Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Gruzja cztery dni w Tbilisi > GRUZJA
jedrzej relacje z podróży
Jest to dokończenie artykułu pt. Gruzja wino lub miecz, który umieściłem na portalu Globtroter. Opisuję w tym artykule nasz pobyt w stolicy Gruzji.
Nasz hotel w Tbilisi jest prowadzony przez Niemkę osiadłą w Gruzji. Zamierzamy w nim spędzić cztery noce, które pozostały do wyjazdu. Na pierwszą noc dostajemy mały pokój a na następne trzy, już duży o wyższym standardzie.
Zaraz po rozpakowaniu bagażu i wypiciu kawy idziemy poznawać Tbilisi. Otoczenie naszego hotelu robi raczej przygnębiające wrażenie. Małe zaniedbane domy, dziurawe chodniki i jezdnia. Skręcamy w lewo i schodzimy w dół. Również i ta ulica wygląda podobnie: jednopiętrowe odrapane budynki z balkonami z kutego żelaza nieremontowane co najmniej od kilkudziesięciu lat. Wąskie chodniki zastawione wyłożonymi z małych sklepików skrzynkami pełnymi owoców i warzyw. Dochodzimy do bulwaru Rustaweliego. To zupełnie inny świat. Szeroka ulica zabudowana XIX wiecznymi kamienicami o bogato zdobionych elewacjach, teatr im. Rustaweliego, opera, eleganckie firmowe sklepy, różnobarwny tłum. Wzdłuż ulicy zostały umieszczone rzeźby przedstawiające postacie wykonane z mosiądzu oraz stylowe ławki. Na całej długości bulwaru chodnik od jezdni jest oddzielony balustradą wykonaną z kutego żelaza. Jedynym obiektem, który psuje wrażenie jest ogromny budynek, niewiadomego przeznaczenia, wybudowany w stylu socrealizmu.
Idąc wzdłuż ulicy dochodzimy do gmachu Parlamentu naprzeciw którego znajduje się kościół Kaszweti. Związana jest z nim legenda. W VI wieku w tym miejscu mieszkał Dawid, jeden z 13 Ojców Syryjskich, który krzewił na tych terenach chrześcijaństwo. W związku z tym miał wielu wrogów pośród kapłanów pogańskich kultów. Gdy siostra jednego z nich zaszła w ciążę oskarżył on Dawida o ojcostwo. Dawid podszedł do kobiety położył rękę na jej brzuchu i zadał pytanie: Czy ja jestem ojcem?. Wówczas z brzucha dał się słyszeć głos „nie” a kobieta urodziła kamień. Na pamiątkę tego wydarzenia wybudowano kościół Kaszweti; co znaczy „rodząca kamień”.
Za budynkiem Parlamentu mijamy pałac gubernatora z XIX wieku i dochodzimy do Placu Wolności. W czasach ZSRR stał tam pomnik Lenina. Obecnie na wysokiej kolumnie umieszczono posąg Św. Jerzego zabijającego smoka, symbol Gruzji.
Obiad jemy w małej prywatnej jadłodajni. Właścicielka zajmuje się nami jak własnymi dziećmi. W pewnej chwili pomyślałem nawet, że zacznie mnie karmić. Domowe jedzenie smakowało wybornie, ale drugi raz już tam nie poszliśmy.
Kontynuując zwiedzanie trafiamy na starówkę. I znowu bardzo zniszczone budynki przeplatające się z nowoczesnymi deptakami zastawionymi kanapami i stolikami kawiarenek. Zwiedzamy bazylikę Anczischatyjską z VI wieku, katedrę Sioni, w której znajduje się krzyż Św. Nino i docieramy do Gorgasali moedani, głównego placu starówki. Niedaleko placu są zlokalizowane słynne banie; łaźnie siarkowe, z których słynie Tbilisi.
Jak głosi legenda, król Wachtang Gorgasała podczas polowania ustrzelił bażanta. Wypuścił tresowanego sokoła, aby mu przyniósł zdobycz. Gdy sokół nie wracał udał się na poszukiwanie ptaka. Po pewnym czasie dojechał do gorącego źródła, w którym leżał nieżywy bażant a obok siedział jego sokół. Królowi tak spodobało się to miejsce, że postanowił przenieść tu stolicę z pobliskiej Mcchety. Tak powstało Tbilisi, którego nazwa pochodzi od gruzińskiego słowa tbili (ciepły).
Obecnie w tym miejscu znajduje się kilkanaście podziemnych łaźni służących mieszkańcom jako miejsce spotkań towarzyskich i odpoczynku. Każda łaźnia składa się z umeblowanego saloniku oraz dużego pomieszczenia wyposażonego w wannę, prysznic i stół do masażu. Taki apartament można wynająć. Koszt wynajęcia wynosi od 40 do 70 GEL za godzinę w zależności od wyposażenia i wielkości. Chciałem zakosztować tego luksusu, ale zapach siarki rozchodzący się dookoła wygonił Anię na zewnątrz. Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy jeszcze łaźnię Orbeliani, wyglądająca jak perski pałac i opuściliśmy ten teren.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy synagogę i dwa kościoły: Ivaris Mama z pięknymi freskami oraz nieczynny ormiański kościół Norashemi. Ulicą Leselidze doszliśmy do Placu Wolności a stamtąd, powtarzając wcześniejszą trasę do hotelu.
Dzisiaj planujemy wycieczkę do Mcchety, pierwszej stolicy Gruzji. Metrem dojeżdżamy do Didube a następnie marszrutką do oddalonej około 25 kilometrów od Tbilisi Mcchety. Na miejscu zwiedzanie zaczynamy od klasztoru Samtawro, który został założony zaraz po tym, jak Gruzja przyjęła chrześcijaństwo tj. w latach trzydziestych IV wieku. Jego początki przypomina mały kościółek położony na prawo od wejścia. Obecnie Samtawro jest klasztorem żeńskim.
Następnie kierujemy się do katedry Sweti Cchoweli (Drzewo życia), będącej do 2004 roku katedrą patriarchalną oraz siedzibą katolikosa, głowy kościoła gruzińskiego. Tutaj przez wieki odbywały się chrzty, śluby i koronacje królów Gruzji. Również tutaj są ich groby. Pierwszy kościół wybudowany w tym miejscu przez króla Miriana w IV wieku był wykonany z drewna. Obecny budynek jest imponującą budowlą wzniesioną w XI wieku na planie równoramiennego krzyża.
Przed wejściem do katedry odwiedzamy biuro informacji turystycznej znajdujące się w pawilonie przypominającym starożytną grecką świątynię.
Wychodząc z biura jesteśmy świadkami dość makabrycznego widoku. Dwaj mężczyźni w bardzo brutalny sposób prowadzą wyrywające się jagnięta. Szarpią biedne zwierzęta, przewracają je a następnie ciągnąc za głowę stawiają na nogi. Ponieważ weszli ze swoimi ofiarami na teren katedry, w pierwszej chwili pomyślałem, że są to zwierzęta ofiarne dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że był to przyszły obiad.
Wchodzimy do środka. Olbrzymie pokryte freskami wnętrza robią duże wrażenie. Z prawej strony głównej nawy stoi mały budynek z łukowatym oknami. Zgodnie z legendą po nim jest pochowana Sidonia, siostra Eliasza, który przywiózł z Jerozolimy chiton Chrystusa. Gdy wręczył go siostrze a ta dowiedział się co trzyma w dłoniach padła martwa.
Następnie obchodzimy budynek dookoła. Elewacja każdej ściany jest jedyna w swoim rodzaju i na pewno godna obejrzenia. Cały teren katedry jest otoczony wysokim murem, który przez wieki chronił mieszkańców przed najazdami wrogów.
Po wyjściu z kościoła idziemy odpocząć i napić się kawy w małej kafejce na starówce. Kawa jest byle jaka, ale cena astronomiczna. Widać, że ta knajpka nastawiła się na turystów. Pokrzepieni i wypoczęci udajemy się na starówkę w poszukiwaniu, polecanego przez Lonely Planet, klasztoru Antioki o tradycji sięgającej czasów Nino, krzewicielki chrześcijaństwa na terenie Gruzji w IV wieku. Klasztor jest położony nad rzeką Mtkwari a jego teren jest ogrodzony wysokim murem. Pierwszym widokiem po wejściu jest pasąca się krowa. Dalej widać niewielki budynek kościółka, którego wnętrze pokrywają wielobarwne freski. Wygląda na to, że niedawno był odnawiany. Nie mogę jednak ich uwiecznić, gdyż sprzątająca zakonnica nie pozwala mi na fotografowanie.
Ostatni obiekt, monastyr Dżwari, znajduje się na wysokim wzgórzu po drugiej stronie Mtkwari, aby się tam dostać musimy wynająć taksówkę. Umawiamy się z taksówkarzem, że za 20 GEL zawiezie nas, poczeka a potem odstawi na przystanek marszrutek do Tbilisi.
Klasztor Dżwari został zbudowany w VI wieku w miejscu gdzie wcześniej stał drewniany krzyż. Styl, w którym wybudowano kościół stał się obowiązującym standardem dla wszystkich później budowanych kościołów w Gruzji. Katedra zbudowana jest na planie równoramiennego krzyża, którego każde ramię zakończone jest półokrągłą absydą. Nad centralną częścią kościoła wznosi się tambur przykryty stożkowym dachem. Pomiędzy ramionami krzyża znajdują się cztery pomieszczenia, każde o określonym przeznaczeniu. Są to: zakrystia, pokój diakona, pokój dla kobiet i pokój dla rodziny panującej.
Zwiedzamy katedrę a następnie podziwiamy piękny widok na Mcchetę i dolinę rzeki Mtkwari, przepływającej przez miasto. Wczesnym popołudniem jesteśmy z powrotem w Tbilisi.
Wysiadamy we wschodniej części Tbilisi, niedaleko katedry Tsminda Sameba. Ukończona w 2004 roku jest obecnie największą katedrą w Gruzji, siedzibą katolikosa. Została zbudowana na wzgórzu, tak że widać ją z każdego miejsca w Tbilisi. Zwiedzamy obiekt a następnie idziemy w kierunku Mtkwari, szukając jakiejś restauracji.
Wschodni brzeg rzeki jest klifem o dość dużej wysokości. Wzdłuż jego górnej części biegnie ulica. W dole szeroki skwer z fontannami i wytyczonymi alejkami dalej płynie rzeka. Idąc wzdłuż ulicy znajdujemy w końcu przyjemną kawiarnię z pięknym widokiem na zachodnie Tbilisi oraz kładkę przerzuconą nad Mtkwari przykrytą dachem, który według mnie wygląda jak wycinek trójwymiarowej sinusoidy. Tutaj jemy obiad.
Kontynuując schodzimy ulicą w dół tylko po to, aby następnie wspiąć się do Świątyni Matki Boskiej Metechskiej, położonej na klifie nad samym brzegiem rzeki. Kościół jest symbolem Tbilisi a jego historia jest nierozerwalnie związana z historią miasta. Tuż obok stoi posąg Wachtanga Gorgasała założyciela Tbilisi. Mostem mecheskim, najstarszym w stolicy, przechodzimy na brzeg zachodni w pobliżu łaźni siarkowych. Resztę dnia spędzamy na starym mieście, „utrwalając” w pamięci już wcześniej oglądane miejsca.
Po śniadaniu idziemy do Muzeum Sztuki Gruzji, gdyż koniecznie chcemy obejrzeć skarbiec, w którym znajdują się krzyż z Goridżwari oraz słynny tryptyk Chachulski wykuty w szczerym złocie w XII wieku. Poza tym w muzeum jest eksponowana bardzo bogata kolekcja ikon i biżuterii gruzińskiej. Ciekawostką może być to, że mieści się ono w budynku seminarium duchownego, w którym studiował kleryk znany później pod pseudonimem Józef Stalin.
Na miejscu jesteśmy o dziesiątej, kupujemy bilety i musimy poczekać, razem z amerykańską rodziną, na przewodnika anglojęzycznego. Ponieważ czekanie się przedłuża, Ania, delikatnie mówiąc, zaczyna się niecierpliwić. Skutkuje to tym, że dostajemy przewodniczkę mówiącą po rosyjsku, która oczekiwała na spóźniająca się wycieczkę (już w trakcie zwiedzania wycieczka się pojawiła a panią zastąpił sam szef). Wychodząc z obiektu widzimy „biednych Amerykanów” wciąż oczekujących na przewodnika.
Naszym następnym celem na dzisiejsze przedpołudnie jest twierdza Narikała górująca nad Tbilisi. Po drodze zwiedzamy ormiańską katedrę pod wezwaniem Św. Jerzego. Z twierdzy roztacza się piękna panorama miasta. Widoczność jest tak dobra, że wyraźnie widać ośnieżone szczyty Kaukazu.
Promenadą prowadzącą wzdłuż zbocza dochodzimy do pomnika Matki Gruzji. Jest to ponad 20-metrowa postać kobiety wykonana z aluminium. W jednej ręce trzyma kielich wina w drugiej miecz. Rzeźba ta w symboliczny sposób przedstawia cechy narodowe Gruzinów serdeczność dla przyjaciół i brak litości dla wrogów.
Schodzimy w dół. Ulicą Rustaweliego wracamy do hotelu, żeby trochę odpocząć przed zaplanowanym zwiedzaniem Tbilisi „by night”.
Wieczorem dojeżdżamy do Tsminda Sameba autobusem miejskim. Skąd zaczynamy spacer po Tbilisi. Wybór miejsca był podyktowany dwoma względami; po pierwsze sama katedra była pięknie iluminowana a po drugie roztaczał się stamtąd widok na zachodnią część miasta. Następnie schodzimy do ormiańskiej katedry Eczmiadzyńskiej i dalej na nadbrzeżny skwer, ten sam, który obserwowaliśmy wczoraj po południu, jedząc obiad. Wieczorem wygląda zupełnie inaczej. Mnóstwo spacerujących ludzi, bawiące się dzieci a przede wszystkim tańczące fontanny. Obserwujemy podświetlone różnokolorowymi reflektorami tryskające w takt muzyki strumienie wody. Pokaz nie robi specjalnego wrażenia, widzieliśmy tego typu spektakle wykonywane z dużo większym rozmachem. Wrażenie może zrobić ładnie podświetlony pałac prezydencki położony na wschodnim brzegu Mtkwari oraz pomnik Matki Gruzji, stojący na wzgórzu Mtacminda po stronie zachodniej. Podoba mi się delikatne podświetlenie katedry Sioni, kościoła Metechi oraz twierdzy Narikała. Około dziewiątej zaczynamy powrót. Wracamy tradycyjną trasą: przez most mecheski i dalej ulicą Leselidze, która jak na główną ulicę starówki jest stosunkowo słabo oswietlona. Dopiera bulwar Rustaweliego wygląda tak, jak powinna wyglądać reprezentacyjna ulica stolicy. Podświetlenie kamienic jest delikatne a jednocześnie uwypuklające piękno detali architektonicznych.
To już nasz ostatni dzień w Gruzji. Wczoraj podczas zwiedzania Muzeum Sztuki, przewodniczka zachwalała Muzeum Etnograficzne położone na przedmieściach Tbilisi. Ponieważ nie mamy specjalnych planów na dzisiejszy dzień, postanawiamy się tam wybrać. W autobusie prosimy kierowcę, żeby powiedział nam kiedy mamy wysiąść. Niestety nie wywiązuje się on z obietnicy. W tej sytuacji rezygnujemy ze zwiedzenia muzeum i następnym autobusem wracamy z pętli do centrum. Jedyną korzyścią z tej wycieczki może być to, że mieliśmy okazję zobaczenia przez okno, mieszkalnych dzielnic Tbilisi.
Wysiadamy przed centrum. Chcemy znaleźć, namierzoną w Lonely Planet, restauracją Centrum Czinkali, w której zamierzamy zjeść pożegnalny obiad. Po jej znalezieniu idziemy w kierunku starówki. Jeszcze raz oglądamy bazylikę Anczischatyjską i katedrę Sioni. W kawiarni, przy deptaku, pijemy cappuccino, obserwując przechodzących ludzi. Przez Gorgasali moedani, ulicę Leselidze, plac Wolności i wreszcie bulwar Rustaweliego wracamy do Centrum Czinkali.
Jest to typowa gruzińska restauracja. Mieści się piwnicy. Po zejściu schodami, wchodzi się do długiej sali. Po jej obydwu stronach są ustawione stoliki odgrodzone od siebie wysokimi przegrodami, tak że każdy klient ma zagwarantowaną intymność spożywania posiłku.
Wybór czinkali jest bardzo duży. Zamawiam po dwa pierogi z każdym nadzieniem, Ania nie lubi czinkali i zamawia coś innego. W sumie zjadam kilkanaście pierogów i jestem zdecydowanie przejedzony. Myślę, że tak czuje się Gruzin po zakończeniu supry, słynnej gruzińskiej uczty. Jedzenie było wyśmienite i całkiem niedrogie, koszt jednego pieroga to 0,7 – 1,5 GEL w zależności od nadzienia.
Wracamy do hotelu, żeby się spakować i odpocząć przed czekającą nas nocną podróżą.
Nie wspominałem o tym wcześniej, ale każdego dnia, wracając wieczorem do hotelu, kupowałem w małej piekarni chaczapuri nadziewane serem lub ziemniakami oraz na pobliskim straganie dwa pomidory. Również dzisiaj wieczorem idę kupić sobie na kolację taki placek i pomidory.
O drugiej w nocy jedziemy zamówioną taksówką na lotnisko. Skąd punktualnie o 4.40 wylatujemy do Warszawy i dalej do Wrocławia.
Zaraz po rozpakowaniu bagażu i wypiciu kawy idziemy poznawać Tbilisi. Otoczenie naszego hotelu robi raczej przygnębiające wrażenie. Małe zaniedbane domy, dziurawe chodniki i jezdnia. Skręcamy w lewo i schodzimy w dół. Również i ta ulica wygląda podobnie: jednopiętrowe odrapane budynki z balkonami z kutego żelaza nieremontowane co najmniej od kilkudziesięciu lat. Wąskie chodniki zastawione wyłożonymi z małych sklepików skrzynkami pełnymi owoców i warzyw. Dochodzimy do bulwaru Rustaweliego. To zupełnie inny świat. Szeroka ulica zabudowana XIX wiecznymi kamienicami o bogato zdobionych elewacjach, teatr im. Rustaweliego, opera, eleganckie firmowe sklepy, różnobarwny tłum. Wzdłuż ulicy zostały umieszczone rzeźby przedstawiające postacie wykonane z mosiądzu oraz stylowe ławki. Na całej długości bulwaru chodnik od jezdni jest oddzielony balustradą wykonaną z kutego żelaza. Jedynym obiektem, który psuje wrażenie jest ogromny budynek, niewiadomego przeznaczenia, wybudowany w stylu socrealizmu.
Idąc wzdłuż ulicy dochodzimy do gmachu Parlamentu naprzeciw którego znajduje się kościół Kaszweti. Związana jest z nim legenda. W VI wieku w tym miejscu mieszkał Dawid, jeden z 13 Ojców Syryjskich, który krzewił na tych terenach chrześcijaństwo. W związku z tym miał wielu wrogów pośród kapłanów pogańskich kultów. Gdy siostra jednego z nich zaszła w ciążę oskarżył on Dawida o ojcostwo. Dawid podszedł do kobiety położył rękę na jej brzuchu i zadał pytanie: Czy ja jestem ojcem?. Wówczas z brzucha dał się słyszeć głos „nie” a kobieta urodziła kamień. Na pamiątkę tego wydarzenia wybudowano kościół Kaszweti; co znaczy „rodząca kamień”.
Za budynkiem Parlamentu mijamy pałac gubernatora z XIX wieku i dochodzimy do Placu Wolności. W czasach ZSRR stał tam pomnik Lenina. Obecnie na wysokiej kolumnie umieszczono posąg Św. Jerzego zabijającego smoka, symbol Gruzji.
Obiad jemy w małej prywatnej jadłodajni. Właścicielka zajmuje się nami jak własnymi dziećmi. W pewnej chwili pomyślałem nawet, że zacznie mnie karmić. Domowe jedzenie smakowało wybornie, ale drugi raz już tam nie poszliśmy.
Kontynuując zwiedzanie trafiamy na starówkę. I znowu bardzo zniszczone budynki przeplatające się z nowoczesnymi deptakami zastawionymi kanapami i stolikami kawiarenek. Zwiedzamy bazylikę Anczischatyjską z VI wieku, katedrę Sioni, w której znajduje się krzyż Św. Nino i docieramy do Gorgasali moedani, głównego placu starówki. Niedaleko placu są zlokalizowane słynne banie; łaźnie siarkowe, z których słynie Tbilisi.
Jak głosi legenda, król Wachtang Gorgasała podczas polowania ustrzelił bażanta. Wypuścił tresowanego sokoła, aby mu przyniósł zdobycz. Gdy sokół nie wracał udał się na poszukiwanie ptaka. Po pewnym czasie dojechał do gorącego źródła, w którym leżał nieżywy bażant a obok siedział jego sokół. Królowi tak spodobało się to miejsce, że postanowił przenieść tu stolicę z pobliskiej Mcchety. Tak powstało Tbilisi, którego nazwa pochodzi od gruzińskiego słowa tbili (ciepły).
Obecnie w tym miejscu znajduje się kilkanaście podziemnych łaźni służących mieszkańcom jako miejsce spotkań towarzyskich i odpoczynku. Każda łaźnia składa się z umeblowanego saloniku oraz dużego pomieszczenia wyposażonego w wannę, prysznic i stół do masażu. Taki apartament można wynająć. Koszt wynajęcia wynosi od 40 do 70 GEL za godzinę w zależności od wyposażenia i wielkości. Chciałem zakosztować tego luksusu, ale zapach siarki rozchodzący się dookoła wygonił Anię na zewnątrz. Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy jeszcze łaźnię Orbeliani, wyglądająca jak perski pałac i opuściliśmy ten teren.
W drodze powrotnej odwiedziliśmy synagogę i dwa kościoły: Ivaris Mama z pięknymi freskami oraz nieczynny ormiański kościół Norashemi. Ulicą Leselidze doszliśmy do Placu Wolności a stamtąd, powtarzając wcześniejszą trasę do hotelu.
Dzisiaj planujemy wycieczkę do Mcchety, pierwszej stolicy Gruzji. Metrem dojeżdżamy do Didube a następnie marszrutką do oddalonej około 25 kilometrów od Tbilisi Mcchety. Na miejscu zwiedzanie zaczynamy od klasztoru Samtawro, który został założony zaraz po tym, jak Gruzja przyjęła chrześcijaństwo tj. w latach trzydziestych IV wieku. Jego początki przypomina mały kościółek położony na prawo od wejścia. Obecnie Samtawro jest klasztorem żeńskim.
Następnie kierujemy się do katedry Sweti Cchoweli (Drzewo życia), będącej do 2004 roku katedrą patriarchalną oraz siedzibą katolikosa, głowy kościoła gruzińskiego. Tutaj przez wieki odbywały się chrzty, śluby i koronacje królów Gruzji. Również tutaj są ich groby. Pierwszy kościół wybudowany w tym miejscu przez króla Miriana w IV wieku był wykonany z drewna. Obecny budynek jest imponującą budowlą wzniesioną w XI wieku na planie równoramiennego krzyża.
Przed wejściem do katedry odwiedzamy biuro informacji turystycznej znajdujące się w pawilonie przypominającym starożytną grecką świątynię.
Wychodząc z biura jesteśmy świadkami dość makabrycznego widoku. Dwaj mężczyźni w bardzo brutalny sposób prowadzą wyrywające się jagnięta. Szarpią biedne zwierzęta, przewracają je a następnie ciągnąc za głowę stawiają na nogi. Ponieważ weszli ze swoimi ofiarami na teren katedry, w pierwszej chwili pomyślałem, że są to zwierzęta ofiarne dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że był to przyszły obiad.
Wchodzimy do środka. Olbrzymie pokryte freskami wnętrza robią duże wrażenie. Z prawej strony głównej nawy stoi mały budynek z łukowatym oknami. Zgodnie z legendą po nim jest pochowana Sidonia, siostra Eliasza, który przywiózł z Jerozolimy chiton Chrystusa. Gdy wręczył go siostrze a ta dowiedział się co trzyma w dłoniach padła martwa.
Następnie obchodzimy budynek dookoła. Elewacja każdej ściany jest jedyna w swoim rodzaju i na pewno godna obejrzenia. Cały teren katedry jest otoczony wysokim murem, który przez wieki chronił mieszkańców przed najazdami wrogów.
Po wyjściu z kościoła idziemy odpocząć i napić się kawy w małej kafejce na starówce. Kawa jest byle jaka, ale cena astronomiczna. Widać, że ta knajpka nastawiła się na turystów. Pokrzepieni i wypoczęci udajemy się na starówkę w poszukiwaniu, polecanego przez Lonely Planet, klasztoru Antioki o tradycji sięgającej czasów Nino, krzewicielki chrześcijaństwa na terenie Gruzji w IV wieku. Klasztor jest położony nad rzeką Mtkwari a jego teren jest ogrodzony wysokim murem. Pierwszym widokiem po wejściu jest pasąca się krowa. Dalej widać niewielki budynek kościółka, którego wnętrze pokrywają wielobarwne freski. Wygląda na to, że niedawno był odnawiany. Nie mogę jednak ich uwiecznić, gdyż sprzątająca zakonnica nie pozwala mi na fotografowanie.
Ostatni obiekt, monastyr Dżwari, znajduje się na wysokim wzgórzu po drugiej stronie Mtkwari, aby się tam dostać musimy wynająć taksówkę. Umawiamy się z taksówkarzem, że za 20 GEL zawiezie nas, poczeka a potem odstawi na przystanek marszrutek do Tbilisi.
Klasztor Dżwari został zbudowany w VI wieku w miejscu gdzie wcześniej stał drewniany krzyż. Styl, w którym wybudowano kościół stał się obowiązującym standardem dla wszystkich później budowanych kościołów w Gruzji. Katedra zbudowana jest na planie równoramiennego krzyża, którego każde ramię zakończone jest półokrągłą absydą. Nad centralną częścią kościoła wznosi się tambur przykryty stożkowym dachem. Pomiędzy ramionami krzyża znajdują się cztery pomieszczenia, każde o określonym przeznaczeniu. Są to: zakrystia, pokój diakona, pokój dla kobiet i pokój dla rodziny panującej.
Zwiedzamy katedrę a następnie podziwiamy piękny widok na Mcchetę i dolinę rzeki Mtkwari, przepływającej przez miasto. Wczesnym popołudniem jesteśmy z powrotem w Tbilisi.
Wysiadamy we wschodniej części Tbilisi, niedaleko katedry Tsminda Sameba. Ukończona w 2004 roku jest obecnie największą katedrą w Gruzji, siedzibą katolikosa. Została zbudowana na wzgórzu, tak że widać ją z każdego miejsca w Tbilisi. Zwiedzamy obiekt a następnie idziemy w kierunku Mtkwari, szukając jakiejś restauracji.
Wschodni brzeg rzeki jest klifem o dość dużej wysokości. Wzdłuż jego górnej części biegnie ulica. W dole szeroki skwer z fontannami i wytyczonymi alejkami dalej płynie rzeka. Idąc wzdłuż ulicy znajdujemy w końcu przyjemną kawiarnię z pięknym widokiem na zachodnie Tbilisi oraz kładkę przerzuconą nad Mtkwari przykrytą dachem, który według mnie wygląda jak wycinek trójwymiarowej sinusoidy. Tutaj jemy obiad.
Kontynuując schodzimy ulicą w dół tylko po to, aby następnie wspiąć się do Świątyni Matki Boskiej Metechskiej, położonej na klifie nad samym brzegiem rzeki. Kościół jest symbolem Tbilisi a jego historia jest nierozerwalnie związana z historią miasta. Tuż obok stoi posąg Wachtanga Gorgasała założyciela Tbilisi. Mostem mecheskim, najstarszym w stolicy, przechodzimy na brzeg zachodni w pobliżu łaźni siarkowych. Resztę dnia spędzamy na starym mieście, „utrwalając” w pamięci już wcześniej oglądane miejsca.
Po śniadaniu idziemy do Muzeum Sztuki Gruzji, gdyż koniecznie chcemy obejrzeć skarbiec, w którym znajdują się krzyż z Goridżwari oraz słynny tryptyk Chachulski wykuty w szczerym złocie w XII wieku. Poza tym w muzeum jest eksponowana bardzo bogata kolekcja ikon i biżuterii gruzińskiej. Ciekawostką może być to, że mieści się ono w budynku seminarium duchownego, w którym studiował kleryk znany później pod pseudonimem Józef Stalin.
Na miejscu jesteśmy o dziesiątej, kupujemy bilety i musimy poczekać, razem z amerykańską rodziną, na przewodnika anglojęzycznego. Ponieważ czekanie się przedłuża, Ania, delikatnie mówiąc, zaczyna się niecierpliwić. Skutkuje to tym, że dostajemy przewodniczkę mówiącą po rosyjsku, która oczekiwała na spóźniająca się wycieczkę (już w trakcie zwiedzania wycieczka się pojawiła a panią zastąpił sam szef). Wychodząc z obiektu widzimy „biednych Amerykanów” wciąż oczekujących na przewodnika.
Naszym następnym celem na dzisiejsze przedpołudnie jest twierdza Narikała górująca nad Tbilisi. Po drodze zwiedzamy ormiańską katedrę pod wezwaniem Św. Jerzego. Z twierdzy roztacza się piękna panorama miasta. Widoczność jest tak dobra, że wyraźnie widać ośnieżone szczyty Kaukazu.
Promenadą prowadzącą wzdłuż zbocza dochodzimy do pomnika Matki Gruzji. Jest to ponad 20-metrowa postać kobiety wykonana z aluminium. W jednej ręce trzyma kielich wina w drugiej miecz. Rzeźba ta w symboliczny sposób przedstawia cechy narodowe Gruzinów serdeczność dla przyjaciół i brak litości dla wrogów.
Schodzimy w dół. Ulicą Rustaweliego wracamy do hotelu, żeby trochę odpocząć przed zaplanowanym zwiedzaniem Tbilisi „by night”.
Wieczorem dojeżdżamy do Tsminda Sameba autobusem miejskim. Skąd zaczynamy spacer po Tbilisi. Wybór miejsca był podyktowany dwoma względami; po pierwsze sama katedra była pięknie iluminowana a po drugie roztaczał się stamtąd widok na zachodnią część miasta. Następnie schodzimy do ormiańskiej katedry Eczmiadzyńskiej i dalej na nadbrzeżny skwer, ten sam, który obserwowaliśmy wczoraj po południu, jedząc obiad. Wieczorem wygląda zupełnie inaczej. Mnóstwo spacerujących ludzi, bawiące się dzieci a przede wszystkim tańczące fontanny. Obserwujemy podświetlone różnokolorowymi reflektorami tryskające w takt muzyki strumienie wody. Pokaz nie robi specjalnego wrażenia, widzieliśmy tego typu spektakle wykonywane z dużo większym rozmachem. Wrażenie może zrobić ładnie podświetlony pałac prezydencki położony na wschodnim brzegu Mtkwari oraz pomnik Matki Gruzji, stojący na wzgórzu Mtacminda po stronie zachodniej. Podoba mi się delikatne podświetlenie katedry Sioni, kościoła Metechi oraz twierdzy Narikała. Około dziewiątej zaczynamy powrót. Wracamy tradycyjną trasą: przez most mecheski i dalej ulicą Leselidze, która jak na główną ulicę starówki jest stosunkowo słabo oswietlona. Dopiera bulwar Rustaweliego wygląda tak, jak powinna wyglądać reprezentacyjna ulica stolicy. Podświetlenie kamienic jest delikatne a jednocześnie uwypuklające piękno detali architektonicznych.
To już nasz ostatni dzień w Gruzji. Wczoraj podczas zwiedzania Muzeum Sztuki, przewodniczka zachwalała Muzeum Etnograficzne położone na przedmieściach Tbilisi. Ponieważ nie mamy specjalnych planów na dzisiejszy dzień, postanawiamy się tam wybrać. W autobusie prosimy kierowcę, żeby powiedział nam kiedy mamy wysiąść. Niestety nie wywiązuje się on z obietnicy. W tej sytuacji rezygnujemy ze zwiedzenia muzeum i następnym autobusem wracamy z pętli do centrum. Jedyną korzyścią z tej wycieczki może być to, że mieliśmy okazję zobaczenia przez okno, mieszkalnych dzielnic Tbilisi.
Wysiadamy przed centrum. Chcemy znaleźć, namierzoną w Lonely Planet, restauracją Centrum Czinkali, w której zamierzamy zjeść pożegnalny obiad. Po jej znalezieniu idziemy w kierunku starówki. Jeszcze raz oglądamy bazylikę Anczischatyjską i katedrę Sioni. W kawiarni, przy deptaku, pijemy cappuccino, obserwując przechodzących ludzi. Przez Gorgasali moedani, ulicę Leselidze, plac Wolności i wreszcie bulwar Rustaweliego wracamy do Centrum Czinkali.
Jest to typowa gruzińska restauracja. Mieści się piwnicy. Po zejściu schodami, wchodzi się do długiej sali. Po jej obydwu stronach są ustawione stoliki odgrodzone od siebie wysokimi przegrodami, tak że każdy klient ma zagwarantowaną intymność spożywania posiłku.
Wybór czinkali jest bardzo duży. Zamawiam po dwa pierogi z każdym nadzieniem, Ania nie lubi czinkali i zamawia coś innego. W sumie zjadam kilkanaście pierogów i jestem zdecydowanie przejedzony. Myślę, że tak czuje się Gruzin po zakończeniu supry, słynnej gruzińskiej uczty. Jedzenie było wyśmienite i całkiem niedrogie, koszt jednego pieroga to 0,7 – 1,5 GEL w zależności od nadzienia.
Wracamy do hotelu, żeby się spakować i odpocząć przed czekającą nas nocną podróżą.
Nie wspominałem o tym wcześniej, ale każdego dnia, wracając wieczorem do hotelu, kupowałem w małej piekarni chaczapuri nadziewane serem lub ziemniakami oraz na pobliskim straganie dwa pomidory. Również dzisiaj wieczorem idę kupić sobie na kolację taki placek i pomidory.
O drugiej w nocy jedziemy zamówioną taksówką na lotnisko. Skąd punktualnie o 4.40 wylatujemy do Warszawy i dalej do Wrocławia.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.