Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Druga relacja mojej podróży po USA (kopia z bloga) > USA


Ha! Niestety! Zero niedźwiedzi! Zapewne jakieś były, jednak nie dane było mi zobaczyć choć jednego...Chyba że w ZOO w pobliskim miasteczku za $10,95.
Park Yellowstone wspominam jednak bardzo miło:) Ale po kolei...
Droga, którą jechałyśmy prowadziła do zachodniego wejścia Parku Yellowstone. 30 mil przed zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej, jedynego miejsca jakie znalazłyśmy, na którym można było bezkarnie zaparkować na całą noc. Była już 3 w nocy, więc szybko zasnęłam na moim superświetnym fotelu nowiutkiego Nissana, przykryta cieplutkim kocem od Ralpha Laurena.. Ekhm, do rzeczy:)
Rano szybki "prysznic" w umywalce na stacji Shella, kawa z ekspressu i w drogę. Na granicy do Parku dostajemy mapę parku, gazetkę "Yellowstone Today" i ulotkę z ostrzeżeniem przed bliskim podchodzeniem do bizonów, niedźwiedzi i łosi. Mocno wierzyłam wtedy, że spotkam "mojego" niedźwiedzia (a jednak za słabo:))Park Yellowstone jest pierwszym i najstarszym parkiem narodowym na świecie. Utworzony został w 1872r., a jego powierzchnia wynosi 8980 m2. Obejmuje aż trzy stany Ameryki Płd. - Montana, Wyoming oraz Idaho. Akurat wjeżdżałyśmy do parku przez stan Montana, przez co kolejny stan USA mamy zaliczony:) Ludzie przyjeżdżają tutaj głównie dla gejzerów, ja - dla niedźwiedzia. Jak się okazało później - mieli trochę racji. Jako ciekawostkę dodam, że park posiada własne radio i teatr. Jego zwiedzanie nasuwa nieco myśl, że Yellowstone zbudowali ludzie, nie przyroda. Wszystko jest idealnie ogrodzone, czyste, równiutke drewniane beleczki do spacerowania, przy ciekawszych miejscach drewniane krzesełka do siedzenia, punkty widokowe co kilkadziesiąt metrów. No naprawdę... Czasem miałam wrażenie, że wszystko co widzę ludzie po prostu stworzyli...
Na zdjęciach możecie zobaczyć wielkie połacie spalonych drzew - to pozostałości po pożarze w 1988r. Ogień zajął 36% parku, zaś jego gaszenie trwało całe lato. Yellowstone posiada kilka punktów "orientacyjnych", na każdym z nich znajduje się kamping, restauracja, miejsce do spania ( do wyboru namiot, albo elegancki, 5-ciogwiazdkowy hotel), prysznice, pralnia.. Na mapie oznaczono je tłustym drukiem. Pierwszym z nich był "Madison" nazwany od pobliskiej mu rzeki - Madison River. Jako, że droga na północ była chwilowo zamknięta, skierowałyśmy się na południe, w stronę Old Faithul (nazwa pochodzi od najsłynniejszego na terenie parku gejzeru "Old Faithul Geyser" co dosłownie oznacza: "Stary Wierny Gejzer"). Po drodze zatrzymywałyśmy się na licznie występujących punktach i parkingach widokowych, by podziwiać krajobraz parku bądź inne gejzery, czy wulkany błotne. Jest ich na terenie parku całkiem sporo. Największe jednak wrażenie wywarł na mnie Stary Wieny Gejzer, który wybuchł praktycznie z zegarkiem w ręku (mam na myśli zegarek strażnika parku). Widok niesamowity, słup wrzącej wody na wysokość ok. 50 metrów. Dodam, że pisząc "wrząca woda" mam na myśli temp. 95 st.C, gdyż na wysokości, na której położony jest gejzer, tzn. 2245 n.p.m. temperatura wrzenia wody wynosi 93st.C. Aj, szkoda, że nie mogę dodawać tutaj żadnych filmików..:) Wszyscy siedzieliśmy jak zaczarowani, by potem długo oklaskiwać niesamowity "występ" Starego Wiernego. Po takim pięknym spektaklu przyszedł czas na kolejne. Przy kolejnym punkcie na wschód - "West Thumb" (od West Thumb Geyser Basin) najlepsze było to, że znalazłyśmy prysznic i mogłyśmy się umyć "jak ludzie" (tylko dwa dolary). Kierując się nieco na północ trafiłyśmy na "Bridge Bay" - piękne miejsce do podziwiania jeziora Yellowstone, największego, wysokogórskiego jeziora Ameryki Północnej. Nie powiem, robi wrażenie. Szczególnie miejsca, gdy gorąca z gorących źródeł, bądź kociołków błotnych paruje i bulgocze w pobliżu zimnej, spokojnie i surowo wyglądającej tafli jeziora Yellowstone. Zaczyna się ściemniać, postanawiamy więc zatrzymać się na parkingu najbliższego kemplingu " Lake Village". Udaje nam się przejechać bramkę bez płacenia (Polak i Ruski to jedna rodzina), i parkujemy obok wielkich kamperów. Noc okazała się nadzwyczaj mroźna, szyby pokrył cienki lód, a nas nieźle z zimna wytelepało. Nawet kocyk od Ralpha Laurena nie pomógł, hehe, może jakiś oszukany.. Ekhm, do rzeczy. Nie mogąc z zimna spać, rozgrzałyśmy auto do ludzkiej temperatury i ruszyłyśmy dalej. Następny punkt - " Fishing Bridge". Podobno można tam zobaczyć wielkie łososie. Specjalnie zabroniono tutaj łowienia ryb w latach 70 XXw. Jak się pewnie domyślacie, nie widziałam żadnego. Nic to jednak, gdyż po kilkudziesięciu metrach jazdy do kolejnego punktu moim oczom ukazał się najprawdziwszy, nie oszukany, nie z jakiegoś ZOO, ale żywy, naturalny.. nie, nie niedźwiedź (niestety), ale wielki Bizon, a za nim ukazało się całe stado Bizonów. Ruska w krzyk, a ja myk. Czym prędzej wyskoczyłam z auta cieszyć oczy widokiem (i zrobić parę zdjęć;). W końcu dotarłyśmy do "Canyon Village", w pobliżu którego znajdują się dwa, piękne wodospady - Lower Falls i Upper Falls. Przy nich można naprawdę poczuć siłę natury:)
Cały czas słucham Skin i jej pierwszą płytę "Fleshwounds" - świetnie pasującą muzycznie do mojej wyprawy. Sama artystka jest jak te dwa wodospady:) Na zewnątrz piękne i spokojne, a jednak skrywające ogromną siłę (posłuchajcie jej głosu, niesamowite, że taka mała, niepozorna istota wydaje z siebie tak mocny i cudowny głos przy akompaniamencie czasem czasem ostrych, a czasem miękko brzmiących gitar). Z "Canyon Village" ruszamy na zachód w stronę "Norris", mijamy go i udajemy się do "Mammoth Hot Springs". Tu dopiero się dzieje:) Dwugodzinny spacer pośród gorących źródeł, błotnych kociołków, wspaniałe widoki na krajobraz parku, nic, tylko spacerować i cieszyć się widokiem:) Szczęśliwie zmęczone wracamy do auta i postanawiamy zakończyć naszą wizytę w parku. Bez Yogiego. Kierujemy się do południowego wyjazdu, mijając po drodze punkt "Tower - Roosevelt" oraz po kolei - "Canyon Village", "Fishing Bridge", i "West Thumb". Żeby nie było nudno po drodze trafiamy na korek spowodowany przechadzającym się leniwie bizonem (mam film, hehe), spotykamy garstkę ludzi oglądających z ogromnym zainteresowaniem pasące się łosie (babki - łosie, bez rogów), oraz bodajże antylopy widłorogie. (ja też patrzyłam, ja też!:). Następny punkt - Grand Teton, leżący nieopodal Yellowstone. Jestem właśnie w hotelu w Teton Village (nie, żebym w nim spała, ale mają darmowy dostęp do netu:),zabawne, zasięgu w tel.nie ma nigdzie, ale net jest:)) do parku mam ok. 10 mil. Rano wyruszymy na kilka godzin pospacerować, a później ogień w stronę Arches National Park. Na liczniku równiutko 1500 mil.
Park Yellowstone wspominam jednak bardzo miło:) Ale po kolei...
Droga, którą jechałyśmy prowadziła do zachodniego wejścia Parku Yellowstone. 30 mil przed zatrzymałyśmy się na stacji benzynowej, jedynego miejsca jakie znalazłyśmy, na którym można było bezkarnie zaparkować na całą noc. Była już 3 w nocy, więc szybko zasnęłam na moim superświetnym fotelu nowiutkiego Nissana, przykryta cieplutkim kocem od Ralpha Laurena.. Ekhm, do rzeczy:)
Rano szybki "prysznic" w umywalce na stacji Shella, kawa z ekspressu i w drogę. Na granicy do Parku dostajemy mapę parku, gazetkę "Yellowstone Today" i ulotkę z ostrzeżeniem przed bliskim podchodzeniem do bizonów, niedźwiedzi i łosi. Mocno wierzyłam wtedy, że spotkam "mojego" niedźwiedzia (a jednak za słabo:))Park Yellowstone jest pierwszym i najstarszym parkiem narodowym na świecie. Utworzony został w 1872r., a jego powierzchnia wynosi 8980 m2. Obejmuje aż trzy stany Ameryki Płd. - Montana, Wyoming oraz Idaho. Akurat wjeżdżałyśmy do parku przez stan Montana, przez co kolejny stan USA mamy zaliczony:) Ludzie przyjeżdżają tutaj głównie dla gejzerów, ja - dla niedźwiedzia. Jak się okazało później - mieli trochę racji. Jako ciekawostkę dodam, że park posiada własne radio i teatr. Jego zwiedzanie nasuwa nieco myśl, że Yellowstone zbudowali ludzie, nie przyroda. Wszystko jest idealnie ogrodzone, czyste, równiutke drewniane beleczki do spacerowania, przy ciekawszych miejscach drewniane krzesełka do siedzenia, punkty widokowe co kilkadziesiąt metrów. No naprawdę... Czasem miałam wrażenie, że wszystko co widzę ludzie po prostu stworzyli...
Na zdjęciach możecie zobaczyć wielkie połacie spalonych drzew - to pozostałości po pożarze w 1988r. Ogień zajął 36% parku, zaś jego gaszenie trwało całe lato. Yellowstone posiada kilka punktów "orientacyjnych", na każdym z nich znajduje się kamping, restauracja, miejsce do spania ( do wyboru namiot, albo elegancki, 5-ciogwiazdkowy hotel), prysznice, pralnia.. Na mapie oznaczono je tłustym drukiem. Pierwszym z nich był "Madison" nazwany od pobliskiej mu rzeki - Madison River. Jako, że droga na północ była chwilowo zamknięta, skierowałyśmy się na południe, w stronę Old Faithul (nazwa pochodzi od najsłynniejszego na terenie parku gejzeru "Old Faithul Geyser" co dosłownie oznacza: "Stary Wierny Gejzer"). Po drodze zatrzymywałyśmy się na licznie występujących punktach i parkingach widokowych, by podziwiać krajobraz parku bądź inne gejzery, czy wulkany błotne. Jest ich na terenie parku całkiem sporo. Największe jednak wrażenie wywarł na mnie Stary Wieny Gejzer, który wybuchł praktycznie z zegarkiem w ręku (mam na myśli zegarek strażnika parku). Widok niesamowity, słup wrzącej wody na wysokość ok. 50 metrów. Dodam, że pisząc "wrząca woda" mam na myśli temp. 95 st.C, gdyż na wysokości, na której położony jest gejzer, tzn. 2245 n.p.m. temperatura wrzenia wody wynosi 93st.C. Aj, szkoda, że nie mogę dodawać tutaj żadnych filmików..:) Wszyscy siedzieliśmy jak zaczarowani, by potem długo oklaskiwać niesamowity "występ" Starego Wiernego. Po takim pięknym spektaklu przyszedł czas na kolejne. Przy kolejnym punkcie na wschód - "West Thumb" (od West Thumb Geyser Basin) najlepsze było to, że znalazłyśmy prysznic i mogłyśmy się umyć "jak ludzie" (tylko dwa dolary). Kierując się nieco na północ trafiłyśmy na "Bridge Bay" - piękne miejsce do podziwiania jeziora Yellowstone, największego, wysokogórskiego jeziora Ameryki Północnej. Nie powiem, robi wrażenie. Szczególnie miejsca, gdy gorąca z gorących źródeł, bądź kociołków błotnych paruje i bulgocze w pobliżu zimnej, spokojnie i surowo wyglądającej tafli jeziora Yellowstone. Zaczyna się ściemniać, postanawiamy więc zatrzymać się na parkingu najbliższego kemplingu " Lake Village". Udaje nam się przejechać bramkę bez płacenia (Polak i Ruski to jedna rodzina), i parkujemy obok wielkich kamperów. Noc okazała się nadzwyczaj mroźna, szyby pokrył cienki lód, a nas nieźle z zimna wytelepało. Nawet kocyk od Ralpha Laurena nie pomógł, hehe, może jakiś oszukany.. Ekhm, do rzeczy. Nie mogąc z zimna spać, rozgrzałyśmy auto do ludzkiej temperatury i ruszyłyśmy dalej. Następny punkt - " Fishing Bridge". Podobno można tam zobaczyć wielkie łososie. Specjalnie zabroniono tutaj łowienia ryb w latach 70 XXw. Jak się pewnie domyślacie, nie widziałam żadnego. Nic to jednak, gdyż po kilkudziesięciu metrach jazdy do kolejnego punktu moim oczom ukazał się najprawdziwszy, nie oszukany, nie z jakiegoś ZOO, ale żywy, naturalny.. nie, nie niedźwiedź (niestety), ale wielki Bizon, a za nim ukazało się całe stado Bizonów. Ruska w krzyk, a ja myk. Czym prędzej wyskoczyłam z auta cieszyć oczy widokiem (i zrobić parę zdjęć;). W końcu dotarłyśmy do "Canyon Village", w pobliżu którego znajdują się dwa, piękne wodospady - Lower Falls i Upper Falls. Przy nich można naprawdę poczuć siłę natury:)
Cały czas słucham Skin i jej pierwszą płytę "Fleshwounds" - świetnie pasującą muzycznie do mojej wyprawy. Sama artystka jest jak te dwa wodospady:) Na zewnątrz piękne i spokojne, a jednak skrywające ogromną siłę (posłuchajcie jej głosu, niesamowite, że taka mała, niepozorna istota wydaje z siebie tak mocny i cudowny głos przy akompaniamencie czasem czasem ostrych, a czasem miękko brzmiących gitar). Z "Canyon Village" ruszamy na zachód w stronę "Norris", mijamy go i udajemy się do "Mammoth Hot Springs". Tu dopiero się dzieje:) Dwugodzinny spacer pośród gorących źródeł, błotnych kociołków, wspaniałe widoki na krajobraz parku, nic, tylko spacerować i cieszyć się widokiem:) Szczęśliwie zmęczone wracamy do auta i postanawiamy zakończyć naszą wizytę w parku. Bez Yogiego. Kierujemy się do południowego wyjazdu, mijając po drodze punkt "Tower - Roosevelt" oraz po kolei - "Canyon Village", "Fishing Bridge", i "West Thumb". Żeby nie było nudno po drodze trafiamy na korek spowodowany przechadzającym się leniwie bizonem (mam film, hehe), spotykamy garstkę ludzi oglądających z ogromnym zainteresowaniem pasące się łosie (babki - łosie, bez rogów), oraz bodajże antylopy widłorogie. (ja też patrzyłam, ja też!:). Następny punkt - Grand Teton, leżący nieopodal Yellowstone. Jestem właśnie w hotelu w Teton Village (nie, żebym w nim spała, ale mają darmowy dostęp do netu:),zabawne, zasięgu w tel.nie ma nigdzie, ale net jest:)) do parku mam ok. 10 mil. Rano wyruszymy na kilka godzin pospacerować, a później ogień w stronę Arches National Park. Na liczniku równiutko 1500 mil.
I wiecie co..ten hotel znajdował się w samym sercu Grand Teton... Po prostu wjeżdżając po nocy nikt nas nie zatrzymał, a i my, ślepe jak krety nie zauważyłyśmy że to już:)
Rano lekkie zażenowanie, no cóż:)
Rano lekkie zażenowanie, no cóż:)
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.