Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Izrael - Wybrzeże Morza Śródziemnego > IZRAEL



Rano jemy śniadanie i opuszczamy hotel. Teoretycznie nie powinienem mieć problemu z wyjazdem z Tyberiady. Wczoraj tą trasą wracaliśmy do hotelu i wydawała się całkiem prosta. Historia lubi się jednak powtarzać. Na rondzie, widzę zakaz wjazdu w ulicę, którą wczoraj na to rondo wjechałem. Opuszczam rondo ulicą prowadzącą w kierunku jeziora. Niestety ulica prowadzi na osiedle mieszkaniowe i się kończy. Wracam z powrotem na rondo i próbuję dotrzeć do jeziora inną ulicą, znowu bez sukcesu. Ostatecznie tracę orientację i wracamy pod hotel. Ponownie startujemy z punktu wyjściowego, ale tym razem jeszcze przed feralnym rondem, zjeżdżam na stację benzynową i pytam o drogę. Okazało się, że należało skręcić w kierunku jeziora dużo wcześniej. W końcu jedziemy szosą nad samym jeziorem i opuszczamy Tyberiadę.
Pierwszy przystanek to Ein Tabgha, miejsce gdzie Chrystus nakarmił pięć tysięcy głodnych ludzi pięcioma bochenkami chleba i dwoma rybami. Obecnie w miejscu cudu stoi współczesny kościół Rozmnożenia zwany także kościołem Chleba i Ryb. Oglądamy kościół z zewnątrz i w środku. Prosty surowy wystrój wnętrza bardzo mi się podoba.
Zanim wyruszymy na wybrzeże, postanawiamy podjechać parę kilometrów, do P.N. Korazim, gdzie znajdują się pozostałości synagogi z IV wieku. Skręcamy z głównej drogi i jedziemy na wschód. Po kilku minutach jazdy docieramy do kibucu o tej samej nazwie. Okazuje się, że synagoga znajduje się dwa kilometry dalej.
Tysiąc sześćset lat temu stało w tym miejscu dość duże osiedle zbudowane z czarnego bazaltu. Spacerujemy wśród pozostałości domów i innych obiektów. Synagoga, wybudowana w stylu bizantyjskim, musiała być ważnym miejscem kultu. Świadczy o tym jej rozmiar oraz tzw. Tron Mojżesza. Jest to bogato zdobiony, kamienny fotel przeznaczony dla dostojnika wysokiej rangi.
Wracamy na główną drogę i kierujemy się w stronę Akki, ostatniej twierdzy krzyżowców w Palestynie. Jedziemy wśród zielonych wzgórz, porośniętych kwitnącymi o tej porze roku drzewami. Dzisiaj wypada pierwszy dzień Pesach, najważniejszego święta judaizmu. W przewodniku wyczytałem, że raczej nie powinno się podróżować w ten dzień i że ortodoksi mogą obrzucić samochód kamieniami. Na szczęście nic takiego się nie dzieje i mijam inne samochody. Chociaż ruch nie jest zbyt duży, ale to akurat mnie nie martwi.
W Acce trafiamy na parking pod bramą, prowadzącą na stare miasto bez większych problemów (tylko raz pojechałem w przeciwnym kierunku). U sprzedawcy stojącego przed parkingiem kupujemy świeży sok z owoców. Sam się zobowiązuje, że będzie do naszego powrotu pilnować nam auta.
Wchodzimy na starówkę i po chwili trafiamy na bazar. Błądzimy jakiś czas po wąskich, zastawionych straganami uliczkach, aż wychodzimy na nadbrzeże w okolicach starego karawanseraju Khan el-Umdan i meczetu Isnan Baszy. Wracamy z powrotem. Naszym celem jest największy meczet Akki, meczet El Dżazzara (Rzeźnika). Kierujemy się znakami dla turystów i w końcu osiągamy sukces. Zwiedzamy meczet a następnie leżące tuż obok podziemne miasto krzyżowców. W rzeczywistości jest to kilka średniowiecznych pomieszczeń służących Krzyżakom jako sale reprezentacyjne i nie tylko. Niemniej potężne sklepienia mogą zrobić wrażenie. Bilet wstępu jest ważny na cztery obiekty, oprócz miasta krzyżowców można go wykorzystać w muzeum etnograficznym, muzeum Okasziego i podziemnym tunelu templariuszy. Darujemy sobie tylko muzeum lokalnego artysty Awszaloma Okasziego. Po wyjściu z tunelu kupuję, u ulicznego sprzedawcy, porcję gotowanego bobu w jakimś sosie i wkrótce opuszczamy stare miasto Akki.
Zaraz za Akką wjeżdżamy na drogę nr 2, która prowadzi do Tel Awiwu, przez Hajfę. Jest to szeroka dwupasmowa szosa, typu autostrada. Dojazd do Hajfy nie zabrał nam dużo czasu. Jedynym obiektem, który zamierzamy tutaj zobaczyć, jest sanktuarium bahaistów.
W połowie XIX wieku, mieszkaniec Shirazu miasta w ówczesnej Persii, Mirza Ali Muhammad, ogłosił się Babem (bramą) i imamem-mahdim z rodu Proroka. Utworzył sektę religijną, którą nazwał babizmem. Po kilku latach działalności babizm został potępiony przez szyickich mułłów, a jego przywódca stracony. W 1963 roku wnuk Mirzy, Husajn Ali Nuri obwieścił, że jest posłańcem Boga i stworzył nową religię, bahaizm, będącą odłamem babizmu. Religia ta głosi, że wszystkie główne religie świata są bardzo do siebie podobne i różnią się od siebie w nieistotnych szczegółach. Bahaiści uznają jedynego Boga, nieśmiertelność duszy i ewolucję. Kwestionuje wiarę w Aniołów, Trójcę Świętą oraz samsarę (hinduistyczną wędrówkę dusz). Obecnie na świecie bahaizm wyznaje 2,5 – 5 milionów ludzi. Centrum tej religii jest Hajfa, gdzie znajduje się mauzoleum Baby.
Do sanktuarium staramy się dojechać w oparciu o posiadany plan miasta. Niestety, w pewnym miejscu ulica jest zamknięta ze względu na remont i musimy zawrócić. Nie jest to wyłącznie nasz problem, zawracamy w asyście innych pojazdów. Staram się znaleźć inną drogę, ale bez powodzenia. Decyduję zatem, że jedziemy prosto do Cezarei Nadmorskiej. Wracamy na główną trasę i kontynuujemy dalej podróż wzdłuż morza. Gdy już zdawało się, że opuszczamy Hajfę zobaczyłem sanktuarium. Na pierwszych światłach skręcam w lewo i prostą ulicą dojeżdżamy pod dolną bramę prowadzącą do ogrodów Bahaitów i mauzoleum Baby.
Parkuję na płatnym miejscu parkingowym, ale nie uiszczam opłaty. Po pierwsze dzisiaj jest święto a po drugie widzę, że ogrody są zamknięte dla publiczności. Podchodzimy trochę bliżej, robię kilka zdjęć i wracamy do samochodu. W planach nie mamy zwiedzania innych obiektów w Hajfie, może kiedyś indziej. Poza tym, trochę się śpieszymy, chcemy zatrzymać się w Cezarei i dotrzeć do Tel Awiwu za dnia. Nie mamy dokładnego planu miasta, a szukanie hotelu po zmierzchu, gdy nie można odczytać nazw ulic, jest bardzo trudne.
Dojazd do Cezarei i znalezienie parkingu zabiera nam około półtora godziny.
Kompleks został wybudowany przez Heroda Wielkiego w drugiej połowie pierwszego wieku p.n.e. w miejscu dawnej osady fenickiej. Składał się z teatru, pałacu Heroda, dużego amfiteatru połączonego z hipodromem, łaźni a przede wszystkim z portu, który funkcjonował jeszcze w czasie wypraw krzyżowych.
Zwiedzenie terenu starożytnego miasta i portu zajmuje nam dwie godziny. Wracamy na parking i kierując się znakami, staramy się „namierzyć” akwedukt. Niestety, bez powodzenia. Jedyną korzyścią jest to, że wjeżdżamy na miejsce biwakowe i mażemy poobserwować przez chwilę, jak odpoczywają izraelskie rodziny w święto Pesach.
Wyjeżdżamy z Cezarei i zaczynamy ostatni odcinek dzisiejszej trasy do Tel Awiwu. Na szosie pojawia się coraz więcej samochodów. Ludzie wracają z weekendu, jutro niedziela w Izraelu normalny dzień pracy. Trochę się obawiam spotkania z największą aglomeracją miejską kraju. Nie dysponujemy dokładnym planem a tylko mapą z przewodnika. Wiemy, że nasz hostel Momo’s leży na ulicy Ben Yehudy, biegnącej równolegle do plaży. Gdy tylko wjeżdżamy na teren objęty naszym planem, Ania przejmuje rolę pilota. Wywiązuje się z tego obowiązku doskonale. Bez żadnych problemów doprowadza mnie do ulicy Ben Yehudy. Niestety, nie mogę skręcić, ulica jest jednokierunkowa, tak jak następna, HaYarkon. Dopiero przy samej plaży mogę skręcić w odpowiadającym mi kierunku. Cofam się kilkaset metrów, dwukrotnie skręcam w lewo i jesteśmy na miejscu.
Pokój, który nam zaproponowano był bardzo mały, duszny a poza tym znajdował się na trzecim piętrze. Decydujemy się dopłacić do większego położonego na parterze. Na tym jednak kończyły się jego pozytywy. Brudne niepomalowane ściany, małe okno wychodzące na ciemne podwórze, łazienka bez brodzika, umywalka z zimną wodą i za to mamy zapłacić 300 NIS za dobę. Jasnym punktem hotelu jest bezpłatny parking i położenie, blisko plaży i punktu zwrotu samochodu. Pocieszamy się, że spędzimy tutaj praktycznie jedną noc. Pojutrze o czwartej rano wylatujemy do Polski.
Rozpakowujemy bagaż i wychodzimy na pierwsze spotkanie z Tel Awiwem. Zaczynamy od kolacji, którą jemy w tajskiej restauracji, polecanej przez recepcjonistkę naszego hostelu. Następnie idziemy znaleźć siedzibę biura Budget, gdzie jutro musimy oddać auto. Wieczór kończymy spacerem wzdłuż nadmorskiej promenady.
Rano, po symbolicznym śniadaniu, będącym w cenie noclegu, idziemy sprawdzić drogę do biura Budgetu i dowiedzieć się o najbliższą stację benzynową (samochód muszę oddać z pełnym bakiem). Z oddaniem auta mam co prawda czas do 18., ale chcemy to załatwić jak najszybciej. Po uzyskaniu żądanych informacji, wracamy po samochód. Na stacji benzynowej tankuję, niestety po wyższej cenie. Wynika to stąd, że aby uruchomić saturator pracownik musi wprowadzić kod. W konsekwencji wlewa mi również paliwo do zbiornika.
W biurze firmy pracownik nalicza nam opłatę w wysokości 78,5 USD. Jest to o 11,5 USD mniej niż opiewa umowa. Trochę się dziwimy, ale wyjaśniamy sobie ten fakt tym, że oddaliśmy auto pół dnia wcześniej. Płacę gotówką i wydaje się nam, że sprawa jest załatwiona. Nic bardziej mylnego. Już po powrocie do Polski zostałem obciążony kwotą 96,49USD. Z faktury wynikało, że nie tylko nie zapłaciliśmy za wypożyczenie samochodu to jeszcze oddaliśmy go pół dnia później. W wyniku interwencji, po trzech tygodniach, Budget zwrócił mi na kartę 78 USD, ale 6,49 USD nie udało się nam odzyskać. I nie chodzi o kwotę, która nie jest zbyt duża, ale o fakt. Jedynym zyskiem jaki osiągnęliśmy jest to, że w ramach przeprosin, dostałem kupon na bezpłatne wypożyczenie samochodu na jeden dzień na terenie Izraela. Myślę, że wybierzemy się jeszcze raz do Izraela, żeby wykorzystać to „szczęście”.
Z biura Budgetu idziemy pieszo do Jaffy. Jest to przyjemny spacer nadmorską promenadą. Z jednej strony morze i piaszczysta plaża, z drugiej wieżowce nowoczesnego miasta. Pogoda też wymarzona; słońce i ożywcza bryza. Z daleka na cyplu widać cel naszej wycieczki; Jaffę.
Zwiedzanie Jaffy zaczynamy od portu. Potem spacerujemy po wąskich uliczkach starówki. Wspinamy się po stromych schodach na plac Kedumim. W biurze informacji turystycznej dostajemy plan, na którym pan zaznacza ciekawe miejsca w Jaffie. Dowiadując się, że jesteśmy z Polski chwali się znajomością kilku słów w naszym języku. Okazuje się, że jest fanem Kasi Kowalskiej i nauczył się paru polskich zwrotów słuchając jej piosenek.
Najpierw kierujemy się na Most Życzeń. Przejście przez most i pogłaskanie swojego znaku zodiaku ma zagwarantować spełnienie pomyślanego w tym momencie życzenia. Czy życzenie się spełni pokaże przyszłość, natomiast panorama Tel Awiwu oglądana z tego miejsca jest naprawdę zachwycająca. Schodzimy do centrum miasta. Przy głównej ulicy, Yafeta oglądamy XIX wieczne budynki dawnych szkół katolickich oraz znajdującą się obok ortodoksyjną cerkiew grecką. Następnie dłuższą chwilę krążymy po pchlim targu, z którego słynie Jaffa. Można tu kupić dosłownie wszystko: stare naczynia, zabawki, płyty, książki, monety, znaczki pocztowe i.t.d. Osobiście zwróciłem uwagę na wózek dziecięcy. Jak pokazują rodzinne fotografie, w identycznym wózku byłem wożony kilkadziesiąt lat temu jako niemowlak.
W ogródku lokalnej restauracji jemy lekki posiłek i wracamy do Tel Awiwu. W pokoju przebieramy się i idziemy na plażę. Jeszcze „dryfując”, po Morzu Martwym obiecaliśmy sobie prawdziwą kąpiel w Morzu Śródziemnym. Na plaży widzimy, że jacyś ludzie pływają, ale są to chyba Rosjanie z Syberii. Dla nas woda jest stanowczo za zimna, myślę, że jej temperatura wynosiła mniej niż 20 stopni Celsjusza. Ograniczamy się do spaceru wzdłuż brzegu morza, mocząc jedynie nogi.
Wracamy do hotelu, zamawiamy (płatną z góry, 110NIS) taksówkę na lotnisko i wyruszamy na pożegnalny spacer oraz kolację. Ostatni posiłek w Izraelu planujemy zjeść w restauracji położonej nad samym morzem. W tym celu musimy iść na północ, w kierunku mariny, gdzie hotele są usytuowane bezpośrednio przy plaży. Starannie wybieramy restaurację i zamawiamy potrawy. Ania rybę z sałatką z rukoli, ja owoce morza.
Punktualnie o pół do trzeciej opuszczamy hotel. Procedura poprzedzająca wylot z Izraela jest dość uciążliwa dla podróżnego. Najpierw ustawiamy się w kolejce do prześwietlenia bagażu rejestrowanego. W międzyczasie oficer służby granicznej sprawdza paszporty. Gdy przychodzi nasza kolej bardzo go interesuje wiza egipska. Wypytuje jak długo byliśmy w Egipcie, w której miejscowości mieszkaliśmy i.t.d. Oddając nam paszporty, zauważa irański pokrowiec, w który jest włożony Ani paszport. Na wierzchu jest napis: Hotel Iran Achwaz i poniżej mapa Iranu oraz dane kontaktowe hotelu. Oprawki takie dostaliśmy, nocując w tym hotelu podczas naszego pobytu w Iranie w 2007 roku. Od tego czasu zarówno Ania jak i ja zmieniliśmy paszporty, ale oprawka tak się mojej żonie spodobała, że trzyma w niej cały czas paszport. Urzędnik potraktował to chyba jako prowokację. Popatrzył na nas jak co najmniej na szpiegów i rozpoczął regularne przesłuchanie. Po kilku minutach, gdy zdawało się nam, że opowiedzieliśmy już wszystko na temat naszego pobytu w Iranie, zabrał nasze paszporty i odszedł. Przeszło mi przez głowę, że poszedł po policję, żeby nas aresztować. Ale nie, po chwili pojawiła się urzędniczka i przesłuchanie zaczęło się od nowa. Gdy w końcu zaspokoiliśmy i jej ciekawość na temat Iranu, oddała nam paszporty i pozwoliła przejść dalej.
Odbieramy bagaż z prześwietlenia. Ania może iść do odprawy, ja muszę czekać na rewizję mojej walizki. Stoję w kolejce i obserwuję, jak młoda celniczka wyciąga i sprawdza sztuka po sztuce zawartość walizki jakiegoś Niemca. Nie przypuszczam, żeby czuł się w tej sytuacji komfortowo. Gdy przychodzi moja kolej celniczka pyta czy wolę rozmawiać po angielsku czy po rosyjsku. Odpowiadam, że znam oba te języki. Wówczas prosi, po polsku, żebym otworzył walizkę. Na samym wierzchu poukładałem prospekty, które otrzymaliśmy w zwiedzanych obiektach. Pani ogląda broszury z dużym zainteresowaniem a następnie każe mi zamknąć walizkę. Mogę się już odprawić. Po odprawieniu bagażu przekraczamy granicę Izraela i wkrótce odlatujemy do Polski.
Pierwszy przystanek to Ein Tabgha, miejsce gdzie Chrystus nakarmił pięć tysięcy głodnych ludzi pięcioma bochenkami chleba i dwoma rybami. Obecnie w miejscu cudu stoi współczesny kościół Rozmnożenia zwany także kościołem Chleba i Ryb. Oglądamy kościół z zewnątrz i w środku. Prosty surowy wystrój wnętrza bardzo mi się podoba.
Zanim wyruszymy na wybrzeże, postanawiamy podjechać parę kilometrów, do P.N. Korazim, gdzie znajdują się pozostałości synagogi z IV wieku. Skręcamy z głównej drogi i jedziemy na wschód. Po kilku minutach jazdy docieramy do kibucu o tej samej nazwie. Okazuje się, że synagoga znajduje się dwa kilometry dalej.
Tysiąc sześćset lat temu stało w tym miejscu dość duże osiedle zbudowane z czarnego bazaltu. Spacerujemy wśród pozostałości domów i innych obiektów. Synagoga, wybudowana w stylu bizantyjskim, musiała być ważnym miejscem kultu. Świadczy o tym jej rozmiar oraz tzw. Tron Mojżesza. Jest to bogato zdobiony, kamienny fotel przeznaczony dla dostojnika wysokiej rangi.
Wracamy na główną drogę i kierujemy się w stronę Akki, ostatniej twierdzy krzyżowców w Palestynie. Jedziemy wśród zielonych wzgórz, porośniętych kwitnącymi o tej porze roku drzewami. Dzisiaj wypada pierwszy dzień Pesach, najważniejszego święta judaizmu. W przewodniku wyczytałem, że raczej nie powinno się podróżować w ten dzień i że ortodoksi mogą obrzucić samochód kamieniami. Na szczęście nic takiego się nie dzieje i mijam inne samochody. Chociaż ruch nie jest zbyt duży, ale to akurat mnie nie martwi.
W Acce trafiamy na parking pod bramą, prowadzącą na stare miasto bez większych problemów (tylko raz pojechałem w przeciwnym kierunku). U sprzedawcy stojącego przed parkingiem kupujemy świeży sok z owoców. Sam się zobowiązuje, że będzie do naszego powrotu pilnować nam auta.
Wchodzimy na starówkę i po chwili trafiamy na bazar. Błądzimy jakiś czas po wąskich, zastawionych straganami uliczkach, aż wychodzimy na nadbrzeże w okolicach starego karawanseraju Khan el-Umdan i meczetu Isnan Baszy. Wracamy z powrotem. Naszym celem jest największy meczet Akki, meczet El Dżazzara (Rzeźnika). Kierujemy się znakami dla turystów i w końcu osiągamy sukces. Zwiedzamy meczet a następnie leżące tuż obok podziemne miasto krzyżowców. W rzeczywistości jest to kilka średniowiecznych pomieszczeń służących Krzyżakom jako sale reprezentacyjne i nie tylko. Niemniej potężne sklepienia mogą zrobić wrażenie. Bilet wstępu jest ważny na cztery obiekty, oprócz miasta krzyżowców można go wykorzystać w muzeum etnograficznym, muzeum Okasziego i podziemnym tunelu templariuszy. Darujemy sobie tylko muzeum lokalnego artysty Awszaloma Okasziego. Po wyjściu z tunelu kupuję, u ulicznego sprzedawcy, porcję gotowanego bobu w jakimś sosie i wkrótce opuszczamy stare miasto Akki.
Zaraz za Akką wjeżdżamy na drogę nr 2, która prowadzi do Tel Awiwu, przez Hajfę. Jest to szeroka dwupasmowa szosa, typu autostrada. Dojazd do Hajfy nie zabrał nam dużo czasu. Jedynym obiektem, który zamierzamy tutaj zobaczyć, jest sanktuarium bahaistów.
W połowie XIX wieku, mieszkaniec Shirazu miasta w ówczesnej Persii, Mirza Ali Muhammad, ogłosił się Babem (bramą) i imamem-mahdim z rodu Proroka. Utworzył sektę religijną, którą nazwał babizmem. Po kilku latach działalności babizm został potępiony przez szyickich mułłów, a jego przywódca stracony. W 1963 roku wnuk Mirzy, Husajn Ali Nuri obwieścił, że jest posłańcem Boga i stworzył nową religię, bahaizm, będącą odłamem babizmu. Religia ta głosi, że wszystkie główne religie świata są bardzo do siebie podobne i różnią się od siebie w nieistotnych szczegółach. Bahaiści uznają jedynego Boga, nieśmiertelność duszy i ewolucję. Kwestionuje wiarę w Aniołów, Trójcę Świętą oraz samsarę (hinduistyczną wędrówkę dusz). Obecnie na świecie bahaizm wyznaje 2,5 – 5 milionów ludzi. Centrum tej religii jest Hajfa, gdzie znajduje się mauzoleum Baby.
Do sanktuarium staramy się dojechać w oparciu o posiadany plan miasta. Niestety, w pewnym miejscu ulica jest zamknięta ze względu na remont i musimy zawrócić. Nie jest to wyłącznie nasz problem, zawracamy w asyście innych pojazdów. Staram się znaleźć inną drogę, ale bez powodzenia. Decyduję zatem, że jedziemy prosto do Cezarei Nadmorskiej. Wracamy na główną trasę i kontynuujemy dalej podróż wzdłuż morza. Gdy już zdawało się, że opuszczamy Hajfę zobaczyłem sanktuarium. Na pierwszych światłach skręcam w lewo i prostą ulicą dojeżdżamy pod dolną bramę prowadzącą do ogrodów Bahaitów i mauzoleum Baby.
Parkuję na płatnym miejscu parkingowym, ale nie uiszczam opłaty. Po pierwsze dzisiaj jest święto a po drugie widzę, że ogrody są zamknięte dla publiczności. Podchodzimy trochę bliżej, robię kilka zdjęć i wracamy do samochodu. W planach nie mamy zwiedzania innych obiektów w Hajfie, może kiedyś indziej. Poza tym, trochę się śpieszymy, chcemy zatrzymać się w Cezarei i dotrzeć do Tel Awiwu za dnia. Nie mamy dokładnego planu miasta, a szukanie hotelu po zmierzchu, gdy nie można odczytać nazw ulic, jest bardzo trudne.
Dojazd do Cezarei i znalezienie parkingu zabiera nam około półtora godziny.
Kompleks został wybudowany przez Heroda Wielkiego w drugiej połowie pierwszego wieku p.n.e. w miejscu dawnej osady fenickiej. Składał się z teatru, pałacu Heroda, dużego amfiteatru połączonego z hipodromem, łaźni a przede wszystkim z portu, który funkcjonował jeszcze w czasie wypraw krzyżowych.
Zwiedzenie terenu starożytnego miasta i portu zajmuje nam dwie godziny. Wracamy na parking i kierując się znakami, staramy się „namierzyć” akwedukt. Niestety, bez powodzenia. Jedyną korzyścią jest to, że wjeżdżamy na miejsce biwakowe i mażemy poobserwować przez chwilę, jak odpoczywają izraelskie rodziny w święto Pesach.
Wyjeżdżamy z Cezarei i zaczynamy ostatni odcinek dzisiejszej trasy do Tel Awiwu. Na szosie pojawia się coraz więcej samochodów. Ludzie wracają z weekendu, jutro niedziela w Izraelu normalny dzień pracy. Trochę się obawiam spotkania z największą aglomeracją miejską kraju. Nie dysponujemy dokładnym planem a tylko mapą z przewodnika. Wiemy, że nasz hostel Momo’s leży na ulicy Ben Yehudy, biegnącej równolegle do plaży. Gdy tylko wjeżdżamy na teren objęty naszym planem, Ania przejmuje rolę pilota. Wywiązuje się z tego obowiązku doskonale. Bez żadnych problemów doprowadza mnie do ulicy Ben Yehudy. Niestety, nie mogę skręcić, ulica jest jednokierunkowa, tak jak następna, HaYarkon. Dopiero przy samej plaży mogę skręcić w odpowiadającym mi kierunku. Cofam się kilkaset metrów, dwukrotnie skręcam w lewo i jesteśmy na miejscu.
Pokój, który nam zaproponowano był bardzo mały, duszny a poza tym znajdował się na trzecim piętrze. Decydujemy się dopłacić do większego położonego na parterze. Na tym jednak kończyły się jego pozytywy. Brudne niepomalowane ściany, małe okno wychodzące na ciemne podwórze, łazienka bez brodzika, umywalka z zimną wodą i za to mamy zapłacić 300 NIS za dobę. Jasnym punktem hotelu jest bezpłatny parking i położenie, blisko plaży i punktu zwrotu samochodu. Pocieszamy się, że spędzimy tutaj praktycznie jedną noc. Pojutrze o czwartej rano wylatujemy do Polski.
Rozpakowujemy bagaż i wychodzimy na pierwsze spotkanie z Tel Awiwem. Zaczynamy od kolacji, którą jemy w tajskiej restauracji, polecanej przez recepcjonistkę naszego hostelu. Następnie idziemy znaleźć siedzibę biura Budget, gdzie jutro musimy oddać auto. Wieczór kończymy spacerem wzdłuż nadmorskiej promenady.
Rano, po symbolicznym śniadaniu, będącym w cenie noclegu, idziemy sprawdzić drogę do biura Budgetu i dowiedzieć się o najbliższą stację benzynową (samochód muszę oddać z pełnym bakiem). Z oddaniem auta mam co prawda czas do 18., ale chcemy to załatwić jak najszybciej. Po uzyskaniu żądanych informacji, wracamy po samochód. Na stacji benzynowej tankuję, niestety po wyższej cenie. Wynika to stąd, że aby uruchomić saturator pracownik musi wprowadzić kod. W konsekwencji wlewa mi również paliwo do zbiornika.
W biurze firmy pracownik nalicza nam opłatę w wysokości 78,5 USD. Jest to o 11,5 USD mniej niż opiewa umowa. Trochę się dziwimy, ale wyjaśniamy sobie ten fakt tym, że oddaliśmy auto pół dnia wcześniej. Płacę gotówką i wydaje się nam, że sprawa jest załatwiona. Nic bardziej mylnego. Już po powrocie do Polski zostałem obciążony kwotą 96,49USD. Z faktury wynikało, że nie tylko nie zapłaciliśmy za wypożyczenie samochodu to jeszcze oddaliśmy go pół dnia później. W wyniku interwencji, po trzech tygodniach, Budget zwrócił mi na kartę 78 USD, ale 6,49 USD nie udało się nam odzyskać. I nie chodzi o kwotę, która nie jest zbyt duża, ale o fakt. Jedynym zyskiem jaki osiągnęliśmy jest to, że w ramach przeprosin, dostałem kupon na bezpłatne wypożyczenie samochodu na jeden dzień na terenie Izraela. Myślę, że wybierzemy się jeszcze raz do Izraela, żeby wykorzystać to „szczęście”.
Z biura Budgetu idziemy pieszo do Jaffy. Jest to przyjemny spacer nadmorską promenadą. Z jednej strony morze i piaszczysta plaża, z drugiej wieżowce nowoczesnego miasta. Pogoda też wymarzona; słońce i ożywcza bryza. Z daleka na cyplu widać cel naszej wycieczki; Jaffę.
Zwiedzanie Jaffy zaczynamy od portu. Potem spacerujemy po wąskich uliczkach starówki. Wspinamy się po stromych schodach na plac Kedumim. W biurze informacji turystycznej dostajemy plan, na którym pan zaznacza ciekawe miejsca w Jaffie. Dowiadując się, że jesteśmy z Polski chwali się znajomością kilku słów w naszym języku. Okazuje się, że jest fanem Kasi Kowalskiej i nauczył się paru polskich zwrotów słuchając jej piosenek.
Najpierw kierujemy się na Most Życzeń. Przejście przez most i pogłaskanie swojego znaku zodiaku ma zagwarantować spełnienie pomyślanego w tym momencie życzenia. Czy życzenie się spełni pokaże przyszłość, natomiast panorama Tel Awiwu oglądana z tego miejsca jest naprawdę zachwycająca. Schodzimy do centrum miasta. Przy głównej ulicy, Yafeta oglądamy XIX wieczne budynki dawnych szkół katolickich oraz znajdującą się obok ortodoksyjną cerkiew grecką. Następnie dłuższą chwilę krążymy po pchlim targu, z którego słynie Jaffa. Można tu kupić dosłownie wszystko: stare naczynia, zabawki, płyty, książki, monety, znaczki pocztowe i.t.d. Osobiście zwróciłem uwagę na wózek dziecięcy. Jak pokazują rodzinne fotografie, w identycznym wózku byłem wożony kilkadziesiąt lat temu jako niemowlak.
W ogródku lokalnej restauracji jemy lekki posiłek i wracamy do Tel Awiwu. W pokoju przebieramy się i idziemy na plażę. Jeszcze „dryfując”, po Morzu Martwym obiecaliśmy sobie prawdziwą kąpiel w Morzu Śródziemnym. Na plaży widzimy, że jacyś ludzie pływają, ale są to chyba Rosjanie z Syberii. Dla nas woda jest stanowczo za zimna, myślę, że jej temperatura wynosiła mniej niż 20 stopni Celsjusza. Ograniczamy się do spaceru wzdłuż brzegu morza, mocząc jedynie nogi.
Wracamy do hotelu, zamawiamy (płatną z góry, 110NIS) taksówkę na lotnisko i wyruszamy na pożegnalny spacer oraz kolację. Ostatni posiłek w Izraelu planujemy zjeść w restauracji położonej nad samym morzem. W tym celu musimy iść na północ, w kierunku mariny, gdzie hotele są usytuowane bezpośrednio przy plaży. Starannie wybieramy restaurację i zamawiamy potrawy. Ania rybę z sałatką z rukoli, ja owoce morza.
Punktualnie o pół do trzeciej opuszczamy hotel. Procedura poprzedzająca wylot z Izraela jest dość uciążliwa dla podróżnego. Najpierw ustawiamy się w kolejce do prześwietlenia bagażu rejestrowanego. W międzyczasie oficer służby granicznej sprawdza paszporty. Gdy przychodzi nasza kolej bardzo go interesuje wiza egipska. Wypytuje jak długo byliśmy w Egipcie, w której miejscowości mieszkaliśmy i.t.d. Oddając nam paszporty, zauważa irański pokrowiec, w który jest włożony Ani paszport. Na wierzchu jest napis: Hotel Iran Achwaz i poniżej mapa Iranu oraz dane kontaktowe hotelu. Oprawki takie dostaliśmy, nocując w tym hotelu podczas naszego pobytu w Iranie w 2007 roku. Od tego czasu zarówno Ania jak i ja zmieniliśmy paszporty, ale oprawka tak się mojej żonie spodobała, że trzyma w niej cały czas paszport. Urzędnik potraktował to chyba jako prowokację. Popatrzył na nas jak co najmniej na szpiegów i rozpoczął regularne przesłuchanie. Po kilku minutach, gdy zdawało się nam, że opowiedzieliśmy już wszystko na temat naszego pobytu w Iranie, zabrał nasze paszporty i odszedł. Przeszło mi przez głowę, że poszedł po policję, żeby nas aresztować. Ale nie, po chwili pojawiła się urzędniczka i przesłuchanie zaczęło się od nowa. Gdy w końcu zaspokoiliśmy i jej ciekawość na temat Iranu, oddała nam paszporty i pozwoliła przejść dalej.
Odbieramy bagaż z prześwietlenia. Ania może iść do odprawy, ja muszę czekać na rewizję mojej walizki. Stoję w kolejce i obserwuję, jak młoda celniczka wyciąga i sprawdza sztuka po sztuce zawartość walizki jakiegoś Niemca. Nie przypuszczam, żeby czuł się w tej sytuacji komfortowo. Gdy przychodzi moja kolej celniczka pyta czy wolę rozmawiać po angielsku czy po rosyjsku. Odpowiadam, że znam oba te języki. Wówczas prosi, po polsku, żebym otworzył walizkę. Na samym wierzchu poukładałem prospekty, które otrzymaliśmy w zwiedzanych obiektach. Pani ogląda broszury z dużym zainteresowaniem a następnie każe mi zamknąć walizkę. Mogę się już odprawić. Po odprawieniu bagażu przekraczamy granicę Izraela i wkrótce odlatujemy do Polski.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.