Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Dziki Zachód Sycylii > WłOCHY
A-kot relacje z podróży
Sycylia północno-zachodnia, rower, wino (w tej, a nie innej kolejności). Witam Globtroterów i zapraszam do lektury.
W maju, a więc uniknąwszy wściekłych upałów oraz jeszcze wścieklejszych tłumów turystów było mi dane uszczknąć nieco z Sycylii północno-zachodniej. Poniżej kilka wrażeń oraz garść informacji praktycznych.
Nie zacznę od zachwytów, lecz od kilku słów, może nie krytycznych, ale umiarkowanych, na temat największego miasta zachodniej Sycylii – Trapani. Otóż ta 60 – tysięczna portowa miejscowość może się podobać, ale nie oszołomić, zachwycić, odurzyć. Są zabytki, z pewnością warto zobaczyć kolekcję zgromadzoną w Museo Pepoli, gdzie znajdziemy przekrój kultury i historii regionu. Mundur garibaldisty, mnóstwo biżuterii wykonanej z darów morza…Ale…Żeby było jasne. Nikogo nie nawołuję do zwiedzania Trapani po łebkach, nikogo nie zachęcam do jechania prosto do słynniejszego Palermo.
Do czego więc zmierzam? Do stwierdzenia, że mimo, iż Trapani to zawodnik wagi średniej, zwłaszcza gdy przyjdą nam na myśl inni włoscy giganci, to jednak miasto, a wraz z nim inne atrakcje regionu, potrafiło się wypromować. To godne podkreślenia, zwłaszcza, że północno-zachodni rejon Sycylii nie należy do pupilków przewodników (a przejrzałam chyba większość dostępnych w polskich księgarniach). No cóż…Nie ma Etny. Ale jest Ryanair. Pomysł na sprowadzenie irlandzkich linii na betony lotniska Birgi koło Trapani okazał się strzałem w dziesiątkę. Wystarczy spojrzeć na historię samego lotniska. Powstałe w l. 60 przez całe dekady pozostawało na marginesie ruchu lotniczego z wyspy, a w l.90 wprost jedynie wegetowało. Próby reanimacji rozpoczynają się z początkiem lat 2000, ale prawdziwym przełomem staje się rok 2008. Wtedy to Ryanair ogłasza, że nie dogadał się z lotniskiem Forli (koło Bolonii) i zamiast tego uruchomi połączenia do Trapani. Wzrost pasażerów odprawianych w Birgi rośnie lawinowo. Z 500 tys. w 2008 do ponad 1,5 mln w 2010 r. Wtedy też irlandzki przewoźnik idzie za ciosem i uruchamia kolejnych 13 połączeń. Wśród z nich są loty z Krakowa.
No więc przyleciałam. W drodze do zarezerwowanego w Trapani B&B zdarzyła mi się pierwsza historia zapadająca w pamięć. Zbliżała się północ, ulice były wyludnione, a ja maszerowałam sama. Być może to sprawiło, że zaczepiły mnie dwie Włoszki jadące samochodem – matka z córką. Zaoferowały podwiezienie. Pytam, czy to dla nich nie problem. One na to, że po prostu chcą mi pomóc (choć wszystko wskazywało, że zmierzam pomyślnie do celu). To nic, że następnie pobłądziłyśmy (mniejsza o to, czy z powodu mojej niedoskonałej „mapy”, czy też moje Włoszki były słabo zorientowane w meandrach miasta). To nic, że trzeba było zawracać, a potem pytać obcych mężczyzn o drogę. To nic, że wspólne próby odnalezienia miejsca docelowego zabrały prawdopodobnie więcej czasu, niż zajęłaby wersja na Zosię Samosię. Liczy się gest bezinteresownej pomocy, co niniejszym odnotowuję i przechodzę do historii pewnej porażki, o której pamiętać będę jednak bardzo pozytywnie. Mowa o rowerowym wypadzie do Riserva dello Zingaro. Riserva to nic innego jak 10-km pas sycylijskiego wybrzeża., podniesiony do rangi parku krajobrazowego, ponoć bardzo malowniczy (póki co zmuszona jestem teoretyzować). Jeśli spojrzymy na mapę to zauważymy, że z obu stron droga wzdłuż wybrzeża w pewnym momencie się urywa, bowiem plany budowy połączenia drogowego zostały skutecznie storpedowane przez ekologów pod koniec lat 70.
Dostanie się do Riservy poza sezonem dla niezmotoryzowanych nie jest łatwe. Ja spróbowałam wariantu północnego. Plan był taki. Wcześnie rano podróż autobusem z Trapani do San Vito Lo Capo. Tam wynajmuję rower, przemierzam kilkunastokilometrową trasę, zwiedzam Riservę pieszo i jeszcze tego samego dnia wracam do San Vito, a stamtąd z powrotem do Trapani. Projekt okazał się jednak zbyt ambitny.
Już człowiek w informacji turystycznej w San Vito zamienił się w krytyczne zatroskanie, gdy usłyszał, że zamierzam wybrać się do Riservy na dwóch kółkach. „Trasa naprawdę trudna”. Ok, ale ja nie mam nic do stracenia. Smażyć się na plaży nie zamierzam. No więc idę do pobliskiego biura podróży, zapytać gdzie rowery są. Omyłkowo zaglądam jednak do zakładu fryzjerskiego. I to jest błąd, bowiem niemal natychmiast wyskakuje na ulicę właściciel zakładu, w dobrej wierze chcąc pomóc. Kaleczę po włosku: „chcieć wynająć rower”. Fryzjer zaczyna coś szybko tłumaczyć po czym miarkuje, że ja nie bardzo rozumiem. Zostają gesty. Biuro podróży – schodami na górę. A może by tak zacząć uczyć się włoskiego? Rower udaje mi się w końcu wynająć (7 euro za cały dzień). Tuż za San Vito droga zaczyna się wspinać, i potem daje już niewiele wytchnienia. Trud podjazdu rekompensują jednak widoki. Przerwa na kolejne złapanie oddechu. Po prawej skały przyklejone do szosy, po lewej soczyście granatowe morze. Kompletna cisza, zakłócona jedynie przez przebiegającą miniaturową, zieloną jaszczurkę. Jaszczureczkę. Tak, zdecydowanie warte było to wysiłku. Jednak po którymś z kolei podjeździe, postanowiłam dać sobie spokój, gdy za następnym wirażem nie będzie nic sensownego (czyt. może chociaż jakiś mały zjazd). W najwyższym jak się później miało okazać momencie trasy zdarzyło się jednak coś, co dało wiatr w żagiel. Zaczął zbliżać się trąbiący przez parę ładnych sekund samochód. „Hmmm? Przecież jadę przepisowo, a oni trąbią jak wariaci”– myślę. Wyjaśnia się jednak, gdy mnie mijają. Włoszka na miejscu pasażera wyciąga ręce przez okno klaszcząc i wołając „brava”. Podoba im się, że ktoś się tam, nieco ponad poziom morza, mocą własnych mięśni wgramolił. To zdecydowanie najbardziej pozytywny i nieoczekiwany zarazem moment mojego pobytu na Sycylii. Do Riservy jednak nie docieram. Poniekąd dlatego, że stwierdzam, że zwiedzanie z wywieszonym językiem nie ma sensu, tym bardziej, że zamierzałam przejść dwie trasy - jedną wzdłuż morza, drugą w interiorze. Zostaje więc szalony zjazd do San Vito i powód by w okolice Riservy powrócić i zaatakować ją jeszcze raz, tym razem skutecznie.
Kolejny dzień to Marsala. Autobus odjeżdża solidnie spóźniony. Przestrzegałabym jednak przed przyjmowaniem dogmatu: wszystkie autobusy na Sycylii jeżdżą spóźnione. A w ogóle to południowcom czas płynie jakby go wcale nie było. Różnie to bywa. Gdybym uznała to za pewnik, dzień wcześniej oglądałabym jedynie tylną rejestrację ostatniego autobusu z San Vito do Trapani. Wróćmy jednak do Marsali. „Marsala e Mazara?” – pyta kierowca, nie zrozumiawszy mojego „Marsala”. Obie nazwy pochodzą z języka arabskiego, obie należy wymawiać głośno i wyraźnie. Obie są nadmorskimi miejscowościami, składającymi się na tzw. Sycylię arabską. Spośród wielu wpływów kulturowych, jakie odcisnęły się na wyspie w toku dziejów, tu zachowały się ślady kultury Arabów. Efekt islamskiej ekspansji i panowania w wiekach X i XI. Do dziś potrawy z kuskusem są tu na wyciągnięcie ręki, także zresztą w Trapani. Na zwiedzanie samej Marsali wystarczy pół dnia – ścisłe centrum nie jest duże, acz urokliwe. Doskonałe miejsce by skosztować wina, z którego słynie miasto.
Mnie natomiast w Marsali przypadł do gustu targ rybny. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie jest umiejscowiony na obskurnym nabrzeżu w rozwalających się budach, lecz na skraju historycznej części miasta w murach, od których biją wieki. Po drugie, to właśnie tam czuć było (poza zapachami ryb i owoców morza), że człowiek przyjechał do nadmorskiej miejscowości, gdzie życie i praca toczy się od zawsze w rytm morza. A zakupów dokonują tu głównie tubylcy, a nie turyści.
Praktyczne rady. Co jeszcze warto zobaczyć?
Nocleg w Trapani. Polecałabym raczej okolice portu, jeśli zamierzamy podróżować do okolicznych miejscowości (blisko na dworzec). Wschodnia część miasta, czy też okolice Via Marsala oferuje z kolei dobry wypad do Erice i w kierunku salin.
Erice. Średniowiecznie miasteczko położone na wzgórzu tuż obok Trapani. Miejsce z cyklu „must see”. Broni się, choć wdarło się tam nieco tandetnej komercji – pan sprzedający wiatr z Erice, kramy z souvenirami… Jak się tam dostać? Rowerem to raczej coś dla uczestników Tour de France. Zdecydowanie natomiast zachęcam do wjazdu kolejką. Bilet w wersji A/R, czyli powrotny (andanta ritorno). Po pierwsze ze względu na widoki, po drugie autobusy jeżdżą dość rzadko, a kolejka non stop, od rana do wieczora. Chyba, że mocno wieje, wtedy zamykają. Sytuację można monitorować pod linkiem: http://www.funiviaerice.it/
Saliny. Wielkie prostokąty wody wydarte morzu. Po osuszeniu otrzymuje się z nich naturalną sól. Metoda ta posiada wielowiekową tradycję. W połowie wieku XIX w. produkowano ją na szeroką skalę, także na eksport, dziś teren ten jest oczkiem w głowie WWF-u. Polecam wycieczkę rowerem w rejon salin oraz okolicznych wsi (płasko jak na stole) na południe od Trapani.
Wypad rowerowy z San Vito Lo Capo do Riservy. Warto wtedy zdecydować się na przenocowanie w San Vito – typowo plażowo-wypoczynkowej miejscowości, gdzie w noclegach można przebierać garściami. A na rower wsiąść wcześnie rano.
Nie zacznę od zachwytów, lecz od kilku słów, może nie krytycznych, ale umiarkowanych, na temat największego miasta zachodniej Sycylii – Trapani. Otóż ta 60 – tysięczna portowa miejscowość może się podobać, ale nie oszołomić, zachwycić, odurzyć. Są zabytki, z pewnością warto zobaczyć kolekcję zgromadzoną w Museo Pepoli, gdzie znajdziemy przekrój kultury i historii regionu. Mundur garibaldisty, mnóstwo biżuterii wykonanej z darów morza…Ale…Żeby było jasne. Nikogo nie nawołuję do zwiedzania Trapani po łebkach, nikogo nie zachęcam do jechania prosto do słynniejszego Palermo.
Do czego więc zmierzam? Do stwierdzenia, że mimo, iż Trapani to zawodnik wagi średniej, zwłaszcza gdy przyjdą nam na myśl inni włoscy giganci, to jednak miasto, a wraz z nim inne atrakcje regionu, potrafiło się wypromować. To godne podkreślenia, zwłaszcza, że północno-zachodni rejon Sycylii nie należy do pupilków przewodników (a przejrzałam chyba większość dostępnych w polskich księgarniach). No cóż…Nie ma Etny. Ale jest Ryanair. Pomysł na sprowadzenie irlandzkich linii na betony lotniska Birgi koło Trapani okazał się strzałem w dziesiątkę. Wystarczy spojrzeć na historię samego lotniska. Powstałe w l. 60 przez całe dekady pozostawało na marginesie ruchu lotniczego z wyspy, a w l.90 wprost jedynie wegetowało. Próby reanimacji rozpoczynają się z początkiem lat 2000, ale prawdziwym przełomem staje się rok 2008. Wtedy to Ryanair ogłasza, że nie dogadał się z lotniskiem Forli (koło Bolonii) i zamiast tego uruchomi połączenia do Trapani. Wzrost pasażerów odprawianych w Birgi rośnie lawinowo. Z 500 tys. w 2008 do ponad 1,5 mln w 2010 r. Wtedy też irlandzki przewoźnik idzie za ciosem i uruchamia kolejnych 13 połączeń. Wśród z nich są loty z Krakowa.
No więc przyleciałam. W drodze do zarezerwowanego w Trapani B&B zdarzyła mi się pierwsza historia zapadająca w pamięć. Zbliżała się północ, ulice były wyludnione, a ja maszerowałam sama. Być może to sprawiło, że zaczepiły mnie dwie Włoszki jadące samochodem – matka z córką. Zaoferowały podwiezienie. Pytam, czy to dla nich nie problem. One na to, że po prostu chcą mi pomóc (choć wszystko wskazywało, że zmierzam pomyślnie do celu). To nic, że następnie pobłądziłyśmy (mniejsza o to, czy z powodu mojej niedoskonałej „mapy”, czy też moje Włoszki były słabo zorientowane w meandrach miasta). To nic, że trzeba było zawracać, a potem pytać obcych mężczyzn o drogę. To nic, że wspólne próby odnalezienia miejsca docelowego zabrały prawdopodobnie więcej czasu, niż zajęłaby wersja na Zosię Samosię. Liczy się gest bezinteresownej pomocy, co niniejszym odnotowuję i przechodzę do historii pewnej porażki, o której pamiętać będę jednak bardzo pozytywnie. Mowa o rowerowym wypadzie do Riserva dello Zingaro. Riserva to nic innego jak 10-km pas sycylijskiego wybrzeża., podniesiony do rangi parku krajobrazowego, ponoć bardzo malowniczy (póki co zmuszona jestem teoretyzować). Jeśli spojrzymy na mapę to zauważymy, że z obu stron droga wzdłuż wybrzeża w pewnym momencie się urywa, bowiem plany budowy połączenia drogowego zostały skutecznie storpedowane przez ekologów pod koniec lat 70.
Dostanie się do Riservy poza sezonem dla niezmotoryzowanych nie jest łatwe. Ja spróbowałam wariantu północnego. Plan był taki. Wcześnie rano podróż autobusem z Trapani do San Vito Lo Capo. Tam wynajmuję rower, przemierzam kilkunastokilometrową trasę, zwiedzam Riservę pieszo i jeszcze tego samego dnia wracam do San Vito, a stamtąd z powrotem do Trapani. Projekt okazał się jednak zbyt ambitny.
Już człowiek w informacji turystycznej w San Vito zamienił się w krytyczne zatroskanie, gdy usłyszał, że zamierzam wybrać się do Riservy na dwóch kółkach. „Trasa naprawdę trudna”. Ok, ale ja nie mam nic do stracenia. Smażyć się na plaży nie zamierzam. No więc idę do pobliskiego biura podróży, zapytać gdzie rowery są. Omyłkowo zaglądam jednak do zakładu fryzjerskiego. I to jest błąd, bowiem niemal natychmiast wyskakuje na ulicę właściciel zakładu, w dobrej wierze chcąc pomóc. Kaleczę po włosku: „chcieć wynająć rower”. Fryzjer zaczyna coś szybko tłumaczyć po czym miarkuje, że ja nie bardzo rozumiem. Zostają gesty. Biuro podróży – schodami na górę. A może by tak zacząć uczyć się włoskiego? Rower udaje mi się w końcu wynająć (7 euro za cały dzień). Tuż za San Vito droga zaczyna się wspinać, i potem daje już niewiele wytchnienia. Trud podjazdu rekompensują jednak widoki. Przerwa na kolejne złapanie oddechu. Po prawej skały przyklejone do szosy, po lewej soczyście granatowe morze. Kompletna cisza, zakłócona jedynie przez przebiegającą miniaturową, zieloną jaszczurkę. Jaszczureczkę. Tak, zdecydowanie warte było to wysiłku. Jednak po którymś z kolei podjeździe, postanowiłam dać sobie spokój, gdy za następnym wirażem nie będzie nic sensownego (czyt. może chociaż jakiś mały zjazd). W najwyższym jak się później miało okazać momencie trasy zdarzyło się jednak coś, co dało wiatr w żagiel. Zaczął zbliżać się trąbiący przez parę ładnych sekund samochód. „Hmmm? Przecież jadę przepisowo, a oni trąbią jak wariaci”– myślę. Wyjaśnia się jednak, gdy mnie mijają. Włoszka na miejscu pasażera wyciąga ręce przez okno klaszcząc i wołając „brava”. Podoba im się, że ktoś się tam, nieco ponad poziom morza, mocą własnych mięśni wgramolił. To zdecydowanie najbardziej pozytywny i nieoczekiwany zarazem moment mojego pobytu na Sycylii. Do Riservy jednak nie docieram. Poniekąd dlatego, że stwierdzam, że zwiedzanie z wywieszonym językiem nie ma sensu, tym bardziej, że zamierzałam przejść dwie trasy - jedną wzdłuż morza, drugą w interiorze. Zostaje więc szalony zjazd do San Vito i powód by w okolice Riservy powrócić i zaatakować ją jeszcze raz, tym razem skutecznie.
Kolejny dzień to Marsala. Autobus odjeżdża solidnie spóźniony. Przestrzegałabym jednak przed przyjmowaniem dogmatu: wszystkie autobusy na Sycylii jeżdżą spóźnione. A w ogóle to południowcom czas płynie jakby go wcale nie było. Różnie to bywa. Gdybym uznała to za pewnik, dzień wcześniej oglądałabym jedynie tylną rejestrację ostatniego autobusu z San Vito do Trapani. Wróćmy jednak do Marsali. „Marsala e Mazara?” – pyta kierowca, nie zrozumiawszy mojego „Marsala”. Obie nazwy pochodzą z języka arabskiego, obie należy wymawiać głośno i wyraźnie. Obie są nadmorskimi miejscowościami, składającymi się na tzw. Sycylię arabską. Spośród wielu wpływów kulturowych, jakie odcisnęły się na wyspie w toku dziejów, tu zachowały się ślady kultury Arabów. Efekt islamskiej ekspansji i panowania w wiekach X i XI. Do dziś potrawy z kuskusem są tu na wyciągnięcie ręki, także zresztą w Trapani. Na zwiedzanie samej Marsali wystarczy pół dnia – ścisłe centrum nie jest duże, acz urokliwe. Doskonałe miejsce by skosztować wina, z którego słynie miasto.
Mnie natomiast w Marsali przypadł do gustu targ rybny. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nie jest umiejscowiony na obskurnym nabrzeżu w rozwalających się budach, lecz na skraju historycznej części miasta w murach, od których biją wieki. Po drugie, to właśnie tam czuć było (poza zapachami ryb i owoców morza), że człowiek przyjechał do nadmorskiej miejscowości, gdzie życie i praca toczy się od zawsze w rytm morza. A zakupów dokonują tu głównie tubylcy, a nie turyści.
Praktyczne rady. Co jeszcze warto zobaczyć?
Nocleg w Trapani. Polecałabym raczej okolice portu, jeśli zamierzamy podróżować do okolicznych miejscowości (blisko na dworzec). Wschodnia część miasta, czy też okolice Via Marsala oferuje z kolei dobry wypad do Erice i w kierunku salin.
Erice. Średniowiecznie miasteczko położone na wzgórzu tuż obok Trapani. Miejsce z cyklu „must see”. Broni się, choć wdarło się tam nieco tandetnej komercji – pan sprzedający wiatr z Erice, kramy z souvenirami… Jak się tam dostać? Rowerem to raczej coś dla uczestników Tour de France. Zdecydowanie natomiast zachęcam do wjazdu kolejką. Bilet w wersji A/R, czyli powrotny (andanta ritorno). Po pierwsze ze względu na widoki, po drugie autobusy jeżdżą dość rzadko, a kolejka non stop, od rana do wieczora. Chyba, że mocno wieje, wtedy zamykają. Sytuację można monitorować pod linkiem: http://www.funiviaerice.it/
Saliny. Wielkie prostokąty wody wydarte morzu. Po osuszeniu otrzymuje się z nich naturalną sól. Metoda ta posiada wielowiekową tradycję. W połowie wieku XIX w. produkowano ją na szeroką skalę, także na eksport, dziś teren ten jest oczkiem w głowie WWF-u. Polecam wycieczkę rowerem w rejon salin oraz okolicznych wsi (płasko jak na stole) na południe od Trapani.
Wypad rowerowy z San Vito Lo Capo do Riservy. Warto wtedy zdecydować się na przenocowanie w San Vito – typowo plażowo-wypoczynkowej miejscowości, gdzie w noclegach można przebierać garściami. A na rower wsiąść wcześnie rano.
Dodane komentarze
Toshi 2018-05-04 18:55:28
"Witaj,Chyba natknęłam się na Twoją relację i do Zingaro na rowerze nie pojechałam. Ale do salin, Monte Cofano z Trapani da się dojechać na rowerze:) Na razie tworzę relację na blogu https://historiezrowerem.blogspot.com/2018/04/sycylia.html
Pozdrawiam"
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.