Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Trzecia relacja z wyprawy do USA > USA


Czy już pisałam, że się wszędzie gubię? nie..? Jak sie okazało, hotel, przy którym nocowałysmy znajduje się w samym centrum Grand Teton (O_o). Hehe, rano GPS wskazał nam drogę do najbliższego wyjazdu...a nie, jak myślałyśmy wjazdu... No nic, wziełyśmy mapę z "visitors cetnrum" i pognałyśmy z powrotem. Plan był taki, żeby wybrać się na hiking wśród gór. Wybór padł na Death Canyon. Z powodu nazwy. Piesza wędrówka była nieco wyczerpująca, głównie jednak z powodu naszej słabej kondycji a nie trudności szlaku. Widok z jeziora ze zbocza imponujący. Jeszcze bardziej czułam radość z powodu przechadzki wśród malowniczych gór. Wysokie, strome szczyty pokryte gdzieniegdzie śniegiem wzbudziły mój zachwyt. Słońce dodatkowo potęgowało to uczucie. Wędrówka zajęła nam ok. 4h. Jakby ktoś pytał, to niedźwiedzi nie widziałam. Tylko wiewiórki. Szczęśliwie zmęczone (znów!:)) wróciłyśmy do auta. I dobrze, ponieważ zaczęło padać jak z cebra! Będąc w Californii odzwyczaiłam się od deszczu, co gorsza, nie zapowiadało się na szybką zmianę pogody. Wierchołki gór szybko pokryła mgła i po chwili już nic nie było widać....aaaaaaaaa!!!!!!!!! Cóż za strata!!!!!!!!! Strzeliste, szare szczyty widziałam jeszcze wczoraj, a dziś widać w tym miejscu tylko szarą plamę..Ostatnia deska ratunku - wjazd na Signal Mountain, z którego wierzchołka rozpościera się niezapomniany widok na okolicę... Ta.. pewnie w słonecznym dniu tak jest. Zaczynałam żałować porannego spaceru, ale nie ma tego złego. Bo był zajebisty:D Trzeba było zabierać się powoli, niestety, nic tu po nas. Kolejny punkt - Arches NP. Mamy do zrobienia jakieś 500mil. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w typowo turystycznym miasteczku Jackson. Trochę przypominało nasze góralskie miejscowości:) Nie wiem jakim cudem, ale prawie połowa osób, które spotkałyśmy mówiła "pa ruski". Albo "pa białoruski", "pa ukraiński", "pa czeski". Słyszałam też gdzieś w oddali "pa polski"... Szybki spacer po sklepach i w auto. Na trasie dość dziwne zjawisko - skunksy wręcz wpadały mi pod koła, musiałam się nieźle namęczyć żeby jechając podczas deszczu nie zabić żadnego, ale przynajmniej odechciało mi się momentalnie spać. Cały czas miałam wzrok wbity w asfalt. Ja rozumiem już bizony na ulicy, ale jeszcze skunksy...Zabawne. Po mniej więcej 250 milach robimy przystanek na stacji sieci "Pilot". Polecam każdemu podróżującemu samochodem po USA. Mają wszystko czego potrzebujesz dla siebie i auta, a my najbardziej potrzebowałyśmy internetu i prysznica:) Stojąca w środku publiczna pralka i suszarka na pięć ćwierćdolarówek też się przydała. Wieczorem zjadłyśmy szybką kolację w Subwayu (pyszne, ciepłe kanapki:) i lulu spać. Nastawiłyśmy zegarki na siódmą by móc zdążyć do Arches jeszcze za dnia. Nigdy się budzika nie słuchałam. Wstałam po 9 - tej, prysznic, pranie, śniadanie.. i tak zeszło do dwunastej. Przemyłam szybki w Nissanie, zatankowałam do pełna, jeszcze do banku, jeszcze chwilę na internecie..bo może jakieś rodeo jest w okolicy...Wyjechałysmy z miasteczka (którego nazwy nie jestem w stanie nawet przytoczyć) późnym popołudniem. Aj, dzień stracony na duperele, ale czasem i duperele są potrzebne w życiu... stracić coś trzeba żeby zyskać, a my zyskałyśmy wspaniałe, po prostu wspaniałe widoki na pomarańczowe szczyty usiane po całym chyba stanie Utah.. No i zakochałam się w Utah:) i przepięknym miasteczku Provo.. Znajduje się tutaj Universytet, może.... Dziękujemy Ci GPS za pokazanie nam wspaniałej drogi nr 189, którą przejechałam niemal cały czas prowadząc jedną ręką (bo w drugiej miałam aparat). I która doprowadziła nas do Provo. Zatrzymałysmy się tam, na krótki odpoczynek i zakupy w "Dolar Tree" - najtańszy sklep jaki kiedykolwiek widziałam. Tesco się nawet nie umywa, wszystko mają po dolara:) Maski na Haloween, żarcie dla psa, kota, papużki, mrożonki, słodycze, kwiaty, śrubokręty, hełmy na czaszkę, płyn do mycia szyb i spryskiwaczy... Wybór po (tutaj przejeżdżam dłonią po czole). Wydajemy całe 30 dolarów za dwie pełne siaty dupereli (no bo jak nie kupić tego czy tamtego, jak kosztuje dolara.. ha, znalazłam haczyk tego sklepu:)
Jedną z dupereli były mazaki, którymi można pisać po szybie, po czym łatwo zmyć wodą. Jak się domyślacie, oprócz kwiatów na lusterku wstecznym i trzema tygrysami przy oknie z tyłu, Nissan został udekorowany z trzech stron świata, napisami typu" Poland and Russia", "CA - MT - WY - UT - ID - NV - AZ - CA", rysunkami i innymi podobnymi...Typowe dla mnie:) Jedziemy dalej, widoki wciąż zapierają dech w moich jędrnych piersiach. Poza tym w końcu możemy być blisko Amerykanów z prawdziwego zdarzenia. W części Kalifornii, której byłam, na jednego Amerykanina przypada chyba z pięciu Meksykańców, lub mieszanka obu. A może nie ma ich wcale. Tutaj dopiero widzimy Amerykanów z dziada pradziada, większość wygląda jak prawdziwi "cowboy'e" (...gdzie te ich konie.. ehehe..) a nie" cow boy'e". I ten amerykański akcent! Muzyka dla moich uszu:) W radiu również muzyka zmienia się na bardziej country. Różnica polega na tym, że tego country słucham z przyjemnością i nie zmieniam kanałów. Ale być może to wynika z ogólnej sytuacji w jakiej się znajduję.
O godzinie 9:11 p.m. czasu US - Mountain wybija nam równe 2000 mil!!! Yeah!!! Fuck me!!!
O godzinie 9:33 p.m. GPS wskazuje jakieś 20 mil do Arches NP, korzystamy więc z tego, że mijamy kolejną, sprzyjającą podróżującym sieciówkę "Gas'N'Go" i zatrzymujemy się na noc. Wybija właśnie 11:35 p.m. Klima daje już mocno w kość, więc uciekam do "domu":) Przyznam, że coraz lepiej mi się w nim śpi, choć wydawać by się mogło, że będzie odwrotnie..
Jedną z dupereli były mazaki, którymi można pisać po szybie, po czym łatwo zmyć wodą. Jak się domyślacie, oprócz kwiatów na lusterku wstecznym i trzema tygrysami przy oknie z tyłu, Nissan został udekorowany z trzech stron świata, napisami typu" Poland and Russia", "CA - MT - WY - UT - ID - NV - AZ - CA", rysunkami i innymi podobnymi...Typowe dla mnie:) Jedziemy dalej, widoki wciąż zapierają dech w moich jędrnych piersiach. Poza tym w końcu możemy być blisko Amerykanów z prawdziwego zdarzenia. W części Kalifornii, której byłam, na jednego Amerykanina przypada chyba z pięciu Meksykańców, lub mieszanka obu. A może nie ma ich wcale. Tutaj dopiero widzimy Amerykanów z dziada pradziada, większość wygląda jak prawdziwi "cowboy'e" (...gdzie te ich konie.. ehehe..) a nie" cow boy'e". I ten amerykański akcent! Muzyka dla moich uszu:) W radiu również muzyka zmienia się na bardziej country. Różnica polega na tym, że tego country słucham z przyjemnością i nie zmieniam kanałów. Ale być może to wynika z ogólnej sytuacji w jakiej się znajduję.
O godzinie 9:11 p.m. czasu US - Mountain wybija nam równe 2000 mil!!! Yeah!!! Fuck me!!!
O godzinie 9:33 p.m. GPS wskazuje jakieś 20 mil do Arches NP, korzystamy więc z tego, że mijamy kolejną, sprzyjającą podróżującym sieciówkę "Gas'N'Go" i zatrzymujemy się na noc. Wybija właśnie 11:35 p.m. Klima daje już mocno w kość, więc uciekam do "domu":) Przyznam, że coraz lepiej mi się w nim śpi, choć wydawać by się mogło, że będzie odwrotnie..
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.