Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Dwa razy PN Lauca > CHILE


gastropoda gastropoda Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie CHILE / Region XV / PN Lauca / WulkanyPark Narodowy Lauca – jest tak piękny, że warto go zobaczyć nie tylko raz.


Pierwszy raz
18 styczeń 2002
Arica. W biurze informacji turystycznej uzyskuję informacje o okolicznych geoglifach, najbardziej jestem zainteresowany tymi w Valle de Lluta. Autostop idzie łatwo i wkrótce je widzę. Są pod szczytami i przedstawiają postaci ludzi i zwierząt. Zostały wykonane 2000 lat temu poprzez zdjęcie wierzchniej warstwy piasku aż do skał. Ponieważ wieją tu wiatry, dlatego zastanawiam się, jak to się dzieje, że przez tyle lat nie zostały zasypane. Często widzę na pustyni tumany wirującego pyłu w formie przesuwającego się słupa. Zagadkę wyjaśnia mi pewna kobieta w Poconchile, przy herbacie. Otóż geoglify są tylko po jednej stronie doliny i tylko pod szczytami. Tam wiatry nie wieją nigdy. Deszcze też nie padają. O tym fakcie tworzący je Indianie musieli wiedzieć. Dno wąwozu to małe osady rolnicze nad rzeczką. Ruch na szosie jest niewielki. Droga wiedzie cały czas pod górę. Na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów musi wspiąć się na przełęcz w Andach na wysokości ponad 4600 m. Nie zamierzam jeszcze jechać do Boliwii, ale do parku Lauca, obejmującego altiplano i wulkany. Pod wieczór łapię samochód ciężarowy i docieram na wysokość 3200 m npm. Po drodze są niewielkie ruiny inkaskiego fortu (ponoć jedyne na terenie Chile). Nieopodal jest przydrożny bar, prowadzony przez Indian. Jest chłodno, a teren jest skalisty, więc korzystam z oferty kierowcy i śpię w szoferce. (Zapahuira)

19 styczeń 2002
Kierowca zachwala dzikość i atrakcyjność obszaru, w który jedzie, więc jadę z nim w bok do Belem. Odległość wynosi 32 km, a jazda wąską drogą na stromych stokach z licznymi zakrętami dostarcza emocji, bo samochód ma 18 m długości i niektóre zakręty są zbyt ostre. Taki pojazd ponoć tą drogą jeszcze nie jechał i częstokroć przejazd jest na styk. To mało zaludniony teren, a kierowca wiezie suchą zaprawę betonową na rządową budowę ujęcia wodnego dla kilku wsi. Okolica jest górzysta z nieliczną roślinnością: kaktusy, trawy i krzaki, a przy maleńkich górskich osadach dzięki strumieniom są skromne uprawy. Przejazd tego odcinka trwa aż 3 godziny. Rozładunek jest szybki, powrót na główną szosę i ok. południa dojeżdżam do małej wioski – to Putre stolica prowincji. Są tu tylko dwa słabo zaopatrzone sklepy. Czekając na okazję nie nudzę się, bo wokół piękna przyroda: kolorowe góry i mnóstwo wikunii. Wikunie to zwierzęta podobne do guanako, tylko bardziej delikatne. Za Putre nie ma już chilijskich osad tylko park narodowy i przejście graniczne z Boliwią. Ciężarówką boliwijską dojeżdżam krętą szosą pnącą się nieustannie do góry na altiplano. Olbrzymia przestrzeń na wysokości ponad 4400 m npm otoczona jest z jednej strony kolorowymi łańcuchami górskimi o wysokości 5500 m npm, z drugiej ośnieżonymi wulkanami górującymi blisko 2000 m nad całym obszarem. Na trawiastych mokrych łąkach pasą się stada wikunii, lam i alpak. Na kilku stawach pływa liczne ptactwo wodne. U podnóża dwóch bliźniaczych wulkanów Parinacota i Pomerape widać małą osadę. Wysiadam i przez kamienisty teren zmierzam w kierunku wioski. Wśród kamieni żyje mnóstwo wiskaczy, małych zwierząt podobnych do wiewiórek. Osada jest niewielka i opustoszała. Budynki i kościół zbudowane z suszonej cegły i pobielone wapnem prezentują się bardzo malowniczo na tle ośnieżonych wulkanów i w delikatnej czerwieni zachodzącego słońca. Tu rozbijam namiot i długo wpatruję się w okazałe wulkany przede mną. (Parinacota)

20 styczeń 2002
Noc jest bardzo zimna, bo mleko wystawione na zewnątrz całkowicie zamarza. Rano budzi mnie stado lam i alpak pasące się koło namiotu. Cudowne widoki i pełno różnorodnych dzikich zwierząt dookoła. Po kilku godzinach chodzenia widzę małą osadę przy szosie. To Chucuyo. Mieszka tu kilka rodzin, najprawdopodobniej hodowców lam i alpak, bo obok domów z suszonej cegły są zagrody dla zwierząt poukładane z kamieni. Większość domostw jest opustoszała. Jest też restauracja dla kierowców. Chodzę jeszcze trochę po podmokłej łące, na której pasą się lamy, alpaki i wikunie i ponieważ kończy mi się jedzenie postanawiam wrócić do Arica. Pod wieczór jestem u celu. (Arica)


Drugi raz
15 styczeń 2008
Miasto portowe Arica bardzo się rozbudowało. Napłynęło tu dużo Peruwiańczyków i Boliwijczyków. Jest sporo nowych i niebrzydkich osiedli, jednak większość to stojące za wysokimi parkanami byle jak sklecone domki z desek i płyt pilśniowych. Jest w miarę słonecznie i ciepło. Czas na chodzeniu po porcie i centrum miasta szybko schodzi i w momencie, gdy staję na szosie wylotowej jest już późne popołudnie. Krótką okazją jadę do zielonej doliny Lluta (zielone jest dno, zaś potężne piaskowe góry całkowicie pozbawione roślinności), gdzie na zboczach są geoglify. Tu też nie mam trudności z autostopem i wkrótce jadę z policjantami do Poconchile. To ostatnia miejscowość w dolinie, dalej zaczyna się podjazd w górę wśród piasków i piargów kamieni. Niebo pokrywają chmury, a ja przesiadam się na kolejną okazję. Pierwsze rośliny to kaktusy o dziwnych kształtach na wysokości 2000 m npm. Robi się ciemno i chłodno i zaczyna kropić deszcz. Wkrótce wjeżdżamy w chmury i już nic kompletnie nie widać. Na wysokości 3700 m npm przy zjeździe do Putre wysiadam i przy drodze rozbijam namiot. (Putre)

16 styczeń 2008
Rano namiot jest całkowicie mokry od chmur zalegających doliny między górami. Z namiotu mam kolejny widok wart pięciogwiazdkowego hotelu, mianowicie na potężny masyw górski całkowicie biały od śniegu i będący niemalże na wyciągnięcie ręki. Wkrótce długim podjazdem wjeżdżam ciężarówką boliwijską na altiplano na teren parku narodowego Lauca. Przejaśnia się, choć nie całkowicie, bo w wielu miejscach nad szczytami kłębią się chmurzyska. Najwyższe szczyty mają w granicach 6500 m npm. Dno kotliny to zielone i podmokłe łąki zwane bodefalami. Pasą się tu liczne lamy i alpaki oraz wikunie. Wysiadam przy dużym jeziorze Chungara niedaleko granicy z Boliwią. Jestem na wysokości 4600 m npm. Wolnym krokiem schodzę do jeziora otoczonego z wszystkich stron ośnieżonymi górami. Żyją tu łyski i kaczki. Na przełaj kieruję się w kierunku osady Parinacota, leżącej kilka kilometrów w bok od szosy. Pasy głazów i kamieni są na tej wysokości niesamowicie ciężkie do pokonania. Widoki są wprawdzie wspaniałe, ale idąc raz pod górę, raz w dół bardzo szybko się męczę z powodu braku powietrza. Na przejście niewielkiego odcinka kilku kilometrów w linii prostej potrzebuję wiele godzin. Wreszcie dochodzę do Parinacota. Przed sześciu laty była to osada opustoszała, dziś mieszka tu kilka rodzin indiańskich. Jest punkt sprzedaży pamiątek, sklepik i schronisko. Przez godzinę dochodzę do siebie po wyczerpującym marszu, po czym ruszam drogą szutrową do głównej szosy. Droga wiedzie nieprzerwanie pod górę. Do szosy dochodzę nieco osłabiony i bardzo głodny. Autostop wygląda kiepsko, więc chcąc nie chcąc drepcę 8 km do Chucuyo. Zewsząd nadciągają groźnie wyglądające chmury, niebo rozświetlają częste błyskawice, zaś cały obszar pobrzmiewa grzmotami. Takiego zjawiska „światło i dźwięk” nie zobaczy i nie usłyszy się na nizinach. Gdy już jestem w Chucuyo mając zamiar coś zjeść, zatrzymuje się samochód z turystami francuskimi i z nimi jadę do Putre. Na zjeździe z altiplano wjeżdżamy w gęste chmury i ulewny deszcz. (Putre)

17 styczeń 2008
Dzień zaczyna się od wilgotnej szarości. Śmieciarką dojeżdżam do szosy głównej. Na tej trasie ruch jest duży, ale to prawie wyłącznie boliwijskie ciężarówki. Jeżdżą z Arica lub Iquique do różnych miast w Boliwii wożąc towary z portu lub do portu. Łapię ciężarówkę, ale kierowca zaznacza, że zabiera mnie tylko do granicy w Tambo Quemado, bo tam robi przerwę. Jeszcze raz przejeżdżam park narodowy Lauca, ale przy dość kiepskiej widoczności. Całe niebo zasnuwają nisko wiszące chmury (nisko to kwestia bardzo względna, bo jestem na wysokości 4600 m npm. Nad jeziorem Chungara, kilka kilometrów dalej od miejsca, gdzie wczoraj wysiadłem, jest chilijski punkt kontroli granicznej. Odprawa jest szybka. Do granicy pozostało kilka kilometrów nieco pod górę. Kiepska szosa zmienia się w ... bardzo dobrą i zadbaną. Nie dość że nawierzchnia jest równiutka, to i pobocza są dobrze utrzymane oraz są znaki drogowe zarówno poziome, jak i pionowe. To chyba najlepsza droga w całej Boliwii. Kilka kolejnych kilometrów, tym razem nieco w dół i jest boliwijski punkt kontroli granicznej Tambo Quemado. Wokół ośnieżone góry, a nieco dalej wolnostojący wulkan Sajama wysoki na ponad 6500 m npm.



Gdybym był w tym regionie, to PN Lauca odwiedziłbym jeszcze raz.

Zdj cia

CHILE / Region XV / PN Lauca / WulkanyCHILE / Region XV / PN Lauca / Lago ChungaraCHILE / Region XV / PN Lauca / AltiplanoCHILE / Region XV / PN Lauca / Po burzyCHILE / Region XV / PN Lauca / Kościół w Parinacota

Dodane komentarze

brak komentarzy

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl