Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Suwaki na stepie > MONGOLIA



nad rzeką Kerulen, wschodnia Mongolia, Spotkanie na stepie, MONGOLIA
W sierpniu 2009r wraz z trzema kolegami spędziłem tam dwa tygodnie; 9 dni poświęcając na spływ kajakami rzeką Kerulen, a kilka dni na pobyt w górach Chentej. Mongołowie to bardzo życzliwi ludzie o czym można było przekonać się już w samolocie. Nawiązaliśmy znajomości, co przyczyniło się do szybkiego załatwienia transportu nad rzekę Kerulen opodal miejscowości Ondorchaan. Wynajętym busem ruszyliśmy najpierw na zakupy do supermarketu, gdzie można było natknąć się na polskie produkty. Dalej drogą asfaltową, później gruntową przez wschodnią część kraju. Mongołowie w zasadzie nie używają map drogowych, gdy nie znają drogi to podjeżdżają do kogoś i pytają. A na stepie droga ma niemal nieograniczoną szerokość, ślady po wcześniejszych pojazdach przeplatają się, łączą, aby za chwilę mieć alternatywę 5 ścieżek biegnących w pewnej odległości od siebie. Po takich drogach nasz bus pędził z prędkością nawet 80 km/h. Wieczorem dotarliśmy na miejsce.
nad rzeką Kerulen, dziewicza wschodnia Mongolia, Co za przestrzeń, MONGOLIA
Rzeka wiła się pomiędzy niewielkimi wzniesieniami i miała 50 m szerokości. Co ciekawe, o tej porze roku oczekiwaliśmy pożółkłego stepu, a ten był całkiem zielony. Roślinność różnorodna, ale stosunkowo rzadka. Zioła wymieszane z zapachem zwierząt hodowlanych dopełniały efekt wzrokowy - piękne miejsce. Zaczęliśmy rozbijać namioty, a już pojawił się pierwszy jeździec. Przejechał przez nasz miniobóz, jakby zupełnie nie zwracając na nas uwagi, jak się później okazało to było typowe zachowanie.
Kerulen, Ajmak Chentejski, Doskonali jeźdzcy, MONGOLIA
Spływ był dla nas totalnym wypoczynkiem od normalnych zajęć w Polsce. Ponieważ mieliśmy prowiant na kilka dni, to głównym zmartwieniem było uzgodnienie godzin pobudki i miejsca na nocleg, bo dwóch kolegów zabrało wędki, więc odpowiednia miejscówka była ważna. Mongolia słynie z rzek bogatych w ryby, ale akurat w tej rzece nie było ich szczególnie dużo. Kerulen na tym odcinku płynął przez płaski step, a w ryby podobno obfitują rzeki o bardziej górskim charakterze. Nie znaczy to jednak, że nic się nie łapało, szczególnie, że koledzy nie mieli konkurencji ze strony autochtonów, którzy ryb w ogóle nie łapali.
Kerulen, Ajmak Chentejski, Jeździec, MONGOLIA
Dolina Kerulenu była dosyć silnie zamieszkała, gdyż dostęp do wody ma niebagatelne znaczenie dla pasterzy. Czasami mieliśmy wrażenie, że w tej mało turystycznej części kraju ludzie po raz pierwszy widzą podróżujących kajakami. Mongołowie niejednokrotnie odwiedzali nas w obozie. Zabraliśmy ze sobą drobne prezenty: długopisy, smycze do telefonu itp., ale ich największą ciekawość budziły 5 l plastikowe butelki na wodę. Niestety tych nie mogliśmy im podarować. Chcieliśmy zobaczyć jak wygląda wnętrze użytkowanej jurty (nie takiej przygotowanej dla turystów), nota bene nazwy jurta Mongołowie nie znają, bo w tym rejonie świata nazywa się to ger. W którymś z ostatnich dni spływu, pod wieczór, zbliżała się burza. W pośpiechu przybiliśmy do brzegu aby rozbić namioty i schronić się przed deszczem. Miejsce znajdowało się za górką, nie było widać żadnych ludzi, więc nadzieja na odwiedziny w jurcie szybko stopniała. Ale, to że my nikogo nie widzimy nie znaczy, że nas nie widzieli. Nie zdążyliśmy rozbić namiotów, a już mieliśmy dwóch gości. Próbowaliśmy z nimi rozmawiać wykorzystując słowa podane w przewodniku o Mongolii. Szło zupełnie dobrze, mieliśmy też okazję pojeździć konno, a na koniec dostaliśmy zaproszenie do ich domu.
Kerulen, Ajmak Chentejski, Mieszkańcy zaciekawieni płynącymi kajakmi, MONGOLIA
Jurta była zamieszkała przez 3 braci i ich mamę. Tego dowiedzieliśmy się „rozmawiając” na migi. Poczęstowano nas serem w różnych postaciach od miękkich krążków do tak twardych, że nie sposób było ich ugryźć. Widząc wcześniej jak wygląda proces suszenia tych serów zaaplikowaliśmy szczególnie duże porcje 40% „płynu odkażającego”. Najciekawsze było jednak przyrządzenie herbaty. Mama chłopaków zmieszawszy wysuszone krowie i końskie odchody rozpaliła w piecyku ogień. Podpaliła to pierwszą zapałką – beż żadnych problemów. Muszę tu dodać, że taki opał był w zasadzie bezwonny. Następnie, na piecyku pojawiło się naczynie do gotowania herbaty, które najbardziej przypominało niedużą miskę. Do wody powędrowała zielona (chyba) herbata, a później dodany został tłuszcz z mleka i sól. Herbata gotowała się z 10 minut i przybrała kolor słabego kakao. Smakowała tak sobie, na wszelki wypadek znowu odkaziliśmy się wódką. Woda na herbatę pochodziła z rzeki, a w niej urzędowało tysiące krów, kóz, owiec i grube setki koni i baktrianów.
Kerulen, Ajmak Chentejski, Wszyscy potrafią jeździć konno, MONGOLIA
Zwierzęta piły tę wodę, chłodziły się w niej i robiły jeszcze inne rzeczy, których nie będę już wymieniał. W każdym bądź razie żadne dolegliwości żołądkowe nas nie spotkały, może ze względu na długie gotowanie herbaty, a może dzięki solidnemu odkażaniu się.
Jednak pewnego razu owe dolegliwości nas nie ominęły. Mianowicie rano, jeszcze przed śniadaniem, do naszego obozu przyszedł starszy pan. W prezencie przyniósł mleko w słoiku, ale jak zobaczył napoczętą flaszkę to aż mu się oczy zaświeciły. Cóż było robić. Rozpiliśmy wódkę, a na zapitkę było to mleko – takiej mieszanki nikt z nas dobrze nie wspomina.
Kerulen, Ajmak Chentejski, nasze obozowisko, MONGOLIA
Poza spotkaniami z okoliczną ludnością urzekła nas przyroda. Rozległa, otwarta przestrzeń stepu, z wijąca się jak nitka rzeką. Porozrzucane jurty, niczym pieczarki na łące. Ogromne stada zwierząt hodowlanych oraz całe mrowie ptaków. Szczególnie dużo było ptaków drapieżnych: orły stepowe, orły przednie, sępy kasztanowate, myszołowy mongolskie, kanie czarne, sokoły rarogi; nawet kilka puchaczy się trafiło. Poza tym stadka żurawi stepowych, łabędzi krzykliwych itd., itd. Ptaki drapieżne żyją tu dzięki ogromnym ilościom gryzoni, m. in. suwaków mongolski (myszoskoczek). W niektórych miejscach step wyglądał jak szwajcarski ser – podziurawiony norami, tak, że podłoga namiotu przykrywała kilka z nich, inaczej nie dało się go rozstawić.
Kerulen, Ajmak Chentejski, Mongołowie są bardzo przyjaźnie nastawieni, MONGOLIA
Spływ skończyliśmy przed Czojbalsan - sporym miastem niedaleko chińskiej granicy. W końcu nocleg w hotelu, gdzie można było się umyć. Pokój niby de luxe, ale w standardach europejskich raczej nie da się tego opisać. Podróż powrotna odbyła się już rejsowym busem, a 700 km do stolicy zabrało cały dzień. Kupiliśmy bilety, a ja miałem za zadanie powiedzieć nasze nazwiska sprzedawcy. Jeden z kolegów ma długie nazwisko z głoską „sz”, trudne do wymówienia dla cudzoziemca. Jak wymieniłem, celowo na końcu, jego nazwisko to pan tylko skrzywił się i zapisał „ski”. Z nieznanych nam przyczyn bus nie ruszał. Ludzie patrzyli się na nas jakoś dziwnie, a my przecież grzecznie zajęliśmy nasze miejsca. Kierowca też był jakiś poirytowany; podał swój telefon koledze Czarkowi, ale dzwoniący bardzo słabo mówił po rosyjsku więc nijak nie można było się nim porozumieć. Później telefon otrzymałem ja – z takim samym skutkiem, a następnie Tomek, który na początku rozmowy zdołał zrozumieć „no gawari” – tylko o czym miał mówić, tego już się niedowidział. W końcu wśród nadchodzących pasażerów znalazł się ktoś kto znał rosyjski i sprawa się wyjaśniła. Chodziło o to, że zajęliśmy 3 miejsca we trzech (czyli tak jak powinno być), ale w tym busie na tych miejscach miało podróżować 4 osoby. Jakoś upchaliśmy się w czwórkę z tyłu, a samochód który był przystosowany do przewozu 12 osób zabrał ich 17, a myślę, że zmieściłoby się i więcej. Po paru godzinach jazdy po wertepach był postój w restauracji. Kierowca wpadł tam jako pierwszy i zapewne jako bonus za przywiezienie pasażerów dostał miskę z żebrami owcy. Mięsa to nie było tam dużo, ale i tak był bardzo zajęty obgryzaniem owych kości. Część pasażerów zjadła sowity posiłek. Ruszyliśmy dalej i nie trzeba było długo czekać, aż zjedzony posiłek wylądował na szybie w odruchu wymiotnym. Okna po obu stronach pojazdu wyglądały tak samo…, dobrze, że nie jedliśmy zbyt dużo i ominęły nas nudności.
, wschodnia Mongolia, Ovoo, MONGOLIA
W Ułan Bator hotel znacznie lepszy niż na prowincji, no i droższy. Ba, nawet śniadanie było w cenie – coś na podobieństwo polskich zacierek na mleku tylko że jeszcze z mielonym bardzo tłustym mięsem baranim. W ogóle kuchnia mongolska nie jest jakoś specjalnie zróżnicowana, niemal zawsze baranina, albo inne mięso. Znaną potrawą jest np. cujwan, czyli zasmażany makaron z mięsem (czasem są też warzywa), raz dostaliśmy go wraz z gratisowymi martwymi mącznikami – larwy chrząszczy żerują na mące, najwyraźniej zdążyły się przepoczwarzyć, ale nie zdążyły uciec przed patelnią.
Kerulen, Ajmak Chentejski, kozy, jedna elegantka w krawacie..., MONGOLIA
Kilka dni w górach niedaleko Ułan Bator pozwoliły na zaczerpnięcie rześkiego górskiego powietrza. Nasi wędkarze robili sobie nadzieję na obfite połowy, ale nic z tego nie wyszło. Ja ze Zbyszkiem nałapaliśmy im nawet sporych szarańczaków na przynętę, ale chęć na wędkowanie już minęła. Na głębokim oleju usmażyliśmy owe szarańczaki. Z solą były całkiem znośne, choć te większe nieco gorzkawe.
Kerulen, Ajmak Chentejski, Ciekawskie konie, MONGOLIA
Więcej zdjęć na stronie: http://golawskiartur.weebly.com/
Dodane komentarze
[konto usuniete] 2016-08-27 16:36:52
"Świetna relacja. Mongolia ciągle w moich planach, choć nie kajakiem a raczej konno mi się marzy... Opis przygotowywania herbaty zupełnie przypomina herbatę tybetańską, tyle, ze tamta z tłuszczem jaka... Hm, moje kubki smakowe padły! ;)"Przydatne adresy
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.