Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

HIMALAJE 2006: Relacja z podróży po Indiach i Nepalu - cz. 1 > INDIE, NEPAL


radzias radzias Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie NEPAL / Himalaje / Ama Dablam / Ama DablamCelem niniejszej eskapady są Himalaje. W podróż wybiera się ośmioosobowa grupa: Ewa, Iwona, Jacek, Lucjan, Roman, Wiktor, Zbyszek, no i na końcu ja – Radek. Na końcu z kilku powodów. Po pierwsze, ostatni dołączyłem do tej grupy. Po drugie, mam ze wszystkich najmniejsze doświadczenie trekkingowe. Po trzecie tylko ja nie miałem jeszcze biletu lotniczego ;-)
Postanowiłem, że nie będę leciał samolotem, tylko wybiorę się do Indii tzw. południową drogą lądową, co było i dalej jest moim wielkim marzeniem. Niestety, ze względu na przeciągającą się procedurę wizową w ambasadzie Iranu, nie miałem już szans dojechać lądem do Delhi na ustaloną wcześniej datę. Nie pozostało mi nic innego jak załatwiać szybko bilet lotniczy.


19.09.2006
Rumia


Pierwszy etap - rajd Honda Civic z Rumi via Cisowa do Gdyni


19.09.2006
Gdynia


Bilet do Wawy na pospiech - 28 zł - pociąg pełny!!


20.09.2006
Warszawa


Na dworcu zauważyłem dziewczynę pytającą się o autobus na lotnisko. Jest z kolesiem. Proponuje im żebyśmy wzięli taksówkę i podzielili się kosztem. Tak robimy - płacimy razem 31 zł. Szybko odprawa i 6.45 wylot.


20.09.2006
Mediolan


W Mediolanie jestem o 9.30, odprawa juz trwa. Szybki sik i do odprawy. Wylot 10.20. Wszystko szybko i sprawnie.


20.09.2006
Delhi – dzień pierwszy


Na miejscu jestem o 18.00 czasu polskiego, czyli o 21.30 lokalnego. Wymieniam 20$ na lotnisku. Kurs w całym Delhi taki sam - 45 rupii za 1$. Za 50 rupii jadę rozklekotanym autobusem na dworzec. Na miejscu jestem po 23.

Na dworcu naciągacze i cala reszta zawracają mnie tłumacząc ze dworzec zamknięty i żeby do niego dojść trzeba iść inna ulica. Następne napotkane osoby także mówią że tu niebezpiecznie i żeby wziąć riksze, a ona mnie zawiezie do bezpiecznego hotelu. Rikszarz wozi mnie po Delhi przez prawie 2 godziny. Wszystkie hotele, do których mnie prowadził były powyżej 25$, toteż widząc ze nic nie załatwi (prowizji od hotelu) zawozi mnie w to samo miejsce skąd mnie zabrał - nagle to jest droga do dworca i dworzec jest otwarty. Za tą wycieczkę place mu 50 rupii.

Koło dworca znajduje pośrednika, który mi załatwia pokój z prysznicem za 5$. Rikszarz na rowerze za 10 rupii wiezie mnie do hoteliku. Jestem na miejscu ok. 1.30.


21.09.2006
Delhi - dzień drugi


Rano wstaje i musze dopłacić 30 rupii za jakąś obsługę. Dobra, niech mu będzie. W nocy nic tańszego i tak bym nie znalazł. Wychodzę i idę szukać innego noclegu.
Do niedzieli będę mieszkał w BRIGHT GUEST HOUSE za 120 rupii za noc. Łazienka na zewnątrz, ale to nie stanowi problemu. W hotelu same trampy.

Idę pozwiedzać New Delhi. Zobaczyłem wszystko co sugeruje przewodnik. Nic ciekawego. Na jutro zaplanowałem największe atrakcje Old Delhi. Oby było lepiej.

Hindusi masakrycznie upierdliwi. Generalnie Delhi podobne jest do miast Bliskiego Wschodu. Jednak Arabowie są 100 razy bardziej przyjaźni niż Hindusi. Tutaj nie można przejść spokojnie ulicą, wszyscy cię zaczepiają, żeby cos sprzedać, przewieźć gdzieś lub żeby pojechać do sklepu przyjaciela. Do tego przekręcają na cenach, oszukują i kłamią! Są tak męczący, że po całym dniu na mieście ma się wszystkiego dosyć. Nie wiem czy można do tego przywyknąć.

Gdy wracałem z kafejki netowej, usłyszałem swojski język. Koleś przeczytał polski napis na mojej koszulce i zaczął mnie wołać ;] Okazało się ze właśnie wraca z miejsca, gdzie ja się dopiero udaje. Wrócił z Nepalu z treku dookoła Annapurny. Powiedział ze Nepal to zupełnie inna bajka, o wiele lepiej niż w Indiach. Narobił mi smaku. Pracował przez ostatnie 8 miechów w Irlandii i teraz zrobił sobie wypad. W Nepalu spotkał Żydów, którzy też szli dookoła Annapurny, także zabrał się z nimi. Dałem mu 10 rupii na wodę i ustawiliśmy się na następny dzien.


Wydane:
360 INR – za 3 noclegi
100 INR – za wejście do starego fortu
30 INR – mirinda (mały przekręt, ale i tak chciał dwa razy tyle)
15 INR – woda mineralna 1l
10 INR – jakieś ciacho na mieście
12 INR – woda mineralna 1l
50 INR – riksza w okolice hotelu
15 INR – sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy
12 INR – woda
30 INR - 2h netu
50 INR - wykwintna kolacja - duży naleśnik z warzywami ;]



22.09.2006
Delhi - dzień trzeci


Dziś zwiedzanie Old Delhi. Bez porównania dzień o wiele lepszy niż wczorajszy, lecz i tak wrażenia nie najlepsze. Red Fort - chyba największą atrakcja Delhi - zewnątrz prezentuje się super a w środku takie nic ;/ Ale ze mnie smutas... ciągle tylko narzekam i narzekam. Największą niespodzianka była dziś ulewa, co zmusiło mnie do przeczekania jej w restauracji. Fajnie, bo akurat trafiło na dzielnice arabska, a to juz bliskie mi klimaty. Za obiad w dobrej restauracji - kurczak w curry + surówka + 2 chapati (chleb) + cola wydałem niecałe 5 zł ;] Także szaleństwo...

Wieczorem spotkałem Polaka - Pawła tego od Annapurny. Posiedzieliśmy chwile a jakiś następny Polak, jak usłyszał mowę ojczysta to przyszedł się zapytać o wynik meczu Polska-Serbia ;] Trochę nas tu jest...


Wydane:
50 INR - riksza do wielkiego meczetu
12 INR – woda
100 INR wjazd do RedFortu
2 INR - ogórek z przyprawa
12 INR – woda
15 INR - Riksza do Raj Ghat
20 INR - Riksza do meczetu
66 INR – obiad
60 INR - riksza do New Delhi
12 INR – woda
42 INR - dlugopis + notes
20 INR – net
140 INR - Foster x2



23.09.2006
Delhi - dzień czwarty


Dziś szybka pobudka i przejażdżka do Old Delhi, przespacerować się po Chandni Chowk (główna ulica tej części Delhi). Jakieś pranie i czekam na przybyszów z Polski ;]

Hindusi chyba maja jakiś dar rozpoznawania turystów, którzy dopiero przyjechali, dziś po 3 dniach mogę napisać że ich natręctwo lekko zelżało...

Wieczorem jadę na lotnisko. O dziwo, wstęp na salę przylotów płatny. Po kilku godzinach czekania, jako jedni z ostatnich pasażerów lotu, wychodzą „oni”, czyli: Ewa, Iwona, Jacek, Lucjan, Roman, Wiktor i Zbyszek. Autobusem EATS jedziemy do Paharganj (nie prawdziwa jest informacja zawarta w przewodniku, jakoby autobusy te jeździły tylko do 23.00). Nad ranem jesteśmy w hotelu. Po wejściu nastał gwałtowny atak śmiechu na widok warunków panujących w BRIGHT GUEST HOUSE. No, ale zostajemy tu tylko do wieczora i cena za te 15h – 60 INR ;]


Wydane:
90 INR – baterie Energizery x4
15 INR – woda 1,5l
30 INR – riksza do meczetu
20 INR – riksza do New Delhi
40 INR – śniadanie - ryz z jakimś sosem i pomidorem - znowu wegetariańskie żarcie ;/
30 INR – Internet
10 INR – woda
50 INR – obiad
10 INR – sok z trzciny cukrowej
150 INR – riksza na lotnisko
80 INR – obiad na lotnisku
10 INR – kawa
60 INR – wstęp na lotnisko



24.09.2006
Delhi - Gorakhpur


Praktycznie nikt z nas nie śpi, zatem jak tylko zrobiło się jasno wychodzimy z hotelu. Biuro rezerwacji biletów kolejowych jest jeszcze zamknięte, toteż idziemy sprawdzić za ile oferują bilety w jednym z licznych tu punktów „informacji turystycznych”. W Indiach można zauważyć wiele biur z napisem w stylu „Tourist Information Office”, jednakże są to komercyjni naciągacze i nie mają nic wspólnego z oficjalnymi biurami. Właśnie w jednym z takich prywatnych biur, zaproponowali nam bilety do Gorakhpuru po 1500 INR za osobę – ostentacyjnie wychodzimy ;-)

Po otwarciu biura rezerwacji na dworcu, okazuje się, że nie ma takiej ilości biletów na jeden pociąg. Tego wieczora odchodziły do Gorakhpuru dwa pociągi, ale w jednym były tylko 2 miejsca wolne, a w drugim 4. Facet zaproponował nam rozdzielenie się i jedna grupa pojechałaby dziś a druga jutro. Jednak to nie wchodziło w grę, za bardzo się polubiliśmy żeby się teraz rozdzielać ;-) Szybka decyzja – kupujemy te 4 bilety i jedziemy razem w ósemkę, jakoś to będzie ;-) Jeden bilet kosztuje 300 INR (cóż za różnica w porównaniu z 1500 INR). Na głowę wychodzi po 150 INR. W tym samym czasie Jacek zasypia na fotelu w poczekalni ;-)

Idziemy pokręcić się trochę po Paharganju, niektórzy poszli się zdrzemnąć do hoteliku. Mnie zaczynają łapać problemy żołądkowe i będą trzymać do pierwszego dnia trekkingu, czyli kolejne 5 dni. W tym czasie praktycznie nic nie jadłem (raz na 2 dni jakiś ryż) tylko dużo piłem.

Przed 20.00 jesteśmy na peronie. Trochę się gubimy, znaleźliśmy jakiś pociąg do Gorakhpuru, ale nie ma nas na liście pasażerów. Trudno, przecież mamy bilety. Ładujemy się do środka, wyganiamy jakiś Hindusów, którzy siedzą na naszych miejscach. Po jakiś 2h przychodzi konduktor i zaczyna się draka. Hindusi coś krzyczą i pokazują na nas palcami. Okazuje się, że… to nie nasz pociąg!! A już tym bardziej nie nasze miejsca, a my tych biedaków wywaliliśmy ;-) Nasz pociąg jedzie za nami. Konduktor chce nas wywalić na następnej stacji, ale nasz prawidłowy pociąg nie zatrzymuje się na nim. Wychodzimy w jakimś obskurnym miejscu. Wszędzie brud, wygląda to jak obóz dla uchodźców – ludzie śpią gdzie popadnie. Kierownik dworca nam pomaga i kontaktuje się z naszym pociągiem by się specjalnie dla nas tu zatrzymał. Ewa źle się czuje, na odchodne rzuca pawia na peron. Ludzi to w ogóle nie szokuje, jakiś pan zaraz to sprzątnął ;-) Wchodzimy do pociągu, zajmujemy już nasze prawidłowe miejsca. Kanar sprawdza bilety, trochę nie zgadza się ilość, ale macha ręką bo już chyba nie chce się z nami kłócić ;-) Ruszamy, po dwie osoby na jednym łóżku, ale najważniejsze, że w stronę Nepalu.


Wydane:
12 INR – woda



25.09.2006
Gorakhpur - Katmandu


Przyjeżdżamy do Gorakhpur o 10.30. Idziemy do agencji turystycznej, z której korzystał w zeszłym roku Roman. Znajduje się ona naprzeciwko dworca. Za transport z Gorakhpuru do Katmandu i z powrotem płacimy po 800 INR (o wiele lepszym rozwiązaniem jest transport na własną rękę bez pośrednika). Do granicy w Sunauli jedziemy busem. Koleś wziął kasę za dodatkowe 4 miejsca na bagaż, jednak dał nam tylko dwa. W autobusie tłok.

Około 21.00 jesteśmy Sunauli. Napadają na nas rikszarze, którzy oferują podwózkę pod granicę z Nepalem. Według nich jest to strasznie daleko, ale ryzykujemy i idziemy na piechotę. Po kilkunastu minutach jesteśmy na przejściu granicznym. Granica to po prostu brama, Nepalczycy i Hindusi przechodzą sobie przez nią bez żadnych problemów, jakby to było jedno miasto. Obcokrajowcy jednak muszą przejść przez wszystkie biurokratyczne procedury. Przed samą granicą, po prawej stronie znajduje się punkt kontroli paszportowej, a raczej wystawiony przed budynkiem stół z trzema facetami. Następnie zaraz po minięciu bramy, także po prawej stronie znajduje się nepalski posterunek graniczny. Trzeba wypełnić wniosek wizowy, dołączyć zdjęcie i zapłacić 30$ (przyjmują tylko odliczone dolce).

Idziemy do biura podróży, spod którego odjeżdża nasz autobus do Katmandu. Znów pełno ludzi, przejście w autobusie między fotelami jest pełne jakiś worków, także żeby się dostać na miejsce, trzeba się przeciskać na kolanach po tych worach. Po drodze łapiemy jeszcze gumę i tracimy kolejne godziny na wymianę opony.


Wydane:
1000 INR – transport (reszta do wspólnych)
10 INR – banany
30$ - wiza



26.09.2006
Katmandu


O 8.00 jesteśmy w Katmandu. Już na nas czeka taksówka z hotelu ENCOUNTER, w którym także w zeszłym roku spał Roman. Hotel bardzo fajny, dużo obcokrajowców, którzy albo wracają albo wybierają się w góry, także można zasięgnąć praktycznych informacji. Rozpakowujemy się i w kimę.

Po południu wychodzimy zwiedzić Thamel - dzielnica pełna turystów, w której mieści się większość tanich hotelików. Jest to takie centrum Katmandu, mieszczą się tu kafejki internetowe, kantory, restauracje i masa sklepów turystycznych z podróbkami (głównie North Face’a) z Chin. Turyści są tu nieustannie męczeni przez różnorakich naciągaczy. Można tu kupić wszystko. Co chwilę ktoś oferuje swoje produkty, a gdy przyjdzie wieczór to słychać – „Hash? Hash?”

Wymieniamy kasę – 1$ to ok. 70 NPR, ale Wiktor załatwia nam kurs po 74 NPR za dolca.
Ważne! Jeśli chodzi o komórki to w Nepalu roaming ma tylko Era. Orange podaje na swojej stronie, że niby też ma, ale jest to zwykła konfabulacja. Oczywiście na szlaku już żadna sieć nie ma zasięgu.


Wydane:
400$ - wymiana – ok. 29600 NPR
20 NPR – ryż
10 NPR - herbata
20 NPR - woda
500 NPR – spodnie + bluzka z cienkiego polaru



27.09.2006
Katmandu


Początkowo dziś już mieliśmy jechać do Jiri, skąd rozpoczynamy trekking, ale że byliśmy zmęczeni i niewyspani to dzisiaj zrobiliśmy dzień lenia.

Bierzemy rikszę, żeby pozwiedzać trochę stolicę Nepalu. Umawiamy się na 2h za 150 NPR. Zwiedzamy kilka stup i świątyń, poczym docieramy do centralnego placu miasta – Durbar Square. Jest tu zgrupowana większość najciekawszych zabytków miasta. Jako, że trafiliśmy na jakieś święto (teraz słowo święto=festiwal będziemy słyszeć bardzo często), to nie płacimy za wstęp. Znajduje się tu pałac królewski a także liczne świątynie. Niezłe, ale czytając przewodniki miałem większe oczekiwania. Meczą nas naciągacze, sprzedający różne pamiątki. Wiktor kupuje szachy za 3$, których początkowa cena wynosiła 100 euro!! Nikomu z nas nie udało się pobić tego rekordu targowania ;-) W drodze powrotnej jedziemy jeszcze kupić bilety na jutro do Jiri – wyjazd 5.30, cena 275 NPR. Gdy nas rikszarze zawieźli z powrotem do Thamelu, okazało się że jeździliśmy nie dwie, a trzy godziny. Za dodatkową godzinę policzyli sobie 200 rupii!! Także za 2 pierwsze mieliśmy zapłacić 150 i za ostatnia 200 NPR!! Było bardzo ostro, a nasz spór zakończył w końcu policjant, który okazał się wielkim Salomonem i rozstrzygnął, abyśmy im zapłacili za tą trzecią godzinę po 100 NPR.

Przed powrotem do hotelu udaliśmy się jeszcze do restauracji. Nie był to dla mnie miły wypad. W czasie kiedy czekaliśmy na obiad, jakiś „ktoś” zawinął mi aparat. Podejrzenie padło na kręcącego się koło nas mnicha buddyjskiego, który nagle bardzo szybko się ulotnił. Niestety, w tym tłumie ludzi, który był na zewnątrz niemożliwe było go odnaleźć. Bez względu na to, czy nasze podejrzenia co do mnicha były słuszne, to od tego momentu każdy Tybetańczyk z wygoloną głową był postrzegany przeze mnie jako kryminalista.

Po powrocie, menadżer hotelu sprzedaje nam bilety lotnicze (open) z Lukli do Katmandu. Normalnie turyści płacą za nie między 90 a 100$, my zapłaciliśmy 74$ ;-) Cóż, widocznie taki przywilej grupy ośmioosobowej…

Ze względu na zaistniałą sytuację z aparatem, od dzisiejszego dnia nie chciało mi się robić żadnych notatek z wyjazdu. Wyłapałem doła i było mi wszystko jedno.


Wydane:
74$ - bilet lotniczy
1200 NPR – spodnie goretexowe
400 NPR – skarpety trekkingowe
300 NPR – rękawiczki gore
150 NPR – czapka
60 NPR – zupa momo



28.09.2006
Katmandu - Jiri


Wstajemy rano, a właściwie to jeszcze w nocy, bo o 3.30. W góry bierzemy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, także wszystko co zbędne (m.in. akordeon, pluszaki, ekspres do kawy ;-)) zostawiamy w depozycie w hotelu. Taksówki już na nas czekają.

4.10 jesteśmy na dworcu autobusowym. Jest jeszcze ciemno. Istne szaleństwo! Bałagan jakich mało, pełno autobusów, pełno ludzi, pełno śmieci. Ktoś nawet urządził śmietnisko na dworcu! Numery autobusów są oznaczone w ich znaczkach, zatem dość długo trwało zanim znaleźliśmy właściwy. Nie zajmujemy jednak miejsc siedzących w autobusie tylko idziemy na dach. Ot… taka fanaberia Polaków ;-) Zresztą ludzie byli zadowoleni, bo ci co mieli jechać na dachu, mogli zasiąść na droższych miejscach w środku. Nasz kierowca jest przynajmniej o połowę młodszy od autobusu! Kierowca ma z 17-18 lat, a autobus między 30 a 40 ;-) O 5.30 na raz ruszają wszystkie autobusy. Tworzy się gigantyczny korek, trąbienie i niesamowity smog, który drażni nasze gardła. Po ponad godzinie udaje się nam wyjechać z dworca!

Widoki wspaniałe! Drogi wąskie, kręte a metr obok już przepaść. Zbyszek ma lęk wysokości, więc co chwilę słychać dramatyczne krzyki, co wzbudza śmiech wśród Nepalczyków. Najgorsze, że ci szaleni kierowcy, na tych wąskich drogach jeszcze się nawzajem wyprzedzali. Po naszym trekkingu dowiedzieliśmy się, że jeden z takich autobusów na tym odcinku miał wypadek i zginęło ponad 40 osób. Słońce ładnie nas opaliło podczas tej jazdy na dachu – Lucjan tak zjarał sobie nogi, że później już ciężko było go zobaczyć w krótkich spodenkach ;-) Przed samym Jiri widzimy jeszcze wypadek. Jakaś ciężarówka wypadła z drogi.

O 18.00 jesteśmy w Jiri. Szybko znajdujemy nocleg w lodgy (prymitywny hotelik, gdzie za nocleg, jeśli korzysta się z miejscowego jedzenia, płaci się grosze).


Wydane:
70 NPR – dal bhat
200 NPR – kolacja



29.09.2006
Jiri - Deorali


Dziś w godzinach bardzo porannych, uroczyście zakończyłem zatrucie pokarmowe i biegunkę ;-)

Wychodzimy o 9.00 (mieliśmy godzinę wcześniej). Po drodze ja, Jacek i Zbyszek kupujemy czołówki (to chyba jedyny w Jiri sklep z rzeczami trekkingowymi i ostatni przed Namche Bazar).

Wchodzimy na szlak i po kilku chwilach, żeby nie było nudno, mamy pierwszą krew ;-) Ewa poprosiła Jacka, żeby jej wyciągnął coś z plecaka. Jacek wkłada rękę do środka, grzebie, grzebie… i nagle pisk jak małej dziewczynki! Ewa zapomniała, że w plecaku miała nożyczki no i Jacek się nadział…

Chwilę później, podczas przerwy na śniadanie, Zbyszek poszedł po wodę. Pożyczył od Romana tubkę z witaminami żeby rozpuścić w butelce. Woda zaczęła się dziwnie pienić, ale mimo to spragniony Zbyszek pociągnął z gwinta kilka dobrych łyków. Za chwilę zaczyna pluć! Roman sprawdza te witaminy, a to był jego proszek do prania, który trzymał w tubce po witaminach, żeby się nie rozsypał ;-) Zbyszek później stwierdził, że faktycznie zaczęło się dziwnie pienić, ale był pewien, że ten proszek to jakieś „drogie witaminy trekkingowe”!! ;-)

Iwona odpada. Brzuch, głowa, noga i to wszystko pierwszego dnia, pech…

Robi się ciemno, w ruch poszły czołówki… Przed 20.00 dochodzimy na przełęcz Deorali (Changme La, 2705 m). Zostajemy tu na noc. Mieliśmy dziś dojść do Bhandar, ale o tej godziny to już nie ma sensu.

Zbyszek znów się popisuje… tym razem wepchnął korek do środka termosu… ;-)

Jestem w pokoju z Jackiem i Luckiem. W nocy słyszę krzyki w pokoju, więc jak w owczym pędzie również zaczynam się drzeć!! No i tak wyjemy przez pewien czas. Pomyślałem, że ktoś się włamał do pokoju i właśnie wtedy zalega cisza! Mówię do Lucka, żeby zapalił światło. Patrzymy, a tam Jacek w śpiworze siedzi na podłodze! Właśnie się przebudził i nie wiedział skąd to zamieszanie!! Okazało się, że w nocy lunatykował, podszedł do Lucjana, złapał go i zaczął krzyczeć: „gdzie my jesteśmy?!”, a Lucjan też krzycząc: „w Nepalu, w Nepalu!!”, ja słyszałem tylko krzyki więc odruchowo też krzyczałem ;-) Pobudziliśmy wszystkich, nawet właściciel przybiegł!! Jak się okazało, że to Jacek, to rechot był przez dobre kilkanaście minut. Ja jednak miałem stracha zasypiać w pokoju z Jackiem, on też się bał żeby już nic nie wywinąć i długo nie mógł zasnąć ;-)


Wydane:
50 NPR – płatki
20 NPR – woda
20 NPR – cukierki
220 NPR – czołówka
30 NPR – woda



30.09.2006
Deorali - Seti


Rano – cud! Iwona wczoraj zupełnie niewyglądała a dziś rano wszystko w porządku i aż się pali do drogi ;-) Niestety Ewka czuje się gorzej.

Wychodzimy znów z godzinnym opóźnieniem o 9.00.

W wiosce Kenja (1630 m) robimy przerwę na jedzenie. Na bramie wejściowej do wioski wymalowany sierp i młot. Podczas czekania na posiłek podchodzi dwóch gości i z nami rozmawia. Za chwilę jeden z nich wyciąga bloczek i mówi, że mamy mu zapłacić po 2500 NPR na głowę! No tak, stało się to na co czekaliśmy. Na tych terenach panują bojówki maoistowskie, które są opozycją dla króla Nepalu. W ubiegłych latach często dochodziło do starć, jednakże obecnie jest rozejm i maoiści są rozbrojeni. Patrzymy na tych dwóch, nie mają żadnej broni, mali, chudzi… Szybka decyzja – w dupie! Nie płacimy! Ich jest tylko dwójka a nas ośmioro! Roman robi sobie z nimi zdjęcie i odchodzą. Myślimy, że mamy ich z głowy. Po obiedzie ruszamy dalej na szlak, ale wyskakuje znów tych dwóch, tym razem z kijami! Straszą nas, krzyczą, nawet jeden z nich się zamachnął. Mimo to, mając wielkiego Jacka na przedzie, posuwamy się naprzód. Maoiści na podejściu nas wyprzedzają i biegną gdzieś dalej. Mamy stracha, żeby nie zjawili się uzbrojeni, z jakąś bandą. Spotykamy ich w następnej wiosce, odszukali oni jakiegoś tłumacza (sami nie mówili po angielsku) i zaczyna się debata. Tłumaczy nam, że on jest tylko „małym maoistą” i jak pójdziemy dalej to spotkamy „dużych maoistów” i wtedy będziemy musieli zapłacić 5000 NPR. Później jego żądania przechodzą w prośby… schodzi z ceny, ale my i tak go olewamy i idziemy dalej. Zobaczymy, co będzie to będzie. Najgorsze, że przez nich straciliśmy parę godzin.

W trakcie „walk” z maoistami dołączył do nas jakiś Szwed, którego też zatrzymali i pewnie gdyby nie my, to by zapłacił. Powiedział, że z polską armią czuje się bezpieczniej ;-) Poza tym, koleś był naprawdę szybki – w jeden dzień przeszedł prawie tyle co my w dwa. No, ale on pracuje w jakimś parku narodowym w górach w Szwecji, także jak sam powiedział, to jego praca.

Przez tych maoistów straciliśmy dużo czasu, także nadrabiamy marszem z czołówkami. Jest ciemno, robi się wilgotno i wychodzą pijawki. Na zmianę słychać krzyki i przekleństwa, bo coś na kogoś wlazło. Najwięcej pijawek łapie Roman, co staję się już regułą ;-)

Dochodzimy do jakiejś lodgy i bez sprawdzania bierzemy nocleg. Jest zbyt późno i jesteśmy zbyt zmęczeni, żeby iść dalej. Chyba najgorsza lodga na naszej trasie. Dziewczyny dostały pokój, w którym była taka wilgoć, że śmierdziało jak z kurnika. Na szczęście był jeszcze jeden pokój, do którego się przeniosły.

Zbyszek znów się wyróżnił ;-) Zaczął biegać jak szalony, że ma na ciele pijawkę. Po chwili stwierdził, że to nie pijawka a kleszcz. Ostatecznie okazało się, że był to brud!! ;-)


Wydane:
35 NPR – zupka
115 NPR – ryż z warzywami + ciepła woda + mleko + herbata



01.10.2006
Seti - Junbesi


Wychodzimy w końcu o 8.00 ;-)
Jest ciepło, ale chmury przeszkadzają w podziwianiu widoków.

Przed 11.00 zatrzymujemy się w lodgy na obiad. Ciężko nam się dogadać z gospodynią. Poza tym nigdzie nie zapisała co zamówiliśmy i ciągle trzeba było jej przypominać. Jedzenie przygotowywała tak wolno, że Ewa zdecydowała się jej pomóc. Tym razem autorem najbardziej interesującej sceny był Roman. Otóż Szerpowie to raczej ludzie niscy, zatem w domach drzwi również nie są duże. Co jakiś czas, każdy z nas sobie o tym boleśnie przypominał, jednakże Roman pobił wszystkich. My siedzimy przy stole i słyszymy wychodzącego z kuchni Romana, który chce nam szybko powiedzieć coś niezwykłego i mówi: „Słuchajcie…” i dokładnie w tym momencie uderza z impetem w futrynę! Przywalił głową tak mocno, że aż zwaliło go z nóg! W sumie straszna historia, ale pękaliśmy ze śmiechu ;-)

Przechodzimy przez las rododendronów, przepiękne tereny jak z żywca przeniesione z filmu fantasy. Szkoda jednak, że nie dbają o te niesamowite miejsca i wycinają drzewa bez opamiętania. Można tu zobaczyć tereny, gdzie po lasach zostały już tylko pniaki.

Dziś mamy prawie 1000 m podejścia, a następnie prawie 900 m zejścia. Po raz pierwszy przekraczamy granicę 3000 m – docieramy na przełęcz Lamjura La (3530 m). U kilku osób pojawia się mały ból głowy, który przechodzi w czasie zejścia.

Po drodze Zbyszek próbuje przejść się z bagażem 16-letniego Szerpy. O przejściu musiał szybko zapomnieć, ponieważ ledwo go podniósł i zdołał się tylko obrócić dookoła własnej osi. Na jego oko, ten ładunek ważył jakieś 60 kg ;-) Może trochę przesadzone, ale wielki szacunek pod tym względem dla Szerpów.

Ok. 17.00 dochodzimy do Junbesi (2675 m). Zatrzymujemy się przy pierwszej napotkanej lodgy. Jacek i Wiktor idą sprawdzić warunki. Jackowi strasznie chce się lać, zatem pierwsze co, to ogląda kibel. Wyszedł z uśmiechem na twarzy – „zostajemy” ;-) Okazało się, że trafiliśmy chyba na najlepszą lodge w Junbesi. Dzieci gospodarzy siedziały w USA, zatem mieli szmal żeby zainwestować w chatę. W środku wszystko z drzewa, gospodyni robiła własnoręcznie makaron, mają własny ogród z warzywami a na piętrze znajduje się nawet maleńkie muzeum. Później gospodyni opowiadała nam, że maoiści przyczepili się do niej za zbyt komfortowe warunki panujące w jej domu. Według nich powinna mieszkać w skromniejszych warunkach. Jedzenie jedno z lepszych w całym Nepalu!


Wydane:
70 NPR – makaron z warzywami + herbata
90 NPR – dal bhat + herbata



02.10.2006
Junbesi - Manidingma (Nuntala)


Ranek wita nas przepięknym widokiem na Numbur (6959 m).
Wychodzimy przed 9.00.

Po drodze pierwsze upadki Ewy i Jacka, a Romana dopadają dolegliwości żołądkowe.

Od przełęczy Tragsindo La (3071 m) schodzimy ponad 800 metrów cały czas w dół. Moje kolana boleśnie to odczuwają.

Wieczorem znów pojawiają się pijawki.

O 18.45 jesteśmy w lodgy w Nuntala (2200 m). Spotykamy tu parę Holendrów, z którą będziemy się jeszcze mijać parokrotnie na szlaku. Wiktor nawet po prysznicu znalazł pijawkę na szyi.


Wydane:
70 NPR – naleśnik z bananem
60 NPR – 2 jaja na twardo



03.10.2006
Manidingma (Nuntala) - Kharikhola


Wychodzimy o 8.00 i od razu 700 metrów w dół do Dudh Kosi, gdzie przekraczamy rzekę. Moje kolana jeszcze nie odpoczęły po wczorajszym zejściu a tu od razu kolejna masakra. Dobrze, że to już koniec zejścia, bo już się liczyłem z założeniem bandaży elastycznych. Od tego momentu mamy w końcu podejście, także końcówkę przyciskam i mijam Holendrów, którzy tego dnia wyszli przed nami.

O 12.45 jesteśmy już w Kharikhola (2070 m). Trafiamy do lodgy prowadzonej przez trzy kobiety. W jadłodajni były wywieszone certyfikaty męża jednej z nich, które potwierdzały jego 6 wejść na Mount Everest. Myjemy się, robimy pranie, odpoczywamy.


Wydane:
20 NPR – mleko
260 NPR – makaron z warzywami + naleśnik + poranna kaszka



04.10.2006
Kharikhola - Surkhe


Wychodzimy po 8.00. Dziś prawie 1000 metrów podejścia.

Większość czasu idziemy w dżungli, cały czas towarzyszy nam mgła, co tylko bardziej podkreśla klimat tego miejsca.

W Bupsa (2560 m), zwiedzamy szybko stupę i gompę. W lodgy na przełęczy Khari La (3080 m) jemy obiad. Jest to granica między rejonami Solu i Khumbu (razem stanowią dystrykt Solu Khumbu). Spotykamy też tu Francuzów, którzy się pytali czy to my jesteśmy tą grupą, która nie zapłaciła maoistom. Stajemy się żywą legendą! ;-)

Dzisiaj ja wywinąłem orła ;-) Zrobiłem fikołka na kamieniach, na szczęście całe uderzenie wziął na siebie plecak, także nawet nie poczułem, że miałem jakąś wywrotkę.

Roman źle się czuje, jednak mimo to mamy dobre tempo. Mijamy wioskę, w której mieliśmy spać (Poyan – 2830 m) i o 17.20 dochodzimy do Surkhe (2340 m).


Wydane:
100 NPR – dal bhat
100 NPR – zupa czosnkowa + jajo



05.10.2006
Surkhe - Benkar


Wychodzimy o 8.00.

Dziś w końcu piękna pogoda i dużo słońca.

Od wsi Chablung na szlaku zaczyna się robić tłoczno. Jest to miejsce, gdzie nasza droga łączy się ze szlakiem na Luklę, a więc miejscowości gdzie znajduje się lotnisko. Większość turystów leci samolotem do Lukli, a dopiero potem wyruszają na szlak w stronę Namche Bazar. Po pierwsze dlatego, że nie chce im się iść z Jiri, ponieważ dotarcie do Chablung trwałoby, tak jak w naszym przypadku, prawie tydzień a samolotem kilka godzin. Po drugie mają stracha przed bojówkami maoistowskimi, które kontrolują te tereny. Po trzecie dla większości Brytoli, Szkopów czy Jankesów wydatek ok. 100$ nie stanowi wielkiego nadwyrężenia budżetu. Jednakże zazwyczaj są oni gorzej zaaklimatyzowani, od osób które szły z Jiri. Do tej pory spotkaliśmy na drodze 6 obcokrajowców, teraz mijamy tyle co 10 min! Ludzie w każdym wieku i o każdych gabarytach. Większość z wynajętymi Szerpami do noszenia bagażu. Od tego też momentu standard hotelików poprawia się, ale rosną też ceny.

W miejscowości Ghat (2540 m) zatrzymujemy się na obiad. Jest stąd piękny widok na Kusum Kang Guru (6367 m, najtrudniejszy z tzw. „szczytów trekkingowych”). Spotykamy też dwójkę Polaków z Anglii – Marcina i Piotrka.

O 13.50 jesteśmy w Benkar (2700 m). Nocujemy w pierwszej lodgy. Gdy kobieta słyszy, że szliśmy z Jiri, to ceny noclegu spadają o połowę (płacimy 25 NPR) i prysznic mamy za darmo (prysznic = miska z gorącą wodą).


Wydane:
60 NPR – płatki
150 NPR – makaron z warzywami + herbata
140 NPR – placek + naleśnik
150 NPR – ryż z warzywami



06.10.2006
Benkar - Namche Bazar


Wychodzimy przed 8.00.

Przy wejściu do Parku Narodowego Sagarmatha kupujemy wejściówki (nie prawdą jest, że posterunki kontrolne na trasie pobierają opłaty w podwójnej wysokości).

Idziemy wzdłuż bardzo malowniczej rzeki Dudh Kosi. Końcowy odcinek to 500 metrowe podejście. Po drodze widzimy po raz pierwszy wierzchołek Mount Everestu.

O 13.00 jesteśmy w Namche Bazar (3440 m), w miejscu które pierwotnie było moim celem. Nie spodziewałem się, że dam radę dojść gdzieś dalej. Czekając na dziewczyny, pijemy herbatę w pierwszej lodgy. Siedzi z nami jakiś młody Szerpa, który ma polar pełny reklam polskich firm i przyczepioną odwrotnie flagę polską (choć według Zbyszka jest ok. ;-)). Koleś utrzymuje, że był z Martyną na Evereście (choć akurat to żadnym powodem do dumy być nie musi), jednak bardziej prawdopodobne jest, że dostał ten poler jak ekipa wracała do domu.
Zatrzymujemy się w Friendship Lodge, gdzie Roman był w zeszłym roku i chwalił sobie to miejsce. Zamawiamy w lodgy „Yak Steak with Vegetable and Chips” ;-) Jednak bez rewelacji. Mięso jakby mielone a nie stek. Jak smakuje jak zwykła wołowina.

Roman idzie do lekarza. Dostaje jakieś piguły na kaszel.

Spotykamy się w naszej lodgy z wcześniej poznanymi Marcinem i Piotrkiem. Narzekają na swojego Szerpę, gdyż namawia ich na lodge i pobiera za ich nocleg prowizję.

Namche Bazar było kiedyś wielkim centrum handlowym, gdzie zboże z południa wymieniano na sól z Tybetu (tak jak w filmie „Himalaya”). Teraz to typowa turystyczna miejscowość pełna hotelików i sklepów z artykułami trekkingowymi. Można tu dostać niektóre towary, których nie ma w Katmandu i to nierzadko po lepszych cenach. Co sobotę odbywa się tu targ.


Wydane:
70 NPR – musli
500 NPR – zrzuta
1000 NPR – wstęp do parku
150 NPR – makaron z warzywami + herbata
235 NPR – stek z jaka
70 NPR – srajtaśma + chusteczki
60 NPR – 2 jaja
15 NPR – ginger tea
360 NPR – kartki pocztowe



07.10.2006
Namche Bazar


Dzień luzu i aklimatyzacji.

Wystarczy trochę schodków i od razu ma się zadyszkę.

Robimy pranie i zakupy. Jest tu nawet Internet, na 3440 metrach wysokości!! Jednak dość drogi.

Dowiadujemy się, że 2 dni temu był tu Krzysztof Wielicki z grupą (komercyjne wejście), ale ludzie się rozchorowali i musieli schodzić.

Rzeczy, które się nam nie przydadzą wyżej (m.in. krótkie spodenki itp.) zostawiamy w depozycie w naszej lodgy.


Wydane:
100 NPR – momo
90 NPR – 9 wafelków
60 NPR – puszka tuńczyka
20 NPR – 2 wafelki
40 NPR – 2 zupki chińskie
50 NPR – mydło
200 NPR – pokrowiec na plecak
700 NPR – koszulka termoaktywna z długim
500 NPR – bluza
1600 NPR – windstopper
90 NPR – lipstick (ważne!)
85 NPR – spring roll



08.10.2006
Namche Bazar - Tengboche


Wychodzimy o 8.00.

Oddycha się jakoś dziwnie. Na szlaku tłoczno. Po drodze piękne widoki na Taweche (6542 m), Ama Dablam (6856 m), grupę Everestu oraz Thamserku (6608 m) i Kangtegę (6685 m).

Ostatnie dwie godziny to ciągłe podejście. Ewa znów źle się czuje.

O 13.00 jesteśmy w Tengboche (3860 m). Jest tu sporo ludzi i ciężko o nocleg, a jak już jest to nietani. Zwiedzamy klasztor i idziemy na modły. Trwają dość długo, większość turystów zmywa się po 0,5-1h, my siedzimy dalej. Nasza wytrwałość została wynagrodzona – częstują nas czymś w rodzaju faworków (twarde) i czymś z ryżu. Iwona pogrążona w głębokiej medytacji zasypia ;-) To znak, że pora wyjść.

W Tengboche jest jeden z piękniejszych ponoć widoków na Himalaje. Nam się nie udaje tego sprawdzić, ponieważ wszystko zakrywają chmury.
Znów spotykamy się z Marcinem i Piotrkiem. Wymienili Szerpów. Teraz są zadowoleni, bo załatwiają im dobre noclegi, są młodsi i wyglądają na godnych zaufania.

Ewa leży w pokoju z gorączką i jak to ona ma w zwyczaju, nawet w takiej sytuacji utrzymuje, że jest wszystko OK ;-) Jacek znalazł w plecaku grochówkę, dorzuciliśmy do tego makaron z zupki chińskiej i mieliśmy wielką ucztę.

W lodgy cholernie zimno!!


Wydane:
75 INR – płatki
140 INR – makaron z wołowiną
60 NPR – 2X lemon tea



09.10.2006
Tengboche - Pheriche


Wstajemy przed wschodem słońca i oczom nie wierzymy!! Dookoła Tengboche wspaniały widok na ośnieżone szczyty, a wszystkie tak niesamowicie blisko. Najładniej się prezentuje Ama Dablam.

Podczas całej trasy towarzyszy nam widok na Ama Dablam, niesamowita góra!

Większość turystów dochodzi tylko do Namche Bazar lub do Tengboche, zostaje na jedną noc i wraca. Dlatego od teraz na trasie jest znacznie luźniej.

Razem z Wiktorem odrywamy się od peletonu i już o 13.00 jesteśmy w Pheriche (4250 m). Na kolejne osoby czekamy od 0,5 do 2h. Szybkie tempo marszu Wiktor przypłaca pękniętą żyłką w oku. Jest nauczka, że za szybko chodzić też nie można. Dziewczyny gubią drogę. Razem z Wiktorem i Luckiem idziemy je szukać. Podczas wchodzenia na wzniesienie, widzimy że dziewczyny już są niedaleko lodgy. Niesamowite, ale same odnalazły drogę ;-) Cóż, jak już weszliśmy na połowę wzniesienia, to już nie będziemy zawracać. Z góry fajny widok, krajobraz zupełnie inny – bardziej surowy, brak trawy, no i już czuje się zimno.

W Pheriche znajduje się punkt medyczny. Ewa na wszelki wypadek idzie się zbadać. Niby wszystko wyszło, że jest w porządku. Pani doktor proponuje Ewie, że jak pomoże jej przy jakimś pacjencie z Polski, to zapłaci mniej za poradę. Okazuję się, że koleś w ogóle nic nie mówił (wcale nie było pewne czy to faktycznie Polak), leżał półprzytomny na łóżku i wyglądał (wg Ewy) jak wariat ;-) Pościemniała trochę przy nim i zapłaciła około 1000 NPR. Przy okazji warto dodać, że pani doktor zwlekała z wzywaniem helikoptera po tego gościa, który już miał poważne objawy choroby wysokogórskiej, gdyż… nie dał jej ubezpieczenia!! Sama nie chciała mu grzebać w plecaku, także trwała w impasie. Po interwencji kilku osób z naszej grupy, stwierdziła, że otworzy plecak komisyjnie.

Dziś ktoś puścił plotę, że czosnek działa zapobiegawczo na chorobę wysokościową i teraz w każdej kolejnej lodgy wyjadaliśmy go gospodarzom.

Od dzisiejszego dnia, razem z Marcinem i Piotrem, stanowimy już jedną grupę.

W lodgy klucze pasowały do różnych drzwi. Ewa otworzyła swoim kluczem drzwi do Romana i Wiktora ;-) Sytuacja ta sprawiła, że poczuliśmy się bardzo bezpiecznie ;-).


Wydane:
100 NPR – płatki
500 NPR – zrzuta
140 NPR – makaron z warzywami



10.10.2006
Pheriche


Dzisiaj dzień aklimatyzacji. Był pomysł żeby przejść kawałek do kolejnej miejscowości, ale ostatecznie zostajemy i aklimatyzujemy się. Ewa też nie czuje się najlepiej (dalej utrzymuje jednak, że jest w porządku ;-)) także ten dzień wolnego i jej się przyda.

Trochę o chorobie wysokościowej (wysokogórskiej):

Na poziomie morza stężenie tlenu wynosi ok. 21%, a ciśnienie atmosferyczne 760 mmHg. Ze wzrostem wysokości, stężenie pozostaje to samo, ale ilość cząsteczek tlenu w oddechu maleje. Już na wysokości 3658 m. n.p.m., czyli poniżej Tengboche, w którym byliśmy dwa dni temu, ciśnienie atmosferyczne wynosi tylko 483 mmHg, jest więc w przybliżeniu o 40% cząsteczek tlenu mniej w oddechu. Im wyżej n.p.m. tym więcej powietrza musimy dostarczyć do płuc (wdychać) by organizm otrzymał tą samą ilość tlenu.

Choroba wysokościowa występuje u około 25% osób wchodzących na wysokość powyżej 2500m i u 75% na wysokości 4500m, głównie u osób niezaaklimatyzowanych. Częściej chorują kobiety.

Podczas trekkingu do bazy Mount Everestu, kiedy przekracza się wysokie przełęcze (powyżej 5000 m) kłopoty aklimatyzacyjne nie omijają w zasadzie żadnego z turystów. Może pojawić się silny ból głowy, zaburzenia równowagi, bezsenność, brak apetytu, nierzadko zdarzają się torsje. Ostra choroba wysokościowa może prowadzić do śmierci. Innymi groźnymi chorobami są obrzęk płuc i mózgu.

Aklimatyzacja oznacza stopniowe przystosowywanie się do warunków panujących na dużych wysokościach, głównie do zmniejszonej ilości tlenu w powietrzu. Człowiek nagle przetransportowany na Mount Everest w ciągu kilku minut traci przytomność i umiera, natomiast osoba dobrze zaaklimatyzowana może zdobyć ten szczyt nawet bez stosowania dodatkowego tlenu. Tempo aklimatyzowania się organizmu jest cechą indywidualną. Czas utraty aklimatyzacji równa się czasowi jej uzyskania.

Aby prawidłowo się zaaklimatyzować nie należy rozwijać zbyt dużego tempa w czasie trekkingu. Przekroczenie wysokości 3500 m powinno nastąpić nie wcześniej niż po 3 dniach stopniowego wznoszenia się, 4500 m po dalszych 4 dniach. Powyżej 3000 m różnica wysokości pomiędzy kolejnymi noclegami nie powinna być większa niż 300 m. Po każdym 1000 m zdobytej wysokości należy zrobić jeden dzień odpoczynku. Powinno się też unikać bezpośredniego transportu powyżej 2750 m.


(info. z http://www.kowalewo.republika.pl/fizjologia.htm, http://medeverest.webpark.pl/medycyna_
wysokosciowa/MEDYCYNA_WYSOKOSCIOWA.html, http://adrenalina.onet.pl/1066624,888,1754,praktyka.html, oraz J. Kurczab: „Himalaje Nepalu”)


Dla chętnych wycieczka fakultatywna na Nangkar Tshang (5080 m), w celu zdobycia lepszej aklimatyzacji. Wyruszamy w grupie: ja, Jacek, Lucjan, Wiktor oraz Marcin i Piotr ze swoimi Szerpami. Piękne widoki na Ama Dablam. Po drodze spotykamy Japończyka w jeansach, który miał ze sto lat! Motywuje nas to do wysiłku, skoro on dał rade tu dotrzeć, to my musimy wejść na samą górę! Na samym szczycie poczułem w głowie lekkie zawroty, tak jak miałbym mdleć. Reszta osób miała ubaw po pachy, bo znów niby panikuje ;-) Wiktor poradził mi, żebym usiadł i przez parę minut odpoczął (on też nie czuł się najlepiej i robił to samo). Faktycznie pomogło, ale i tak nie czułem się swojsko na tej wysokości. No cóż, w końcu i ja się dowiedziałem, co to problemy aklimatyzacyjne. Sytuacja ta tylko zwiększyła moje obawy dot. następnych naszych podejść. Na dół to już nie schodziłem, tylko zbiegałem ;-) Całość zajęła nam ok. 5h, przy czym zejście trwało niecałe 1,5h. Już na dole w lodgy, okazało się że choroba dopadła resztę: Jacek i Piotr mieli ból głowy i poszli w kimę, Lucjan i Marcin lekko odczuwali w głowie naszą eskapadę, ale szybko doszli do siebie, a ja i Wiktor swoje przeżyliśmy na szczycie i na dole już czuliśmy się bardzo dobrze ;-)

W czasie gdy my wchodziliśmy na Nangkar Tshang, Iwona ciekawie się opaliła. Siedziały z Ewą na zewnątrz, słońce wyszło może na 45 min i to wystarczyło żeby twarz Iwony, delikatnie rzecz ujmując, przyrumieniła się jak skórka na kaczce ;-)

Ewa już chyba naprawdę czuje się lepiej, bo wieczorem mierzy się „na rękę” z okolicznymi Szerpami ;-)


Wydane:
110 NPR – musli
150 NPR – ryż z warzywami
80 NPR – zupa
20 NPR – gorąca woda



11.10.2006
Pheriche - Lobuche


Poranek, pakujemy się… niby wszystko normalnie… ale… gdzie są moje spodnie z paskiem na pieniądze??!! Gdzie mój pas z całą moją kasą??!! Okradli mnie!! Cała lodga postawiona na nogi, wszyscy biegają, szukają, robi się szum, panika. Na bank mnie okradli, przecież tu jednym kluczem można otworzyć kilka zamków!! Aż mnie telepie, zaraz dostanę zawału! Najpierw aparat a teraz cała moja kasa! Wyrzucam wszystko z plecaka – nie ma!! Otwieram spakowany już śpiwór… o cholera, są moje spodnie z paskiem ;-) Fałszywy alarm, ale było gorąco. Musiałem w nocy, przez sen, wpakować spodnie do śpiwora i nie zauważyłem rano przy pakowaniu, że zostały w środku. Szydziliśmy z tego zdarzenia jeszcze przez parę dni ;-)

Z Pheriche maszerujemy szeroką doliną wśród łąk. Super widoczki. Dochodzimy do Tukli (Duglha, 4620 m). Jemy obiad. Z Ewką kontakt utrudniony, zasypia na krześle. Widać, że źle się czuje. Zostaje z nią Zbyszek. Jak Ewa odpocznie to mają ruszyć za nami.

Dochodzimy z Jackiem do pierwszej lodgy w Lobuche (4930 m). Okazuje się, że nie ma żadnych miejsc. Czekamy na resztę. Gdy przychodzą Szerpowie Marcina i Piotrka, nagle okazuje się że są dla nas pokoje! Właściciel i jeden z tych Szerpów to rodzina. W Lobuche jest mało miejsc noclegowych i windują ceny bardzo wysoko. Mimo to, miejsc i tak brakuje i większość gości śpi w stołówkach. Dla nas znajdują się pokoje! Normalna stawka za pokój 3-osobowy to 500 NPR, a my dostaliśmy zniżkę 50%!! Także dzięki Szerpom dużo zaoszczędziliśmy.

Przychodzi Zbyszek. Okazało się, że Ewa nie była w stanie iść dalej. Wynajęła Szerpę, żeby niósł jej plecak i wróciła do Pheriche.

Wieczorem stołówka pełna, ciężko znaleźć miejsce do siedzenia. Wszędzie, niewiadomo skąd, utrudniający zasypianie smród spalin. Iwona śpi sama w pokoju. Tam nie śmierdzi tak bardzo, toteż Zbyszek przenosi się do niej. Nic to nie pomaga, bowiem łapie go choroba wysokościowa i całą noc ma nieprzespaną. Bóle głowy i ciągłe wymioty. Iwona ma fajne nocne zajęcia, najpierw z chorą Ewką w pokoju a teraz trzeba się zaopiekować Zbyszkiem ;-)

Ja w pokoju znów z Jackiem i Luckiem, także czekam aż coś się wydarzy ;-) W nocy słyszę Jacka, który przez sen krzyczy do Lucjana, żeby zapalił czołówkę, bo ktoś jest w pokoju! Zapalamy i oczywiście nic. Jacek teraz chyba widzi martwych ludzi ;-) Pewnie to taki objaw choroby wysokościowej, w końcu każdy ją przechodzi na swój sposób ;-)


Wydane:
110 NPR – musli
10 NPR – woda
220 NPR – makaron z warzywami i serem
120 NPR – zupa czosnkowa



12.10.2006
Lobuche - Gorak Shep


Rano wstaję i idę do klopa. Wychodząc napotykam na tego samego, sędziwego Japończyka, którego spotkaliśmy podczas wejścia na Nangkar Tshang. On tutaj? Jak to możliwe?! To chyba kwestia jakiejś japońskiej diety. To od nas odpadła twarda Ewka, Zbyszek ledwo się trzyma, a ten sobie siedzi na prawie 5000 m! Zaczyna mnie to deprymować ;-)

Wychodzimy o 8.35. Zbyszek już z nami dalej nie rusza. Jest wymęczony po ostatniej nieprzespanej nocy. Bierze Szerpę i wraca do Pheriche. My nabieramy z rzeki wodę i w drogę. Parę metrów wyżej, widzimy jaki, które załatwiają się do tej samej rzeki. W mordę, a my tą wodę właśnie pijemy, a wczoraj robiliśmy sobie herbatkę.

Droga do Gorak Shep to mała katorżnia. Teren nie jest jakoś wyjątkowo trudny, ale oddycha się strasznie ciężko. Gdy z Jackiem zauważamy zabudowania Gorak Shep (5160 m), to cieszymy się jak dzieci! Gorak Shep jest położone na dnie wyschniętego jeziora.

Z naszej ósemki zostało już tylko sześć osób. Bierzemy 3 pokoje dwuosobowe. Kto śpi z Iwoną w pokoju? Z osobą, z którą w pokoju była najpierw Ewa a potem Zbyszek, którzy już odpadli. Hmm jakoś nie ma chętnych ;-) Iwona błaga mnie ;-). „No dooobraaa…” i z przerażeniem rozkładam się u niej w pokoju.

Marcin poszedł w kimę. Jacek zauważył, że jego drzwi od pokoju są otwarte, więc je zamknął od zewnątrz (ot, odruch taki ;-)). Po 30 min, Marcin się budzi z wielkim bólem karku, totalnie osłabiony. Chciał wyjść do łazienki, ledwo się doczłapał do drzwi, próbuje otworzyć i nic. Na kolanach siedzi przy tych drzwiach i wali pięściami. Usłyszeli go jacyś Amerykanie i otwierają zdziwieni: „a tobie co się stało?”, Marcin: „lać mi się chce!!!!” ;-) Szybko zrobił co miał do zrobienia, ale choroba coraz bardziej go brała. Zrobiło mu się zimno. Przynieśliśmy mu śpiwory, folię NRC, gorącą herbatę. Dalej nic nie pomagało. Miał coraz większe drgawki, do tego pojawiły się wymioty. Gdy już nim zaczęło konkretnie telepać, właściciel lodgy przyniósł tlen. W tym czasie Piotr zamawiał helikopter ratunkowy. Ciągle coś przeciągali, że niby pogoda zła, że coś z ubezpieczeniem. Ostatecznie nie przylecieli. Po jakimś czasie sztachania się tlenem, Marcin poczuł się na tyle lepiej, żeby zejść niżej do Lobuche. Poszedł z nim Piotr i ich Szerpowie. Zamówili na rano helikopter do Lobuche. Marcin tam został, a Piotr jeszcze tego samego dnia do nas wrócił.


W raz ze wzrostem wysokości, rosną również ceny. W Gorak Shep cena wody osiągnęła swoje ekstremum – 280 NPR (w Katmandu butelka wody kosztuje 20 NPR)!!

Wieczorem jakoś długo nie mogę zasnąć. Ciągle mam przed oczami chorą Ewkę i Zbyszka ;-) Oboje przed nasileniem swojej choroby spali w pokoju z Iwoną. Przypadek? Co jutro będzie ze mną?!


Wydane:
130 NPR – musli (ale koleś zapomniał mi tego doliczyć)
120 NPR – naleśnik
220 NPR – spaghetti z serem



13.10.2006
Gorak Shep - Kala Pattar - Everest B.C. - Gorak Shep


Wstałem! Żyje! Nic mi nie dolega! ;-) Iwona chyba też wzięła do siebie tą „klątwę”, bo rano powiedziała, że też nie mogła spać i że miałem jakieś bezdechy w nocy ;-)

Ruszamy na Kala Pattar (5545 m). Tragedia, góra z dołu wygląda na pagórek, na który można wbiec, a wchodzi się strasznie wolno. Robię po 20-30 kroków i odpoczynek na oddech. Ludzi jak mrówków. Spotykamy po drodze Piotra, który już schodzi w dół. Śpieszy się do Lobuche, skąd mają z Marcinem za parę godzin odlecieć helikopterem. Później się dowiemy, że śmigłowiec i tak nie przyleciał bo nie można było się skontaktować z ich nepalską firmą ubezpieczeniową.

Roman w połowie wysiada. Mówi, że już widzi podwójnie. Szczęściarz, wokoło takie przepiękne widoki a on widzi dwa razy więcej ;-) Iwona motywuje ciągle Romana i udaje mu się wejść na szczyt. Wspaniała panorama na Himalaje, w dole ogromny lodowiec Khumbu. Z Kala Pattar jest najlepszy widok na Mount Everest, już bliżej tej góry nie można podejść (no chyba, że robimy wyprawę na najwyższą górę świata). Niesamowite przeżycie, widok nie do zapomnienia. Jest to zarazem najwyższy szczyt, na który udało nam się wejść.

Schodzimy do lodgy na mały posiłek i koło południa ruszamy pod Everest Base Camp. Roman źle się czuje i zostaje, także idziemy w piątkę. O dziwo na szlaku spotykamy tylko kilka osób, zupełna odwrotność Kala Pattar. Trasa bardzo fajna, po kamieniach lodowca Khumbu. Lodowiec ciągle pracuje, słychać jak pod spodem płynie woda. Co jakiś czas kawałek kamienia, czy lodu odrywa się i spada. Po drodze napotykamy na wrak śmigłowca, który kiedyś miał tu wypadek. Po 2,5h docieramy w okolice lodospadu Khumbu (słynny Ice Fall), gdzie zakładane są bazy wypraw na Mount Everest i Lhotse (5360 m). Teraz są tu dwie wyprawy: kanadyjska i koreańska. Zmęczeni wracamy do Gorak Shep, robi się już ciemno.


Wydane:
160 NPR – frytki
30 NPR - herbata



14.10.2006
Gorak Shep - Cho La


No i stało się. Teraz mnie wzięło. Nie mogę patrzeć na jedzenie, jak tylko poczuję z kuchni zapach palącego się wysuszonego gówna jaków, to od razu mam cofki. Rano zjadłem kawałek kaszki i od razu „panta rhei” i kibel mój. Brak apetytu, nudności, odwodnienie, zmęczenie. Dobrze, że główny cel naszego trekkingu za nami. Teraz szybka decyzja, czy schodzimy już w dół czy idziemy dość trudną trasą na przełęcz Cho La (5420 m), a potem na szczyt Gokyo (5483 m), z którego to rozpościera się jedna z najpiękniejszych panoram na Himalaje. Na razie jest 2:3. Iwona i Roman nie czują się na siłach i postanawiają wracać do Katmandu. Jacek, Lucjan i Wiktor chcą iść na „masakrę” ;-) Nie mam już siły, ale decyduje się iść z nimi. Zrobiłem i tak więcej niż początkowo myślałem (Namche), ale skoro jestem już w tym punkcie, to może być jedyna okazja na przejście całej, początkowo nakreślonej przez Romana trasy. To już byłby prawdziwy wyczyn dla mnie, także ruszamy na Cho La!! Ach, ta moja chora ambicja ;-) Poza tym, skoro Iwona i Roman wracają, to przyda się w tej szalonej grupie ktoś odpowiedzialny ;-)

W ciągu 1 godziny docieramy do Lobuche i tam się rozdzielamy. Biorę od nich jeszcze tabletki na zahamowanie biegunki i wio! Iwona z Romanem udają się w stronę Namche Bazar, gdzie spotkają się z resztą ekipy oraz z Marcinem i Piotrem, którym nie udało się odlecieć helikopterem i muszą wracać na piechotę. My w czwóreczkę pędzimy na Cho La.

Mijamy w dole szmaragdowozielone jezioro Chola Tsho, następnie ok. 13.00 dochodzimy do letniej siedziby pasterzy jaków – Dzongla Kharka (4840 m). Nie mam apetytu, zatem brak mi też siły. Teraz się odwróciło, wysiadam na podejściach, za to polubiłem zejścia. Wszyscy oprócz mnie wsuwają obiad. Po czym oświadczają, że idziemy dalej! Według przewodnika Kurczaba, mieliśmy tu zrobić nocleg, ponieważ do następnej wioski jest około 5h marszu! Poza tym jest już po południu i będziemy szli w ciemności, jesteśmy trochę zmęczeni (ja bardzo) a trasa jest dosyć trudna. Debata była ostra, próby wjeżdżania mi na ambicje też nie skutkowały. Moje veto było nieugięte – zostaję! Po 30 min. gdy wszyscy już zdecydowali, że zostaną ze mną, zmieniłem zdanie. A dlaczego, to nie napiszę, żeby nikt już nie wykorzystał tego chwytu na mnie w przyszłości ;-) Wcinam batony energetyczne (jedyne po czym mnie nie goni), żeby jakoś przeżyć to wyzwanie.

O 13.45 ruszamy… już po kilku minutach mam dosyć. Stoimy pod przełęczą. Super, skalne urwisko! Zginiemy! Gdzieś tam u góry jest przełęcz, tylko trzeba się na nią wdrapać po skałach. Szlag mnie trafia, co wyjątkowo bawi moich współtowarzyszy (do usług chłopaki ;-)). Podczas wchodzenia trzeba uważać i lepiej nie patrzeć w dół. O 17.00, po podejściu 580 m, docieramy już na sam lodowiec Cho La (5420 m). Spotykamy tu parę Polaków. Chwilka rozmowy, podczas której dowiadujemy się, że za Namche Bazar, w Phakding na moście stoją maoiści i zbierają opłaty. Aż niemożliwe, przecież te tereny kontroluje rząd, w Lukli stacjonuje wojsko, a oni pod samym nosem straszą turystów! Wierzyć się nie chce, że wojsko nie interweniuje, chyba mają jakiś układ. Tak czy siak, spotkani Polacy pokazują nam obejście, żeby na nich nie trafić. Szybko kończymy rozmowę i idziemy dalej – za godzinę zrobi się już ciemno, a trasa niebezpieczna. W 1995 roku, po dużym opadzie śniegu, zginęło tu pod lawiną 40 uczestników japońskiej wyprawy trekkingowej. Po lodowcu idziemy wydeptaną ścieżką, ale mimo to idzie się ciężko i a nogi co jakiś czas zapadają się w śniegu.

Z Cho La do doliny Nyimagawa schodzimy stromym stokiem śnieżnym. Trzeba tu uważać na spadające kamienie i lawiny seraków z wiszącego lodowczyka. O 18.00 jesteśmy za przełęczą. Trasa prowadzi teraz po wielkich głazach i zrobiło się ciemno. I co? I Radek miał racje! Jest ciemno, zgubiliśmy drogę, a do najbliższej wioski Dragnag jest ok. 2h marszu! Początkowo chodzimy w czołówkach i szukamy szlaku. Wpadam poślizg i tylko dzięki plecakowi, który zahaczył się na jakimś kamieniu, nie zrobiłem sobie dużego kuku. Niestety połamałem klamrę od plecaka. Moja i Jacka czołówki już ledwo świecą. Kupowaliśmy te gówna w Jiri i w sumie wystarczyły akurat na ten trekking i do wyrzucenia (lepiej zaopatrzyć się w dobrą czołówkę w Polsce). Trudno, poddajemy się. Bez sensu, kręcimy się tylko w kółko, po omacku nie trafimy na szlak. Szukamy jakiegoś zakrytego miejsca i rozbijamy się na głazie. No to w końcu przydadzą się nasze folie izolacyjne ;-) Próbujemy zagrzać wodę na herbatę, ale pech chciał, że żaden z naszych palników lub kartuszy nie działa. Robi się zimno. Zakładamy na siebie ile się da. Ja mam na sobie 5 warstw ubrań, czapkę, rękawiczki i tak wbijam się do śpiwora. Chłopaki patrzą na mnie z zazdrością ;-) Oni mają śpiwory puchowe i boją się żeby nie zawilgotniały, a ja smacznie sobie drzemie w syntetyku (dzięki Michale!) ;-) W pewnym momencie jest mi aż za gorąco co spotyka się z oburzeniem reszty hehe ;-) Po kilku godzinach Jacek stawia sprawę jasno – albo śpiwór albo zapalenie płuc, nie wytrzymuje i też wchodzi do śpiwora ;-) Niebo wydaje się być tak blisko, co chwila widzimy spadające meteory. Nawet nie jest tak źle, w końcu to też jakiś powód do dumy, że spaliśmy pod chmurką na prawie 5000 m ;-) Szybko zasypiam.


Wydane:
150 NPR – musli
150 NPR – nocleg



15.10.2006
Cho La - Gokyo


Wstajemy o 5.00. Lucjan próbuje wylać wodę z garów, którą zostawiliśmy po wczorajszej nieudanej herbacie. Trzeba ją jednak wyrzucić a nie wylać, ponieważ zmienił się stan skupienia ;-) W nocy był bowiem ostry mróz. Lucjan i Wiktor mocno zmarźli.

Szukamy szlaku, każdy chodzi lekko podminowany. Żadnej ścieżki, żadnego jaka, nic. Nie ma to jak zgubić się w Himalajach ;-) Po godzinie odnajdujemy jakąś ścieżkę. Trochę chodzimy po omacku, ponieważ ścieżka się w pewnym momencie kończy i musimy przechodzić przez jakieś kamienie i rzeczki. Jest jeszcze tak zimno, że kamienie przy rzeczkach pokryte są lodem. Najpierw więc w wodzie ląduje Lucjan, następnie Wiktor i Jacek. Ja jestem suchy, ale przechodziłem chyba z 10 min ;-) Jesteśmy w jakimś dziwnym miejscu, przechodzimy przez wyludnione wioski, żywej duszy. Nie wiemy w którą stronę iść, bo i nie ma się kogo zapytać. Dopiero o 10.30 odnajdujemy główny szlak z Namche Bazar do Goyko. O dziwo, udaje się uruchomić palnik i robimy szybkie śniadanie – Wiktor serwuje nam kuskus (feee) ;-)

Idziemy ładną trasą obok jeziorek: Mengma Tsho, Longponga Tsho i Dudh Pokhari (Gokyo Tsho). Wzdłuż brzegu tego ostatniego dochodzimy do letniej osady pasterskiej, a obecnie również dużego skupiska hoteli – Gokyo (4750 m).


Wydane:
0 NPR ;-)



16.10.2006
Gokyo - Gokyo Ri - Namche Bazar


O 4.00 wychodzimy na Gokyo Ri (5483 m). Tym razem w trójkę. Jacek stwierdził, że wszystkie te góry są takie same i mu się nie chce ;-) a poza tym jest trochę chory. Jest ciemno, wchodzimy z czołówkami, parę razy gubimy szlak, ale idziemy w dobrym kierunku. Jest strasznie zimno. Mam założone rękawiczki i grube skarpety, a mimo to ręce i stopy są tak zmrożone, że nie mam w nich czucia. Wokoło wszystko oszronione. Ledwo wchodzę, zupełnie nie mam siły, wczoraj znów nie zjadłem obiadu. Lucjan i Wiktor wchodzą na szczyt po 2h, mi to zajmuje 20 min dłużej. Zrobiłem już to tylko siłą mojego pięknego umysłu, bo w moich mięśniach nie było już pary. Czekamy tam na wschód słońca, robimy foty i uciekamy z powrotem do lodgy po Jacka. Widok ładny, ale bez brawury. Z Kala Pattar o wiele ładniejszy. Gdy my schodzimy, większość ludzi dopiero wdrapuje się na szczyt.

O 8.30 schodzimy do Namche Bazar na spotkanie z resztą grupy. Po ponad 8 godzinach docieramy na miejsce. Nikt jednak na nas nie czekał. Gospodyni powiedziała nam, że właśnie dziś rano wyruszyli w stronę Lukli. Zostawili dla nas koszulkę z podpisami, do której my mieliśmy się dopisać i zostawić w jednej z knajp, żeby rozwiesili gdzieś na ścianie.

Gdy myśmy walczyli w górach o życie, oni w tym czasie bawili się w Namche Bazar. Spotkali też Jurę Jermaszka, wybitnego himalaistę rosyjskiego.


Wydane:
70 NPR – tosty
70 NPR – jajka
85 NPR – momo
20 NPR – sok cytrynowy
100 NPR – prysznic
50 NPR – pokój



17. 10.2006
Namche Bazar - Lukla


Wstajemy o 7.00. Rano robimy jeszcze ostatnie zakupy, tzn. głównie Wiktor kupuje noże na pamiątkę. O 8.30 wyruszamy w stronę Lukli.

Pamiętając ostrzeżenie o maoistach, obchodzimy Phakding drugą stroną rzeki. Zajmuje nam to jakieś 45 min dłużej, ale nie musimy się użerać z „czerwonymi”. W wioskach przez które przechodzimy, Wiktor nas upomina, żebyśmy się zachowywali ciszej ;-) Wszędzie widzi konfidentów hehe ;-) Po przejściu mostu, który miał boczne liny zamontowane bardzo nisko (śmiesznie wyglądaliśmy przechodząc przez niego), wchodzimy z powrotem na główny szlak.

Po kilkunastu minutach kolejna przygoda. Schodzimy tak szybko, że nie zauważyliśmy stada jaków i mijamy je po zewnętrznej (powinniśmy zawsze je mijać od strony zbocza). Jakiś głupi poganiacz zaczął w nie rzucać kamieniami, żeby szybciej szły. Jaki się zerwały no i Jacek spadł ze szlaku jakieś 10 m w dół. Po jego przeraźliwym krzyku już myślałem, że po nim, że już tylko dobicie wchodzi w grę ;-). Ja popilnowałem gratów a w tym czasie Lucjan i Wiktor zeszli na dół do Jacka, który wył jak ranny łoś ;-) Jakoś udało się go wciągnąć na górę. Chcieliśmy wynająć Szerpę, żeby pomógł nam nieść plecak Jacka, ale jak ci zwąchali interes to zaczęli dyktować ceny z sufitu. Jacek był cały obolały, najbardziej ucierpiał jego pośladek. Miał tak stłuczony kawał dupy, że absolutnie nie było rady żeby sam doszedł do Lukli. Jakiś przewodnik poradził nam, żebyśmy w najbliższej wiosce wynajęli Jackowi konia. Ruszamy, Jacek jak maharadża na koniu, potem ja z Luckiem jego wierni poddani, a na końcu tragarz Wiktor, który niósł plecak Jacka ;-) Po kilkunastu minutach, znowu pech! Siodło się obluzowało i Jacek spada z konia na wielki głaz! Żyje… koń też, także jedziemy dalej. To był bezapelacyjnie dzień Jacka!! Przeżył jeszcze grozę, jak jadąc na koniu, na środku mostu, naprzeciwko zaczęły wychodzić jaki ;-) Na szczęście poganiacz je zawrócił, bo już po tym trzecim upadku humor mógłby Jacka opuścić…

O 18.00 jesteśmy w Lukli (2837 m). Rezerwujemy bilety na jutrzejszy samolot i idziemy do restauracji się wyżyć – zjedliśmy stek z jaka.


Wydane:
75 NPR – flaga Nepalu
45 NPR – herbata
120 NPR – zakupy (ciastka, cukierki)
250 NPR – stek z jaka



18.10.2006
Lukla - Katmandu


Rano była brzydka pogoda w Katmandu, zatem wszystkie loty się opóźniły. Lotnisko bardzo fajne. Pas startowy jest na wysokości 2837 metrów, a za nim… przepaść ;-) W budynku lotniska wchodzimy na wagi na bagaż. Każdy z nas schudł w granicach 7-11 kg ;-) Wylatujemy o 12.30.

W Katmandu jest teraz szczyt sezonu, zatem ludzi jest jeszcze więcej niż było, choć to się wydaje niemożliwe. Podobno teraz przez parę dni jest jakieś święto i można wytargować lepsze ceny w sklepach (festival price ;-))

Rzucamy się jak dzicy na żarcie. Owoców nie wiedzieliśmy całe wieki, zatem obżeramy się jabłkami, bananami, mandarynkami, wieczorem poszły jeszcze grejpfruty i ananas. Znaleźliśmy też fajną knajpkę z kurczakiem w chilli. Obżarliśmy się „na masakrę” ;-)

Wieczorem spotykamy się z całą resztą grupy i wymieniamy opowieści.


Wydane:
1000 NPR – camel bag
75 NPR – nocleg
140 NPR – 2 ciacha + herbata
25 NPR – owoce
190 NPR – obiad (kurczak + frytki + surówka)
150 NPR – różne zakupy do żarcia



19.10.2006
Katmandu


Dziś sobie dłużej pospaliśmy. Jedziemy do Pashupatinath, które dla hindusów jest najbardziej czczonym miejscem w Nepalu. Leży ono nad rzeką Bagmati, która jest dopływem Gangesu, zatem uważana jest za rzekę świętą i dlatego miejsce to odgrywa podobną rolę jak Varanasi w Indiach. Nad rzeką, która wygląda jak ściek, wybudowane są stanowiska do kremacji zwłok. Jesteśmy świadkami jak palą kilka osób. Obok kilku Nepalczyków kąpie się w tej wodzie. Po całym kompleksie spacerują sobie małpy, wygląda to trochę jak w „Księdze dżungli”. Z Wiktorem wchodzimy do czegoś w rodzaju domu starców, dla ludzi którzy przyjechali specjalnie po to, aby tu umrzeć. To był zły pomysł, mocne przeżycie. Gdy wychodzimy, Roman robi jednemu dziwnemu kolesiowi zdjęcie, za co ten żąda zapłaty. Roman daje mu parę groszy, ale za mało i koleś ciągle za nami łazi. Gdy wchodzimy do taksówek, ten typ zaczyna kłaść się na masce samochodu! Nie było wyjścia, trzeba było mu dać więcej, żeby nas zostawił w spokoju. Później jedziemy do Bodhnath – największej stupy buddyjskiej w Nepalu. Wszystkie one są jednak podobne, różnią się tylko rozmiarami. Za wejście trzeba zapłacić, choć ja się prześlizgnąłem.

Jacek coraz lepiej chodzi, oczywiście jak na inwalidę ;-)

W całym Katmandu słychać tą samą piosenkę - mantrę „Om mani padme hum” w wersji popowo-komercyjnej. Oszaleć można!! A Ewka i Roman kupili płytę z tym kawałkiem – szaleństwo!


Wydane:
66 NPR – kanapka z kurczakiem + fanta + herbata
90 NPR – zrzuta na taxi
70 NPR – 2 marsy
110 NPR – kiełbasa + frytki + cola
1100 NPR – sweter
2000 NPR – plecak
40 NPR – papier + woda



20.10.2006
Katmandu


Dziś się rozdzielamy. Ja ze Zbyszkiem jedziemy do Patanu pozwiedzać Durbar Square. Według przewodnika wejście na plac jest płatne, a my znów zwiedzamy za darmo, czyżby kolejne święto? Później jedziemy do Budhanilkantha, oddalonego od centrum Katmandu o 10 km. Po drodze zasypiam w taksówce ;-) W tej miejscowości oglądamy posąg śpiącego Wisznu na łożu z wężów, położonego na środku basenu wypełnionego wodą. Podobno jest to największy tego typu posąg na świecie. Mnie na kolana nie rzucił, choć Zbyszek był zadowolony. W tym czasie reszta zwiedza Swayambunath – zespół świątyń i stup położony na szczycie wzgórza i załatwia rafting.

Wieczorem spotykamy się na kolacji na Thamelu. Pierwszy raz obserwujemy deszcz w Katmandu i od razu nie byle jaki. Jak lunęło to jak w czasie monsunu! Przez godzinę spadło tyle deszczu, że na ulicy było z pół metra wody! Na szczęście, zaraz po kolacji wszystko spłynęło razem z brudem.


Wydane:
45 NPR – kanapki z kurczakiem
35 NPR – momo
20 NPR – cola
60 NPR – taxi do Patanu
40 NPR – ciacho
30 NPR – herbata
10 NPR – grejpfrut
150 NPR – taxi do Budhanilkantha
150 NPR – breloki
75 NPR – taxi do centrum
15 NPR – jabłko
60 NPR – 2 czekolady Cadbury
15 NPR – cola
105 NPR – pizza
55 NPR – sałatka
20 NPR – cola
20 NPR – herbata
50$ - rafting (2 dni)



21.10.2006
Rafting


Ewa znów chora i zostaje w hotelu, zatem na rafting jedziemy w siódemkę. Z Katmandu zabiera nas autobus, którym jedziemy w góry nad rzekę. Poszedłem się na chwilę odlać i o mało nie odjechali beze mnie (dzięki Zbychu, że o mnie pamiętałeś ;-)).

Po czterech godzinach jesteśmy nad rzeką. Przechodzimy krótkie szkolenie i do pontonu. Ponton jest na 8 osób czyli akurat dla całej naszej grupy, szkoda że Ewa nie dała rady.

Płynie jeszcze jedna załoga jakiś Amerykanów i Brytoli. Choć rzeka wydaje się zbyt spokojna, to jak na pierwszy raz jest wystarczająca. Co chwila ochlapuje nas lodowata woda. Akurat dzisiaj musiała się popsuć pogoda i nie ma słońca! Około 13.00 robimy przerwę na obiad – jest i kurczak! Wszyscy jesteśmy zziębnięci ale bawimy się doskonale. Po obiedzie ruszamy dalej. Jacek odczuwa na swoim dupsku wszystkie większe kamienie, na które wpływamy. Raz tak podbija ponton, że nasz instruktor wpada do przodu i uderza w kolano Iwony, które nabiera dziwnego kształtu i koloru.

Po raftingu zawieźli nas do domku w ogrodzie nad rzeką. Tam zjadamy wyśmienitą kolację. Dowiadujemy się, że wszyscy ci instruktorzy raftingu, gdy sezon w Nepalu się kończy, wyjeżdżają prowadzić spływy w USA. Później koleś opowiada nam o maoistach jako bohaterach, którzy walczą z niesprawiedliwością społeczną i chcą obalić króla. Dziwne usłyszeć coś takiego od kogoś, kto co roku wyjeżdża do Stanów.


Wydane:
70 NPR – ciacha
20 NPR – woda
850 NPR – 3 noclegi w Enocounter
100 NPR – Internet



22.10.2006
Rafting


Wstajemy o 7.00. Dostajemy rewelacyjne śniadanie. Przychodzi koleś i pyta czy chcemy popłynąć dłuższą trasą czy krótszą. Jeśli wybierzemy dłuższą, to zabiorą nas w to samo miejsce co wczoraj, ale postara się tak pokierować pontonem, żebyśmy mieli więcej przeżyć. Możemy też wybrać wariant krótki, ale bardziej niebezpieczny i bardzo trudny. Co za pytanie? Jasne, że wybieramy „masakrę”!!

Dowożą nas w miejsce, gdzie mamy rozpocząć rafting. Spoglądamy na rzekę… o cholera!! Zginiemy!! U Iwony pojawiają się wątpliwości, czy wsiadać do pontonu. Ostatecznie wsiadamy wszyscy.

Spoglądamy na siebie i co chwila wybuchamy śmiechem. Niepewność, strach, podniecenie… wszystko się miesza ze sobą. GO!! Płyniemy!! Od razu masakra, już jesteśmy cali mokrzy. Tym razem lodowata woda nam nie przeszkadza, gdyż adrenalina nie pozwala nam czuć czegokolwiek. Skupiamy się tylko żeby nie wypaść z pontonu. Lucjan chyba dostatecznie się nie skupił, bo za chwilę wpada do wody! Na szczęście nie walnął w żaden kamień, zdołał złapać się liny od pontonu i po chwili jest z nami. Tylko jakby trochę zbladł ;-) Nie minęła kolejna chwila, a Iwona popsuła sobie dłoń. Podczas próby złapania liny, coś jej przeskoczyło w dłoni i za moment pojawiła się opuchlizna. W dodatku przy próbie zamknięcia dłoni, jej palce się krzyżowały ;-)

Płynęliśmy niecałą godzinę, ale wrażeń było tyle, że jeszcze długo przeżywaliśmy ten spływ. Zawożą nas na obiad i wracamy do Katmandu.


Wydane:
200 NPR – kartki pocztowe
500 NPR – sakwa na wodę
800 NPR – koszula + spodnie
900 NPR – kurtka
25 NPR – 5 bananów
15 NPR – woda



23.10.2006
Katmandu


Dziś staramy się znaleźć autobus w okolice Królewskiego Parku Narodowego Chitwan. Niestety znów jakieś święt

Podsumowanie wyjazdu, ostateczne koszty, jak i porady praktyczne znajdują się w drugiej części relacji.

Dobrej jakości zdjęcia z wyjazdu, w formacie 1280x960, można obejrzeć na stronie http://community.webshots.com/user/radoslawek

Zdj cia

NEPAL / Himalaje / Ama Dablam / Ama DablamNEPAL / Himalaje / Katmandu / BodhnathNEPAL / Himalaje / Cho La / Cho LaNEPAL / Himalaje / Chitwan / Chwila odpoczynku w Parku Narodowym ChitwanNEPAL / Himalaje / Kala Pattar / Everest i NuptseNEPAL / Himalaje / Kala Pattar / Kala PattarNEPAL / Himalaje / Lobuche / Kibel z widokiemNEPAL / Himalaje / Namche Bazar / Namche BazarNEPAL / Himalaje / Nangkar Tshang / Nangkar TshangNEPAL / Himalaje / Gorak Shep / NuptseNEPAL / Himalaje / Pashupatinath / PashupatinathNEPAL / Himalaje / Nepal / RaftingNEPAL / Himalaje / Nepal / RaftingNEPAL / Himalaje / Chitwan / Rajd na słoniuNEPAL / Himalaje / Chitwan / Spływ canoeNEPAL / Himalaje / Tengboche / TengbocheNEPAL / Himalaje / Dzongla Kharka / W drodze do Dzongla KharkaNEPAL / Himalaje / Gokyo / W drodze do Namche BazarNEPAL / Himalaje / Nangkar Tshang / Wejście na Nangkar TshangNEPAL / Himalaje / Gokyo / Wschód na GokyoNEPAL / Himalaje / Cho La / Zejście z Cho LaNEPAL / Himalaje / Gokyo / Zejście z Gokyo

Dodane komentarze

12250 do czy
21.06.2005

12250 2007-01-16 06:29:07

Przepraszam, to "zrobiło się" przez przypadek !

GlobAdmin do czy
04.09.2001

GlobAdmin 2007-01-14 21:59:33

Proszę o nie dublowanie wpisów, może to oznaczać zablokowanie konta.
GlobAdmin

12250 do czy
21.06.2005

12250 2007-01-14 21:46:13

Coś mądrego też jednak potrafisz napisać. Tym razem gratuluję!
PS. Też zrobiłem taki trekking, choć przyznam, że aż takich problemów ze zdrowiem nie miałem.

12250 do czy
21.06.2005

12250 2007-01-14 21:10:31

Coś mądrego też jednak potrafisz napisać. Tym razem gratuluję!
PS. Też zrobiłem taki trekking, choć przyznam, że aż takich problemów ze zdrowiem nie miałem.

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl