Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Monsunowe zapomnienie cz.6 > INDIE



Pociąg do Udajpuru dowiózł mnie w stanie absolutnego przeziębienia. Było mi wszystko obojętne. Czułem się fatalnie i marzyłem tylko o tym by legnąć w łóżku i nic nie robić.
W przewodniku znalazłem spanko w bardzo popularnym, bo tanim i fajnie położonym Laighat Guest House. Z dworca kazałem się zawieźć rikszarzowi właśnie tam. Pomimo tego, że lekko nie funkcjonowałem, rzuciło mi się w oczy, że Udajpur mocno się różni od miast, które widziałem do tej pory. Z czystego dworca droga wiodła wśród ładnych, zadbanych domów świadczących o zamożności mieszkańców tego miasta. Minąwszy mury starego miasta wjechałem w inny świat. Wszechobecny tłok, mozaika zapachów pośród zwartej zabudowy. Zwróciło moją uwagę coś, czego wcześniej jakoś nie zauważyłem. Ulice w starym mieście Udjpuru są bardzo wąskie i gdy się spojrzy do góry nagle się rzuca w oczy nieprawdopodobna plątanina kabli, kabelków, przewodów. Skłębionych, poskręcanych, prowadzących do sklepów, domów, słupów wysokiego napięcia. Absolutny chaos! To elektryczność po indyjsku. Każdy radzi sobie jak może. Niewyobrażalne. Momentalnie przestałem się dziwić, tym częstym przerwom w dostawach prądu.
Ale wracając do tematu. Riksza zawiozła mnie pnącymi się w góre i opadającymi stromo w dół uliczkami, do wybranego hoteliku. Hotelik ze względu na niskie ceny jest popularny, więc można się rozczarować brakiem miejsc. Jest jeszcze jedna rzecz, która stanowi o jego położeniu. Lokalizacja. Położony jest nad brzegiem pięknego jeziora Pichola, na stopniach ghatu. Z hotelu wszędzie jest blisko. Zarówno do świątyń, jak i do Pałacu Miejskiego. Niedaleko jest też świetne miejsce nad jeziorem, skąd można oglądać zachody słońca nad wzgórzami otaczającymi Udajpur.
Wynająłem jeden z dwóch pozostałych, wolnych pokoi i jednak ciekawość zwyciężyła z chorobą. Zjadłem śniadanie i ruszyłem na miasto. Było gorąco, ale łagodna bryza znad jeziora pomagała to znieść.
Zacząłem od przechadzki do Pałacu Miejskiego. Ulice są, jak już wspomniałem, bardzo wąskie, miasto jest zbudowane na bardzo pofalowanym terenie i przemieszczanie się pieszo to mimo niewielkich odległości, to uciążliwa sprawa, dla niewprawnego piechura. Po drodze do Pałacu mija się dwie cudowne świątynie. Jedna z nich, Jagdish Tample, jest zdecydowanie warta odwiedzenia. Ale opowiem o niej później. Najpierw Pałac.
Pałac Miejski w Udajpurze ,jest największym, powstałym na terenie Radjastanu kompleksem pałacowym. Jego budowę rozpoczął założyciel miasta, maharadża Udaj Singh. Jego następcy dobudowywali kolejne elementy. Wstęp jest drogi, bo ok. 300 rupii, ale się zdecydowałem. Od razu po wejściu na dziedziniec przypomniał mi się Indiana Jones, w filmie, w którym przeżywał swoje przygody w Indiach. Pałac jest monumentalny. Pełen balkonów, typowej hinduskiej tajemniczości i przepychu. Ponoć, w latach rozkwitu miasta, ówcześni maharadżowie, ważyli się publicznie u bram pałacu, by potem rozdawać poddanym tyle złota ile ważyli. Ta legenda mówi o bogactwie tego miejsca. W Pałacu zwiedza się obie części. Mardanę- część dla mężczyzn i Zenanę przeznaczoną dla kobiet.
W wielu przewodnikach widziałem zdjęcia słynnego Pawiego Dziedzińca. Na ścianach znajdują się mozaiki przedstawiające pawie, wykonane misternie ze szlachetnych kamieni. Tego się nie da opisać. Błądząc po nieprawdopodobnym labiryncie pałacowych komnat, zawędrowałem do położonego na najwyższym piętrze, ocienionego zasadzonymi tu drzewkami, dziedzińca. Pośrodku znajduje się tryskająca fontanna i panuje taka miła atmosfera spokoju. Po jednej stronie okna wychodzą na panoramę leżącego u stóp Pałacu miasta, zaś z drugiej strony zapiera dech widok jeziora i okalających go wzgórz. Patrząc na jezioro, pomyślałem, że rozumiem, dlaczego tylu francuskich impresjonistów pokochało to miasto. Przejrzyste powietrze, mieniące się wyraziste kolory, atmosfera. Gotowy obraz gdziekolwiek się nie obrócisz! Przepych oszałamia.
Wróciłem do hotelu, podekscytowany czekającymi mnie tu doznaniami.
Kolejny dzień włóczyłem się nieco bez celu. Jako, że choroba mnie nie puściła, nie wymyślałem żadnych karkołomnych przedsięwzięć, chciałem powłóczyć się po mieście i pooddychać tutejszą atmosferą.
Na prawo od wyjścia z hotelu znajduje się główna przystań. Stąd można wynająć łódź i odbyć odświeżającą wycieczkę po jeziorze. Tuż obok znajduje się, na dachu budynku, fajna, niedroga restauracja, z dość dużym wyborem dań i przepięknym widokiem. Wiaterek chłodził, słonko przygrzewało, a ja siedziałem sobie i podziwiałem piękno otaczającego mnie miejsca. Na jeziorze, założyciel miasta, kazał wybudować Pałac, z którego korzystał w upalne dni. Obecnie został on zaadoptowany, na luksusowy hotel, który nocami jest podświetlany specjalnymi lampami i robi nierealne wrażenie. Na jednym ze wzgórz, otaczających jezior, widać daleką sylwetkę Pałacu Wiatrów, skąd nadaje największa rozgłośnia radiowa Udajpuru. Pałac Wiatrów jest miejscem, które warto odwiedzić wieczorem, bo widoczny zachód słońca z jego murów, uczyni melancholikiem, nawet Pudzianowskiego.
Obok przystani znajdują się gathy, na których siedziałem parę godzin, podziwiając przyrodę, i obserwując obyczaje mieszkańców Udajpuru. Prosto w górę wiedzie skrót do Pałacu Miejskiego, rzucającego cień potęgi na leżące u jego stóp miasto. Po pójściu tą drogą i skręceniu w lewo, przy bramie Pałacu dochodzimy, do wspomnianej wcześniej świątyni Jagdish. Warto tam zajrzeć, by zobaczyć wykuty w czarnym kamieniu posąg Wisznu i statuetkę mitycznego ptaka Garudy. Przy wejściu oczywiście trzeba zdjąć buty i zostawić je pod opieką strażnika, który po wyjściu obowiązkowo przypomni o napiwku. W środku, krąży kilku cwaniaczków, którzy namolnie próbują wyjaśnić co warto fotografować, ale wystarczy być stanowczym , by dali spokój.
Dzień zakończyłem na oglądaniu zachodu słońca na rozległym tarasie nad jeziorem, przy dźwiękach oryginalnej hinduskiej muzyki i ze spacerującą leniwie koło mnie krową.
Na kolejny dzień zaplanowałem przejażdżkę na koniu po wzgórzach. Taką wyprawę można sobie zorganizować z pomocą wielu biur w Udajpurze, lub samemu. Podaję adres mailowy- kumbha01@hotmail.com. Ja zapłaciłem 700 rupii za pół dnia spędzonego w siodle. Wczesnym ranem podjechał po mnie facet na motorze i się zaczęło! Gnał jak wariat po uliczkach, i dróżkach. Dostarczyła mi ta przejażdżka nie lada emocji. Po jakiejś pół godzinie tego motokrosu, dojechaliśmy do położonej w górach farmy, gdzie przywitało mnie leniwie płonące ognisko z gotującym się mlekiem na tradycyjny czaj.
Oprócz mnie były jeszcze dwie Angielki. Zostaliśmy poczęstowani herbatą i czekaliśmy na to, aż konie zostaną przygotowane do przejażdżki. W między czasie, przyłączyła się do nas jeszcze jedna dziewczyna. Zacząłem z nią rozmawiać. Okazało się, że mieszka i pracuje na tej farmie od sześciu miesięcy, pochodzi z Irlandii i na stałe mieszka w Londynie. Gdy się dowiedziała, że jestem Polakiem, łamaną polszczyzną powiedziała;
-Dzień dobry.
Zapytałem czy zna jeszcze jakieś polskie wyrażenia. Kiwnęła głową, że tak.
-Piekielnie trudne- wydukała.
Uśmiałem się do łez.
W tym momencie dołączył do nas przewodnik i dosiedliśmy koników. Jechaliśmy piaskowymi dróżkami wijącymi się wśród zielonych wzgórz, mijając pola z pracującymi mieszkańcami okolicznych wiosek. Przejeżdżaliśmy przez wioski, gdzie roześmiana dziatwa machała nam z zapałem na powitanie, biegnąc z naszą kawalkadą, aż do granic wiosek. Zatrzymaliśmy się w szpitalu, gdzie wolontariusze z europy zajmowali się pogryzionymi przez kobry zwierzętami. Były tam owce, psy, małpy, koty, papugi. Dowiedziałem się, że kobry były jeszcze niedawno, olbrzymim zagrożeniem dla okolicznych mieszkańców. Obecnie pogryzień nie ma już tak dużo, choć się zdarzają.
Następny przystanek zrobiliśmy nad jeziorem Tygrysa. Ponoć najczystszym jeziorem w Radjastanie. Swoją nazwę zawdzięcza temu, że w jego okolicach żyło dziko, bardzo dużo tygrysów. Obecnie ich nie ma.
Podczas tego postoju koniki zostały nasmarowane specjalną maścią, zrobioną z tytoniu i jeszcze czegoś. Służyło to odganianiu komarów. Strasznie śmierdząca rzecz.
Wycieczka skończyła się późnym popołudniem i po przygotowanym na ognisku obiedzie, wróciłem do hotelu.
Następny dzień spędziłem na przygotowywaniu się do dalszej podróży i włóczeniu, po znanych już uliczkach Udajpuru. Następnym miejsce, które chciałem zobaczyć, był Jaisalmer. Piaskowe miasto, na pustyni Thar. Z Udajpuru najłatwiej tam dojechać autobusem. Zamówiłem bilet, sypialny, bo podróż trwa całą noc i wieczorem ruszyłem w dalszą podróż.
Żegnaj Udajpurze. Wart było Cię poznać…
W przewodniku znalazłem spanko w bardzo popularnym, bo tanim i fajnie położonym Laighat Guest House. Z dworca kazałem się zawieźć rikszarzowi właśnie tam. Pomimo tego, że lekko nie funkcjonowałem, rzuciło mi się w oczy, że Udajpur mocno się różni od miast, które widziałem do tej pory. Z czystego dworca droga wiodła wśród ładnych, zadbanych domów świadczących o zamożności mieszkańców tego miasta. Minąwszy mury starego miasta wjechałem w inny świat. Wszechobecny tłok, mozaika zapachów pośród zwartej zabudowy. Zwróciło moją uwagę coś, czego wcześniej jakoś nie zauważyłem. Ulice w starym mieście Udjpuru są bardzo wąskie i gdy się spojrzy do góry nagle się rzuca w oczy nieprawdopodobna plątanina kabli, kabelków, przewodów. Skłębionych, poskręcanych, prowadzących do sklepów, domów, słupów wysokiego napięcia. Absolutny chaos! To elektryczność po indyjsku. Każdy radzi sobie jak może. Niewyobrażalne. Momentalnie przestałem się dziwić, tym częstym przerwom w dostawach prądu.
Ale wracając do tematu. Riksza zawiozła mnie pnącymi się w góre i opadającymi stromo w dół uliczkami, do wybranego hoteliku. Hotelik ze względu na niskie ceny jest popularny, więc można się rozczarować brakiem miejsc. Jest jeszcze jedna rzecz, która stanowi o jego położeniu. Lokalizacja. Położony jest nad brzegiem pięknego jeziora Pichola, na stopniach ghatu. Z hotelu wszędzie jest blisko. Zarówno do świątyń, jak i do Pałacu Miejskiego. Niedaleko jest też świetne miejsce nad jeziorem, skąd można oglądać zachody słońca nad wzgórzami otaczającymi Udajpur.
Wynająłem jeden z dwóch pozostałych, wolnych pokoi i jednak ciekawość zwyciężyła z chorobą. Zjadłem śniadanie i ruszyłem na miasto. Było gorąco, ale łagodna bryza znad jeziora pomagała to znieść.
Zacząłem od przechadzki do Pałacu Miejskiego. Ulice są, jak już wspomniałem, bardzo wąskie, miasto jest zbudowane na bardzo pofalowanym terenie i przemieszczanie się pieszo to mimo niewielkich odległości, to uciążliwa sprawa, dla niewprawnego piechura. Po drodze do Pałacu mija się dwie cudowne świątynie. Jedna z nich, Jagdish Tample, jest zdecydowanie warta odwiedzenia. Ale opowiem o niej później. Najpierw Pałac.
Pałac Miejski w Udajpurze ,jest największym, powstałym na terenie Radjastanu kompleksem pałacowym. Jego budowę rozpoczął założyciel miasta, maharadża Udaj Singh. Jego następcy dobudowywali kolejne elementy. Wstęp jest drogi, bo ok. 300 rupii, ale się zdecydowałem. Od razu po wejściu na dziedziniec przypomniał mi się Indiana Jones, w filmie, w którym przeżywał swoje przygody w Indiach. Pałac jest monumentalny. Pełen balkonów, typowej hinduskiej tajemniczości i przepychu. Ponoć, w latach rozkwitu miasta, ówcześni maharadżowie, ważyli się publicznie u bram pałacu, by potem rozdawać poddanym tyle złota ile ważyli. Ta legenda mówi o bogactwie tego miejsca. W Pałacu zwiedza się obie części. Mardanę- część dla mężczyzn i Zenanę przeznaczoną dla kobiet.
W wielu przewodnikach widziałem zdjęcia słynnego Pawiego Dziedzińca. Na ścianach znajdują się mozaiki przedstawiające pawie, wykonane misternie ze szlachetnych kamieni. Tego się nie da opisać. Błądząc po nieprawdopodobnym labiryncie pałacowych komnat, zawędrowałem do położonego na najwyższym piętrze, ocienionego zasadzonymi tu drzewkami, dziedzińca. Pośrodku znajduje się tryskająca fontanna i panuje taka miła atmosfera spokoju. Po jednej stronie okna wychodzą na panoramę leżącego u stóp Pałacu miasta, zaś z drugiej strony zapiera dech widok jeziora i okalających go wzgórz. Patrząc na jezioro, pomyślałem, że rozumiem, dlaczego tylu francuskich impresjonistów pokochało to miasto. Przejrzyste powietrze, mieniące się wyraziste kolory, atmosfera. Gotowy obraz gdziekolwiek się nie obrócisz! Przepych oszałamia.
Wróciłem do hotelu, podekscytowany czekającymi mnie tu doznaniami.
Kolejny dzień włóczyłem się nieco bez celu. Jako, że choroba mnie nie puściła, nie wymyślałem żadnych karkołomnych przedsięwzięć, chciałem powłóczyć się po mieście i pooddychać tutejszą atmosferą.
Na prawo od wyjścia z hotelu znajduje się główna przystań. Stąd można wynająć łódź i odbyć odświeżającą wycieczkę po jeziorze. Tuż obok znajduje się, na dachu budynku, fajna, niedroga restauracja, z dość dużym wyborem dań i przepięknym widokiem. Wiaterek chłodził, słonko przygrzewało, a ja siedziałem sobie i podziwiałem piękno otaczającego mnie miejsca. Na jeziorze, założyciel miasta, kazał wybudować Pałac, z którego korzystał w upalne dni. Obecnie został on zaadoptowany, na luksusowy hotel, który nocami jest podświetlany specjalnymi lampami i robi nierealne wrażenie. Na jednym ze wzgórz, otaczających jezior, widać daleką sylwetkę Pałacu Wiatrów, skąd nadaje największa rozgłośnia radiowa Udajpuru. Pałac Wiatrów jest miejscem, które warto odwiedzić wieczorem, bo widoczny zachód słońca z jego murów, uczyni melancholikiem, nawet Pudzianowskiego.
Obok przystani znajdują się gathy, na których siedziałem parę godzin, podziwiając przyrodę, i obserwując obyczaje mieszkańców Udajpuru. Prosto w górę wiedzie skrót do Pałacu Miejskiego, rzucającego cień potęgi na leżące u jego stóp miasto. Po pójściu tą drogą i skręceniu w lewo, przy bramie Pałacu dochodzimy, do wspomnianej wcześniej świątyni Jagdish. Warto tam zajrzeć, by zobaczyć wykuty w czarnym kamieniu posąg Wisznu i statuetkę mitycznego ptaka Garudy. Przy wejściu oczywiście trzeba zdjąć buty i zostawić je pod opieką strażnika, który po wyjściu obowiązkowo przypomni o napiwku. W środku, krąży kilku cwaniaczków, którzy namolnie próbują wyjaśnić co warto fotografować, ale wystarczy być stanowczym , by dali spokój.
Dzień zakończyłem na oglądaniu zachodu słońca na rozległym tarasie nad jeziorem, przy dźwiękach oryginalnej hinduskiej muzyki i ze spacerującą leniwie koło mnie krową.
Na kolejny dzień zaplanowałem przejażdżkę na koniu po wzgórzach. Taką wyprawę można sobie zorganizować z pomocą wielu biur w Udajpurze, lub samemu. Podaję adres mailowy- kumbha01@hotmail.com. Ja zapłaciłem 700 rupii za pół dnia spędzonego w siodle. Wczesnym ranem podjechał po mnie facet na motorze i się zaczęło! Gnał jak wariat po uliczkach, i dróżkach. Dostarczyła mi ta przejażdżka nie lada emocji. Po jakiejś pół godzinie tego motokrosu, dojechaliśmy do położonej w górach farmy, gdzie przywitało mnie leniwie płonące ognisko z gotującym się mlekiem na tradycyjny czaj.
Oprócz mnie były jeszcze dwie Angielki. Zostaliśmy poczęstowani herbatą i czekaliśmy na to, aż konie zostaną przygotowane do przejażdżki. W między czasie, przyłączyła się do nas jeszcze jedna dziewczyna. Zacząłem z nią rozmawiać. Okazało się, że mieszka i pracuje na tej farmie od sześciu miesięcy, pochodzi z Irlandii i na stałe mieszka w Londynie. Gdy się dowiedziała, że jestem Polakiem, łamaną polszczyzną powiedziała;
-Dzień dobry.
Zapytałem czy zna jeszcze jakieś polskie wyrażenia. Kiwnęła głową, że tak.
-Piekielnie trudne- wydukała.
Uśmiałem się do łez.
W tym momencie dołączył do nas przewodnik i dosiedliśmy koników. Jechaliśmy piaskowymi dróżkami wijącymi się wśród zielonych wzgórz, mijając pola z pracującymi mieszkańcami okolicznych wiosek. Przejeżdżaliśmy przez wioski, gdzie roześmiana dziatwa machała nam z zapałem na powitanie, biegnąc z naszą kawalkadą, aż do granic wiosek. Zatrzymaliśmy się w szpitalu, gdzie wolontariusze z europy zajmowali się pogryzionymi przez kobry zwierzętami. Były tam owce, psy, małpy, koty, papugi. Dowiedziałem się, że kobry były jeszcze niedawno, olbrzymim zagrożeniem dla okolicznych mieszkańców. Obecnie pogryzień nie ma już tak dużo, choć się zdarzają.
Następny przystanek zrobiliśmy nad jeziorem Tygrysa. Ponoć najczystszym jeziorem w Radjastanie. Swoją nazwę zawdzięcza temu, że w jego okolicach żyło dziko, bardzo dużo tygrysów. Obecnie ich nie ma.
Podczas tego postoju koniki zostały nasmarowane specjalną maścią, zrobioną z tytoniu i jeszcze czegoś. Służyło to odganianiu komarów. Strasznie śmierdząca rzecz.
Wycieczka skończyła się późnym popołudniem i po przygotowanym na ognisku obiedzie, wróciłem do hotelu.
Następny dzień spędziłem na przygotowywaniu się do dalszej podróży i włóczeniu, po znanych już uliczkach Udajpuru. Następnym miejsce, które chciałem zobaczyć, był Jaisalmer. Piaskowe miasto, na pustyni Thar. Z Udajpuru najłatwiej tam dojechać autobusem. Zamówiłem bilet, sypialny, bo podróż trwa całą noc i wieczorem ruszyłem w dalszą podróż.
Żegnaj Udajpurze. Wart było Cię poznać…
Każde miejsce w Indiach jest inne i nie sposób poznać tego kraju w ciągu jednej podróży. Myśle, że nie sposób go poznać nawet w ciągu całego życia. Każde miejsce ma swoją specyfike i odmienność. Udajpur jest już bramą do pustyni Thar z jej piaskami, upałami i zapachem pobliskiego Pakistanu. Zapraszam na dalszą część podróży...
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.