Artykuły i relacje z podróży Globtroterów

Ukraina-Mołdawia-Rumunia sierpień 2007 > UKRAINA, MOłDAWIA, RUMUNIA


pikuj pikuj Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Opis dwutygodniowego wyjazdu.

Ukraina, Mołdawia, Rumunia

Dzień 1 poniedziałek 13.08.2007
Na ten wyjazd pojechałem z Tazem, moim kumplem jeszcze z liceum. Wyjechałem z domu o 11tej. W Toruniu miałem 2,5h do pociągu do Warszawy. Czekając na Taza i pociąg zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno wszystko zabrałem. No i uświadomiłem sobie, że nie zabrałem biletu autokarowego z Warszawy do Lwowa! Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się nic podobnego. Do tej pory zawsze przekraczałem granicę pieszo w Medyce. Jest to najtańszy sposób ale czasochłonny i męczący. Tym razem wybrałem autokar. Zadzwoniłem do biura podróży gdzie kupiłem bilet i według nich musiałem kupić drugi bilet w Warszawie. Nie byłem za szczęśliwy bo to strata 75zł na sam początek wyjazdu. W wawie wysiedliśmy na Dworcu Zachodnim. Oczywiście nie kupiłem biletu ale poszedłem najpierw pogadać z obsługą autokaru i po sprawdzeniu czy jestem na liście pasażerów pozwolili mi jechać bez wersji papierowej biletu.

Dzień 2 wtorek 14.08.2007
Około 7mej byliśmy w Lwowie, wysiedliśmy w centrum miasta. Tramwajem podjechaliśmy na główny dworzec kolejowy. Sprawdziliśmy połączenia i zdecydowaliśmy, że pojedziemy pociągiem po 15 do Worochty. Kupiliśmy najtańsze bilety (około 11hrywien) i zostawiliśmy bagaże w dworcowej przechowali (5 hrywien od plecaka). Pojechaliśmy na stare miasto. Ja już tam byłem ale Taz był po raz pierwszy. Obeszliśmy wszystko co ciekawsze na starówce: pomnik Mickiewicza, Teatr Opery i Baletu, rynek. Weszliśmy na wieżę ratusza (3 hrywny) która jeszcze rok temu nie była dostępna dla turystów. Odwiedziliśmy kilka kościołów i cerkwi, pospacerowaliśmy po uliczkach. Po obiedzie wróciliśmy na dworzec i wsiedliśmy w nasz pociąg. Na szczęście nie było dużego tłoku. Obok nas jechali górale z Rachowa, wracali z pracy z Moskwy. Jeden z nich pracował kilka lat wcześniej w Polsce w Poznaniu. Kiedy zbliżaliśmy się do Worochty było już ciemno. Pogoda nie była najlepsza, co jakiś czas padał deszcz. Mieliśmy wizję noclegu pod stacją kolejową w namiocie ale na szczęście na stacji było małżeństwo które oferowało nocleg (35 hrywien/osoba). Skorzystaliśmy. Pokój okazał się odnowiony i czysty. Była ciepła woda, więc można było wziąć prysznic, luksus. Nigdy jeszcze nie spałem tak wygodnie w ukraińskich górach.

Dzień 3 środa 15.08.2007
Na ten dzień zaplanowaliśmy wejście na Howerlę, najwyższą górę Ukrainy. Przed wojną przebiegała przez nią granica polsko - czechosłowacka. Jest kilka tras którymi można dotrzeć na wierzchołek jednak w większości wypadków trzeba poświecić na nie więcej niż jeden dzień. Wybraliśmy najłatwiejszy wariant. Postanowiliśmy zostać na drugą noc w tym samym miejscu więc zostawiliśmy tam rzeczy. Podjechaliśmy taksówką do granicy parku narodowego (30 hrywien). Najpierw jechaliśmy 7km w stronę Werchowyny i skręciliśmy w prawo w Arżeluży, 4 km dziurawym asfaltem i dojechaliśmy do szlabanu, tu wysiedliśmy. W budce kupiliśmy bilety (2 hrywny). Dalej czekał nas 8-9 km marsz do schroniska Zaroślak (1250m npm). Dotarliśmy tam po 2godzinach. Poza okazałym schroniskiem stało tam kilka pomniejszych budynków, straganów i parking. Tu zaczynał się znakowany, czerwony szlak na Howerlę. To był pierwszy wypadek kiedy szedłem szlakiem na Ukrainie! Tam po prostu ich nie ma, chodzi się drogami, ścieżkami pasterzy albo na wyczucie z kompasem a tu niespodzianka. Oznaczenia były identyczne jak u nas. Z czasem zauważyliśmy, że są namalowane tylko z jednej strony drzew, szlak chyba został pomyślany jako jednokierunkowy bo mało kto schodził tą drogą. Najpierw szliśmy lasem. Po pewnym czasie wyszliśmy na otwartą przestrzeń połoniny. Weszliśmy stromym podejściem na wypłaszczenie znajdujące się już pod samą Howerlą. Odpoczęliśmy trochę i zaczęliśmy się wspinać na szczyt. Mijaliśmy przedwojenne, polsko - czechosłowackie słupki graniczne. W pewnym momencie Taz stwierdził, że ma dosyć i nie idzie dalej. Wziąłem od niego aparat i poszedłem sam. Po kilkunastu minutach byłem na szczycie! To czwarty najwyższy punkt kraju jaki zdobyłem (obok Polski, Czech i Rumunii). Poprosiłem kogoś o zrobienie mi zdjęcia przy tablicy na szczycie (w Polsce okazało się, że ta osoba coś przełączała i nakręciła sekundowy filmik a nie zrobiła zdjęcie grrr... ). Znajduje się tam jeszcze betonowy obelisk i metalowy krzyż. Niestety nie zrobiłem fotek widoczków bo Howerla znalazła się akurat w wielkiej chmurze. Szczególnie chciałem zrobić zdjęcie w stronę Pietrosa, nieco niższego od Howerli dwutysięcznika, gdzie byłem 4 lata temu. Czekałem może z 20 minut ale cały czas nic nie było widać. Zrobiło się zimno i zacząłem schodzić. Po chwili doszedłem do Taza, zeszliśmy tą samą drogą co weszliśmy. W lesie chwilami mieliśmy problem z odnalezieniem szlaku ze względu na jednostronne znaki ale cali i zdrowi dotarliśmy do schroniska. Stąd wzięliśmy taksówkę do Worochty, z początkowej ceny 80 hrywien udało nam się utargować tylko 5. Wieczorem poszliśmy na kolację "na miasto".

Dzień 4 czwartek 16.08.2007
Wstaliśmy dość wcześnie, nasi gospodarze jeszcze spali więc wyszliśmy bez pożegnania. Mieliśmy mieć busa około 7 do Kołomyi ale okazało się, że jedzie dopiero w okolicach 10tej. Wsiedliśmy więc w innego który jechał tylko do Jaremczy. Stamtąd pojechaliśmy do Kołomyi. Wysiedliśmy i okazało się, że już za 20 minut mamy autobus do Kamieńca Podolskiego. W autobusie było strasznie gorąco więc trochę cierpieliśmy, na miejscu byliśmy po południu, może o 15. Ruszyliśmy na poszukiwanie noclegu. Wynajęliśmy dwuosobowy pokój w hotelu Ukraina. Hotel jak i sam wystrój pokoju projektował chyba jeszcze sam Breżniew. Meble były stare, łóżka skrzypiące. W pokoju była umywalka z zimną wodą, za prysznic trzeba było dodatkowo płacić. Łazienka wspólna na korytarzu. Były muszle ale w stanie nie pozwalającym na tradycyjne użytkowanie czyli stary dobry narciarz. Cała przyjemność kosztowała nas 30hr/os. To był pierwszy hotel z jakiego korzystałem! Po chwili odpoczynku ruszyliśmy w kierunku starego miasta. Było bardzo blisko więc po chwili ukazał nam się widok którego się nie spodziewałem. Starówka położona jest wewnątrz zakola rzeki Smotrycz w taki sposób, że tylko w jednym miejscu można było dostać się do miasta nie przekraczając rzeki. W tym właśnie miejscu wzniesiono twierdzę kamieniecką. Rzeka Smotrycz płynie w głębokim wąwozie tworzącym pionowe ściany. Nigdy nie widziałem tak w naturalny sposób bronionego miasta.
My wchodziliśmy do miasta przez zbudowany współcześnie most przerzucony przez rzekę. Stare miasto jest dziś zaniedbane a centrum miasta przesunęło się na wschód. Wiele budynków jest jednak w trakcie odnawiania więc na pewno sytuacja już niedługo ulegnie poprawie. Zjedliśmy obiad i przez kilka godzin obeszliśmy całą starówkę. Wchodziliśmy praktycznie we wszystkie, nawet małe uliczki. Tak krążyliśmy po naszym, polskim Kamieńcu aż do zmroku. Samą twierdzę zostawiliśmy sobie na dzień następny.

Dzień 5 piątek 17.08.2007
Rano poszliśmy na stację autobusową i pojechaliśmy do pobliskiego Chocimia. To zaledwie 20 km a tam znajduje się kolejna wielka polska twierdza. Pytając przechodniów, którzy dawali nam sprzeczne wskazówki :) dotarliśmy do fortecy. Droga okazała się całkiem prosta, z przystanku w Chocimiu to jakieś 3km. Twierdza jest jak na warunki ukraińskie świetnie przygotowana dla turystów. Teren zadbany, trawa skoszona, przed wejściem spory parking i to bez zwyczajowych wybojów. Na parkingu stały 2 autokary na polskich numerach. Były też budki z pamiątkami i 2-3 małe sklepiki. Kupiliśmy bilety, kilka hrywien, i weszliśmy w obręb murów. Umocnienia zewnętrzne okalają spory obszar, wewnątrz znajduje się cerkiew i Stary Zamek. Większość zewnętrznych murów jest zniszczona ale wewnętrzna twierdza jest świetnie zachowana. Bardzo wysokie mury na których cegły układają się w wzory, wieże ze szpiczastymi dachami. Wygląda imponująco. Tuż obok płynie Dniestr. Szkoda, że chociaż jedna z wież nie jest udostępniona dla zwiedzających. Można za to chodzić po dziedzińcu, części budynków i lochów. Po zwiedzeniu twierdzy wróciliśmy do Kamieńca i po obiedzie poszliśmy na tamtejszą fortecę.
Kamieniec był wielokrotnie oblegany. Aby dostać się do miasta wróg musiał przedostać się najpierw przez twierdzę więc ona była celem zaciekłych szturmów. Zabytek, podobnie jak Chocim jest dobrze przygotowany dla turystów, udostępnione jest większość z budynków. Bardzo nam sie tam podobało. Za kamienno/ceglaną fortecą stoi nowsza ziemna. Musiała powstać ze względu na rozwój artylerii. Nie jest specjalnie ciekawa ale rozciąga się z niej piękny widok na miasto i twierdzę (nowa twierdza jest wyższa).

Dzień 6 sobota 18.08.2007
Rankiem, po drugiej nocy w hotelu Ukraina, pojechaliśmy autobusem do Kiszyniowa. Jazda trwała cały dzień - jechaliśmy 9 godzin a odległość to tylko 300km. Droga prowadząca od granicy była gorsza niż te na Ukrainie. Mołdawia to obok Albanii to najbiedniejszy kraj Europy więc nie ma co się dziwić. Początkowo jechaliśmy przez Bukowinę więc mijaliśmy wioski gdzie domostwa ogrodzone są ozdobnymi płotami i bramami. Niektóre są naprawdę piękne. Im bliżej byliśmy Kiszyniowa tym droga stawała się lepsza, zniknęły bukowińskie wioski. Przed samym Kiszyniowem jest nawet dwupoziomowe skrzyżowanie, to chyba jedyne takie w kraju bo znalazłem je na pocztówkach! Dojechaliśmy do Gara Nord - dworca północnego koło 18tej. Poznany w autobusie Mołdawianin (twierdził, że z pochodzenia jest polakiem) pogadał z taksówkarzem, żeby zawiózł nas do jakiegoś taniego hotelu. Przewodnik w który się zaopatrzyłem nie jest za dobry i były tylko drogie hotele w ścisłym centrum. Taksówkarz zawiózł nas za 50 lei (1lej = 0,25zł) do jakiegoś schroniska (bo hotel to to nie był) na rogu ulic Bulwar Rznasztierij i Iierusalim. Okazało się, że nocleg kosztuje 6zł/os ale warunki były kiepskie, nie było nawet gdzie się porządnie umyć. Pokój miał się zwolnic około 20tej więc mieliśmy 2h. Chcieliśmy zostawić plecaki u portiera ale coś odburkną niezadowolony. Taz z bagażami został na ławce a ja poszedłem kupić mapę miasta. Mapy nie dostałem ale popytałem ludzi i okazało się, że blisko jet inny hotel Zara (ulica Anton Pann). poszedłem tam, pokój 2 osobowy kosztował 240lei (60zł), czyli 30zł/os. Zdecydowaliśmy się na Zarę. Pokój był czysty, odnowiony, żadnych staroci, telewizor, czysta pościel ogólnie wypas. Byliśmy bardzo zadowoleni, polecam to miejsce. Po krótkim odpoczynku poszliśmy do pobliskiej restauracji/ pizzerii na kolację. Tu się zdziwiliśmy bo ceny wcale nie były takie niskie jak czytałem przed wyjazdem. Były wyższe niż na Ukrainie a podobno Mołdawia jest biedniejsza. Sadziliśmy, że może są tam wyższe ceny bo miejsce wyglądało raczej na nastawione na bogatszych klientów ale w następnych dniach okazało się, że to normalne ceny. Kelner posiadał bierną znajomość angielskiego, przyjął zamówienie. Menu było tylko po rumuńsku i rosyjsku więc nie ryzykowaliśmy i wzięliśmy pizze.

Dzień 7 niedziela 19.08.2007
Od rana poszliśmy do centrum które okazało się być bardzo blisko. Tego dnia zobaczyliśmy najważniejsze miejsca w Kiszyniowie. Zaczęliśmy od Katedry Narodzenia Pańskiego, akurat trwała msza, transmitowała ją telewizja, ich wóz transmisyjny był nieco zabawny, taki zdezelowany, odbiegający od naszych wyobrażeń. Byliśmy pod Łukiem Tryumfalnym, pocztą główną, ratuszem, pomnikiem Stefana Wielkiego, parlamentem, siedzibą rządu, wieżowcem Prezydencji - siedzibie prezydenta. Schroniliśmy się na pewien czas w parku przed upałem, było naprawdę gorąco. Posiedzieliśmy też trochę w McDonaldzie - mają tam klimatyzację :). Obok McDonalda jest kantor w którym można wymienić złotówki, chyba jedyny w którym można to zrobić, kurs jest jednak niekorzystny. Nad McDonaldem jest kafejka internetowa, 8lei/h, łącze jest baaaardzo wolne. Wieczorem spotkaliśmy parę z Polski, posiedzieliśmy z nimi przy piwku. Okazało się, że wracają z Odessy a wcześniej byli w Kijowie.

Dzień 8 poniedziałek 20.08.2007
W środkowej Mołdawii na zachód i południe od Kiszyniowa, znajdują się wzgórza Codru. Najwyższe z nich jest jednocześnie najwyższym punktem kraju. Tego dnia postanowiliśmy tam dotrzeć i przy okazji przyjrzeć się trochę prowincji. Początkowo mieliśmy problemy ze znalezieniem dworca autobusowego. Sądziliśmy, że jest jeden z którego jeżdżą marszrutki (=busy) ale na pytanie o taki dworzec zawsze dostawaliśmy odpowiedz: a dokąd jedziecie? najlepiej stańcie tam i tam, coś będzie jechało. Ludzie w ogóle nie mogli zrozumieć, że szukamy głównego dworca, okazało się, że takiego nie ma. Różne marszrutki jeżdżą z różnych dworców (jest ich co najmniej 3). W końcu jednak dojechaliśmy do Gara Centralui (pisownia?) na skrzyżowaniu ulic Tigina i Mitropolit Warlaam, największego z dworców, położonego w środku miasta. Jest strasznie zatłoczony, nie wiem jak kierowcy w ogóle dają radę tam manewrować. Jeśli tak jest w Kiszyniowie to ciekaw jak wygląda np w Istambule, bo tak właśnie wyobrażałbym sobie turecki dworzec, tylko zmienić karnacje i stroje ludzi. Stąd nie było połączenia w interesującym nas kierunku i musieliśmy pojechać na Gara Nord (dworzec północny). Pojechaliśmy taksówką (40lei). Kupiliśmy bilety i ruszyliśmy do Korneszti.
Na miejscu byliśmy po 2h. Według map jakie wcześniej ściągnąłem z internetu wzgórze Balaneszti powinno znajdować się jakieś 10km od miejsca gdzie wysiedliśmy. W pobliżu stał akurat patrol drogówki. Obok radiowozu stało biurko, za nim siedział policjant, drugi się kręcił w pobliżu. Co kraj to obyczaj, tu policjanci często siedzą za biurkiem podczas kontrolowania kierowców. Nie wiem skąd oni biorą krzesło i biurko, przecież nie wożą na dachu radiowozu. Poprosiłem ich o wskazanie wioski Balaneszti na mapie - wzgórze i wioska nazywają się tak samo. Szukali, szukali ale nie znaleźli. Pytałem też innych ludzi o wioskę i o taksówkę. W końcu się dowiedziałem, że Balaneszti leży gdzie indziej niż znalazłem w internecie, byliśmy oddaleni o jakieś 30 km w prostej linii. Wsiedliśmy więc w autobus jadący do Pyrlicy, tam miały być taksówki które nas mogą zawieść do celu. Po krótkiej jeździe byliśmy na miejscu. Po przeciwnej stronie drogi była zatoczka i kilka samochodów. Szybko znalazł się cygan który zgodził się nas zawieść, po targach zgodziłem się na 250lei. Jechaliśmy rozklekotaną ładą rocznik 91 :) Najpierw kilka kilometrów jechaliśmy szosą która robiła się coraz bardziej dziurawa, później szosa się kończyła i jechaliśmy czymś co miało się kiedyś stać szosą. Jeszcze za czasów związku radzieckiego rozpoczęto tu budowę ale związek upadł więc szosy nie dokończono. Po pewnym czasie to czym jechaliśmy trudno było nazwać już drogą w naszym słowa tego rozumieniu, cygan jeździł slalomem między dziurami i korytami którymi podczas deszczu spływaka woda. Tamtędy może przejechać tylko czołg albo... łada. Było strasznie gorąco, w Mołdawii panowała susza. Cyganowi parę razy zagotowała się po drodze woda w chłodnicy i mieliśmy obawy czy dojedziemy i czy będziemy mieli jak wrócić. Kiedy znaleźliśmy się w wiosce to okazało się, że on nie wie jak dojechać na widoczne już wzgórze. Zaczął narzekać i chciał więcej kasy - 100lei, wysiedliśmy więc z samochodu, chciał już tylko 50. Zgodziłem się. Po kluczeniu i pytaniu miejscowych w końcu dojechaliśmy. Balaneszti zdobyte!!! To mój 5 najwyższy szczyt/punkt kraju. Nie był zbyt imponujący, na szczycie poza polem kukurydzy i ścierniskiem stoją dwie wieże, jedna telewizyjna i jedna tel komórkowej. Porobiliśmy zdjęcia, pochodziliśmy i ruszyliśmy w podróż powrotną. W Pyrlicach zajechaliśmy do domu cygana (odwiózł nakradzioną po drodze kukurydzę i winogrona), luksusowo to oni nie żyją. Później odwiózł nas na pociąg relacji Moskwa - Kiszyniów! Zanim przyjechał pociąg perony i tory zajmowało wielkie stado kóz. Wieczorem dotarliśmy do Kiszyniowa.

Dzień 9 wtorek 21.08.2007
Ten dzień był dość leniwy. Byłem w muzeum etnograficznym, zobaczyłem kilka cerkwi, byłem w kafejce internetowej, ogólnie pochodziłem po mieście. Kelnerki wyśmiały mnie jak spytałem o menu po angielsku w jednej z jadłodajni. Taz w tym czasie siedział w hotelu.

Dzień 10 środa 22.08.2007
Wyprowadziliśmy się z hotelu, plecaki zostawiliśmy w przechowalni na dworcu kolejowym ( 6 lub 7lei za dobę). Pojechaliśmy na Gara Nord, chcieliśmy pojechać do Jassy w Rumunii. Okazało się, że do Jassy jeździ się z Gara Sud (dworzec południowy) a busa mamy za 30 minut. Wzięliśmy taksówkę za 60 lei, zdążyliśmy, w 20 minut byliśmy na miejscu. Jazda busem trwała jakieś 3h. W Jassach busy z Kiszyniowa nie zatrzymują się i odjeżdżają na dworcu ale przy markecie Billa, kilka ulic od dworca kolejowego. Poszliśmy na miasto, mieliśmy problem z kupieniem mapy. Nie mieliśmy przewodnika po Rumunii więc nie wiedzieliśmy nawet co warto zobaczyć w Jassach. To miasto to historyczna stolica Mołdawii. Przez kilka lat było nawet stolicą całej Rumunii zanim nie przeniesiono jej do Bukaresztu. Trafiliśmy w końcu do biura informacji turystycznej, pracująca tam pani mówiła po angielsku. Dostaliśmy mapę miasta, pani pozaznaczała nam miejsca ciekawe do zobaczenia i tanie noclegi, poprosiłem o to tylko na wszelki wypadek bo zamierzaliśmy wieczorem wrócić do Kiszyniowa. Zobaczyliśmy szereg cerkwi, Pałac Kultury powstały na gruzach dawnego pałacu hospodarów mołdawskich, monumentalny budynek z przesadnymi nieco zdobieniami. Poszliśmy pod Teatr Narodowy oraz operę. Kiedy zmęczeni chcieliśmy wracać do Kiszyniowa na postoju przed Billą nie było żadnych busów. Jacyś kolesie powiedzieli nam, że juz tego dnia nie ma jak dojechać do Kiszyniowa ale mogą nas zawieść za 40 euro! Poszliśmy na dworzec kolejowy i autobusowy ale niczego nie znaleźliśmy. Postanowiliśmy przenocować tutaj i wrócić następnego dnia. Poszliśmy do jednego z miejsc zaznaczonych na mapie przez panią z informacji turystycznej. Tu spotkała nas miła niespodzianka, właściciel hoteliku mówił po polsku. Mówił powoli i nie znał wielu słów ale można się z nim porozumieć. Okazało się, że pracował w latach dziewięćdziesiątych, kiedy w Rumunii było jeszcze ciężko, w Polsce. Teraz ma 2 hotele, jeden w Jassy a drugi w górach Bucegi. Spytał gdzie mamy bagaże, wyjaśniliśmy mu, że w hotelu w Kiszyniowie i nie można wrócić o tej porze. Zdziwił się i zabrał nas swoim samochodem na jeden, potem drugi dworzec autobusowy ale nie było żadnego połączenia. Przenocowaliśmy w jego hoteliku. Pokój kosztował 70lei rumuńskich (1lei 1,1 zł), więc nie było tak drogo a pokoik był czysty, z telewizorem, pościelą, ręcznikami i umywalką. Prysznic na korytarzu. Hotelik nazywa się Casa Bucovineana, ul.Cuza Voda 30-32, www.casabucovineana.ro Na kolację poszliśmy do pizzerni, oczywiście nikt z obsługi nie znał angielskiego więc mieliśmy spore problemy z zamówieniem.

Dzień 11 czwartek 23.08.2007
Wstaliśmy rano i wróciliśmy do Kiszyniowa. Mieliśmy teraz w planach jechać do Odessy. Autobusy odjeżdżają z Gara Nord, jest ich całe mnóstwo. Kupiliśmy bilety na jeden z nich, 60lei mołdawskich + 10 za bagaż. Wyjechaliśmy około 18tej. Ciągle były straszne upały więc w autobusie było chyba ze 40 stopni, na szczęście z czasem robiło się chłodniej.
Na wschodzie Mołdawii istnieje obszar nie będący pod wpływem rządu z Kiszyniowa ale de facto będący samodzielnym państewkiem. Jest to zamieszkane przez Rosjan i uznawane jedynie przez Rosję Naddniestrze. Posiadają własne służby graniczne, armię, rząd, mają flagę hymn i godło. Nikt jednak nie uznaje ich paszportów i znaczków pocztowych więc jeśli chcą gdzieś wyjechać lub napisać list muszą korzystać z Mołdawskich. Przez Naddniestrze prowadzi najkrótsza droga z Kiszyniowa do Odessy więc 3/4 autobusów jedzie właśnie tą drogą. Kiedy dojechaliśmy do "granicy" po stronie mołdawskiej wszystko przebiegło gładko. Kiedy dojechaliśmy do "celników" naddniestrzańskich powitały nas symbole prawie jak za czasów związku radzieckiego: godło z sierpem i młotem oraz flaga różniąca się od soweckiej tylko zielonym pasem. Kierowca powiedział, że opłata za tranzyt 8 lei. Pomyśleliśmy, spoko to tylko 2zł. Kiedy "celnik" sprawdzał paszporty powiedział żebyśmy wzięli nasze bagaże i poszli żeby nas spisali. Naddniestrzańskie służby nie mają prawa wstawiać pieczątek w paszportach więc spisują podstawowe dane do specjalnej książki. Później mieliśmy iść do terminalu (nazwijmy to tak) i zapłacić za tranzyt. Tu spotkała nas niespodzianka. Spojrzenie na nasze paszporty i pierwsze pytanie ile mamy pieniędzy, wszystkich, dolarów, euro. Nie mieliśmy dolarów ani euro tylko złotówki, kilka lei mołdawskich i trochę rumuńskich. Chcieli wiedzieć ile dokładnie mamy lei rumuńskich. Mieliśmy 115 ? Wtedy "celnik" powiedział, że tranzyt kosztuje 50lei/os. Pewnie jakbyśmy mieli więcej to kosztowałby więcej. Zacząłem dyskutować, na kartce obok okienka było napisane, że tranzyt kosztuje 8lei! Po chwili "celnik" powiedział żebyśmy wracali do Kiszyniowa. Zawołał innego celnika i zamknął okienko ale nie oddał nam paszportów! Zawołany celnik pokazał nam w stronę drogi którą przyjechaliśmy i powiedział: Kiszyniów. Spojrzeliśmy na miejsce gdzie stał nasz autobus, nie było go! Spojrzeliśmy po sobie, i ustaliliśmy, że chyba jednak zapłacimy. Nie było to nam na rękę bo nie zostało nam znowu tak dużo kasy ale wróciliśmy do okienka. Tym razem przyszedł jakiś koleś wyższy stopniem, powitał nas drwiącym: szto pany? Nie ma to jak przyjazne podejście do obcokrajowców i turystów. Wziął kasę, wydał kwitki i oddał paszporty, inny "celnik" zadzwonił żeby zatrzymali nasz autobus. Wsadzili nas do jakiegoś samochodu którego kierowca nie wykazał, żadnego zdziwienia. Po kilkunastu minutach dojechaliśmy do naszego autobusu zatrzymanego na rondzie przez patrol milicji. Aha jeszcze jedno, na kwitkach które dostaliśmy było oczywiście, że zapłaciliśmy po 8lei. Jedziemy sobie dalej autobusem, w okolicach północy dojechaliśmy do granicy z Ukrainą. Najpierw jednak kontrola naddniestrzańska. "Celnik" patrzy na nasze paszporty i każe iść z sobą, idziemy więc. w budce obok autobusu siedzi z trzech mundurowych, patrzą na te nasze paszporty i kwitki, coś się śmieją. Jeden z nich mówi: chodźcie, spiszemy was. Poszliśmy kilkadziesiąt metrów od autobusu i weszliśmy do ciemnego pomieszczenia gdzie za czymś w stylu lady siedziało kolejnych dwóch drabów w moro. Koleś który nas przyprowadził odwrócił się i zaczął się pytać skąd jesteśmy, po co jedziemy, czy jesteśmy studentami, czy mamy narkotyki, broń. Krążył krążył aż spytał ile mamy pieniędzy. Spytałem jakich, wszystkich - odpowiedział - dolary, euro. Powiedziałem że mamy złotówki (zrobił niezadowolony grymas) i leje to go zainteresowało - ile ich macie? Mieliśmy niewiele 15, powiedziałam że zapłaciliśmy po 50 przy wjeździe. Puścili nas. Po chwili byliśmy na terminalu ukraińskim, witaj cywilizacjo!

Dzień 12 piątek 24.08.2007
W Odessie byliśmy około 2giej. Wysiedliśmy na dworcu sprawdziliśmy połączenia do Lwowa na popołudnie i wieczór. Poczekaliśmy do 4tej i wzięliśmy taksówkę (30 hrywien) na dworzec kolejowy gdzie miała być przechowalnia bagażu (nie było jej na autobusowym). Budynek dworca kolejowego naprawdę robi wrażenie. Jest monumentalny, odnowiony i czysty. Zostawiliśmy bagaże i powoli poszliśmy nad Morze Czarne oglądać wschód słońca. Trochę pobłądziliśmy ale w końcu doszliśmy i zdążyliśmy. Żeby zejść do morza w Odessie trzeba zejść sporo w dół, stąd znane Schody Pationkinowskie. Odessa leży sporo wyżej niż morze, trzeba zejść ze skarpy żeby dostać się na plaże czy nabrzeże. Taz porobił zdjęcia wschodu słońca, pobrodziliśmy trochę w morzu i już za dnia poszliśmy zwiedzać miasto. Zrobiliśmy rundkę wokół miasta, zobaczyliśmy kilka cerkwi, operę, Bulwar Nadmorski, schody potiomkinowskie. Z biegiem czasu wrócił upał. Po południu odebraliśmy bagaże. Ludzie chcący oddać na przechowanie stali w gigantycznej kolejce, odbierający byli załatwiani na bieżąco. Wróciliśmy na dworzec autobusowy i stanąłem w kolejce po bilety kiedy Taz pilnował bagaży. Niestety nie było już biletów do Lwowa ani Cerniowiec na ten dzień. Poszedłem do biura prywatnego przewoźnika (Limeks Trans, ul.Razumowskaja 58) kilkaset metrów od dworca które mi pokazał taksówkarz i tam udało mi się kupić bilety do Cerniowiec na nocny kurs. Poczekaliśmy kilka godzin i ruszyliśmy w podróż powrotną do Polski. Przespałem prawie całą podróż, autokar niestety zatrzymywał się na 45minutowe postoje powiedzmy co 3 godziny co mnie regularnie budziło.

Dzień 13 sobota 25.08.2007
Wysiedliśmy w Czerniowcach, byłem tutaj rok wcześniej więc już nieco znałem miasto. Kupiliśmy bilety na autobus do Lwowa przez Tarnopol, takim samym kursem jechałem właśnie rok temu. Podróż trwa cały dzień ale już nie chciało nam się jechać na dworzec kolejowy i pytać o pociąg. Na dworcu jest kantor ale nie mogłem zmienić ani rumuńskich lei ani złotówek, po kupieniu biletu nie mieliśmy już hrywien. Szukałem miejsca gdzie bym mógł wymienić pieniądze ale nawet w banku nie dało rady. Pamiętałem, że można na dworcu kolejowym ale nie miałem tyle czasu żeby tam jechać. Wypłaciłem pieniądze z bankomatu i kupiłem jedzenie i picie na podróż. Tym samym autobusem jechała dwójka polaków, wracali z Gruzji. Pogadaliśmy, opowiedzieliśmy sobie swoje historie. Wieczorem byliśmy na Dworcu Stryjskim we Lwowie. Wiedziałem (też z zeszłego roku), że niedługo po naszym przyjeździe odjeżdża ukraiński autobus do Warszawy. Mieliśmy jakieś pół godziny. Wymieniliśmy pieniądze i kupiliśmy dwa bilety na ostatnie miejsca w autobusie (ok 70zł). Jeszcze chwila i byliśmy w drodze do Warszawy. Na granicy z Polską nasz celnik nie wpuścił do naszego kraju jednej z Ukrainek. Pierwszy raz widziałem taką sytuację na polskiej granicy.

Dzień 14 niedziela 26.08.2007
Około 7mej wysiedliśmy na Dworcu Zachodnim. Po 8mej mieliśmy pociąg w kierunku domów. Taz dotarł już w południe, ja byłem dopiero ok 3ciej.

Dodane komentarze

brak komentarzy

Przydatne adresy

Brak adresów do wyświetlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2023 Globtroter.pl