Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Elbrus zdobyty > ROSJA


Drugiego dnia, już z całym sprzętem, pomaszerowaliśmy dziarsko do naszej pierwszej bazy, która znajdowała się w Starym Krugozorze na wysokości 3000 m npm. Upał oraz ciężkie plecaki dawały się nam niemiłosiernie we znaki, do tego droga w brązowo-czarnym pyle wulkanicznym nie była niczym przyjemnym. Po kilku krokach wyglądaliśmy jak górnicy a pył zgrzytający między zębami przyprawiał nas o straszne nerwy, ale cóż było zrobić. Dobrze ktoś napisał, że jest to droga przez pot, kurz i łzy. Nad naszymi głowami jeździły wagoniki kolejki linowej, a w naszych głowach myśl: dlaczego nie wybraliśmy łatwiejszego wariantu? Stary Krugozor okazał się przytulnym schroniskiem górskim z wieloosobowymi pokojami i łazienkami z tylko zimną wodą - jak miło! Jeszcze tylko mały spacerek ponad tą wysokość i odpoczynek. Przed wejściem do schroniska znajdował się taras widokowy nad samiutką przepaścią - widok oszałamiający! Ja spałam doskonale ale niektórzy narzekali na odczuwalną zmianę wysokości. Z samego rana wybraliśmy się na kolejny spacer aklimatyzacyjny przez stację Mir do Beczek. Droga znów wiła się, w jakże ukochanym pyle, wśród skał o fantastycznych kształtach. Tutaj przestało być zielono i było tylko buro-brązowo ale nadal pięknie i tajemniczo. Droga do stacji Mir wiedzie nadal pod trakcją kolejki linowej, po drodze minęliśmy drewniane krzyże, które nie wiem dlaczego tam są. Stacja Mir jest stacją przesiadkową między wygodnymi wagonikami a krzesełkami. Chwila przerwy na kilka łyków wody (obiecaliśmy sobie, że przepisowe 4 litry dziennie wypijemy), kilka zdjęć i kontynuacja naszego maszerowania. Beczki to dopiero odlot, każdy, kto jest tutaj pierwszy raz chce je zobaczyć i uwiecznić na zdjęciu. Schronisko stworzone w beczkach po paliwie rakietowym! prezentują się fantastycznie na tle Elbrusa. Po osiągnięciu dziennego celu pogapiliśmy się chwilę na lodowiec i ratraki, które zarabiają tutaj niezłą kaskę. Bogaci rosyjscy turyści płacą za kurs do Prijuta gdzie uwieczniają się na tle Elbrusa. A potem to już tylko była burza śnieżna i bieg do stacji Mir na gorącą herbatę. Po godzinie odważyliśmy się zejść do Starego Krugozora na zasłużony sen. Kolejny dzień i znów zmiana wysokości oraz lokum. Zapakowaliśmy się w nasze przepastne plecaki i wyciągiem krzesełkowym udaliśmy się do Beczek. Tam przywdzialiśmy raki i brnąc w głębokiej do kostek brei z roztopionego śniegu pomaszerowaliśmy w górę. Szło się nawet nie tak źle jak myślałam. Po jakimś czasie naszym oczom ukazał się nasz cel. Prijut Maria (4100m npm) to pozostałość po spalonym schronisku, teraz można rozgościć się w kilku przytulnych barakach lub zaopatrzyć się we własny namiot. W naszym baraczku spało bez mała 16 osób! Tego samego dnia podeszliśmy do Spał Pastuchowa, jeszcze trochę nad i wróciliśmy do „domu”. Tutaj herbata z wody pośniegowej z odrobiną lodowca, która smakowała wybornie. Plus oczywiście nieodłączne jedzenie instant, mniam! Cztery prycze mieszczące cztery osoby każda okazały się nawet wygodne z jednym małym wyjątkiem, nasi współtowarzysze posiadali ukryte talenty i urządzali nocne chrapaczy bzykanie. Dobrze, że w ostatniej chwili zabraliśmy stopery do uszu. Po obfitym śniadaniu urządziliśmy znów spacer do Skał Pastuchowa. Tym razem była jedna zasada im wolniej tym lepiej, a jeśli potrafisz jeszcze wolniej to już w ogóle super! Więc wlekliśmy się jak żółwie na wakacjach pod górę, podziwiając okoliczne widoki. A było już co podziwiać, zwłaszcza że wiele szczytów znajdowało się już pod nami, gdzieś w dole przyprószone śniegiem pięknie kontrastowały z błękitnym niebem. Potem jeszcze do dziesiątego słupka nas Skałami i powrót. Po zejściu do Prijut Maria rozgościliśmy się na tarasiku przed naszym baraczkiem i wygrzewaliśmy w słońcu i już nieźle podwyższonym promieniowaniu UV. Rozmawialiśmy o naszym nocnym wyjściu na szczyt, o planach, podróżach i marzeniach. Potem rozpętała się burza i ze smutkiem w oczach patrzyliśmy na zawieruchę za oknem. O 1.30 w nocy okazało się, że pogoda się zmieniła a niebo jest przetarte i usiane milionami gwiazd. Wrzuciliśmy w siebie lekkie śniadanie, przygotowaliśmy sprzęt i za godzinę byliśmy gotowi przyłączyć się do niewielkiego korowodu świateł czołówek podążających ku szczytowi. Idąc pod górę w całkowitej ciemności szybko osiągnęliśmy Skały Pastuchowa i ostatnią tyczkę. Właśnie tam, w promieniach wschodzącego słońca urządziliśmy sobie postój, śniadanie, odpoczynek. Było naprawdę zimno ale gorąca herbata stawiała na nogi. Do tego dzielnie zagrzewaliśmy się do walki. Godzinę przez południem osiągnęliśmy przełęcz pomiędzy szczytami. Tam moje jakże wielkie osłupienie, po tym jak zobaczyłam ile jeszcze zostało, pionowe podejście a szczytu nie widać. Znów herbata, czekan i marsz pod górę. Plateau było powitane okrzykiem radości szkoda tylko, że do szczytu było jeszcze ponad pół godziny marszu po płaskim. Szczyt okazał się 30-metrowym cyckiem z głazikiem i flagami na szczycie. Tam początkowo niedowierzanie, że to już, potem radość, uściski, gratulacje, zdjęcia. W końcu nie często osiąga się szczyt Europy w piątek 13-go! Zaraz po tym marsz na dół w przyspieszonym tempie gdyż pogoda, jak to w górach bywa, znów zmieniła swoje oblicze tym razem na burzowe z gradem i piorunami. Nie będę opisywać naszych zmagań z brakiem widoczności, dupoślizgami, wyładowaniami elektrycznymi wokół nas i metalowymi elementami naszych ubrań, które kopały!!
Na szczęście pod Skałami Pastuchowa czekał ukochany ratrak, który pozbierał niedobitki turystyczne i zwiózł bezpiecznie do Prijuta. Tam czekała gorąca herbata, która coraz mniej nam smakowała i śpiwory. Z powodu kolejnej części nocnego koncertu przeniosłam się na ławkę, cóż, mało wygodna ale z daleka od tych koszmarnych odgłosów.
Po śniadaniu odbyła się bardzo poważna sesja zdjęciowa u stóp zdobytego Elbrusa i jak przystało na zwycięzców godny transport do Azau (czyt.: ratrak do Beczek a potem wagonik kolejki). W Azau prysznic – cóż za wspaniały wynalazek cywilizacji! i kolacja na miarę wgranej!
Kolejny dzień minął nam na szwędaniu się po okolicy, rozmyślaniu o nieuniknionym powrocie do rzeczywistości.