Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Abchazja – Adżaria – Armenia - Gruzja > ARMENIA, GRUZJA, ROSJA
towPawel relacje z podróży
Dwutygodniowy trip po Kaukazie Południowym. Termin: 24.09-6.10.2011. Trzy osoby, ograniczony czas, szeroko zakrojony plan wyprawy. Trochę męczący, lecz arcyciekawyciekawy i pouczający „film drogi”.
Zgodnie z planem „na pierwszy ogień” miała iść Abchazja, aby dalej przez Adżarię dostać się do Armenii, skąd jeszcze przed powrotem mieliśmy zwiedzić Tibilisi oraz odbyć króciutki trekking w okolicach kaukaskiego szczytu Kazbek (5047 m n.p.m ).
Do Gruzji dostaliśmy się LOTem z Okęcia. Od niedawna kursuje samolot relacji Warszawa – Tibilisi. Rezerwowane już w marcu bilety udało nam się nabyć w promocyjnej cenie (first minute) 370 zł w obie strony (www.lot.pl). Po 3,5 godzinnym locie znaleźliśmy się na lotnisku w stolicy Gruzji. Spodziewający się sowieckiej egzotyki podróżnik może czuć się nieco zaskoczony nowoczesnością i porządkiem panującym w porcie lotniczym. Zresztą na terenie całej stolicy a nawet na prowincji widać spory skok cywilizacyjny, który od kilku lat dokonuje się w kraju.
Z lotniska taksówką (nie płaćcie więcej niż 20-25 lari, 1 lari =1,7 – 2.0 zł) dostaliśmy się na marszrutkowy dworzec, z którego odchodzą busiki do przygranicznego miasta Zugdidi (15 lari/osoba).
Po kilku godzinach drogi i bardzo ogólnym zwiedzeniu miejscowości udaliśmy się taksówką (7 lari) do granicy na rzece Ingur. Gruzję żegna pobieżna kontrola policyjna i nie wiadomo po co wywieszona flaga Unii Europejskiej. Sama kwestia wjazdu na teren nieuznawanej przez większość państw świata Republiki Abchazji budzi spore kontrowersje. W praktyce formalności jest niewiele i są one maksymalnie uproszczone. W pierwszej kolejności należy wypełnić umieszczony na stronie internetowej ichniejszego MSZtu formularz wizowy ( www.mfaabkhazia.net/en/visa ). Wypełniony formularz wraz ze skanem głównej strony paszportu oraz aktualnym zdjęciem odsyłamy mailem na adres midraconsul@mail.ru . W przeciągu pięciu dni roboczych także drogą e-mailową dostaniemy odpowiedź wraz z pozwoleniem na wjazd, którego wydruk musimy pokazać na przejściu granicznym. Bardzo istotne jest abyśmy przez wyjazdem upewnili się, czy abchaski urzędnik przez pomyłkę nie wpisał innej nazwy przejścia granicznego niż Ingur. Gdy już przejdziemy granicę, powinniśmy udać się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Suchumi (ul. Lakoba 21), które wyda nam właściwą wizę pobytową republiki. Uwaga: ministerstwo jest czynne jedynie do godziny 14.00. Koszt wizy to 20 dolarów (płatne w miejscowym banku) w rosyjskich rublach, które stanowią faktyczną walutę na terytorium Abchazji. Do Abchazji najlepiej wziąć ze sobą dolary bądź euro a najkorzystniejszy kurs wymiany osiągniemy w stolicy. Na terytorium państwa nie istnieją bankomaty a nasz telefon będzie korzystał z rosyjskiego roamingu.
Do Suchumi z granicy najlepiej jest się dostać marszrutką, z przesiadką w finezyjnie zrujnowanym mieście Gali. Jeżeli myślicie, że po przejechaniu Gruzji już was nie zdziwią wypasające się na drogach krowy, to możecie być pewni, że Abchazja i tak was zaskoczy. Poza kaukaskim standardem, napotkacie dodatkowo na przechodniów w postaci koni, mułów, kaczek, świń i gęsi. Nierzadko hasających stadami.
Stolica kraju, Suchumi zadziwia mnogością kontrastów. Plażowy raj, rosyjscy turyści, nowe hotele vs. powszechna ruina, opustoszały parlament i kradzione auta na europejskich tablicach rejestracyjnych. Pierwszy nocleg spędziliśmy na plaży nieopodal portu. Plusem tej pory roku jest stosunkowo niski ruch turystyczny oraz cieplutka woda w Morzu Czarnym. Plaża nieopodal portu dysponuje dodatkowym atutem w postaci pryszniców ze słodką wodą, jako pewien minus można poratować buszujące po nadbrzeżu szczury, które jednak trzymają się z dala od przechodniow.
Z Suchumi, taksówką udaliśmy się do sowieckiego raju wakacyjnego, położonej u podnóża gór Gagry. Na miejscu zastaliśmy kontrasty podobne do tych, z którymi zetknęliśmy się w stolicy. Na miejscu bez problemu można znaleźć kwaterę, my jednak uparcie pozostaliśmy przy noclegu na plaży. Po dniu zakrapianego domowym koniakiem (10 zł/pół litra) plażowego lenistwa znaleźliśmy „woziciela”, który terenowym UAZem zawiózł nas 50 kilometrów w góry, gdzie po dziś dzień znajdują się rozproszone po szczytach, praktycznie „odcięte od świata” wioseczki.
W drodze powrotnej zaliczyliśmy jeszcze nocleg na znajomej plaży w Suchumi i jadąc tranzytem przez Zugdidi, przeładowanymi marszrutkami udaliśmy się do stolicy Adżarii – Batumi. Adżaria, która jako autonomiczna republika stanowi integralną część Gruzji, zdecydowanie odróżnia się od reszty kraju. Portowe Batumi w dzień lśni czystością, w nocy rozbłyska lampami podświetlającymi zabytki oraz „szklane domy”. W odróżnieniu od Suchumi, Batumi prezentuje się jak bogate miasto, w którymś z państw Europy Zachodniej. Niestety stolica republiki była też pierwszym miastem na naszej trasie gdzie zetknęliśmy się z powszechnym żebractwem.
W centrum znajduje się bardzo sympatyczny Batumi Hostel, w którym przenocowaliśmy za niecałe 10 euro/osoba (http://www.facebook.com/batumihostel).
Pomimo pierwotnych planów przedostania się do Armenii przez Wardzię (skalne miasto), pogoda zmusiła nas do powrotu do Tibilisi, gdzie zatrzymaliśmy się w prowadzonym przez polską ekipę „Why not hostelu” (zdecydowanie polecam, w centrum, czysto, schludnie, znakomita atmosfera, 10 euro nocleg, http://www.whynothostels.com/ ).
Nazajutrz, po zjedzeniu śniadania, marszrutką pojechaliśmy do Erywania (cena: 35 lari). Obywatele Polski są zobowiązani do wykupienia na granicy wizy wjazdowej, kosztuje ona 10 dolarów amerykańskich. Sama odprawa odbywa się bez problemu i w przyjemnej atmosferze.
Armenia jest krajem niesamowitym pod względem położenia geograficznego. Malownicze, surowe góry, oraz wznoszący się nas Erywaniem szczyt Araratu, w swym pięknie są odwrotnie proporcjonalne do brzydkich zapuszczonych blokowisk i bijącej zewsząd po oczach biedy. Ceny w kraju są raczej niewysokie, nie ma problemu ze znalezieniem bankomatu czy hostelu, my zatrzymaliśmy się w Theatre Hostel (centrum miasta, ul. Tigran Metz 27). Sam Erywań da się zwiedzić dosyć szybko, niemniej jednak spenetrowanie całego państwa wymaga czasu, którego nie mieliśmy. Aby bez wyrzutów sumienia wracać do Gruzji, taksówką pojechaliśmy jeszcze do położonego jakieś 40 kilometrów od stolicy malowniczego klasztoru w Khor Virap.
O godzinie 22.35 z Erywania odjeżdża międzynarodowy pociąg do Tibilisi, gdzie za około 80 zł (12 160 dramów) dojechaliśmy na godzinę 8.05.
Po dobrej nocy w pociągu od razu przesiedliśmy się do marszrutki, która zawiozła nas do wysokogórskiego miasta Stepancminda (dawniej Kazbegi). Przejazd na trasie przeszło stu kilometrów w głąb Kaukazu kosztuje 10 lari. Na turystów czekają miejscowi gestorzy, którzy z radością zaoferują wam swoje noclegi. My trafiliśmy, do położonego nieopodal szlaku na Kazbek Guesthaus'u Gergeti. Przyzwoite warunki, cena noclegu: 15 lari, fakultatywnie za kolejne 15 lari można wykupić posiłki. Nie tracąc czasu udaliśmy się w góry. Z racji na zbliżający się termin powrotu do kraju trekking ograniczyliśmy do wypadu do znajdującego się u podnóża Kazbeku, na wzgórzu Gergeti, średniowiecznego klasztoru Cminda Sameba.
Po powrocie do Tibilisi pozostały nam dwa dni na zwiedzenie miasta. Z pewnością jest to czas zbyt krótki aby poznać tak wyjątkową stolicę jak ta, którą może pochwalić się Gruzja. W ostatnich latach zrealizowano wiele inwestycji, które sprawiły, że dzisiejsze Tibilisi w znacznym stopniu jest miastem nowoczesnym i zadbanym. Jednocześnie minęło zbyt mało czasu aby udało się zatrzeć lokalny koloryt i pozostałości po latach Związku Radzieckiego. Zabytkowa architektura miasta znakomicie współgra z nowoczesnymi gmachami instytucji publicznych. We wszechobecnych bankomatach można wybierać zarówno miejscowe lari jak i dolary amerykańskie. W pieczołowicie odnowionym centrum napotykamy na propagandowe bannery po gruzińsku i angielsku: „priorytetem naszej polityki zagranicznej jest integracja z NATO”. Zresztą dumni Gruzini czują się Europejczykami i darzą niechęcią Rosjan.
Przemierzając Kaukaz napotkaliśmy kilka różnych kultur, niejednokrotnie rozwijających się we wzajemnej opozycji. W Abchazji mieszkają autochtoni oraz Rosjanie, którzy osiedlali się w wakacyjnym raju przez najlepsze lata trwania Związku Radzieckiego. Ci fantastyczni ludzie naprawdę pragną pokoju, jednak nie chcą żyć pod rządami obcego im kulturowo rządu w Tibilisi. Bardziej czują się obywatelami Federacji Rosyjskiej (której wojska goszczą) niż Gruzji.
Z kolei Gruzini, to dumny naród, dobrzy ludzie o wysokiej i starej kulturze, którzy w zrozumiały sposób bronią integralności własnego państwa i niezależności od Kremla. Ponad wszystkie narody uwielbiają oni Polaków. I sądząc po rozmowach z napotkanymi w Gruzji rodakami – z wzajemnością.
Będąc w Gruzji nie można nie odwiedzić Adżarii. Ciepła nadmorska kraina jest idealną opcją na plażowy odpoczynek podczas tripu, zwłaszcza przy dłuższych wypadach. Ceny w restauracjach są raczej przystępne. Naturalnie pod warunkiem, że będziemy omijać najdroższe lokale w mieście.
Polaków lubią też Ormianie. W Armenii czuliśmy się jak u siebie w domu. Jest to po prostu cudowny kraj pięknych kobiet, na który warto poświecić o wiele więcej czasu niż my to zrobiliśmy. Niestety sam Ararat, góra na której podobno zatrzymała się Arka Noego znajduje się po stronie tureckiej i wejście na niego jest bardzo mocno utrudnione. Swoją drogą wszystkie góry Kaukazu są warte grzechu.
W hostelu widziałem wiele zdjęć ze Swanetii na którą zabrakło nam czasu – są absolutnie genialne. Znakomicie, że udało nam się pojechać do Kazbegi, gdyż z tamtejszymi widokami może konkurować niewiele miejsc na świecie. Jeżeli zastanawiacie się czy obrać ten kierunek podróży - morze, góry czy też zabytki - zróbcie to. Im szybciej tym lepiej. Kaukaz bardzo szybko się zmienia.
Paweł Bolek
Do Gruzji dostaliśmy się LOTem z Okęcia. Od niedawna kursuje samolot relacji Warszawa – Tibilisi. Rezerwowane już w marcu bilety udało nam się nabyć w promocyjnej cenie (first minute) 370 zł w obie strony (www.lot.pl). Po 3,5 godzinnym locie znaleźliśmy się na lotnisku w stolicy Gruzji. Spodziewający się sowieckiej egzotyki podróżnik może czuć się nieco zaskoczony nowoczesnością i porządkiem panującym w porcie lotniczym. Zresztą na terenie całej stolicy a nawet na prowincji widać spory skok cywilizacyjny, który od kilku lat dokonuje się w kraju.
Z lotniska taksówką (nie płaćcie więcej niż 20-25 lari, 1 lari =1,7 – 2.0 zł) dostaliśmy się na marszrutkowy dworzec, z którego odchodzą busiki do przygranicznego miasta Zugdidi (15 lari/osoba).
Po kilku godzinach drogi i bardzo ogólnym zwiedzeniu miejscowości udaliśmy się taksówką (7 lari) do granicy na rzece Ingur. Gruzję żegna pobieżna kontrola policyjna i nie wiadomo po co wywieszona flaga Unii Europejskiej. Sama kwestia wjazdu na teren nieuznawanej przez większość państw świata Republiki Abchazji budzi spore kontrowersje. W praktyce formalności jest niewiele i są one maksymalnie uproszczone. W pierwszej kolejności należy wypełnić umieszczony na stronie internetowej ichniejszego MSZtu formularz wizowy ( www.mfaabkhazia.net/en/visa ). Wypełniony formularz wraz ze skanem głównej strony paszportu oraz aktualnym zdjęciem odsyłamy mailem na adres midraconsul@mail.ru . W przeciągu pięciu dni roboczych także drogą e-mailową dostaniemy odpowiedź wraz z pozwoleniem na wjazd, którego wydruk musimy pokazać na przejściu granicznym. Bardzo istotne jest abyśmy przez wyjazdem upewnili się, czy abchaski urzędnik przez pomyłkę nie wpisał innej nazwy przejścia granicznego niż Ingur. Gdy już przejdziemy granicę, powinniśmy udać się do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Suchumi (ul. Lakoba 21), które wyda nam właściwą wizę pobytową republiki. Uwaga: ministerstwo jest czynne jedynie do godziny 14.00. Koszt wizy to 20 dolarów (płatne w miejscowym banku) w rosyjskich rublach, które stanowią faktyczną walutę na terytorium Abchazji. Do Abchazji najlepiej wziąć ze sobą dolary bądź euro a najkorzystniejszy kurs wymiany osiągniemy w stolicy. Na terytorium państwa nie istnieją bankomaty a nasz telefon będzie korzystał z rosyjskiego roamingu.
Do Suchumi z granicy najlepiej jest się dostać marszrutką, z przesiadką w finezyjnie zrujnowanym mieście Gali. Jeżeli myślicie, że po przejechaniu Gruzji już was nie zdziwią wypasające się na drogach krowy, to możecie być pewni, że Abchazja i tak was zaskoczy. Poza kaukaskim standardem, napotkacie dodatkowo na przechodniów w postaci koni, mułów, kaczek, świń i gęsi. Nierzadko hasających stadami.
Stolica kraju, Suchumi zadziwia mnogością kontrastów. Plażowy raj, rosyjscy turyści, nowe hotele vs. powszechna ruina, opustoszały parlament i kradzione auta na europejskich tablicach rejestracyjnych. Pierwszy nocleg spędziliśmy na plaży nieopodal portu. Plusem tej pory roku jest stosunkowo niski ruch turystyczny oraz cieplutka woda w Morzu Czarnym. Plaża nieopodal portu dysponuje dodatkowym atutem w postaci pryszniców ze słodką wodą, jako pewien minus można poratować buszujące po nadbrzeżu szczury, które jednak trzymają się z dala od przechodniow.
Z Suchumi, taksówką udaliśmy się do sowieckiego raju wakacyjnego, położonej u podnóża gór Gagry. Na miejscu zastaliśmy kontrasty podobne do tych, z którymi zetknęliśmy się w stolicy. Na miejscu bez problemu można znaleźć kwaterę, my jednak uparcie pozostaliśmy przy noclegu na plaży. Po dniu zakrapianego domowym koniakiem (10 zł/pół litra) plażowego lenistwa znaleźliśmy „woziciela”, który terenowym UAZem zawiózł nas 50 kilometrów w góry, gdzie po dziś dzień znajdują się rozproszone po szczytach, praktycznie „odcięte od świata” wioseczki.
W drodze powrotnej zaliczyliśmy jeszcze nocleg na znajomej plaży w Suchumi i jadąc tranzytem przez Zugdidi, przeładowanymi marszrutkami udaliśmy się do stolicy Adżarii – Batumi. Adżaria, która jako autonomiczna republika stanowi integralną część Gruzji, zdecydowanie odróżnia się od reszty kraju. Portowe Batumi w dzień lśni czystością, w nocy rozbłyska lampami podświetlającymi zabytki oraz „szklane domy”. W odróżnieniu od Suchumi, Batumi prezentuje się jak bogate miasto, w którymś z państw Europy Zachodniej. Niestety stolica republiki była też pierwszym miastem na naszej trasie gdzie zetknęliśmy się z powszechnym żebractwem.
W centrum znajduje się bardzo sympatyczny Batumi Hostel, w którym przenocowaliśmy za niecałe 10 euro/osoba (http://www.facebook.com/batumihostel).
Pomimo pierwotnych planów przedostania się do Armenii przez Wardzię (skalne miasto), pogoda zmusiła nas do powrotu do Tibilisi, gdzie zatrzymaliśmy się w prowadzonym przez polską ekipę „Why not hostelu” (zdecydowanie polecam, w centrum, czysto, schludnie, znakomita atmosfera, 10 euro nocleg, http://www.whynothostels.com/ ).
Nazajutrz, po zjedzeniu śniadania, marszrutką pojechaliśmy do Erywania (cena: 35 lari). Obywatele Polski są zobowiązani do wykupienia na granicy wizy wjazdowej, kosztuje ona 10 dolarów amerykańskich. Sama odprawa odbywa się bez problemu i w przyjemnej atmosferze.
Armenia jest krajem niesamowitym pod względem położenia geograficznego. Malownicze, surowe góry, oraz wznoszący się nas Erywaniem szczyt Araratu, w swym pięknie są odwrotnie proporcjonalne do brzydkich zapuszczonych blokowisk i bijącej zewsząd po oczach biedy. Ceny w kraju są raczej niewysokie, nie ma problemu ze znalezieniem bankomatu czy hostelu, my zatrzymaliśmy się w Theatre Hostel (centrum miasta, ul. Tigran Metz 27). Sam Erywań da się zwiedzić dosyć szybko, niemniej jednak spenetrowanie całego państwa wymaga czasu, którego nie mieliśmy. Aby bez wyrzutów sumienia wracać do Gruzji, taksówką pojechaliśmy jeszcze do położonego jakieś 40 kilometrów od stolicy malowniczego klasztoru w Khor Virap.
O godzinie 22.35 z Erywania odjeżdża międzynarodowy pociąg do Tibilisi, gdzie za około 80 zł (12 160 dramów) dojechaliśmy na godzinę 8.05.
Po dobrej nocy w pociągu od razu przesiedliśmy się do marszrutki, która zawiozła nas do wysokogórskiego miasta Stepancminda (dawniej Kazbegi). Przejazd na trasie przeszło stu kilometrów w głąb Kaukazu kosztuje 10 lari. Na turystów czekają miejscowi gestorzy, którzy z radością zaoferują wam swoje noclegi. My trafiliśmy, do położonego nieopodal szlaku na Kazbek Guesthaus'u Gergeti. Przyzwoite warunki, cena noclegu: 15 lari, fakultatywnie za kolejne 15 lari można wykupić posiłki. Nie tracąc czasu udaliśmy się w góry. Z racji na zbliżający się termin powrotu do kraju trekking ograniczyliśmy do wypadu do znajdującego się u podnóża Kazbeku, na wzgórzu Gergeti, średniowiecznego klasztoru Cminda Sameba.
Po powrocie do Tibilisi pozostały nam dwa dni na zwiedzenie miasta. Z pewnością jest to czas zbyt krótki aby poznać tak wyjątkową stolicę jak ta, którą może pochwalić się Gruzja. W ostatnich latach zrealizowano wiele inwestycji, które sprawiły, że dzisiejsze Tibilisi w znacznym stopniu jest miastem nowoczesnym i zadbanym. Jednocześnie minęło zbyt mało czasu aby udało się zatrzeć lokalny koloryt i pozostałości po latach Związku Radzieckiego. Zabytkowa architektura miasta znakomicie współgra z nowoczesnymi gmachami instytucji publicznych. We wszechobecnych bankomatach można wybierać zarówno miejscowe lari jak i dolary amerykańskie. W pieczołowicie odnowionym centrum napotykamy na propagandowe bannery po gruzińsku i angielsku: „priorytetem naszej polityki zagranicznej jest integracja z NATO”. Zresztą dumni Gruzini czują się Europejczykami i darzą niechęcią Rosjan.
Przemierzając Kaukaz napotkaliśmy kilka różnych kultur, niejednokrotnie rozwijających się we wzajemnej opozycji. W Abchazji mieszkają autochtoni oraz Rosjanie, którzy osiedlali się w wakacyjnym raju przez najlepsze lata trwania Związku Radzieckiego. Ci fantastyczni ludzie naprawdę pragną pokoju, jednak nie chcą żyć pod rządami obcego im kulturowo rządu w Tibilisi. Bardziej czują się obywatelami Federacji Rosyjskiej (której wojska goszczą) niż Gruzji.
Z kolei Gruzini, to dumny naród, dobrzy ludzie o wysokiej i starej kulturze, którzy w zrozumiały sposób bronią integralności własnego państwa i niezależności od Kremla. Ponad wszystkie narody uwielbiają oni Polaków. I sądząc po rozmowach z napotkanymi w Gruzji rodakami – z wzajemnością.
Będąc w Gruzji nie można nie odwiedzić Adżarii. Ciepła nadmorska kraina jest idealną opcją na plażowy odpoczynek podczas tripu, zwłaszcza przy dłuższych wypadach. Ceny w restauracjach są raczej przystępne. Naturalnie pod warunkiem, że będziemy omijać najdroższe lokale w mieście.
Polaków lubią też Ormianie. W Armenii czuliśmy się jak u siebie w domu. Jest to po prostu cudowny kraj pięknych kobiet, na który warto poświecić o wiele więcej czasu niż my to zrobiliśmy. Niestety sam Ararat, góra na której podobno zatrzymała się Arka Noego znajduje się po stronie tureckiej i wejście na niego jest bardzo mocno utrudnione. Swoją drogą wszystkie góry Kaukazu są warte grzechu.
W hostelu widziałem wiele zdjęć ze Swanetii na którą zabrakło nam czasu – są absolutnie genialne. Znakomicie, że udało nam się pojechać do Kazbegi, gdyż z tamtejszymi widokami może konkurować niewiele miejsc na świecie. Jeżeli zastanawiacie się czy obrać ten kierunek podróży - morze, góry czy też zabytki - zróbcie to. Im szybciej tym lepiej. Kaukaz bardzo szybko się zmienia.
Paweł Bolek
Film naszego teamu z Abchazji by Lesiu: http://www.youtube.com/watch?v=8i0ONJxcka8
Dodane komentarze
towPawel 2011-10-13 12:11:16
nie dostajesz pieczątki, lecz musisz mieć w paszporcie karteczkę (wizę) z ministerstwa. w drodze powrotnej wizę Ci zabierają. Po Armenii poruszaliśmy się marszrutkami i nikt nie wołała od nas kasy. Zdarzaly sie jednak częste kontrole drogowe podczas których tłumaczyli się armeńscy kierowcy więc niewykluczone, że od innostrańców mundurowi wyłudzają łapówki, co na wschodzie stanowi niestety standard.Smok-1 2011-10-13 11:59:57
Na granicy gruzińsko-abchazkiej dostaje się jakąś pieczątkę w paszport ? Spotkaliście się z może na drogach armeńskich z wymuszaniem opłat przez miejscowa milicję (przewodniki przestrzegają przed tym) ?Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.