Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Impresje USA, Zion > USA
bravo11 relacje z podróży
Zion National Park, 13/10/2008
Vegas postanowiliśmy pożegnać rzucając okiem na tą jaskinię hazardu oświetloną porannym słońcem. Wygląda inaczej, neony, reklamy, oświetlenie budują niesamowitą atmosferę w nocy. W dzień część budowli wygląda wręcz groteskowo. Każda jest z innej bajki. To tak jakby w filmie „Czterej pancerni i pies” pojawił się nagle czerwony kapturek, a zamiast Szarika skakałby np. delfin. Tutaj można znaleźć nawet sfinksa, a hotel jest w kształcie piramidy (Luxor), dziwaczny zamek z czerwonymi i niebieskimi kopułami na wieżach szczycący się nazwą Excalibur, wygląda dokładnie jak z rysunkowych filmów Disneya… Jedziemy po woli Marzena robi zdjęcia raz z jednej raz z drugiej strony, przeskakując to na przednie to na tylne siedzenie.
Pędzimy już do Parku Zion, wokół praktycznie pustynia. Do Zion mamy ok. 170 mil, czyli ponad 3 h. Szukamy miejsca, aby coś zjeść, nie jest to proste. Nareszcie jakaś stacja benzynowa, napis bar. Tankujemy idę do baru, wchodzę wygląda na pożal się Boże sklep… Pytam o bar starsza, miła pani mówi, że nie ma, bo się spalił… Szukam czegoś do jedzenia, w całym sklepie jest zaledwie parę rzeczy do kupienia, w tym 4 kanapki z indykiem, jakieś parówki…. płacę jak za zboże, ale przynajmniej zaspokajamy głód, najdroższe kanapki w życiu… smakują fantastycznie.
Jesteśmy w Utah. Zmiana czasu, godzina do przodu. Zjeżdżamy z autostrady. Droga cały czas dobra, mijamy małe woski, zaczyna być zielono. Wjazd do Parku Narodowego Zion. W budce ranger w typowym kapeluszu jak z filmów z misiem Yogi. Kupujemy annual pass (80 USD), czyli wejściówkę do wszystkich parków narodowych i tzw. national recreation area. Warto, opłata w parku jest zawsze za samochód, w tym akurat jednorazowo 25 USD, w innych trochę taniej. Zaoszczędzimy w ten sposób parę dolarów. Dostajemy mapkę i gazetkę, to taki standard w każdym parku. Sam kanion zamknięty jest dla ruchu samochodowego. Można się poruszać na pieszo bądź autobusami, które stają w określonych miejscach. Udało nam się zaparkować blisko wejścia. Góry wyglądają niesamowicie, jest wręcz czerwono, a czerwień na dole okraszona jest zielenią drzew, między którymi wije się Virgin River odbijającą błękit nieba. Nawet asfalt pasuje do krajobrazu, też ma czerwony odcień. Widok jak obrazków brakuje tylko jeleni. Wsiadamy do autobusu jedziemy do końca kanionu, aż do Temple of Sinawave. Kierowca opowiada ciekawostki dotyczące mijanych miejsc. Ze względu na porę (jest wczesne popołudnie) ograniczamy nasz początkowy plan, jesteśmy trochę zmęczeni po nocnym spacerze po Las Vegas. Wypieramy się na spacer ścieżką Riverside Walk. Imponujące ściany, wiszące, trawiaste ogrody, cieki wodne na pionowych ścianach. Obok nas szeleści Virgin River. Ścieżka utwardzona, kanion się zwęża, ściany wysokie na kilkadziesiąt, czasami kilkaset metrów, zatrzymujemy się, jedyna droga wiedzie strumieniem. Nie chcemy moczyć butów, z przeciwka idą zadowoleni ludzie, brodząc prawie po kolana w wodzie…na brzegu buszują wiewiórki. Robimy dziesiątki zdjęć, typowa sielanka… Wracamy, autobusem do Big Bend, stąd podziwiamy znakomity widok na dolinę. Idziemy do Weeping Rock, po drodze na kilkuset metrowych pionowych ścianach widać wspinających się ludzi, przyczepionych do linek. Znów kolejni się wspinają, są dopiero w połowie, ściana ma jakieś 600 m… Dochodzimy do Weeping Rock, niesamowite wrażenie! Ogromy pionowy nawis skalny porośnięty roślinnością, z którego ciągle sączy się woda. Taka plącząca skała zalana słońcem! Trzeba to zobaczyć. Idziemy do Emerland Pools. Marzena poszła przodem, ja zostałem robiąc zdjęcia, gonię ją. Nagle nie wierzę własnym oczom, coś dziwnego poruszyło się tuż po moimi nogami. Przyglądam się uważnie, to włochata tarantula!!!! Robię zdjęcia, złowieszczo podnosi włochate odnóża…! Rewelacja! Gonię Marzenę, jej się nie udało dostrzec tego stwora. Pierwszy staw, znowu płaczący nawis skalny, tym razem w cieniu. Nad nami niewielki wodospad wpadający do stawu. Tworzy go strumyk wypływający w górnego stawu, nad nami. Ja wchodzę na górę, Marzena zostaje na dole. Teraz jestem w miejscu, z którego strumyk spada na dół, pode mną 30 m i wspaniały widok ! Czerwień króluje, niektóre ściany z kolei są wręcz białe, odbijając fantastycznie promienie popołudniowego słońca. Wracamy, Marzena po drodze dostrzega i fotografuje stada saren i jeleni. Teraz mamy już kompletny obrazek, bo brakowało tylko jeleni…
Wskakujemy do samochodu, szkoda nie udało się pójść na dłuższe wycieczki. Teraz czeka nas jeszcze ok. 100 mil do Bryce. Tam już będziemy mieć zdecydowanie więcej czasu. Podłodze przejeżdżamy wykuty w skale tunel, mijamy niesamowite formacje skalne, wyglądające jak masa ukręcana na ciasto! Granat nieba, żółć i czerwień skał spotęgowana promieniami zachodzącego słońca jest nie do zapomnienia.
Późnym wieczorem docieramy do naszego hotelu Bryce View Lodge. Recepcja, żywi Simpsonowie ! Jak z filmu! On ma na imię Donald… Ona siwe włosy spięte w wysoki kok… O Boże, rozmawiam z maszyną… Na dworze dość zimno, a raczej bardzo zimno. Nie ma co się… dziwić jesteśmy na wysokość ok. 8000 stóp, czyli ponad 2400 m.
Znów na dzień dobry proszą o kartę kredytową, mimo, że wszystko zostało przepłacone. To tak na wszelki wypadek, jak się okazuje. Rano planujemy iść na wschód słońca.
Vegas postanowiliśmy pożegnać rzucając okiem na tą jaskinię hazardu oświetloną porannym słońcem. Wygląda inaczej, neony, reklamy, oświetlenie budują niesamowitą atmosferę w nocy. W dzień część budowli wygląda wręcz groteskowo. Każda jest z innej bajki. To tak jakby w filmie „Czterej pancerni i pies” pojawił się nagle czerwony kapturek, a zamiast Szarika skakałby np. delfin. Tutaj można znaleźć nawet sfinksa, a hotel jest w kształcie piramidy (Luxor), dziwaczny zamek z czerwonymi i niebieskimi kopułami na wieżach szczycący się nazwą Excalibur, wygląda dokładnie jak z rysunkowych filmów Disneya… Jedziemy po woli Marzena robi zdjęcia raz z jednej raz z drugiej strony, przeskakując to na przednie to na tylne siedzenie.
Pędzimy już do Parku Zion, wokół praktycznie pustynia. Do Zion mamy ok. 170 mil, czyli ponad 3 h. Szukamy miejsca, aby coś zjeść, nie jest to proste. Nareszcie jakaś stacja benzynowa, napis bar. Tankujemy idę do baru, wchodzę wygląda na pożal się Boże sklep… Pytam o bar starsza, miła pani mówi, że nie ma, bo się spalił… Szukam czegoś do jedzenia, w całym sklepie jest zaledwie parę rzeczy do kupienia, w tym 4 kanapki z indykiem, jakieś parówki…. płacę jak za zboże, ale przynajmniej zaspokajamy głód, najdroższe kanapki w życiu… smakują fantastycznie.
Jesteśmy w Utah. Zmiana czasu, godzina do przodu. Zjeżdżamy z autostrady. Droga cały czas dobra, mijamy małe woski, zaczyna być zielono. Wjazd do Parku Narodowego Zion. W budce ranger w typowym kapeluszu jak z filmów z misiem Yogi. Kupujemy annual pass (80 USD), czyli wejściówkę do wszystkich parków narodowych i tzw. national recreation area. Warto, opłata w parku jest zawsze za samochód, w tym akurat jednorazowo 25 USD, w innych trochę taniej. Zaoszczędzimy w ten sposób parę dolarów. Dostajemy mapkę i gazetkę, to taki standard w każdym parku. Sam kanion zamknięty jest dla ruchu samochodowego. Można się poruszać na pieszo bądź autobusami, które stają w określonych miejscach. Udało nam się zaparkować blisko wejścia. Góry wyglądają niesamowicie, jest wręcz czerwono, a czerwień na dole okraszona jest zielenią drzew, między którymi wije się Virgin River odbijającą błękit nieba. Nawet asfalt pasuje do krajobrazu, też ma czerwony odcień. Widok jak obrazków brakuje tylko jeleni. Wsiadamy do autobusu jedziemy do końca kanionu, aż do Temple of Sinawave. Kierowca opowiada ciekawostki dotyczące mijanych miejsc. Ze względu na porę (jest wczesne popołudnie) ograniczamy nasz początkowy plan, jesteśmy trochę zmęczeni po nocnym spacerze po Las Vegas. Wypieramy się na spacer ścieżką Riverside Walk. Imponujące ściany, wiszące, trawiaste ogrody, cieki wodne na pionowych ścianach. Obok nas szeleści Virgin River. Ścieżka utwardzona, kanion się zwęża, ściany wysokie na kilkadziesiąt, czasami kilkaset metrów, zatrzymujemy się, jedyna droga wiedzie strumieniem. Nie chcemy moczyć butów, z przeciwka idą zadowoleni ludzie, brodząc prawie po kolana w wodzie…na brzegu buszują wiewiórki. Robimy dziesiątki zdjęć, typowa sielanka… Wracamy, autobusem do Big Bend, stąd podziwiamy znakomity widok na dolinę. Idziemy do Weeping Rock, po drodze na kilkuset metrowych pionowych ścianach widać wspinających się ludzi, przyczepionych do linek. Znów kolejni się wspinają, są dopiero w połowie, ściana ma jakieś 600 m… Dochodzimy do Weeping Rock, niesamowite wrażenie! Ogromy pionowy nawis skalny porośnięty roślinnością, z którego ciągle sączy się woda. Taka plącząca skała zalana słońcem! Trzeba to zobaczyć. Idziemy do Emerland Pools. Marzena poszła przodem, ja zostałem robiąc zdjęcia, gonię ją. Nagle nie wierzę własnym oczom, coś dziwnego poruszyło się tuż po moimi nogami. Przyglądam się uważnie, to włochata tarantula!!!! Robię zdjęcia, złowieszczo podnosi włochate odnóża…! Rewelacja! Gonię Marzenę, jej się nie udało dostrzec tego stwora. Pierwszy staw, znowu płaczący nawis skalny, tym razem w cieniu. Nad nami niewielki wodospad wpadający do stawu. Tworzy go strumyk wypływający w górnego stawu, nad nami. Ja wchodzę na górę, Marzena zostaje na dole. Teraz jestem w miejscu, z którego strumyk spada na dół, pode mną 30 m i wspaniały widok ! Czerwień króluje, niektóre ściany z kolei są wręcz białe, odbijając fantastycznie promienie popołudniowego słońca. Wracamy, Marzena po drodze dostrzega i fotografuje stada saren i jeleni. Teraz mamy już kompletny obrazek, bo brakowało tylko jeleni…
Wskakujemy do samochodu, szkoda nie udało się pójść na dłuższe wycieczki. Teraz czeka nas jeszcze ok. 100 mil do Bryce. Tam już będziemy mieć zdecydowanie więcej czasu. Podłodze przejeżdżamy wykuty w skale tunel, mijamy niesamowite formacje skalne, wyglądające jak masa ukręcana na ciasto! Granat nieba, żółć i czerwień skał spotęgowana promieniami zachodzącego słońca jest nie do zapomnienia.
Późnym wieczorem docieramy do naszego hotelu Bryce View Lodge. Recepcja, żywi Simpsonowie ! Jak z filmu! On ma na imię Donald… Ona siwe włosy spięte w wysoki kok… O Boże, rozmawiam z maszyną… Na dworze dość zimno, a raczej bardzo zimno. Nie ma co się… dziwić jesteśmy na wysokość ok. 8000 stóp, czyli ponad 2400 m.
Znów na dzień dobry proszą o kartę kredytową, mimo, że wszystko zostało przepłacone. To tak na wszelki wypadek, jak się okazuje. Rano planujemy iść na wschód słońca.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.