Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Zielone wzgórza Islandii > ISLANDIA



Okolice Reynisfjara , Islandia Południowa, Zielone wzgórza i białe lodowce , ISLANDIA
But what am I doing here? Qu’allais-je faire
Among these volcanic rocks and this grey air?
~W. H. Auden
“What am I doing here?” - tego pytania nie da się zaplanować. Przychodzi niespodziewanie. Jeśli nie jest zadawane trywialnie, potrafi dotknąć naprawdę głęboko. Nagle otwieramy się na sam fakt naszego zdarzenia się w życiu. Albo bycia w tym konkretnym momencie. Niepodobnym do innych, bo jeśli porzucimy narracje umysłu i w pełni odczujemy rzeczywistość i intensywność tej chwili, to zobaczymy, że te najwyraźniejsze momenty, choć łączy je wspólna nić, jak sznurek, na który nanizane są perły, nigdy nie są podobne. Ich istota jest zawsze unikalna, tak jak unikalny jest rozmiar, kształt, kolor i jakość perły formującej się z każdą warstwą masy perłowej, każdym obrotem i nową porcją energii. Nowe miejsca i okoliczności dalekie od rutyny wzmagają ten stan zinstensyfikowanego bycia i pomagają się w nim zatrzymać.
W Islandii egzystencjalne pytanie o to, jak to możliwe, że w ogóle tutaj jestem, przychodzi już na płycie lotniska, z pierwszym haustem zimnego letniego powietrza, krystalicznie innego od tego w Polsce czy w Ameryce. Pachnie wiatrem, dzieciństwem, przygodą i wyobrażeniem o arktycznym kręgu.
Poeta W. H. Auden zadawał sobie to pytanie jako jeden z pierwszych podróżników ze świata europejskiej kultury do tego kraju, latem 1936 roku. Napisał swoje „Listy z Islandii” jako coś w rodzaju przewodnika dla kulturalnego Europejczyka po nieznanym lądzie – z zastrzeżeniem, że wizyta, owszem, dla wielu może być ciekawa, ale nie polecałby się na Islandii osadzać – zdrowy rozsądek mieszkańców tej zimnej krainy byłby na dłuższą metę dla adresata listów równie niestrawny, jak dla ich autora.
Jeśli nie masz szczególnych zainteresowań intelektualnych ani ambicji i zadowalasz się towarzystwem rodziny i przyjaciół, życie na Islandii musi być bardzo przyjemne, ponieważ mieszkańcy są przyjaźni, tolerancyjni i rozsądni. Są naprawdę dumni ze swojego kraju i jego historii, ale bez najmniejszego śladu histerycznego nacjonalizmu. Zawsze wydawało mi się, że chętnie przyjmują krytykę. Ale miałem też poczucie, że dla mnie było już za późno. Wszyscy jesteśmy zbyt głęboko związani z Europą, aby móc lub chcieć uciec. Choć jestem pewien, że wizyta sprawiłaby wam taką samą przyjemność jak mi, myślę, że na dłuższą metę skandynawski zdrowy rozsądek to byłoby dla was zbyt wiele, tak jak dla mnie. Prawda jest taka, że jesteśmy naprawdę szczęśliwi, żyjąc wśród szaleńców.
– Auden, Podróż do Islandii
W przededniu II wojny światowej ostatnie zdanie brzmiało naprawdę złowieszczo. Dziś bardzo wielu Polaków (i znacząca liczba Amerykanów) przekonuje się do islandzkiego zdrowego rozsądku – i żyje dzięki temu z większym poczuciem szczęścia. Bo Islandia to kraj z najwyższym wskaźnikiem poczucia szczęścia. I to się czuje.
Auden uważał, że zainteresowania Islandią nie podzieli zbyt wielu mu współczesnych. Ale ci, którzy podzielą, będą w tym równie pełni entuzjazmu, jak on sam. Dziś mamy systuację niemal odwrotną – boom na odwiedzanie wulkanicznych wysp i krajów arktycznych wpisuje się w żegnanie paradygmatu podróży w nieznane i do „niedostępnych lądów”. Islandia jest chyba najbardziej dostępna z niegdyś niedostępnych i interesuje się nią tak wiele osób, że stała się krajem „modnym”, masowo fotografowanym, filmowanym i opisywanym, a taki rodzaj zainteresowania siłą rzeczy jest bardziej powierzchowny. Malownicza wyspa przyciąga Instagramerów, fotografów krajobrazu, miłośników wspinaczki i kąpieli w geotermalnych źródłach, wielbicieli kolorowych „morskich klaunów” z ptasiej rodziny alk, czyli maskonurów, piechurów, rowerzystów, intelektualistów, artystów... ilu z nich próbuje naprawdę zrozumieć ten niezwykły kraj, poznać jego przeszłość i kulturę, nie tylko w wersji eksportowej czy folkowej? A nawet jeśli tylko w folkowej, to ilu przeczyta choć jeden zbiór opowieści o Huldufólk (niewidzialnych albo ukrytych ludziach, czyli elfach żyjących w paralelnym świecie), którzy ponoć zainspirowali Tolkiena i w których nota bene, według badań Uniwersytetu Islandzkiego, jeszcze w 2006 r. wierzyła wciąż prawie połowa mieszkańców Islandii? Trudno powiedzieć, ale wiemy, że nie muszą, bo nie każdy musi interesować się elfami albo już dawno zapomnieli o tej podróży; teraz są na Bali, w Zanzibarze czy w Wietnamie. Poznawanie oznacza wkład czasu, wysiłku i uwagi – towarów w naszej kulturze coraz bardziej deficytowych.
***
Zanim wyruszymy na poszukiwanie hotelu, który okazuje się górować nad płytą lotniska w przyzwoitej odległości do spaceru z bagażem, wczytuję się w (i medytuję nad) jedną z wiadomości zostawianych przez wieczność na trasach wszystkich naszych wędrówek – czasem przybierają postać książki porzuconej przez kogoś na ławce, piosenki ze sklepowego głośnika, nieznanego człowieka, który dzieli się swoją historią, kwitnącego drzewa, poezji w metrze czy na chodnikach, a czasem cytatu z „Jóga” Björk na szybie w hallu lotniska: I feel emotional landscapes. They puzzle me.
Tylko ta szyba oddziela mnie od krajobrazu Islandii. Jest emocjonalny. Zastanawia mnie.
Then the riddle gets solved.
Po zainstalowaniu się w hotelu, szybkiej drzemce i ogarnięciu abstrakcyjnych zmian czasu, od których, w połączeniu z faktem, że mamy tu teraz dzień polarny, a z okna hotelu widać ogień czynnego wulkanu, trochę kręci mi się w głowie (telefon z Polską uświadamia mi, że jest tam teraz 12 w południe, podczas gdy w Reykjaviku chyba 10 przed południem, a skoro wylecieliśmy z Bostonu o 9 wieczór, to w Nowej Anglii musi być teraz 6 rano...), wyruszamy na długi orzeźwiający spacer wzdluż islandzkiej dwupasmówki. Do Keflaviku. Wieje mocno i wiatr częstuje nas piękną lokalną mieszanką zapachu mchu i porostów i z nutą drzewno-morską. Dwa razy mijamy chowające się w trawach i w skałach koty. Dzikie koty mieszkają nie tylko w Reykjaviku (choć tam jest ich najwięcej i nie są wcale dzikie). Chwilami czuję, że wciąż jeszcze śpię, zwłaszcza gdy mijamy też po drodze murale w moim ojczystym języku, ogłaszające kolorową czcionką wielkości piętra „Co ma piernik do wiatraka?” oraz „Bułka z masłem”. Tłumaczę ich treść mężowi, ale patrzy na mnie tak, jakby wiatr zamieszał mi w głowie albo jakbym wciąż mówiła w obcym języku. Co ma Polska do Islandii? Zagadka powraca, gdy w lokalnym sklepie spożywczym natykamy się na serię czekolad Wedla z islandzkimi napisami. Rozwiązujemy ją po powrocie ze spaceru – Google wyjaśnia, że młodzi Polacy zaczęli masowo imigrować do tego kraju od 2010 roku. W 2023 r. stanowili już największą liczbę (ponad 23 tys. osób) spośród wszystkich obcokrajowców zamieszkujących na Islandii. Potrafię to zrozumieć.
Keflavik, Południowo-zachodnia Islandia, Nabrzeże w Keflaviku, ISLANDIA
Keflavik to nie tylko międzynarodowe lotnisko i nieduży komunikacyjny kompleks wokół niego. Warto przekonać się, że w rzeczywistości jest to bardzo malownicze miasteczko (zbudowane przez Szkotów w XVI w. jako wioska rybacka), z ciekawymi przykładami sztuki miejskiej (public art), pięknym nabrzeżem, muzeami i rockendrollową przeszłością („the Liverpool of the North”). Odwiedzić tu też można czarną jaskinię Olbrzymki (co robię podczas mojej drugiej wizyty w Keflaviku) – jaskinia jest prawdziwa, a gigantyczne sprzęty Olbrzymki sprawiają, że odwiedzający czują się naprawdę pomniejszeni – doskonałe miejsce na wizytę z dzieckiem. Jest tu też malutka pomarańczowa latarnia morka w stylu Wesa Andersona, na czarnych skałach, nieopodal pięknej kamiennej rzeźby dwóch postaci – mężczyzny i kobiety - zwróconych w stronę oceanu, a w okolicy można też odwiedzić m.in. Most Pomiędzy Kontynentami, łączący skały, które rozdzieliły się podczas ruchów płyt tektonicznych Eurazji i Ameryki Północnej.
Pogoda latem przypomina tu wczesną nowoangielską wiosnę. Sporo zieleni i trochę słońca, ale bez szaleństwa. Temperatury na lżejszą puchową kurtkę, koniecznie z kapturem, bo nad horyzontem wiszą deszczowe chmury i wieje. I zupełnie jak w Nowej Anglii – jeśli pogoda nas nie zachwyca, wystarczy poczekać pięć minut i można zdejmować lub zakładać kolejne wartstwy ubrań. Tę zmienność Islandia zawdzięcza położeniu wyspy na granicy klimatów umiarkowanego chłodnego i subpolarnego.
Pogoda zmienia się tu z niezwykłą szybkością: w jednej chwili wszystko zasłaniają chmury, w następnej przebija przez nie słońce, wypełniając powietrze intensywnym, luminescencyjnym światłem, w którym widać na wiele mil, tak że każdy szczegół stożkowatych gór widoczny jest z ogromną ostrością na tle pomarańczowego nieba. Jeden ze szczytów jest zawsze jasnoróżowy.
– Auden, Podróż do Islandii
O życiu w taką pogodę, a dodatkowo o islandzkiej zimie (co do której wciąż zapominamy, że nie jest aż tak zimna, jak mogłoby się wydawać – średnie zimowe temperatury są tam wyższe niż w Nowej Anglii), czytamy z mężem po powrocie z wyprawy do Islandii. Zaczynamy od 25 islandzkich baśni i opowieści zebranych przez Jona R. Hjallmarssona – są tu miejsca, które odwiedziliśmy, w przeszłości nawiedzane przez trolle, elfy, wiedźmy i duchy i może przechowujące do dziś jakiś ukryty skarb, jak wodospad Skogafoss. Potem sięgamy po „How to Live Icelandic” („Jak żyć po islandzku”) pióra Islandek Níny Björk Jónsdóttir i Eddy Magnus - pasjonujący przewodnik po kraju wulkanów i lodowców. Autorki z miłością i humorem opisują islandzkie społeczeństwo, tradycje, zwyczaje, kulturę, potrawy, język, politykę... z takimi detalami, jak rola lukrecji w produkcji słodyczy, kluby szycia, islandzkie słowa bez odpowiednika w języku angielskim, islandzki design albo jak upodobnić swój dom do islandzkiego w dziesięciu krokach (mimo że Muminki pochodzą z Finlandii – obowiązkowym elementem wystroju wnętrz okazuje się kubek z Muminkami!). Warto zwrócić uwagę na partię kobiet i pierwszą kobietę prezydenta, samotną matkę z dzieckiem i prezydentkę kraju przez 16 lat... ujął nas fakt, że kiedy jej prezydentura skończyła się w 1996 roku, dzieci pytaly rodziców, czy mężczyzna naprawdę też może zostać prezydentem. Oczywiście wszyscy wiemy, że Islandia nie ma armii, a w całym kraju w 2022 roku było... około 700 policjantów... W kraju, w którym prawie wszyscy się znają albo znają kogoś, kto zna ich nowego znajomego, który zresztą może okazać się dalekim krewnym, i gdzie ludzie są wykształceni, mają pracę i rzadko piją czy mają problem z narkotykami, przemoc nie jest tolerowana przez społeczność i każdy ma ogromny system wsparcia. Lektura wciąga nas tak, że wkrótce, rozsmakowani w klimatach, kontynuujemy naszą przygodę z „życiem po islandzku” poprzez kolejną książkę. Tym razem o świątecznych („magical Yuletide season”) zwyczajach, które w Islandii są niezwykle skomplikowane i osobliwe. „The Little Book of the Icelanders at Christmas” Aldy Sigmundsdóttir, obficie przyprawiona ironią i humorem, sprawia, że tak, jak u czytelników islandzkich sag i ed, nasz apetyt jeszcze bardziej się wyostrza. Na szczęście książek o tym kraju w najbliższym czasie na rynku nie zabraknie i możemy spokojnie szykować się na przypływ nowych opowieści o islandzkiej krainie szczęśliwości. Może z następną „bożonarodzeniową powodzią książkową”, jak zwyczaj obdarowywania się książkami w czasie świąt nazywają sami Islandczycy?
Z naszych lektur i obserwacji wyłania się obraz kraju liberalnego, postępowego, ale bez nadmiernego ideologizowania, ostrych opozycji, paradoksów politycznej poprawności i cancel culture; pełnego emocji, ale sublimowanych w sztukę i równoważonych zdrowym rozsądkiem. Z fantastyczną, niepowtarzalną naturą – i równie intensywnym, unikalnym życiem kulturalnym. Z mądrymi i pięknymi pomysłami, które rodzą się na styku obu. Przykładem niech będzie prawie w stu procentach zielona i odnawialna energia elektryczna w tym kraju – z elektrowni wodnych i źródeł geotermalnych (około 600 ciepłych źródeł i ponad 20 gejzerów). Moim ulubionym aktualnie islandzkim pomysłem jest zgłoszenie do kampanii prezydenckiej 2024 w tym kraju najstarszego islandzkiego lodowca – jako kandydata najżywiej zainteresowanego kwestią katastrofy klimatycznej... i nie jest to żart.
***
Lodowce na Islandii udaje nam się zobaczyć dzięki temu, że zmęczeni zmianami czasu i byciem pomiędzy lotami porzucamy naszą dumę samotnych podróżników i wykupujemy miejsce w małym busie z kilkoma innymi amatorami widoków Południowej Islandii oraz przewodniczką, która przewiezie nas przez zielone góry i zaśnieżone górskie drogi bez barierek i z mnóstwem zakrętów. Kristina jest nieprawdopodobnie dobrym kierowcą i rewelacyjną storytellerką, a jej angielski z islandzkim zaśpiewem brzmi jak muzyka wody spływającej po skałach z lodowca, by w zielonej dolinie, będącej jednocześnie wzgórzem, utworzyć malowniczy wodospad... A poza tym z wykształcenia jest nauczycielką, więc ma dużą wiedzę i umiejętność jej przekazywania. Jest pełną energii atrakcyjną kobietą w średnim wieku, o długich ciemnych włosach i zaraźliwym uśmiechu. Ma lekkość bycia osoby mocno stojącej na ziemi, ale nie trzymającej się jej kurczowo. Islandia to jej miejsce na tej ziemi, kocha ten kraj i opowiada o nim z uczuciem w pierwszej osobie liczby mnogiej. „My uwielbiamy lato, to wspaniałe doświadczenie, kiedy jedziesz wzdłuż gór i wszędzie widać zwierzęta – owce, konie... przez większość roku ich nie widujemy!” Nakrapiane owcami i poznaczone strużkami wodospadów zielone wzgórza wyglądają bajecznie. Co jakiś czas trafia się nam też po drodze stado islandzkich kucy; na jednym z postojów podchodzę z kamerą tak blisko, jak się da – masywny islandzki konik obdarowujący cię ciekawskim spojrzeniem spod gęstej grzywy to poezja emocji. Porośnięte gęsto zielonym mchem okrągłe pagórki same wyglądają chwilami jak zwierzęta. Cała islandzka natura wydaje mi się niesłychanie żywa, idealna do animizacji czy antropomorfizacji, gdyby nie to, że nie jest metaforą – ziemia, mech, porosty, krzaczki, skały, woda, zwierzęta, lodowce, ludzie, powietrze – wszystko jest tu ze sobą połączone, jest jednym wielkim żywym organizmem, którego teraz na chwilę jesteśmy częścią. I ta całość jest wyspą na styku dwóch kontynentów i płyt tektonicznych, na styku ziemi i nieba, pomiędzy którymi granica zaciera się wśród lodowców w białych chmurach. Kristina zachwyca się tym, jak lodowce odsłaniają nam się po drodze. „Zwykle o tej porze roku nie są aż tak dobrze widoczne, naprawdę mamy szczęście, że możemy zobaczyć tę czapę... ten jęzor...”. Pokazuje nam też kolejne wulkany. Mocuję się z teleobiektywem, rozdarta pomiędzy potrzebą dokumentacji i doświadczenia niezapośredniczonego ekranem. Masywne lodowce oszałamiają, wzbudzają silną tęsknotę za czymś tak nieokreślonym i zarazem bliskim, że można by to nazwać centrum własnej istoty. Wyekstrapolowanym w tę niezwykłą przestrzeń, która udowadnia, że niezależnie od tego, w co wierzymy i z której strony teleobiektywu patrzymy, natura jest boska.
Poczucie miejsca nie zawsze przychodzi od razu. Tak jak z nowo poznanym człowiekiem, osławione pierwsze wrażenie może być złudzeniem, projekcją. By naprawdę spotkać się z czymkolwiek i kimkolwiek, także z krajobrazem, trzeba dać sobie na to przestrzeń i czas. Podróż w grupie pozbawia nas tej możliwości, mimowolnie stajemy się tą parą „maruderów”, którzy zwalniają tempo przemieszczania się do kolejnych celów, bo próbują zsynchronizować swój wewnętrzny rytm nie z resztą wycieczki, ale z odwiedzanym miejscem. Chcemy dostroić się do niego, szczególnie gdy jest tak mocny, jak w górach czy blisko lodowca – coś w nas nasłuchuje bicia serca miejsca. Rezonuje z tym, co już tu jest.
Piękno lodowca Sólheimajökull (który jest językiem potężnego lodowca Mýrdalsjökull) jest olśniewające, ale jednocześnie zasmuca. Mrówcze sylwetki „zdobywców” maszerujących przez śniegi czy wykopujących sobie kilofami ścieżki pośród lodu odcinają się kolorami od biało-czarnych (od wulkanicznego pyłu) zębów lodu. Człowiek to nie brzmi dumnie – mamy znikomy rozmiar, ale wielkie ego. Za sprawą tego ostatniego, islandzkie lodowce, jeden z największych cudów natury na Ziemi, przez samych Islandczyków nazywane „białymi diamentami”, co roku coraz szybciej tracą masę i znikają z powierzchni naszej planety w zastraszającym tempie. Niektórzy z naukowców prorokują, że za sprawą klimatycznej katastrofy za 150-200 lat nie zobaczymy już lodowców na Islandii.
Do Sólheimajökull docieramy po krótkiej wspinaczce pośród zielonych pagórków i czarnego żwiru, pod podciągniętą kurtyną szarych chmur. To jeden z najbardziej dostępnych lodowców na Islandii; nosi też przydomek „znikającego”. Oddziela nas od niego brudnobrązowe jezioro topniejącego lodu. Schodzimy w dół jeziora. Teraz lodowiec jest na pierwszym planie. Surowe piękno krajobrazu wokół wzmacnia jeszcze poczucie tej nie w pełni dokonanej straty – ciemne grzbiety gór w tle, porośniętych trawą i mchem, ze strumykami wodospadów, jaskiniami, zdają się przypominać o przemijaniu czegoś, co powinno zostać wieczne, tak jak one. Na polskim turystycznym portalu notatka: Ze względu na zmiany klimatyczne, pokrywa lodowa Sólheimajökull – podobnie jak innych jęzorów lodowcowych na Islandii – jest z roku na rok coraz mniejsza. Jeśli zależy Ci na tym, aby zobaczyć ten swoisty cud natury, odwiedź Islandię jak najszybciej. Czuję się, jak podczas wizyty u kogoś o potężnej obecności, kto niebawem odejdzie na zawsze, a moja seria fotografii, która później przerodzi się w projekt „The Scale of Things We Lose”, staje się elegią dla lodowca.
Kristina proponuje, że zrobi nam kilka zdjęć pod lodowcem – nie mamy serca jej odmówić (nawet jeśli przeczuwamy, że jest w tym odrobina manipulacji: „ja zrobię wam kilka fotek, a wy w zamian wrócicie do busa grzecznie razem z wszystkimi, a nie 10 minut później”). Uśmiechamy się do zdjęcia. Jednego, drugiego, trzeciego. Nie wiem, czy z jakiegokolwiek miejsca mamy tyle wspólnych zdjęć.
A potem żegnamy się z lodowcem.
***
Choć z wielu względów to właśnie one robią na nas największe wrażenie, nasza wyprawa to nie tylko lodowce. Dużo koloru wnosi do niej wizyta w przepięknej i słynącej ze swojego kościółka z czerwonym dachem wiosce rybackiej Vik (gdzie jak na Amerykanów przystało posilamy się wspaniałymi hamburgerami – mój jest wegański i bezglutenowy) oraz stadko maskonurów na Dyrhólaey. Nazwa tego ostatniego w dosłownym tłumaczeniu oznacza „wzgórze wyspy z dziurawymi drzwiami”. Jeśli spojrzeć pod pewnym kątem, staje się oczywista, ponieważ wysunięte w głąb oceanu pasmo lądu na skałach ma ogromne puste „wrota”, przez które przepływają fale. Obok najpiękniejszych na świecie i moich ulubionych morskich ptaków, dla których lato to okres gniazdowania, a Dyrhólaey jest do tego idealne, znajduje się tu też mała latarnia morska w kształcie zamku. Z Dyrhólaey roztacza się piękny widok na czarną od wulkanicznego piasku plażę Reynisfjara, którą także odwiedzamy.
Czarna plaża Reynisfjara, Islandia Południowa, Skały Reynisdrangar , ISLANDIA
Na Reynisfjarze roi się od turystów z różnych konkurencyjnych wycieczek. Wielu wdrapuje się na charakterystyczne bazaltowe kolumny wokół jaskini. Wydają się nieświadomi faktu, że „wyczyn” zmotywowany pragnieniem kolejnego selfie, które zapewni im przypływ dopaminy i pięć minut sławy w gronie znajomych o podobnej niewrażliwości, może zachęcić kolejne setki amatorów selfie na kolumnach, co na pewno uszkodzi tę piękną i misterną naturalną budowlę. Inni testują prawdziwość ostrzeżeń przewodników, żeby nie podchodzić do granicy wody z piaskiem, bo fale na Reynisfjarze są naprawdę niezbezpieczne, nawet jeśli wyglądają łagodnie. Te zdradliwe fale de facto zabierają ze sobą w oceaniczne podziemia kilka osób rocznie.
Lubimy ludzi – ale w rozsądnych dawkach i niekoniecznie w miejscach, którym odbierają prawie cały ich majestat. Żałujemy, że nie jesteśmy tutaj sami.
Krótko przed drugim, niespodziewanym i dosłownie przelotnym pobytem na Islandii, przyglądam się w Internecie zdjęciu starszego człowieka z rozwichrzonymi białymi włosami i białą brodą - i dziwną mieszaniną mocy i lęku w oczach. Za mężczyzną wzburzone fale powtarzają dyktowany wiatrem rytm włosów, pomarszczone skały korespondują z poznaczoną zmarszckami twarzą na pierwszym planie, a perspektywa sugeruje obecność jeszcze jednego, znacznie większego od skał, fal i człowieka elementu na tej pustej plaży. Nie widzimy go. To od tej fotografii zaczęła się międzynarodowa kariera Ragnara Axelssona, fotografa dokumentującego z siłą dojrzałego artyzmu zagrożone kultury kręgów arktycznych. „Stary człowiek na czarnej plaży” – patrząc w jego oczy można poczuć się tak, jakby spoglądało się w oczy Islandii. Sam fotograf zobaczył podobno w twarzy tego człowieka całą historię Islandii. Ta sama twarz spogląda na mnie z okładki w księgarni na lotnisku, gdy ponownie żegnam się z tym niesamowitym krajem. Debatuję ze sobą przez chwilę na temat miejsca w plecaku i dozwolonej wagi bagażu oraz rozmiaru mojej biblioteczki – i podejmuję złą decyzję.
***
Seljalandsfoss, Południowa Islandia, Wodospad Seljalandsfoss, ISLANDIA
Nie sposób opowiadać o Islandii, nie wspominając słowem o wodospadach. Dwa, które odwiedzamy (spośród wspomnianych dziesięciu tysięcy), zajmują pierwsze miejsca na liście najbardziej popularnych, i są to miejsca w pełni zasłużone. Skogafoss i Seljalandsfoss znajdują się w odległości niecałych trzech godzin drogi samochodem z Reykjaviku i są nie tylko ogromne (oba mają 60 metrów wysokości, a jeden z nich 25 metrów szerokości), ale i ogromnie przekonujące, że, jak mówił o wodzie w książce swojej córki „Bądź jak woda, przyjacielu” Bruce Lee, moc wody tkwi w braku ograniczeń, nieustannym ruchu, umiejętności dopasowania się. Grzmią o tym potężnie. Zmoknięci i szczęśliwi zostawiamy każdy z nich za sobą z dwoma aparatami pełnymi zdjęć – coż – wody, i z najlepszymi z możliwych wspomnień. Odświeżeni, gotowi na nowe wrażenia.
Życie, niczym płynąca woda, nieustannie się zmienia i gdzieś po drodze pojawią się nieprzyjemne doświadczenia - mogą pozostawić bliznę, ale potem życie płynie dalej. I jak woda, jeśli się zatrzyma, zmętnieje. Idź więc odważnie naprzód, przyjacielu, ponieważ każde doświadczenie czegoś nas uczy.
- Shannon Lee, Bądź jak woda, przyjacielu. Nauki Bruce\'a Lee
Więcej informacji o tym kraju:
https://www.visiticeland.com/
Polonia w Islandii:
https://icelandnews.is/kategoria/polonia-islandia
W zakładce „Projekty” kilka wybranych zdjęć z projektu „The Scale of Things We Lose”
www.lidiarussellphotography.com/project
Więcej zdjęć z Islandii wkrótce na moim blogu.
Dodane komentarze
Przydatne adresy
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.