Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

SILK ROAD 2009 - AUTEM PRZEZ AZJĘ cz .I > ROSJA, KAZACHSTAN, UZBEKISTAN, TADŻYKISTAN


gunia gunia Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie TADŻYKISTAN / brak / Tadżykistan / Nasz niezniszczalny środek lokomocjiW 2009 roku odbyła sie nasza trzymiesięczna podróż samochodem do Rosji i Azji Centralnej. Wróciliśmy w jednym kawałku, przejechaliśmy 25 149 km bez żadnej poważnej usterki, spaliliśmy 2470 litrów paliwa (głównie gazu), mamy pełne plecaki wrażeń po niezliczonych przygodach

ROSJA

Już 300 metrów za granicą pierwszy post milicyjny, pierwsze zatrzymanie. Wyjmujemy wtedy tajną broń na takie okazje, zdjęcie które przygotowaliśmy specjalnie na tą wyprawę. Przed wyjazdem Paweł pożyczył od znajomego (który ma znajomego w straży pożarnej ) mundur ze wszystkimi dystynkcjami i zrobiliśmy małą sesje zdjęciową. Pokazując się na fotce w takim mundurze Paweł jest w stanie bardziej sobie zjednać innych mundurowych.
„Oficyjer” trochę po tym zmiękł ale był dalej bardzo oficjalny, nie chciał się zgodzić na prezent w postaci długopisu z zapalniczką, ale przystał na 300 rubli (około 30 zł). Miny nam trochę zrzedły, jeśli tak będzie tu co chwilę to nie nastarczymy z gotówką i prezentami których mamy cały worek jako “zestaw korupcyjny”.
Jeszcze tego samego dnia docieramy do Petersburga, który od razu powala nas swoim ogromem i pięknem. Szybko rewidujemy naszą hierarchię w kategorii „najwspanialsza europejska metropolia”, od razu na czoło wysuwa się “Miasto Piotrowe”. Spędzamy tu kilka dni (w tym jeden w Ermitażu), nocując u Anny i Georga z CouchSurfing w blokowisku w sypialnej dzielnicy miasta, w której wielka płyta ciągnie się kilometrami aż po horyzont.
Stare miasto jest olbrzymie i robi niesamowite „wielkomiejskie” wrażenie. Nie ma tu małych, wąziutkich uliczek, są za to szerokie ulice, prospekty po pięć pasów w jedną stronę. Cała zabudowa ze względu na to, że pochodzi głównie z jednego okresu robi wrażenie bardzo harmonijnej, nie jest też tak „wymuskana” jak w niejednym Europejskim mieście. Wrażenie jak byśmy byli na planie historycznego filmu. Cerkiew Zbawiciela na Krwi, Sobór Kazański, Pałac zimowy - są piękne i majestatyczne. Na obrzeżach miasta widać że radzieccy architekci też chyba byli pod ich wrażeniem bo pobudowali jakieś olbrzymie koszmarne molochy, betonowe kloce i łuki podobnych rozmiarów ale tylko kubaturą pasują one do reszty zabudowy miasta. Podczas krótkiego rejsu po Newie obserwujemy Petersburg czując się trochę jak w przerośniętym Amsterdamie. Wieczorami spacerujemy po Newskim Prospekcie, a nocą oglądamy wraz z tłumami jedną z atrakcji miasta – podnoszenie olbrzymich zwodzonych mostów.
Po obejrzeniu Aurory, która jest naszym ostatnim obowiązkowym punktem, kierujemy sie na południe. Na razie drogi są w całkiem dobrym stanie, ale różnica w porównaniu z drogami sprzed paru dni jest już wyraźnie zauważalna. Nie sądzimy, że za parę tygodni zatęsknimy za naszymi polskimi “czarnymi”. Teraz ja wsiada za kółko i pruje ile wlezie, zjeżdżamy na chwilę z głównej drogi i jedziemy jakąś lokalną. Masakra, asfalt z jakimiś koszmarnymi wybrzuszeniami, co chwilę progi w dół, w górę jakby to były jakieś schody, chyba stare betonowe płyty zalali byle jak jakimś podłym asfaltem. Panel z radia wyskakuje co chwilę, nawet przyczepienie go taśmą nic nie daje, trzeba go cały czas trzymać. Walimy głowami w sufit a wnętrzności zaraz będą na wierzchu. Tak sie nie da, trzeba zwolnić i wbić na główną drogę, bo daleko nie ujedziemy. Jadąc tak sobie na południe w pewnym momencie słyszę gdzieś spod maski jakiś dziwny dodatkowy dźwięk. Szybko na pobocze, krótka lustracja – i rany... - wyjmujemy z okolic wspomagania jakąś metalową część, która wala się luzem pod maską i właśnie zaczęła ścierać nam paski. Po krótkim szoku, zbieramy się w sobie i montujemy z powrotem element naprężający tym razem już nie na śrubach, które popękały tylko na taśmie i ściągach elektrycznych, których mamy trochę w zapasie. Mamy nadzieję, że ta prowizorka na trochę starczy. Krótki odpoczynek w Moskwie u znajomej. Obowiązkowe odwiedziny u “wiecznie żywego” Lenina oraz zwiedzanie Soboru Wasyla i w drogę na południowy wschód!! Śpimy na “autostajankach” czyli parkingach strzeżonych, głównie w samochodzie i przy samochodzie, bardzo przydaje się duża miska kupiona w ruskim markecie, która służy nam za wannę. Coś rzeczywiście jest na rzeczy jeśli chodzi o włamy do samochodów bo w europejskiej części Rosji nie widzimy żadnych aut parkujących gdzieś na poboczach. „Autostajanki” otoczone są głównie wysokim murem, drutami kolczastymi, często wewnątrz biegają psy, tak że w ogóle strach wyjść z auta. Szybko docieramy do Samary, gdzie obżeramy się w lokalnej sieci fastfoodów “Pan Kartofel”, którego specjałem jest duży ziemniak zapieczony w folii, z różnymi dodatkami w środku - pycha. Jeszcze tego samego dnia na wieczór meldujemy się na granicy z Kazachstanem.

KAZACHSTAN
Na granicy mordercza biurokracja, oprócz tego wyciąganie wszystkich rzeczy z auta, robienie policyjnych zdjęć naszych fizjonomii no i oczywiście odpowiadanie na przedziwne pytania w stylu do Kazachstanu? Turystycznie? Ale po co? Pomimo że nie było prawie żadnej kolejki cztery godziny załatwiania murowane i tak już będzie prawie na wszystkich następnych granicach. W Kazachstanie odczuwamy od razu wzrost temperatury choć skwarów tu jeszcze nie ma. Mijamy Uralsk i kierujemy sie na południe w stronę Atyrau. Kazachstan chcemy przejechać jak najszybciej, żeby móc niedługo wjechać do Uzbekistanu gdyż nasze wizy do kraju “Jedwabnego Szlaku” już się właśnie rozpoczęły a wiemy, że atrakcji jest tam co niemiara. Robi się coraz bardziej gorąco. Co chwilę zatrzymujemy się na miskę zsiadłego wielbłądziego mleka, a zwierzęta te podziwiamy szwendające się jak bezpańskie psy pośród bloków w miasteczkach jakże przypominających nasze betonowe Jastrzębie Zdrój:)
Drogi jak na razie w świetnym stanie, mnóstwo nowego asfaltu, wszędzie praca wre, wielu Gastarbeiterów z całej Azji i Kaukazu. Jakoś Kazachstan nie chce za grosz pasować do wizerunku z “Borata”. Nie mamy też żadnych problemów z milicją, są bardzo grzeczni, nie wyciągają od nas kasy, nawet jak ewidentnie przekraczamy prędkość, to pokazując Pawła zdjęcie w mundurze zawsze wymigujemy się a to odblaskową koszulką a to kolorowym breloczkiem.
Docieramy do stolicy regionu zachodniego miasta Atyrau, gdzie dokonujemy obowiązkowej rejestracji w centrali byłej KGB podając za miejsce przebywania pierwszy przyuważony hotel czterogwiazdkowy w centrum miasta – nie możemy do kwestionariusza przecież wpisać prawdziwego adresu: Vitara kolor niebieski, namiot kolor khaki.
W mieście przejeżdżamy most na rzece Ural, na którym znajduje sie symboliczna granica Europa- Azja. Wreszcie jesteśmy więc w Azji i mamy już tylko kilkaset kilometrów przez step żeby wjechać na właściwy Jedwabny Szlak. Drogi dalej są w dobrym stanie, ale pojawiają się coraz częściej fragmenty wyciętego asfaltu na idealnie płaskich trasach. Prędkość musimy mocno redukować żeby nie wpaść do nieoznakowanych wyrw. Następnego dnia docieramy do granicy z Uzbekistanem – tu następuje zderzenie prawie cywilizacyjne, tu zaczyna sie prawdziwa Azja.

UZBEKISTAN

Niestety granica „rabotajet” tylko w określonych godzinach, przyjeżdżamy na 15 minut przed jej zamknięciem więc nikt nas nie chce już przepuścić. A tu jutro moje urodziny! Miały być spędzone w jakimś urokliwym miejscu na Jedwabnym Szlaku w romantycznej scenerii „tysiąca i jednej nocy”, w przyjemnej orientalnej karawansjerze. Nic z tego! Spędzamy więc nockę przy szlabanie granicznym pośród piasków ale za to z lokalnym zimnym piwkiem w ręku;) Towarzyszą nam handlarze samochodów, którzy na zlecenie przywożą wypasione fury z Europy bogatym klientom a to z Tadżykistanu a to z Afganistanu. Rano znowu cztery godziny na tym malutkim przejściu, mimo że za każdym razem po otwarciu paszportu mnóstwo wesołości, życzenia urodzinowe i w ogóle „ocień charaszo”.
Po stronie Uzbeckiej jeszcze opłata zdrowotna “one dolar” i już wjeżdżamy na „Jedwabny Szlak”. Jesteśmy w republice o dźwięcznej nazwie Karakalpakstan. Przez pierwsze trzysta kilometrów nie ma nic tylko piach i jedna nitka zrujnowanego albo zasypanego piachem asfaltu. Co chwila trzeba w niego wjeżdżać i pierwszy raz od wyjazdu doceniamy większy prześwit pod autem od normalnych “plaskaczy”i nasze założone AT'ki z bieżnikiem fajnie sprawdzającym sie na piachu.
Tak, to już początek pustyni Kyzył Kum, więc po przyjeździe do Chiwy – pierwszego miasta na naszym szlaku karawan Vitara wygląda jak po „oesie” na Rajdzie Faraonów czego się nie dotkniemy jest w piachu i pyle. W starej Chiwie zakochujemy się z miejsca – urocze miasto muzeum na wolnym powietrzu, pełne meczetów, medres, mauzoleów. Czujemy się tu jak w scenografii do “Baśni tysiąca i jednej nocy” albo co najmniej o Ali-Babie i Aladynie. Można tu godzinami spacerować pośród wąskich uliczek, ciemnych zaułków, wczuwając sie w niepowtarzalny klimat tego miejsca.
Ponieważ pozostał mały niesmak po kiepsko spędzonych urodzinach Paweł zabiera mnie do całkiem wypaśnego jak na tutejsze warunki hotelu na starym mieście. Jest wszystko jak należy, klima w pokoju, i wspaniała obiado-kolacja w cenie. Wyłożyli na stoły tak dużo żarcia i tak pięknie je podali, że Pawełek nie może się oderwać przez długi czas. Na koniec jeszcze z kilo winogron i mnóstwo zimnych soków. Nazajutrz niewesoło. Opuszczamy hotel bo tani nie jest i idziemy oglądać miasto, ale wracamy się zaraz z betami z powrotem i prosimy o ten sam pokój, żołądek Pawła “nie rabotajet”, więc sama zwiedzam miasto. Następna nocka nie przespana, cały czas sensacje żołądkowe, do tego wysoka gorączka, dreszcze. Ale co tam, nazajutrz jedziemy na pustynie zwiedzać starożytne forty Qou Qyrylghan Qala, trzeba przecież racjonalnie wykorzystywać czas. Wymeldowujemy się znowu z hotelu, i w drogę. Jednak już po kilkunastu kilometrach mimo czterdziestu paru stopni w aucie Pawła zlewa zimny pot, pojawiają się mroczki przed oczyma i zaczyna odpływać. Szybko przejmuję kółko, i z powrotem do Chiwy. Obsługa hotelowa trochę dziwnie się nas patrzy, po raz trzeci bierzemy ten sam pokój. Dzień znów cały wyjętya ja samotnie poznaje zakamarki miasta.
W miasteczku, jak na taką ilość atrakcji nie ma prawie wcale turystów, jak się już jakiegoś spotka to ciągle sie potem widzimy w kolejnych miastach Uzbekistanu.
Niesamowite wrażenie robi największy niedokończony minaret na świecie Kalta Minor cały pokryty fantastyczną mozaiką, mauzoleum Pahlavona Mohammeda , wspaniały pałac chana Toshovli udekorowany genialnie ceramiką oraz wiele innych meczetów i medres. Całe miasteczko otoczone jest historycznymi murami z czterema bramami na wszystkie strony świata. To co jest wewnątrz murów sprawia wrażenie czegoś nierealnego, poza nami zostaje szarzyzna dnia codziennego kraju, wieczny brud, wszędobylskie śmieci, odrapane sklepy, zdewastowane przystanki, ulice w stanie rozkładu. Wewnątrz starej Chiwy przenosimy się o całe tysiąclecie wstecz, nie ma tutaj przypadkowych socrealistycznych budynków, wszystko jest z czasów średniowiecznej świetności miasta, tworzy jeden spójny klimat łącznie z drobnymi szczegółami i detalami. Drzwi i wrota do meczetów, medres ale i także do zwykłych budynków są istnymi dziełami sztuki, tak jak i pozostałe drewniane ornamenty różnych budowli. Wiele domów jest zbudowanych z popularnej tu do dnia dzisiejszego cegły błotnej tak więc całe miasto jest w kolorach pustyni a zachody słońca są niesamowitym przeżyciem. Brakuje tylko nawoływań Muezzina, które są zakazane przez prezydenta (czytaj ex- sekretarza byłej partii) Karimowa.
Po kilku dniach opuszczamy Chiwę i jadąc Jedwabnym Szlakiem skrajem Pustyni Kyzył Kum na wschód docieramy do Buchary. Drogi są coraz gorsze, momentami brakuje asfaltu i pomimo, że jedziemy główną “krajówką” E 40 to czasami jest tylko szutr no i oczywiście klasyczna tarka. Po drodze zatrzymuje nas kilkakrotnie milicja, zawsze są jednak nastawieni bardzo przyjaźnie, nie wyłudzają pieniędzy, czasami damy im jakiś suvenir z naszego zestawu np. kolorowy breloczek, który w Uzbekistanie ma duże wzięcie;) i to wszystko. Wygląda na to, że bardziej chcą sobie pogadać i pochwalić się swoimi kolorowymi pałkami milicyjnymi którymi machają we wszystkie strony co powoduje że w nocy takie zatrzymanie przez czwórkę milicjantów wygląda bardziej na wygłupy trupy cyrkowej:)
W Bucharze melinujemy się w jednym z najtańszych z hosteli bo tu już turystów sporo. Ceny więc momentami kosmiczne a w naszym hostelu ukrytym w labiryncie wąskich uliczek po 6 dolców od łebka jesteśmy sami. Miejsce jest bardzo urokliwe z zabudową kilkuset letnią, z pięknym dziedzińcem i matami na podłodze. Ciągle narzekający właściciel usiłuje być bardzo miły twierdząc, że lubi Polaków, podobno jego mama ukrywała w tym domu polską rodzinę andersowców podczas wojny. Temperatury dochodzą tu już do apogeum podczas naszej całej podróży, w dzień jest 43-45 stopni i ciężko cokolwiek oglądać nie polewając się co chwilę wodą z hydrantów.
Zwiedzamy wielki meczet Kalon, medresę Mir-i-Arab oraz kryte bazary Taqi-Sarrafon gdzie można się skryć w cieniu choćby na krótka chwilę. Szczególnie ciekawymi są osiemnastowieczny meczet Bolo-Hauz z podtrzymującymi główną nawę drewnianymi bogato rzeźbionymi kolumnami oraz malutki – jakby dla krasnoludów zbudowany meczet Char Minar - chowający sie w plątaninie ulic miasta. Wobec „wspaniałych okoliczności przyrody” a konkretnie wysokich temperatur postanawiamy trochę się schłodzić w jeziorze Aydarkul. W tym celu wjeżdżamy na pustynie Kyzył Kum i wśród piachów i skał po paru godzinach dojeżdżamy do tego olbrzymiego sztucznego zbiornika wodnego. Tutaj zaczynają się już prawdziwe bezdroża, włączamy napęd na cztery koła, a po chwili także reduktor. Po spenetrowaniu kawałka wybrzeża wieczorem odnajdujemy „Bazę Oddycha”, w której jednak okazuję się, że nie możemy zamieszkać bo spełnia teraz rolę sanatorium czy czegoś takiego. Mamy jednak szczęście, głównodowodzący „toże” bardzo lubi Polskę, służył w czerwonej Armii na terenie NRD, a jego ojciec walczył ramię w ramię z Polakami na froncie Białoruskim. Tak wiec po krótkiej konwersacji dostajemy do dyspozycji blaszany barak w pełni wyposażony z klimą, kuchnią z lodówką oraz salonikiem. To wszystko za darmo więc chcemy sie jakoś odwdzięczyć wręczając dwie kamizelki odblaskowe z naszego zestawu korupcyjnego:)
Następnego dnia wyjeżdżamy z urokliwego socjalistycznego kurortu, mimo że w tych temperaturach chciało by się siedzieć non stop w wodzie i jedziemy do Samarkandy – ostatniego ale i najważniejszego punktu na naszym „Jedwabnym Szlaku” w Uzbekistanie. Miasto swą potęgę budowało od VI do XIII wieku by w XIV stać się stolicą państwa Timura – potężnym centrum ekonomiczno kulturalnym, najznakomitszym w całej środkowej Azji. Trzeba przyznać, jest wielkie i majestatyczne, nie ma już klimatu Chiwy, za to jego główne atrakcje są rzeczywiście jak dotychczas „największe” w dosłownym tego słowa znaczeniu. Kompleks Registanu czyli olbrzymie medresy Szerdor, przeciwległa Uługbek oraz spajająca je w geometryczny kształt Tilla-Kari są jedyne w swoim rodzaju. Potężne majolikowe kopuły lśnią w słońcu, podziwiamy mozaikowe przedstawienia olbrzymich lwów na medresie Szerdor (w tłumaczeniu „Lwia Medresa”). Jeszcze parę razy podczas kilkudniowego pobytu w Samarkandzie wracamy pod to najbardziej rozpoznawalne i chyba najpiękniejsze miejsce w całej Azji Środkowej. Zwiedzamy również dorównujące rozmachem Registanowi mauzoleum żony Timura Bibi Chanum z niesamowicie misternymi mozaikami oraz kompleks mauzoleów „Żywego Króla” Szach-I-Zinda.
Ponieważ nasza wiza Uzbecka kończy się, z Samarkandy jedziemy prosto na granicę z Tadżykistanem – meldujemy się na niej w ostatni dzień trwania naszych wiz. Tu znowu standardowo cztery godzinki, tony papierów i oczom naszym ukazuje się momentalnie inny krajobraz.

TADŻYKISTAN

To najprawdziwsza prawda – dziewięćdziesiąt pięć procent powierzchni Tadżykistanu to góry. Od razu po wjeździe do tego kraju ukazują nam sie w oddali szczyty, na razie niewysokie, niepozorne. Jedziemy jeszcze po w miarę równym asfalcie, jesteśmy zadowoleni i błogo nieświadomi tego co ma nas spotkać jeszcze tego samego dnia i dalej, w całym kraju.
No cóż, pierwsze kilkadziesiąt kilometrów wygląda bardzo obiecująco, ale już po dwóch godzinach zaczyna się to co tygryski lubią najbardziej – brak asfaltu i dróg. I tak już będzie prawie cały czas w tym kraju. Poruszając sie główną „międzynarodową” drogą szybko weryfikujemy nasze plany, do stolicy dziś nie zajedziemy, jutro też nie, w sumie to przestajemy planować. Z każdym kilometrem nabieramy wysokości i coraz to większych obaw czy zdążymy przejechać i zobaczyć to co najciekawsze w Tadżykistanie. Chyba odpuścimy sobie najwyższą na świecie zaporę Rogun o wysokości 335m, do której dojazd też pewnie zajął by sporo czasu.
Nazajutrz spotykamy kilku plecakowiczów – młodych francuzów i postanawiamy wspólnie, że pojedziemy nad górskie Jezioro Iskander Kul położone na 2195 m.n.p.m. Nad jeziorem widoki są cudowne - góry odbijające się w tafli jeziora, wzburzony wodospad. Nad jeziorem zajeżdżamy do „Tur Bazy” i jesteśmy przez administrację witani „chlebem i solą” tyle że zamiast chleba jest tadżycka wódka zamiast soli baranina i owoce. Najpierw podchodzimy do tego z pewną rezerwą – oho, zaraz nas tu ładnie podliczą, tylko wpierw trochę napoją. Francuzi mają podobne obawy, ale w mig wszystkie zostają rozwiane, po tym jak szef oferuje nam bezpłatne rozbicie się gdzie chcemy na teranie jego „ośrodka”. Później jeszcze nie raz będziemy sie spotykać z serdeczną gościnnością Tadżyków, bezinteresownym dzieleniem się wszystkim.
Nazajutrz wracamy w dół w stronę głównej „drogi” i kierujemy się w stronę stolicy.
Przed wysoką przełęczą Anzab okazuję się, że Chińczycy całe dnie pracują przy budowie tunelu i jest on przejezdny tylko od późnego wieczora do świtu. Nie udaje nam sie wstrzelić w te godziny. Jedziemy więc poprowadzonym objazdem czyli wspinamy się w pyle i kamieniach na 3370 m.n.p.m., gdzie po kilku godzinach jazdy oddychamy już zimnym powietrzem i myjemy się w górskim strumieniu w lodowatej wodzie. Ta kąpiel jest powodem lekkiego uszczerbku na naszym zdrowiu – ale co tam, jakoś trzeba się zaaklimatyzować:)
W końcu dojeżdżamy do stolicy Duszanbe – co w lokalnym języku oznacza poniedziałek i znowu przeżywamy lekki szok. Na 20 km przed miastem zaczął sie nowy asfalt, na nim poruszają się głównie wypasione Lexusy, Audi Q6 i tym podobne wozy. Wydaje się być pięknie. Droga wije się pośród gór i setek eleganckich restauracji, przez moment myślimy że to Szwajcaria- cóż, kontrastów w Azji Centralnej nie brakuje. Sama stolica to raczej ohydny zlepek molochów, śpimy więc w namiocie na przedmieściach a w centrum załatwiamy biurokratyczne sprawy. Nasycenie Duszanbe w milicje sięga chyba 10 funkcjonariuszy na 100 m2. Co chwilę zatrzymują nas patrole, a przejechanie głównego prospektu Rudaki może trwać nawet całe godziny. Trochę tym już znudzeni robimy sobie pamiątkowe zdjęcia w większości z miło nastawionymi milicjantami. Jeden jednak jest bardzo upierdliwy. Czepia się że auto jest brudne. Oni mają tu takie zboczenie narodowe żeby wszystkie auta myć przed wjazdem do miasta, jest mnóstwo myjni a milicja potem łapie niedomytych i wlepia im mandaty.
W stolicy obieramy kierunek południowy – Afganistan. Mamy wizy, plan podróży po północy tego kraju z główną atrakcją kolorowym Mazar E-Sharif. Żadnych złych newsów odnośnie sytuacji w Afganistanie nie słyszeliśmy aczkolwiek dochodzą nas głosy, że z racji zbliżających się wyborów może robić się „gorąco” w całym kraju. Na granicę docieramy po całodziennej podróży.
Niestety na samej granicy nie było już zbytnio “sciastliwa”. Niczego nie podejrzewając odprawiamy się po stronie tadżyckiej. Zaniepokoiło nas tylko oficjalne pismo z poprzedniego dnia żeby odradzać wjazd do Afganistanu obywatelom z poza WNP z powodu wzmożonej aktywności talibów w tym rejonie. Wjechaliśmy już na stronę Afgańską, po czym spotykamy dwójkę Polaków, plecakowiczów Michała i Ewelinę, którzy po jednym dniu pobytu wyjeżdżają z tego kraju. Na świeżo opowiadają nam, że w pierwszej przygranicznej wiosce w nocy była strzelanina, Talibowie zaatakowali posterunki policji i nie wolno żadnemu przyjezdnemu samemu poruszać się po wiosce i drogach. Pogranicznik Afgański dodaje do tego, że droga do pierwszego miasta Kunduz jest od obiadu zamknięta. Wojsko i policja nie puszcza nikogo gdyż nie ma wystarczających sił na ochronę drogi - a do obiadu jazda odbywa się również na własne ryzyko. Po takich informacjach wystarcza nam tylko rzut oka na nasza Vitarę, która jakoś nie chce przypominać lokalnych wehikułów i wtapiać sie w afgański motoryzacyjny pejzaż. Decyzja jest jedna- zawracamy. Zajęło nam to prawie cały dzień bo akurat będąc pomiędzy posterunkami granicznymi zaczęła sie dłuuuuuga przerwa obiadowa ale jest nam wszystko jedno, wiemy że decyzji nie zmienimy. Tak więc zmiana planów, z powrotem wracamy się do Duszanbe skąd będziemy kontynuowali podróż dalej na wschód w stronę wytyczonych jeszcze przed wyjazdem celów – Doliny Wakhan i Pamir Highway.
Jadąc dalej na wschód docieramy do rzeki Panj – granicy z Afganistanem i od tej pory jedziemy w górę jej biegu w stronę miasta Khorog- wrót do doliny Wakhanu.
Pomimo że poruszamy sie cały czas drogą międzynarodową M-41, dalej jest to szutr i kamienie, czasami bardzo spore, świeżo osunięte ze zboczy. Nie gnamy naszej Vitki w szaleńczym tempie, gdyż wiemy że dla niej off road dopiero się zacznie i na razie ma się spokojnie przyzwyczajać. Niektóre przepaście i bliskie spotkania z Ziłami i Kamazami też studzą nasze zapały.
Miasto okazuje się małą dziurą z obowiązkowym pomnikiem Lenina w centralnym miejscu i jeszcze jedną, ostatnią stacją paliw z prawdziwego zdarzenia – bo dalej już tylko paliwo z butelek. Tankujemy więc wszystkie kanistry, gazu tu już „nieto” a i paliwo droższe, im dalej w odludzia tym bardziej jest towarem deficytowym. Z tego miejsca zaczyna się słynna Pamir Highway, na której jest stary asfalt i jedzie sie nią dosyć komfortowo. My wybieramy jednak podrzędną drogę przez dolinę Wakhan czyli podobno najciekawszy i najbardziej malowniczy kilkuset kilometrowy odcinek w Tadżykistanie.
Miłymi przystankami okazują sie być odwiedziny w gorących źródłach których tu nie brakuje. Bardziej znane Bibi Fatima mają nawet całkiem niezłą infrastrukturę jak na tutejsze warunki, można się po gorących kąpielach schłodzić zimnymi trunkami:) Kąpać się można w specjalnie przygotowanych skalnych pomieszczeniach męskich, żeńskich ale po dorzuceniu paru somani można dostać prywatną bardzo „klimatyczna” komnatę z basenem z termalna wodą. Woda tu jest bardzo gorąca, ma około 60 stopni i ciężko dłuższą chwile tu wytrzymać.
Na ochłodę oprócz zimnego piwka na trasie wyłania się ośnieżony sześciotysięczny Pik Majakowskiego, pojawia się też ostatnia duża wioska Iszkaszim, gdzie robimy jeszcze zapasy prowiantu.
Dolina Wakhan to chyba najpiękniejsza jaką udało nam się do tej pory zobaczyć, ale również chyba najbardziej posępna i księżycowa. Momentami jest bardzo szeroka a olbrzymie nagie góry wyrastające zarówno po stronie afgańskiej jak i tadżyckiej powodują skojarzenia z jakimś kosmicznym szlakiem olbrzymów. W Afganistanie, po drugiej stronie rzeki rozpościera sie pasmo Hindukusz, czyli dosłownie „Zabić Hindusa” a przed nami najwyższy jego szczyt oraz całego kraju, siedmio i pół tysięczny Nawszak.
Zjeżdżamy z drogi w dolinie i wbijamy na ścieżkę by dostać się do ruin fortecy Abraszim Qala. Po zapięciu napędów oraz reduktora dajemy w górę i męczymy Vitarkę bez pardonu, ale po kilku kilometrach i tak nasza dróżka kończy się więc musimy, zostawiwszy wóz, dalej iść piechotą. Po paru dłuższych chwilach ukazuje się nam forteca Abraszim czyli „Jedwabna Forteca” wybudowana by bronić Jedwabnego Szlaku przed łupieżcami zarówno chińskimi jak i afgańskimi. Z fortecy roztacza sie wspaniała panorama na dolinę – stąd można godzinami oglądać cudne widoki. Zjeżdżamy w dół już w ciemnościach, nie pamiętamy w ogóle drogi którą tu wjechaliśmy! Z duszą na ramieniu ześlizgujemy sie po kamieniach, bruzdach przez jakieś pola, niekoniecznie uprawne, i wpadamy w koryto małej rzeki, której nie dostrzegliśmy. Auto zawisło niewesoło. Po kilku próbach rozkołysania wyślizgujemy sie jakoś ale oczywiście jeszcze zdążam przywalić przodem w skarpę efektem czego jest zerwany dolny halogen, który od razu gdzieś odpłynął z nurtem. Ale co tam, mamy przecież drugi.
Jadąc dalej na wschód mijamy jeszcze kilka wiosek, oglądamy ruiny fortów oraz wiele miejscu kultu Ismailitów, niewielkiego odłamu Islamu, którego wyznawcy żyją w Indiach, USA i Tadżykistanie. Stawiają oni przy drogach i w górach pięknie udekorowane olbrzymimi rogami górskich kozłów ołtarze. Za punktem kontrolnym w Kargusz droga zaczyna się piąć mocno w górę, kamienie i dziury na szutrowej drodze stają się coraz większe, jedziemy przełęczą na wysokości 4340 m.n.p.m.. Nasza prędkość spada czasami do kilkunastu kilometrów na godzinę, zamiera praktycznie ruch kołowy.
CDN...


Udało się zrobić zaplanowaną trasę czyli przez Litwę, Łotwę, Estonie do Rosji, Kazachstanu następnie do Uzbekistanu czyli wjechać na Jedwabny Szlak. Mało nam było gór i zdrowego OFF ROADU więc w dalszej kolejności Tadżykistan - góry Pamiru, Dolina Wakhan na granicy z Afganistanem, Pamir Highway z najwyżej położoną przełęczą 4655 m.n.p.m., później Kirgizja nad jezioro Issyk-kul, przez pasmo Tien-szan ponownie do Kazachstanu i dalej na północ do Rosji. Tam już zapuściliśmy się w odmęty Syberyjskie przez Novosybirsk, Krasnojarsk do Republiki Chakasji i do najdalej wysuniętego punktu podróży do Autonomicznej Republiki Tuwy na granicy z Mongolią. W długiej drodze powrotnej do Polski zahaczyliśmy jeszcze o Tatarstan w Rosji centralnej, Ukrainę i szczęśliwie dotarliśmy do Katowic.
Informacje praktyczne dostępne na naszej stronie
http://www.travelagulpawel.yoyo.pl/azjacentr.html

Współautorem relacji jest mój mąż i towarzysz licznych podróży Paweł.

Zdj cia

TADŻYKISTAN / brak / Tadżykistan / Nasz niezniszczalny środek lokomocji

Dodane komentarze

brak komentarzy

Przydatne adresy

tytu licznik ocena uwagi
Strona podróżnicza Agnieszki Stryczek i Pawła Chudzickiego 1022 Strona podróżnicza zawiera opisy wypraw, informacje praktyczne ( trasa dojazdu, ceny, formalności), zdjęcia.. Dodatkowo zakładka kulinaria ( przepisy na potrawy z wielu stron swiata) + informacje na temat imprez podróżniczych organizowanych przez Śląskie

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl