Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Meksyk 'od kuchni' > MEKSYK



Kolejny raz...rzeczywistość przerosła me marzenia...słuchając o dziwo muzyki country, która od dziecka kojarzyła mi sie z podróżami, leżąc w łóżku a la Afryka tzn. ze specjalna siateczkowa osłoną... jestem w miejscu spadających gwiazd, gdzie niewiele tu do robienia...tańczenie przy świetle księżyca na płazy o piasku tak białym, ze do złudzenia przypomina śnieg, ponoć to właściwość płaz morza karaibskiego, podglądanie różowych Flemingów, pływanie kajakiem po otwartym morzu wycieczki rowerowe(mój rower jest różowy z dużym koszykiem z przodu), wylegiwanie sie na hamaku, mieszkanie w bardzo rustykalnym domku ze strzechy *tutaj z palmy nazwie delfin, która wzięła sie stad, iż tutaj sobie przypływają, w towarzystwie rekinów...nieopodal jest tez rzeka..od której trzymam sie jednak z daleka, gdyż żyją w niej krokodyle, teraz to one, ustępując miejsca pająka, stanowią moja największą fobie...tak jak niewiele tutaj do robienia, tak i niewiele tutaj tez ludzi..zupełnie jakby miejsce zapomniane przez świat, żyjące swoim własnym leniwym rytmem, czas wolniutko sobie płynie, gdzie oddech i bicie serca są niemalże słyszalne...taka błękitna laguna...o nazwie Holbox na płw. Jukatan, w pd. Meksyku
Cancun, słynny kurort dla sławnych i bogatych...do których było mi dane dołączyć! Pokaz mody w hotelu La Blanc, gdzie zebrała sie cala śmietanka towarzyska, począwszy od przedstawicieli rządowych, poprzez aktorów, piosenkarzy np. Paulina Rubia - jak dla mnie to taki odpowiednik nasze Dody, całej chmary fotografów i dziennikarzy no i sławnych projektantów i modelek z Kurnikova na czele!!! Szmatki nieźle objechane, musze przyznać, cala oprawa zresztą tez!!Wynajmujemy samochód i ruszamy w dalszą pozdróż...
Przez wiele lat niezdobyty Tulum, gdzie statki hiszpańskie rozbijały sie o rafy koralowe, miasteczko bez elektryczności, ‘cabanas’, rustykalne chatki z palmowym daszkiem, wyposażone jedynie w drewniany stolik i łóżko, gdzie zamiast ręcznika i mydełka dostajesz świeczkę i pudełko zapałek. Miejsce, gdzie wschodzące tu słonce jest tak spektakularne ze warto jest wstać o tej 5rano by to zobaczyć.. nad skalistym wzgórzem promienie przebijają sie przez ruiny Majów z uroczym catillo...Tutaj tez napotykam Izę i Jose Torres na wakacjach!
Coba z jeziorami i długimi ścieżkami wiodącymi do trzech świątyń, ukrytych w gęstym lesie równikowym, świątynie niczym nieprzypominające te, które dotąd widziałam.
Woda mieniąca sie siedmioma kolorami, Isla de Mujeres, która swą nazwę zawdzięcza znalezionym tutaj przez przybyłych Hiszpanów figurkom kobiet. Tutaj czekała na mnie niesamowita niespodzianka - wycieczka statkiem i nurkowanie wśród raf koralowych!!! Tak niezwykle dno morskie widziałam dotąd tylko na filmach przyrodniczych! Cenote czyli zbiorniki wodne w jaskiniach, gdzie czując się jak mały odkrywca świata, w lodowatej wodzie pływam wśród zwisających z sufitu stalaktytów...p.s najbardziej romantyczne miejsce jakie w życiu widziałam...
Sławna i znana wszystkim Chichen Itza...na szczęście przybyliśmy tutaj wystarczająco wsześniej by uniknąć całego zgiełku tłumu nacierającego tutaj ze wszystkich zakątków świata. Ponoć razem z Stone Age i piramidami egipskimi tworzy swoisty trójkąt mocy...Jest tez pewna teoria..Wyjaśniająca, dlaczego krajobraz Jukatanu jest tak stonowany i plaski...mówi sie, ze to właśnie tutaj rozbił sie meteor, co spowodowało wyginiecie tez dinozaurów..Przyznam szczerze, ze jednak większe wrażenie zrobiły na mnie mniej nieznane piramidy w Ek balam położone wśród deszczy lasów, a stanowiące jedne z najważniejszych ośrodków religijnych Majów...
Dalej ruszam w samotna już podroż. Przez dwa stany Chapas i Oaxaca, wprawiając w niemałe zdumienie Meksykańczyków - kobieta podróżuje sama! Nie tyle miejsca, które odwiedziłam, co poznani na mojej drodze ludzie stanowili trzon mojej wyprawy, jak sie miało okazać...Mellisa, Meksykanka, napotkana w autobusie do Palenque, podczas 12 godzinnej jazdy! Wodospady Misol-ha i Agua Azul poznaje Ulu, którego dane mi będzie spotkać jeszcze w Oaxaca i w końcu wymienić sie mailami! Cudownie klimatyczny San Cristobal gdzie zamieszkuje ze świetną meksykańską rodzinką, wspólne gotowanie, tez w miedzynarodowym towarzystwie np. 3 surferów ze złotego wybrzeża Australii i długie rozmowy 'o życiu' ! Robie duże zakupy na niesamowitym targu słynącym z ręcznych wyrobów tzw. artesanias! Poznaje niesamowita historie życiową Tiny i Angel, matki i 7letniej córeczki, które przybyły pierwszy raz od czasu narodzin malej by w kocu poznała swego ojca..Ostatni dzien. mokry i zimny, leje jak scebra, zatem inwestuje w taxi i jadę zobaczyć niesamowite drzwi kościoła San Juan Chamula, oddalonego 8km, trochę mi śpieszno, gdyż mam juz kupiony bilet autobusowy do Canion del Sumidero! Odbywając jedna z tych otwartych rozmów, jaki sie ma z kelnerami, fryzjerami czy właśnie taksówkarzami itp. docieram na miejsce, mój nowy przyjaciel mi towarzyszy, robi parę fotek na tle niebieskich bram Kocioła i wracamy da miasta. Proso na stacje, pozostawiając mojego nowego przyjaciela z nieodpartym wrażeniem, ‘jacy dziwni ci obcokrajowcy’! Tyle zachodu by zobaczyć jakieś tam drzwi..otóż tak, warto było! Hipisowska ostoja, plaża Zipolite, do której docieram kamionetką, coś w rodzaju minibusiku z tym, że podróżuje się na 'pace' czując wiatr we włosach i zaliczając wszelkie możliwe pobliskie wiochy. Po drodze poznaje parkę Irlandczyków, którzy zaczynają swa podróż dookoła świata, trzymam za nich mocno kciuki, mają rok i pół, no i Australijkę z Goldcoust, miejsca, które od dawna stanowi kamień węgielny moich podróż! Zamieszkuję w ‘cabanie’ bez ścian i drzwi, mam tylko łóżko znowu w stylu a la africa i szum fal, które są tutaj bardzo silne i niebezpieczne, także zadowalam sie długimi spacerami brzegiem morza, zabawy z małą Angel i przegadanymi wieczorami z moimi nowymi znajomymi! Po czym każdy idzie w swoja stronę..tak wzbogacona ruszam ku stolicy o tej samej nazwie, co stan, Oaxaca! Oddaje ciężki plecak do przechowalni bagażu i razem z napotkanym Meksykańczykiem w słomkowym kapeluszu, zwiedzam zabytkowe centrum, z prędkością światła z jednej uliczki w druga. Odbywam pozdróż doliną Puuc, a w niej m.in. jedno z najstarszych drzew świata Tule ok.2000lat i niesamowity kościół z czerwonymi kopułami i równie czerwoną fasadą, znakomicie kontrastującymi z czarnymi wierzchołkami gór w tle! Gubiłam sie i odnajdywałam w miejscach, których nie miałam w planie zwiedzania np. Puerto Escodnido. Jeden z celów mojej wizyty w Meksyku, centrum rehabilitacji prowadzone przez Brazylijkę Flavie, która dwoi sie i troi by utrzymać przy życiu tą pozarządową placówkę. U wejścia, na drewnianej furtce, namalowana odręcznie żółta palma, dającą optymizm i prawie niezauważalny napis 'Pina Palmera, terapia'. Przewijam sie przez długie wąskie palmowe kładeczki, po drodze mijając panaderie z ogromnym piecem (miejsce, gdzie dzieciaki uczą sie wyrabiać chleb, o 6 rano warsztaty...), tuż obok widzę suszone na słońcu arkusze papieru, przeróżnej wielkości i wariacjach kolorów, a na malutkim stoliku gotowe juz kartki świąteczne i obok, naczynia do recyklingu papieru - papeleria, nagle dobiega mnie pewny siebie glos Alberto, rwącego na kawałki papier, umocowanego na specjalnie dla niego skonstruowanym łóżku, bym pokolorowała liść odbity własne na papierze, który ma być okładką jego malej książeczki, zatem pełna zdumienia siadam na ławeczce i koloruje farbkami liść wdając sie w rozmowę z reszta uczestników warsztatu, a także ich opiekunami, gromki śmiech i żarty, kto, z kim sie ożeni obok, przymocowana pasami, na wózku inwalidzkim, Mischel, sprawiająca wrażenie bardzo zadowolonej, wciąż jednak pozostającą w swoim tajemniczym własnym świecie; z przeciwległego końca ośrodka dobiega mnie dziwny hałas, wiedziona ciekawością znajduje się w carpenteria'i gdzie w pełnym skupieniu zastaje pracujących tam Fernando i Miguel pod czujnym okiem Pabla, koordynatora wolontariuszy, który sam tez jest na wózku inwalidzkim, gwar kuchenny krzątających sie gosposi i zaproszenie na śniadanie, które akurat jest w trakcie, poznaje niektórych lekarzy i rozmawiam z wolontariuszami, trochę formalności w biurze i razem z Sofi, fizjoterapeutka ze Szwecji, która wraz z córeczką i mężem zamieszkuje w kupionej ogromnej przyczepie na tyłach ośrodka, robimy rundkę po placówce. Jest wtorek, a zatem dzen organizacji, spotkan, ustalen, zebran. Tym sposobem poznaje psychoterapeutów, resztę fizjoterapeutów i lekarzy pierwszego kontaktu, zwiedzam dość skromnie wyposażone salki do masażu i rehabilitacji, niektóre sprzęty nie działają..Po 'juncie' razem z bardzo sympatyczna wolontariuszka z Niemiec idziemy 'na pokoje' zamieszkujących tutaj dzieciaków. Poznaje niezwykle towarzyskiego Paco-tiburona (rekin) uwielbiającego co sobotnie zajęcia hydroterapii, który porozumienia sie za pomocą oczu. Każdy z przebywających tam dzieci ma swój segregator ze swoimi zdjęciami, z opisami, co lubi, a czego wręcz nie znosi. Spontanicznie zaczynam na glos czytać strona po stronie zapiski w jego segregatorze, wspólnie oglądamy zdjęcia, oboje mamy niesamowita frajdę, zwłaszcza ze Paco tak żywo reaguje na każde moje słowo, uśmiech; sąsiadką Paco jest Milagros, która od niedawna przebywa w ośrodku, pomimo ze nie widzi, nie słyszy i nie mówi...jest niesamowicie wrażliwa na dotyk, niczym dobrze nastrojony instrument...spędzamy trochę czasu razem...Ośrodek w Pina Palmera ma jedna zasadę, jeśli chcesz pomoc, lepiej zostań w domu, jeśli chcesz współtworzyć razem z nami, serdecznie zapraszamy! Wychodząc z ośrodka napotykam maleńki sklepik z artesaniami, ręcznymi wyrobami uczestników! A wszystko to w wielkim ogrodze z palmami, w sąsiedztwie Zipolite, słynącego z plaż dla nudystów, będących ostoja dla hipisów i intensywnych fal które są rajem dla surferów; w miejscu, zachowującym wciąż swój tradycjonalny charakter - reginie Oaxaca.
Życie w stolicy to olbrzymie monstrum, wiecznie zatłoczone, zabiegane, prestiżowe; dobrzy o czystym sercu rodzinni Meksykańczycy; urodziny świętuje sie przed pałacem Bellas Artes; wesela w rytmie cumbi i danzon, żel we włosach, 'estetica' robiąca paznokcie na każdym roku ulicy, sznaucer, wiele ścieżek zdrowia i miejsc ze świeżymi sokami, często chodzi sie w dresie; by gdzieś dotrzeć, jedziesz, co naj mniej 3 liniami metra i pesero (minibusik), są tez trolejbusy i autobusy dalekobieżne! Je się tortille, czyli placuszki z mąki kukurydzianej, słodki chleb a rozgrzewa tequilą, w radiu Mariachi. Postmodernistyczne Ciudad de Mexico, bogate w przeliczane muzea i galerie, to doskonała baza wypadowa – aztecka Piramida Słońca i Księżyca, pobliskie Puebla, zatłoczone przemysłowe Veracruz, niesamowicie czczona i poważana Virgen de Guadalupe, enklawa weekendy bogatych biznesmenów, wulkan z jeziorem na szczycie, czyli Nevado de Toluca, Tasco - klimatyczne miasteczko, słynące z wysokiej jakości srebra! Trudne do zdobycia Wulkany Popo i Iztla - ośnieżone, o kobiecym kształcie..Dla każdego coś dobrego.
Cancun, słynny kurort dla sławnych i bogatych...do których było mi dane dołączyć! Pokaz mody w hotelu La Blanc, gdzie zebrała sie cala śmietanka towarzyska, począwszy od przedstawicieli rządowych, poprzez aktorów, piosenkarzy np. Paulina Rubia - jak dla mnie to taki odpowiednik nasze Dody, całej chmary fotografów i dziennikarzy no i sławnych projektantów i modelek z Kurnikova na czele!!! Szmatki nieźle objechane, musze przyznać, cala oprawa zresztą tez!!Wynajmujemy samochód i ruszamy w dalszą pozdróż...
Przez wiele lat niezdobyty Tulum, gdzie statki hiszpańskie rozbijały sie o rafy koralowe, miasteczko bez elektryczności, ‘cabanas’, rustykalne chatki z palmowym daszkiem, wyposażone jedynie w drewniany stolik i łóżko, gdzie zamiast ręcznika i mydełka dostajesz świeczkę i pudełko zapałek. Miejsce, gdzie wschodzące tu słonce jest tak spektakularne ze warto jest wstać o tej 5rano by to zobaczyć.. nad skalistym wzgórzem promienie przebijają sie przez ruiny Majów z uroczym catillo...Tutaj tez napotykam Izę i Jose Torres na wakacjach!
Coba z jeziorami i długimi ścieżkami wiodącymi do trzech świątyń, ukrytych w gęstym lesie równikowym, świątynie niczym nieprzypominające te, które dotąd widziałam.
Woda mieniąca sie siedmioma kolorami, Isla de Mujeres, która swą nazwę zawdzięcza znalezionym tutaj przez przybyłych Hiszpanów figurkom kobiet. Tutaj czekała na mnie niesamowita niespodzianka - wycieczka statkiem i nurkowanie wśród raf koralowych!!! Tak niezwykle dno morskie widziałam dotąd tylko na filmach przyrodniczych! Cenote czyli zbiorniki wodne w jaskiniach, gdzie czując się jak mały odkrywca świata, w lodowatej wodzie pływam wśród zwisających z sufitu stalaktytów...p.s najbardziej romantyczne miejsce jakie w życiu widziałam...
Sławna i znana wszystkim Chichen Itza...na szczęście przybyliśmy tutaj wystarczająco wsześniej by uniknąć całego zgiełku tłumu nacierającego tutaj ze wszystkich zakątków świata. Ponoć razem z Stone Age i piramidami egipskimi tworzy swoisty trójkąt mocy...Jest tez pewna teoria..Wyjaśniająca, dlaczego krajobraz Jukatanu jest tak stonowany i plaski...mówi sie, ze to właśnie tutaj rozbił sie meteor, co spowodowało wyginiecie tez dinozaurów..Przyznam szczerze, ze jednak większe wrażenie zrobiły na mnie mniej nieznane piramidy w Ek balam położone wśród deszczy lasów, a stanowiące jedne z najważniejszych ośrodków religijnych Majów...
Dalej ruszam w samotna już podroż. Przez dwa stany Chapas i Oaxaca, wprawiając w niemałe zdumienie Meksykańczyków - kobieta podróżuje sama! Nie tyle miejsca, które odwiedziłam, co poznani na mojej drodze ludzie stanowili trzon mojej wyprawy, jak sie miało okazać...Mellisa, Meksykanka, napotkana w autobusie do Palenque, podczas 12 godzinnej jazdy! Wodospady Misol-ha i Agua Azul poznaje Ulu, którego dane mi będzie spotkać jeszcze w Oaxaca i w końcu wymienić sie mailami! Cudownie klimatyczny San Cristobal gdzie zamieszkuje ze świetną meksykańską rodzinką, wspólne gotowanie, tez w miedzynarodowym towarzystwie np. 3 surferów ze złotego wybrzeża Australii i długie rozmowy 'o życiu' ! Robie duże zakupy na niesamowitym targu słynącym z ręcznych wyrobów tzw. artesanias! Poznaje niesamowita historie życiową Tiny i Angel, matki i 7letniej córeczki, które przybyły pierwszy raz od czasu narodzin malej by w kocu poznała swego ojca..Ostatni dzien. mokry i zimny, leje jak scebra, zatem inwestuje w taxi i jadę zobaczyć niesamowite drzwi kościoła San Juan Chamula, oddalonego 8km, trochę mi śpieszno, gdyż mam juz kupiony bilet autobusowy do Canion del Sumidero! Odbywając jedna z tych otwartych rozmów, jaki sie ma z kelnerami, fryzjerami czy właśnie taksówkarzami itp. docieram na miejsce, mój nowy przyjaciel mi towarzyszy, robi parę fotek na tle niebieskich bram Kocioła i wracamy da miasta. Proso na stacje, pozostawiając mojego nowego przyjaciela z nieodpartym wrażeniem, ‘jacy dziwni ci obcokrajowcy’! Tyle zachodu by zobaczyć jakieś tam drzwi..otóż tak, warto było! Hipisowska ostoja, plaża Zipolite, do której docieram kamionetką, coś w rodzaju minibusiku z tym, że podróżuje się na 'pace' czując wiatr we włosach i zaliczając wszelkie możliwe pobliskie wiochy. Po drodze poznaje parkę Irlandczyków, którzy zaczynają swa podróż dookoła świata, trzymam za nich mocno kciuki, mają rok i pół, no i Australijkę z Goldcoust, miejsca, które od dawna stanowi kamień węgielny moich podróż! Zamieszkuję w ‘cabanie’ bez ścian i drzwi, mam tylko łóżko znowu w stylu a la africa i szum fal, które są tutaj bardzo silne i niebezpieczne, także zadowalam sie długimi spacerami brzegiem morza, zabawy z małą Angel i przegadanymi wieczorami z moimi nowymi znajomymi! Po czym każdy idzie w swoja stronę..tak wzbogacona ruszam ku stolicy o tej samej nazwie, co stan, Oaxaca! Oddaje ciężki plecak do przechowalni bagażu i razem z napotkanym Meksykańczykiem w słomkowym kapeluszu, zwiedzam zabytkowe centrum, z prędkością światła z jednej uliczki w druga. Odbywam pozdróż doliną Puuc, a w niej m.in. jedno z najstarszych drzew świata Tule ok.2000lat i niesamowity kościół z czerwonymi kopułami i równie czerwoną fasadą, znakomicie kontrastującymi z czarnymi wierzchołkami gór w tle! Gubiłam sie i odnajdywałam w miejscach, których nie miałam w planie zwiedzania np. Puerto Escodnido. Jeden z celów mojej wizyty w Meksyku, centrum rehabilitacji prowadzone przez Brazylijkę Flavie, która dwoi sie i troi by utrzymać przy życiu tą pozarządową placówkę. U wejścia, na drewnianej furtce, namalowana odręcznie żółta palma, dającą optymizm i prawie niezauważalny napis 'Pina Palmera, terapia'. Przewijam sie przez długie wąskie palmowe kładeczki, po drodze mijając panaderie z ogromnym piecem (miejsce, gdzie dzieciaki uczą sie wyrabiać chleb, o 6 rano warsztaty...), tuż obok widzę suszone na słońcu arkusze papieru, przeróżnej wielkości i wariacjach kolorów, a na malutkim stoliku gotowe juz kartki świąteczne i obok, naczynia do recyklingu papieru - papeleria, nagle dobiega mnie pewny siebie glos Alberto, rwącego na kawałki papier, umocowanego na specjalnie dla niego skonstruowanym łóżku, bym pokolorowała liść odbity własne na papierze, który ma być okładką jego malej książeczki, zatem pełna zdumienia siadam na ławeczce i koloruje farbkami liść wdając sie w rozmowę z reszta uczestników warsztatu, a także ich opiekunami, gromki śmiech i żarty, kto, z kim sie ożeni obok, przymocowana pasami, na wózku inwalidzkim, Mischel, sprawiająca wrażenie bardzo zadowolonej, wciąż jednak pozostającą w swoim tajemniczym własnym świecie; z przeciwległego końca ośrodka dobiega mnie dziwny hałas, wiedziona ciekawością znajduje się w carpenteria'i gdzie w pełnym skupieniu zastaje pracujących tam Fernando i Miguel pod czujnym okiem Pabla, koordynatora wolontariuszy, który sam tez jest na wózku inwalidzkim, gwar kuchenny krzątających sie gosposi i zaproszenie na śniadanie, które akurat jest w trakcie, poznaje niektórych lekarzy i rozmawiam z wolontariuszami, trochę formalności w biurze i razem z Sofi, fizjoterapeutka ze Szwecji, która wraz z córeczką i mężem zamieszkuje w kupionej ogromnej przyczepie na tyłach ośrodka, robimy rundkę po placówce. Jest wtorek, a zatem dzen organizacji, spotkan, ustalen, zebran. Tym sposobem poznaje psychoterapeutów, resztę fizjoterapeutów i lekarzy pierwszego kontaktu, zwiedzam dość skromnie wyposażone salki do masażu i rehabilitacji, niektóre sprzęty nie działają..Po 'juncie' razem z bardzo sympatyczna wolontariuszka z Niemiec idziemy 'na pokoje' zamieszkujących tutaj dzieciaków. Poznaje niezwykle towarzyskiego Paco-tiburona (rekin) uwielbiającego co sobotnie zajęcia hydroterapii, który porozumienia sie za pomocą oczu. Każdy z przebywających tam dzieci ma swój segregator ze swoimi zdjęciami, z opisami, co lubi, a czego wręcz nie znosi. Spontanicznie zaczynam na glos czytać strona po stronie zapiski w jego segregatorze, wspólnie oglądamy zdjęcia, oboje mamy niesamowita frajdę, zwłaszcza ze Paco tak żywo reaguje na każde moje słowo, uśmiech; sąsiadką Paco jest Milagros, która od niedawna przebywa w ośrodku, pomimo ze nie widzi, nie słyszy i nie mówi...jest niesamowicie wrażliwa na dotyk, niczym dobrze nastrojony instrument...spędzamy trochę czasu razem...Ośrodek w Pina Palmera ma jedna zasadę, jeśli chcesz pomoc, lepiej zostań w domu, jeśli chcesz współtworzyć razem z nami, serdecznie zapraszamy! Wychodząc z ośrodka napotykam maleńki sklepik z artesaniami, ręcznymi wyrobami uczestników! A wszystko to w wielkim ogrodze z palmami, w sąsiedztwie Zipolite, słynącego z plaż dla nudystów, będących ostoja dla hipisów i intensywnych fal które są rajem dla surferów; w miejscu, zachowującym wciąż swój tradycjonalny charakter - reginie Oaxaca.
Życie w stolicy to olbrzymie monstrum, wiecznie zatłoczone, zabiegane, prestiżowe; dobrzy o czystym sercu rodzinni Meksykańczycy; urodziny świętuje sie przed pałacem Bellas Artes; wesela w rytmie cumbi i danzon, żel we włosach, 'estetica' robiąca paznokcie na każdym roku ulicy, sznaucer, wiele ścieżek zdrowia i miejsc ze świeżymi sokami, często chodzi sie w dresie; by gdzieś dotrzeć, jedziesz, co naj mniej 3 liniami metra i pesero (minibusik), są tez trolejbusy i autobusy dalekobieżne! Je się tortille, czyli placuszki z mąki kukurydzianej, słodki chleb a rozgrzewa tequilą, w radiu Mariachi. Postmodernistyczne Ciudad de Mexico, bogate w przeliczane muzea i galerie, to doskonała baza wypadowa – aztecka Piramida Słońca i Księżyca, pobliskie Puebla, zatłoczone przemysłowe Veracruz, niesamowicie czczona i poważana Virgen de Guadalupe, enklawa weekendy bogatych biznesmenów, wulkan z jeziorem na szczycie, czyli Nevado de Toluca, Tasco - klimatyczne miasteczko, słynące z wysokiej jakości srebra! Trudne do zdobycia Wulkany Popo i Iztla - ośnieżone, o kobiecym kształcie..Dla każdego coś dobrego.
Dla każdego coś dobrego.
Dodane komentarze
elżbieta712 2010-05-04 07:38:32
Jestem Tobą zafascynowana.Kocham podróże w paru cudownych miejscach już byłam ale nigdy nie miałam odwagi wybrać się sama.Czytam Twój artykuł bo właśnie wybieram się do Meksyku.Pozdrawiam-ElzbietaPrzydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.