Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Kolumbia 2011 cz. I > KOLUMBIA
paco relacje z podróży
Postaram się napisać parę słów o naszej podróży na trasie Bogota – Leticia, Puerto Narino – Santa Marta, Park Tyrona – Cartagena - Bogota. Przed każdą podróżą staram się czytać relacje innych osób, więc pora spłacić dług. Przemieszczaliśmy się głównie lokalnymi liniami Copa.
Zaczęło się od promocji w Lufthanzie...
Zaczęło się od promocji w Lufthanzie...
Zaczęło się od promocji w Lufthanzie. Trwała ze dwa czy trzy dni, więc czasu na decyzję nie było dużo, chociaż tak naprawdę to zapadła w sekundę, jak się natknąłem na informację o promocji. Wszystko co słyszałem do tej pory o Kolumbii, to to, że jest to jakaś dzika kraina, gdzie jak człowiek wyjdzie z domu, to ma małe szanse, żeby do niego wrócić. Że swobodnie po ulicach chodzą tylko bandyci, wojsko i jacyś partyzanci, którzy sami już nie wiedzą, o co walczą choć robią to już ze czterdzieści lat.
Dla świętego spokoju zadzwoniłem do ambasady, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma obowiązku noszenia kamizelek kuloodpornych. Gość z ambasady był dość uprzejmy i wyjaśnił, że faktycznie są miejsca w kraju, gdzie lepiej się nie zapuszczać, bo po prosu oficjalna władza nie ma tam nic do powiedzenia. W pozostałych miejscach – poinformował jest całkiem bezpiecznie. Wtedy trochę nie do końca w to wierzyłem, bo pomyślałem że cóż innego miałby gość z ambasady mówić. Dopiero na miejscu okazało się i to bardzo szybko, że miał rację. Powiem więcej, jestem święcie przekonany, że zarówno policja, jak i wojsko mają w swoim szkoleniu jakieś zajęcia z postępowania z turystami.
W Bogocie wylądowaliśmy w nocy. Wcześniej naczytałem się okropnych historii o lokalnych taksówkach i że co, jak co ale taksówki z lotniska do miasta pod żadnym pozorem nie wolno brać z postoju tylko poprzez specjalny kantorek. Tak więc po wyjściu z hali lotniska wiedziałem już dokładnie z opisów innych turystów, gdzie się ów kantorek znajduje (po wyjściu na prawo, do końca budynku i tuż za rogiem). Decyzja wydała się słuszna, bo w kolejce stało już kilkadziesiąt osób. Działa to tak, że w kantorku komuś z obsługi podaje się miejsce docelowe w mieście a on podaje karteczkę z tą nazwą i kwotą za kurs. To jest gwarancja, że taksówka nie będzie kosztowała więcej i już wsiadając zna się kwotę za przejazd. Po odstaniu z pół godziny zapakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę Candelarii. Na miejscu taksiarz, nygus jeden dośpiewał sobie jeszcze jakiś dodatek za jazdę w nocy i wykłócanie się bez znajomości hiszpańskiego średnio mi szło. Bardziej chodziło o zasadę niż o te kilka dolarów. Nocleg mieliśmy za pierwszą noc opłacony przez booking.com. Nigdy wcześniej nie zdarzało mi się rezerwować noclegu wcześniej i nigdy nie miałem z tego powodu klopotów, zawsze coś się znalazło do spania. Ba, ale taksówkami też wcześniej nie jeździłem z lotniska do miasta. Chyba przeistaczałem się z backpackersa w hm, chyba trollejsa jakiegoś, bo podróżowałem nie z plecakiem tylko z walizeczką na kółkach. Już kilka lat wcześniej zauważyłem, że coraz częściej plecak nie ma uzasadnienia a walizeczka nie jest taka zła. Tym razem miałem dodatkowy powód, bo nie za bardzo mogłem dźwigać ze względu na problemy z kręgosłupem. W ramach tego przeistaczania zauważyłem, że nie bierzemy już hotelu za 2 USD ale coraz częściej za 102. A dormitorium z łazienką na końcu korytarza już całkowicie przestało wchodzić w grę.
Po krótkiej drzemce włączył się szperacz i wyszliśmy się rozejrzeć i wymienić jakąś kasę. Trochę mnie zdziwiło, że w tak dużym mieście o 6 rano nie ma praktycznie żywego ducha na ulicach. Pomimo tego znalezienie kantoru nie było zbyt trudne, ale znalezienie czynnego kantoru już tak. Na szczęście pod kantorem kręcił się jakiś konik i już zaczęliśmy się dogadywać co do kursu wymiany, gdy nagle pojawiła się policja i konik zniknął a my jak te cielęta zostaliśmy. Oczami wyobraźni już widziałem, że gdzieś nas zawijają na jakiś dołek a tymczasem Igor został sam w hotelu z zakazem opuszczania pokoju. Pomyślałem, że najdalej do południa wytrzyma a potem zacznie się rozglądać za czymś do jedzenia, wyjdzie na ulicę i skończy jako kurier w kartelu albo u jakiś paramilitares, bo czytałem, że jedni i drudzy chętnie werbują dzieciaki. Mimo, że mój hiszpański jest żaden, to od razu było wiadomo o co im chodzi. Policjanci bardzo chcieli nam wytłumaczyć, że wymiana na ulicy jest niebezpieczna, nielegalna i lepiej skorzystać z bankomatu. Na początku jednak nie byliśmy pewni, jak się sprawy potoczą (w sąsiedniej Wenezueli taka akcja mogła by się naprawdę zakończyć na dołku albo solidną łapówką), więc lepiej było strugać jarząbka, który nie ma pojęcia o co chodzi. Nasi policjanci bardzo się zasmucili brakiem lepszej komunikacji z nami i widać było, jak bardzo chcą nam udzielić dobrych rad. I mówię to bez ironii, oni naprawdę bardzo chcieli pomóc i przestrzec przed niebezpieczeństwami czyhającymi na ulicy. W międzyczasie wezwali przez radio kogoś z policji turystycznej, niby odpowiedniejszej do kontaktów z turystami i znającymi angielski. Po jakimś kwadransie przyleciał zziajany koleś, który robotę dostał chyba po znajomości bo niestety rozmowa też jakoś nam się nie kleiła. Cały czas (już ze 40 minut) staliśmy przed kantorem na jakimś placu w centrum miasta. Jedyny pożytek z nieoczekiwanej „pogawędki” był taki, że dowiedzieliśmy się, że dzisiaj jest jakieś święto i wszystko jest pozamykane. Normalnie wymiana kasy w kantorze przebiega błyskawicznie i bez najmniejszych problemów. Skończyło się na pobraniu trochę pesos z bankomatu i powrocie do hotelu z zakupionym porannym piwkiem, którym trzeba było uczcić szczęśliwy powrót i uspokoić rozszalałe emocje. Pomyśleliśmy, że nieźle się zaczyna. Nie ma jeszcze 7 a tu takie atrakcje. Wkrótce ruszyliśmy wszyscy razem poznawać uroki Bogoty. Zaczęliśmy od śniadania z wózka na kółkach, które od tej pory było stałym punktem programu. Cały dzień spędziliśmy na szwędaniu się po mieście w okolicach Plaza de Bolivar oglądając wspaniałe kościoły i kolonialne budowle. Postanowiliśmy się też wybrać na górę Monserate. Można z buta albo kolejką. Są dwie: linowa i szynowa podobna do naszej na Gubałówkę. Linowa nie chodziła z powodu wiatru a z buta nam się nie chciało więc pozostała teleferico za 4.100 COP od łebka w jedną stronę. W tym czasie (listopad 2011) kurs wymiany był nieco poniżej 2 tys. pesos za dolka, więc jak na miejscowe warunki to już była poważna kwota.
Następnego dnia rano mieliśmy lot do Letici, więc jeszcze wieczorem wolałem zaklepać jakąś taksówkę, bo to już trochę nie wypada w pewnym wieku jeździć autobusami. Jak się można było spodziewać, także i w Bogocie występowała pewna anomalia polegająca na tym, że droga z lotniska do miasta jest dłuższa niż w przeciwną stronę. Objawiało się to tym, że kurs na lotnisko okazał się być sporo poniżej kwoty wypisanej na karteczce przez pańcię z kantorka na lotnisku.
Dla świętego spokoju zadzwoniłem do ambasady, żeby sprawdzić czy przypadkiem nie ma obowiązku noszenia kamizelek kuloodpornych. Gość z ambasady był dość uprzejmy i wyjaśnił, że faktycznie są miejsca w kraju, gdzie lepiej się nie zapuszczać, bo po prosu oficjalna władza nie ma tam nic do powiedzenia. W pozostałych miejscach – poinformował jest całkiem bezpiecznie. Wtedy trochę nie do końca w to wierzyłem, bo pomyślałem że cóż innego miałby gość z ambasady mówić. Dopiero na miejscu okazało się i to bardzo szybko, że miał rację. Powiem więcej, jestem święcie przekonany, że zarówno policja, jak i wojsko mają w swoim szkoleniu jakieś zajęcia z postępowania z turystami.
W Bogocie wylądowaliśmy w nocy. Wcześniej naczytałem się okropnych historii o lokalnych taksówkach i że co, jak co ale taksówki z lotniska do miasta pod żadnym pozorem nie wolno brać z postoju tylko poprzez specjalny kantorek. Tak więc po wyjściu z hali lotniska wiedziałem już dokładnie z opisów innych turystów, gdzie się ów kantorek znajduje (po wyjściu na prawo, do końca budynku i tuż za rogiem). Decyzja wydała się słuszna, bo w kolejce stało już kilkadziesiąt osób. Działa to tak, że w kantorku komuś z obsługi podaje się miejsce docelowe w mieście a on podaje karteczkę z tą nazwą i kwotą za kurs. To jest gwarancja, że taksówka nie będzie kosztowała więcej i już wsiadając zna się kwotę za przejazd. Po odstaniu z pół godziny zapakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę Candelarii. Na miejscu taksiarz, nygus jeden dośpiewał sobie jeszcze jakiś dodatek za jazdę w nocy i wykłócanie się bez znajomości hiszpańskiego średnio mi szło. Bardziej chodziło o zasadę niż o te kilka dolarów. Nocleg mieliśmy za pierwszą noc opłacony przez booking.com. Nigdy wcześniej nie zdarzało mi się rezerwować noclegu wcześniej i nigdy nie miałem z tego powodu klopotów, zawsze coś się znalazło do spania. Ba, ale taksówkami też wcześniej nie jeździłem z lotniska do miasta. Chyba przeistaczałem się z backpackersa w hm, chyba trollejsa jakiegoś, bo podróżowałem nie z plecakiem tylko z walizeczką na kółkach. Już kilka lat wcześniej zauważyłem, że coraz częściej plecak nie ma uzasadnienia a walizeczka nie jest taka zła. Tym razem miałem dodatkowy powód, bo nie za bardzo mogłem dźwigać ze względu na problemy z kręgosłupem. W ramach tego przeistaczania zauważyłem, że nie bierzemy już hotelu za 2 USD ale coraz częściej za 102. A dormitorium z łazienką na końcu korytarza już całkowicie przestało wchodzić w grę.
Po krótkiej drzemce włączył się szperacz i wyszliśmy się rozejrzeć i wymienić jakąś kasę. Trochę mnie zdziwiło, że w tak dużym mieście o 6 rano nie ma praktycznie żywego ducha na ulicach. Pomimo tego znalezienie kantoru nie było zbyt trudne, ale znalezienie czynnego kantoru już tak. Na szczęście pod kantorem kręcił się jakiś konik i już zaczęliśmy się dogadywać co do kursu wymiany, gdy nagle pojawiła się policja i konik zniknął a my jak te cielęta zostaliśmy. Oczami wyobraźni już widziałem, że gdzieś nas zawijają na jakiś dołek a tymczasem Igor został sam w hotelu z zakazem opuszczania pokoju. Pomyślałem, że najdalej do południa wytrzyma a potem zacznie się rozglądać za czymś do jedzenia, wyjdzie na ulicę i skończy jako kurier w kartelu albo u jakiś paramilitares, bo czytałem, że jedni i drudzy chętnie werbują dzieciaki. Mimo, że mój hiszpański jest żaden, to od razu było wiadomo o co im chodzi. Policjanci bardzo chcieli nam wytłumaczyć, że wymiana na ulicy jest niebezpieczna, nielegalna i lepiej skorzystać z bankomatu. Na początku jednak nie byliśmy pewni, jak się sprawy potoczą (w sąsiedniej Wenezueli taka akcja mogła by się naprawdę zakończyć na dołku albo solidną łapówką), więc lepiej było strugać jarząbka, który nie ma pojęcia o co chodzi. Nasi policjanci bardzo się zasmucili brakiem lepszej komunikacji z nami i widać było, jak bardzo chcą nam udzielić dobrych rad. I mówię to bez ironii, oni naprawdę bardzo chcieli pomóc i przestrzec przed niebezpieczeństwami czyhającymi na ulicy. W międzyczasie wezwali przez radio kogoś z policji turystycznej, niby odpowiedniejszej do kontaktów z turystami i znającymi angielski. Po jakimś kwadransie przyleciał zziajany koleś, który robotę dostał chyba po znajomości bo niestety rozmowa też jakoś nam się nie kleiła. Cały czas (już ze 40 minut) staliśmy przed kantorem na jakimś placu w centrum miasta. Jedyny pożytek z nieoczekiwanej „pogawędki” był taki, że dowiedzieliśmy się, że dzisiaj jest jakieś święto i wszystko jest pozamykane. Normalnie wymiana kasy w kantorze przebiega błyskawicznie i bez najmniejszych problemów. Skończyło się na pobraniu trochę pesos z bankomatu i powrocie do hotelu z zakupionym porannym piwkiem, którym trzeba było uczcić szczęśliwy powrót i uspokoić rozszalałe emocje. Pomyśleliśmy, że nieźle się zaczyna. Nie ma jeszcze 7 a tu takie atrakcje. Wkrótce ruszyliśmy wszyscy razem poznawać uroki Bogoty. Zaczęliśmy od śniadania z wózka na kółkach, które od tej pory było stałym punktem programu. Cały dzień spędziliśmy na szwędaniu się po mieście w okolicach Plaza de Bolivar oglądając wspaniałe kościoły i kolonialne budowle. Postanowiliśmy się też wybrać na górę Monserate. Można z buta albo kolejką. Są dwie: linowa i szynowa podobna do naszej na Gubałówkę. Linowa nie chodziła z powodu wiatru a z buta nam się nie chciało więc pozostała teleferico za 4.100 COP od łebka w jedną stronę. W tym czasie (listopad 2011) kurs wymiany był nieco poniżej 2 tys. pesos za dolka, więc jak na miejscowe warunki to już była poważna kwota.
Następnego dnia rano mieliśmy lot do Letici, więc jeszcze wieczorem wolałem zaklepać jakąś taksówkę, bo to już trochę nie wypada w pewnym wieku jeździć autobusami. Jak się można było spodziewać, także i w Bogocie występowała pewna anomalia polegająca na tym, że droga z lotniska do miasta jest dłuższa niż w przeciwną stronę. Objawiało się to tym, że kurs na lotnisko okazał się być sporo poniżej kwoty wypisanej na karteczce przez pańcię z kantorka na lotnisku.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.