoleon Sea Palace. Był to pałac wybudowany przez Konstantyna Wielkiego. Pierwotnie rozciągał się od Hipodromu i Hagii Sophii aż do morza Marmara. Po minięciu ruin, skręciliśmy w lewo i doszliśmy do Błękitnego Meczetu a stamtąd prosto do naszego hotelu.
Do odjazdu autobusu została nam godzina czasu. Czas ten postanowiliśmy przeznaczyć na zjedzenie uroczystego, pożegnalnego obiadu. Tuż obok naszego hotelu znajdował się XVII wieczny bazar a w jego stylowych wnętrzach, między innymi, restauracja. Stoliki ustawiono na dziedzińcu, otoczonym zdobionymi krużgankami. Jedzącym posiłek towarzyszył plusk wody z fontanny ustawionej na środku dziedzińca. Po obiedzie, Ania poszła „poszaleć” w butikach a ja przeniosłem się do kawiarni na sąsiedni dziedziniec, gdzie siedząc na miękkich tureckich pufach raczyłem się mocną turecką kawą.
W Istambule, po dwu i półgodzinnym locie z Warszawy, wylądowaliśmy koło południa. Było pochmurno i chwilami padał deszcz. Już w autobusie dowiedzieliśmy , że właśnie kończy się ramadan i w związku z tym przez najbliższe dni Wielki Bazar będzie zamknięty, za to cała komunikacja miejska, włącznie z promami, jest bezpłatna. Zaraz po rozpakowaniu bagaży, zaopatrzeni w kurtki przeciwdeszczowe i parasolkę, wyruszyliśmy na podbój Stambułu.
Nie mieliśmy określonego planu zwiedzania, pierwsze popołudnie postanowiliśmy przeznaczyć na poznanie topografii miasta. Główną ulicą, Divan Yolu, doszliśmy do Wielkiego Bazaru. I chociaż sam bazar był zamknięty, tłum kupujących kłębił się dookoła otwartych straganów, otaczających budynek bazaru. Również wszystkie okoliczne sklepy były czynne. W jednym z nich, po długich targach, kupiliśmy kożuszek dla Boba, naszego czteroletniego wnuczka. Następnie, podążając w kierunku mostu Galata, zagłębiliśmy się w dzielnicę handlową. Tworzyła ją plątanina wąskich uliczek obramowanych z obydwu stron mnóstwem małych sklepików sprzedających głównie odzież. Przeciskając się przez tłum kupujących staraliśmy się nie zgubić kierunku. W końcu, przechodząc koło Nowego Meczetu dotarliśmy do celu.
Most Galata, który łączy brzegi Złotego Rogu jest bardzo charakterystyczną konstrukcją. Pośrodku znajduje się część zwodzona, umożliwiająca swobodny ruch statków po Złotym Rogu. Po jej obydwu stronach są dwa poziomy. Górny, po opuszczeniu części zwodzonej, służy jako jezdnia i torowisko. Dolny został zabudowany restauracjami serwującymi głównie dania rybne.
Podchodząc do mostu zauważyliśmy, że cały górny poziom był okupowany przez wędkarzy. Stali w rzędzie jeden obok drugiego. Nie wiem czy w całym Złotym Rogu było tyle ryb ile na moście wędkarzy. Tuż obok znajdowały się przystanie stateczków oferujących przejażdżki po Bosforze w kierunku Morza Czarnego. Ponieważ taka wycieczka była w naszych planach, postanowiliśmy zorientować się w ofercie. Do wyboru mieliśmy w zasadzie, dwie opcje: całodzienna wycieczka statkiem kursowym, do ujścia Bosforu z kilkugodzinnym pobytem w nadmorskiej wiosce, lub trzygodzinna przejażdżka po samym Bosforze. Zdecydowaliśmy się na opcję drugą.
Podczas spaceru po dolnym poziomie mostu Galata, została nam złożona zabawna oferta. Właściciel jednej z restauracji zaproponował nam darmową herbatę za to, żebyśmy posiedzieli chwilę przy stoliku. Motywował to tym, że w ten sposób zdobędzie klientów. Rzeczywiście po kilku minutach parę stolików było zajętych. Będąc w Chinach słyszałem, że chińscy właściciele restauracji „wynajmują białych” do tego celu, ale nie sądziłem, że dotyczy to również Turcji.
Pokrzepieni herbatą udaliśmy się na dworzec kolejowy Sirkeci, gdzie kończył bieg słynny „Orient Express”. Obecnie fakt ten jest upamiętniony tablicą pamiątkową. Następnie, idąc wzdłuż torów tramwajowych doszliśmy do placu, na którym znajdują się dwa sztandarowe zabytki Stambułu:, Hagia Sofia i Błękitny Meczet. Ponieważ w międzyczasie zapadł zmrok, mogliśmy podziwiać te zabytki pięknie iluminowane. Resztę wieczoru spędziliśmy na spacerze po hipodromie, oglądając starożytne kolumny z jednej strony i współczesne stragany z drugiej. Zapuściliśmy się również w wąskie uliczki za Błękitnym Meczetem, przy których stały drewniane domy typowe dla starego Stambułu. Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem.
Rano skorzystaliśmy z darmowego przejazdu tramwajem, aby dostać się na przystań statków wycieczkowych po Bosforze. Zdążyliśmy na ostatnią chwilę. Pogoda była wyśmienita: słońce i lekka bryza tak, że wycieczka zapowiadała się na udaną. Znaleźliśmy miejsca na dziobie, Ania na ławeczce, ja znalazłem plastikowe krzesełko, które ustawiłem obok. Naszymi sąsiadami była rodzina z Węgier.
Najpierw płynęliśmy wzdłuż brzegu europejskiego. Minęliśmy dzielnicę Galata, pałac Dolmabahce, Most Bosforski oraz twierdzę, Rumeli Hisari. Za mostem Sultana Fatih Mehmeta statek przepłynął Bosfor i zaczął powrót po stronie azjatyckiej. Zmienił się charakter zabudowy. Po stronie europejskiej płynęliśmy praktycznie wzdłuż miasta: dość gęsta zabudowa, ulice pełne pojazdów, przystanie jachtów. Obecnie płynęliśmy wzdłuż porośniętego drzewami brzegu. Wśród drzew było widać okazałe, odnowione wille z prywatnymi przystaniami dla motorówek. Przy niektórych znajdowały się baseny kąpielowe. Były to domy letniskowe bogatych mieszkańców Turcji. Podobno jest w modzie mieć dom po azjatyckiej stronie Bosforu. Tuż przed zakończeniem wycieczki minęliśmy ujście Bosforu do Morza Marmara. Po prawej stronie znajdowało się wzgórze na wierzchołku, którego widać było Topkapi, nasz kolejny cel.
Zaraz po opuszczeniu statku, spróbowaliśmy małży kupionych u ulicznego sprzedawcy a następnie zwiedziliśmy Nowy Meczet z XVI wieku. Chcieliśmy również odwiedzić znajdujący się w pobliżu Targ Korzenny, ale niestety był zamknięty.
W Topkapi przywitała nas długa kolejka po bilety. Zwiedzenie całego Pałacu Sułtanów Turcji zajęło nam parę godzin, a i tak nie zdążyliśmy zobaczyć haremu. Zauważyłem, że tureccy turyści z dużym ożywieniem komentowali poszczególne eksponaty, dające świadectwo ich historii.
Po zjedzeniu obiadu w ogródku restauracji koło murów Haghii Sophii pojechaliśmy odpocząć do naszego hotelu. Tego dnia mieliśmy jeszcze w planach spacer wzdłuż wybrzeża Morza Marmara oraz sesję fotograficzną pt. „Stambuł by night”.
Z hotelu wyruszyliśmy po piątej. Droga nad Morze Marmara prowadziła w dół. Szliśmy wąskimi uliczkami, przy których stały kilkupiętrowe kamienice takie, jakie można spotkać w każdym dużym europejskim mieście. Po drodze minęliśmy kościół ormiański. Aby dojść na bulwar nadmorski musieliśmy jeszcze przejść pod torami kolejowymi oraz dużą arterią prowadzącą w kierunku lotniska.
Na bulwarze natrafiliśmy na targ rybny połączony z restauracjami, w których można było zjeść wybraną uprzednio na targu rybę. Same stragany były „udekorowane” rybami i owocami morza w bardzo artystyczny sposób. Restauracyjne stoliki zostały ustawione nad samym morzem w delikatnie oświetlonych ogródkach. Miejsce to miało niepowtarzalny charakter. Idąc wzdłuż nadbrzeża obserwowaliśmy spacerujące rodziny tureckie oraz młodych ludzi strzelających z wiatrówek do tarcz umieszczonych na nadmorskich kamieniach. Po powrocie na hipodrom, rozstawiłem swój statyw i zająłem się fotografowaniem podświetlonych meczetów. Następnie przejechaliśmy tramwajem na drugi brzeg Złotego Rogu skąd roztaczała się wspaniała panorama centrum Istambułu. Oczywiście nie obyło się bez sesji zdjęciowej. Do hotelu wróciliśmy pieszo.
Przedpołudnie następnego dnia przeznaczyliśmy na zwiedzenie sztandarowych zabytków Stambułu. Zaczęliśmy od Hagii Sophii. Ta wczesnochrześcijańska bazylika zamieniona na meczet a potem na muzeum rzeczywiście robi wrażenie. Po dwugodzinnym zwiedzaniu wyszliśmy oczarowani. Tuż obok znajdują się podziemne cysterny, wybudowane przez cesarza Justyniana w celu magazynowania wody dla miasta. Po zejściu w dół można spacerować po drewnianych pomostach między podświetlonymi na czerwono kolumnami, obserwując pływające ryby (chyba karpie). Następnym celem był Błękitny Meczet. Niestety nabożeństwo zmusiło nas do przełożenia wizyty na później. Postanowiliśmy wykorzystać ten czas na odwiedzenie Pałacu Dolmabahce, ostatniej rezydencji sułtanów oraz miejsca, w którym mieszkał i umarł twórca współczesnej Turcji – Atatűrk. Na miejsce dojechaliśmy tramwajem.
Pałac jest położony nad samym Bosforem w dzielnicy Galata. Jego główną atrakcją są apartamenty Ojca Narodu Tureckiego – Atatűrka. Jak duże znaczenie ma Jego postać dla Turków niech świadczy fakt, że kolejka do kasy składała się z kilkuset osób. W związku z czym ograniczyliśmy się do obejrzenia pałacu z zewnątrz. Na uwagę zasługuje bogato zdobiona wieża zegarowa. Umieszczony na niej zegar wskazuje godzinę śmierci ostatniego właściciela pałacu. Po wypiciu kawy w ogródku kawiarnianym położonym nad Bosforem, wróciliśmy na hipodrom.
Zwiedzenie meczetu Sultanahmeta (Błękitnego Meczetu) zajęło nam godzinę. Rzeczywiście światło wpadające przez liczne, umieszczone pod kopułą, okna tworzy wewnątrz meczetu błękitną poświatę. Poza tym duże wrażenie robi ogrom wnętrza. Po wyjściu z meczetu obejrzeliśmy jeszcze grobowiec sułtana Ahmeta oraz trzy kolumny (egipską, serpentynową, Konstantyna) znajdujące się na hipodromie.
Być w Stambule i nie stanąć stopą na kontynencie azjatyckim, byłoby grzechem. Nie chcieliśmy mieć grzechu i dlatego postanowiliśmy przepłynąć promem Bosfor i odwiedzić część azjatycką Stambułu. Na przystań promów dojechaliśmy tramwajem. Był straszny tłok, stojąc wewnątrz pojazdu nie mogłem opuścić rąk. Nic więc dziwnego, że po dojechaniu na miejsce, stwierdziłem brak portfela. Była to pierwsza kradzież, jaka mnie spotkała podczas wszystkich moich podróży. Strata nie była duża: indyjski portfel, kupiony w Siligurii za parę rupii i około 20 tureckich lirów (16 USD). Ania solidarnie wyrównała mi połowę straty.
Na brzeg azjatycki przeprawiliśmy się (oczywiście za darmo) promem, mającym swój docelowy przystanek w Űskűdar. Zaraz po opuszczeniu promu wpadliśmy w azjatyckie piekło. Nie wiem dlaczego, ale w Azji ruch i tłok na ulicach jest zawsze większy niż w Europie. Również tu, w Stambule, było to wyraźnie widoczne. Przeciskając się przez tłum posuwaliśmy się powoli wzdłuż handlowej ulicy. W pierwszej napotkanej, oczywiście pełnej klientów, restauracji zjedliśmy pyszny i tani obiad. Idąc dalej napotkaliśmy szereg sklepów z odzieżą dziecięcą. W jednym z nich udało się Ani kupić taki jaki chciała pajacyk dla Dominika, naszego wnuczka, który miał się urodzić za trzy miesiące. I był to duży sukces, ponieważ w części europejskiej Stambułu nigdzie nie udało się nam znaleźć takiego pajacyka. Ponieważ ruch samochodów był tak duży, że nie mogliśmy przejść przez jezdnię musieliśmy iść naprzód w poszukiwaniu świateł. W końcu udało się nam przekroczyć ulicę i mogliśmy zagłębić się w boczne, wąskie uliczki. Przy jednej z takich uliczek natrafiliśmy na targ rybno – owocowy. Stragany z owocami były ustawione na małym placyku, z rybami w przyległej do placyku hali. Wszystkie bardzo ładnie przystrojone. Wracając na prom minęliśmy nieduży meczet a następnie musieliśmy przeprawić się przez koszmarnie zakurzony plac, będący budową ronda lub podziemnego przejścia.
Po powrocie do „Europy” włóczyliśmy się jakiś czas w okolicach mostu Galata, obserwując zmagania wędkarzy. Pospacerowaliśmy po pobliskim targu z ciuchami i ostatecznie pojechaliśmy tramwajem na hipodrom. Tam wymieniłem w kantorze 30 dolarów. Pieszo, wzdłuż głównej ulicy, udaliśmy się w kierunku Wielkiego Bazaru. Po drodze zwiedziliśmy „turbeci” –grobowiec dostojników sułtańskich. Dotarliśmy do meczetu Laleli. Praktycznie bez określonego celu spacerowaliśmy po szerokiej handlowej ulicy pełnej sklepów i restauracji o stolikach wystawionych bezpośrednio na trotuarze. W jednej z nich zjedliśmy kolację. Do hotelu wróciliśmy późnym wieczorem.
Ostatni dzień pobytu w Stambule przywitał nas pochmurną pogodą. Ponieważ samolot do Warszawy odlatywał pół do siódmej wieczorem, autobus z hotelu na lotnisko odjeżdżał o czwartej. Mieliśmy zatem pół dnia na zwiedzanie. Po śniadaniu złożyliśmy swój bagaż w specjalnie do tego celu wynajętym przez biuro pokoju. Do meczetu Sulejmana, od naszego hotelu, było kilkanaście minut spaceru. Sam meczet wybudowany z białego piaskowca jest położony na wzgórzu, z którego roztacza się wspaniała panorama mostu Galata. Wielkością dorównuje Meczetowi Błękitnemu. Został zaprojektowany przez Sinana, największego architekta Ottomanów. Tuż obok meczetu znajduje się okazały grobowiec Sulejmana i skromny grób Sinana. Zwiedzenie całego kompleksu zajęło nam ponad godzinę.
Ostatnim obiektem, który zaplanowaliśmy odwiedzić podczas tego pobytu w Stambule, był meczet Kűcűk Ayasofya tzw. mała Hagia Sophia położony niedaleko morza Marmara. Aby tam dotrzeć, z meczetu Sulejmana musieliśmy pójść na południowy – zachód. Po drodze obejrzeliśmy monumentalne wejście do Uniwersytetu Stambulskiego oraz znajdujący się w pobliżu meczet Beyazita. Po przekroczeniu ulicy Divan Yolu weszliśmy w starą, typowo turecką część Stambułu. Znaleźliśmy się nagle w zupełnie innym świecie: wąskie brukowane uliczki, niewysokie, drewniane domy z charakterystycznymi, obudowanymi balkonami. Na każdym kroku malutkie meczety. Błądząc, często pytając o drogę w końcu dotarliśmy do celu. Kűcűk Ayasofya, został wybudowany w 527 roku przez Justyniana. Pierwotnie był kościołem poświęconym Św. Sergiuszowi i Św. Bacchusowi, w meczet został przekształcony w XVI wieku. Wewnątrz robią wrażenie marmurowe kolumny podtrzymujące galerię.
Po wyjściu z meczetu doszliśmy do nadmorskiego bulwaru, Kennedy Caddesi, przy którym znajdują się resztki Bukoleon Sea Palace. Był to pałac wybudowany przez Konstantyna Wielkiego. Pierwotnie rozciągał się od Hipodromu i Hagii Sophii aż do morza Marmara. Po minięciu ruin, skręciliśmy w lewo i doszliśmy do Błękitnego Meczetu a stamtąd prosto do naszego hotelu.
Do odjazdu autobusu została nam godzina czasu. Czas ten postanowiliśmy przeznaczyć na zjedzenie uroczystego, pożegnalnego obiadu. Tuż obok naszego hotelu znajdował się XVII wieczny bazar a w jego stylowych wnętrzach, między innymi, restauracja. Stoliki ustawiono na dziedzińcu, otoczonym zdobionymi krużgankami. Jedzącym posiłek towarzyszył plusk wody z fontanny ustawionej na środku dziedzińca. Po obiedzie, Ania poszła „poszaleć” w butikach a ja przeniosłem się do kawiarni na sąsiedni dziedziniec, gdzie siedząc na miękkich tureckich pufach raczyłem się mocną turecką kawą.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.