Artykuły i relacje z podróży Globtroterów

Kolumbia 2011 cz. III > KOLUMBIA


paco paco Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdjęcie KOLUMBIA / amazonka / puerto narino / okolice puerto narino - heliconiaDalsze przygody wesołej gromadki nad Amazonką.

Do Puerto Narino dopłynęliśmy w czasie ulewy, chociaż to może za mało powiedziane. Na szczęście łódź wpływała do przystani pod daszkiem, skąd do wioski prowadziła kładka też pod daszkiem. Nie mieliśmy wsześniej nic nagranego, więc chodzenie w ulewie po wsi i szukanie hotelu nie miało specjalnie sensu. Za to piwko w barze miało głęboki sens. Po jakiejś godzinie i kilku podpuchach, że to już koniec deszczu uspokoiło się całkiem i mogliśmy rozejrzeć się za hotelem. Pamiętem, jak ze swoją dawną ekipą wyjazdową (Rafał, Darek i Robert) potrafiliśmy godzinę łazić z plecakami i szukać najtańszego hotelu w okolicy a różnica pół dolara w żadnym razie nie upoważniała do machnięcia na nią ręką. Warto wspomnieć, że każdy z nas pracował w całkiem przyzwoitej firmie. Wtedy chodziło o to kto się będzie lepiej targował, kto zrobi lepszy deal i więcej zaoszczędzi dla całej grupy. Zupełnie za to nie przywiązywaliśmy wagi do warunków w jakich mieszkamy, czy się przemieszczamy. Zaoszczędzona z takim trudem kasa leciała za to wieczorami z dość zawrotną prędkością. W każdym razie tym razem wybór hotelu odbył się dość szybko i był wyjątkowo trafny. I choć nie tani - coś z 50 $ za trójkę ale za to wyjątkowo przyjemnie się w nim mieszkało i właścicielka mówiła po angielsku.
Dwa słowa o Puerto Narino – to wioska z ambicjami bycia całkowicie ekologiczną. Polega to na tym, że mieszkańcy starają się segregować wszystkie odpady, nie ma tam samochodów, zresztą nie bardzo wiem jak by się miały tam znaleść i po czym jeździć, nawet motorowerków nie ma. Zdaje się, że na punkcie ekologii mają lekkiego fioła. Pojemniki na wszelkiego rodzaju odpady są na każdym rogu a śmieci we wsi nie widać, co na warunki południowoamerykańskie nie jest, powiedzmy sobie standardem. Wioska naprawdę robi fajne wrażenie i jest niezłą bazą wypadową po okolicy. Można się stąd sypnąć na przechadzkę po dżungli z przewodnikiem, wypad miejscową dłubanką na piranie czy oglądanie różowych delfinów. Te atrakcje my sobie zafundowaliśmy ale możliwości jest o wiele więcej. Nie pchałem się np. do osady indiańskiej, bo jeśli ktoś bierze za to pieniądze, to raczej na pewno będzie to cepelia. Co innego, gdy się płynie Amazonką przez kilka dni i po drodze odwiedza się jakąś osadę zupełnie przypadkowo. Zresztą, z naszego punktu widzenia, to nawet taka tamtejsza cepelia stanowi niezłą egzotykę.
Szybko się okazało, że możliwości wypadów po okolicy jest bez liku. Daliśmy się jednak namówić właścicielce hotelu na kolesia o imieni Antonio. Przyszedł po nas o umówionej porze i wybraliśmy się na różowe delfiny. Zapakował nas do swojej dłubanki i popłyneliśmy do miejsca gdzie te skurczybyki się pasą. Nie mogę powiedzieć, żebym nie ich widział ale zdjęcia nie mam żadnego, mimo polowania z obiektywem przy oku. Skubańce co i rusz wyskakiwały z wody dla nabrania powietrza i szybko znikały z powrotem. Wyglądało to na celowe działanie z ich strony, jakby sobie jaja jakieś robiły. O wiele lepiej poszło za to z piraniami, tych udało się nałowić do bólu i mogliśmy je sobie oglądać z bliska, chociaż akurat w tym przypadku zbytnia bliskość nie była wskazana. Antonio opowiadał, że potrafi taka zołza nawet pół godziny po wyciągnięciu z wody nagle rzucić się do palca wystającego z sandała (nad Amazonką praktycznie nie występuje gatunek turystów noszących skarpety do sandałów, prawdopodobnie bez szkody dla Amazonki). Odgryźć nie odgryzie ale goi się to tygodniami. Woda w Amazonce jest generalnie mętna i brązowa ale o dziwo można znaleść na niej miejsca z wodą niemalże krystalicznie czystą.
Na kolejną eskapadę z naszym Antoniem wybraliśmy się do dżungli. Tym razem wziął ze sobą pomocnika, koleszka wyglądał jak Igor, czyli na jakąś piątą klasę. Pomimo kompletnego braku znajomości angielskiego obaj usiłowali nam przekazać swoją wiedzę na temat przeróżnych gatunków drzew i innych roślin, które mijaliśmy. Przy co ciekawszych okazach miał miejsce cały pokaz połączony z prezentacją właściwości danej rośliny a w miarę potrzeby odbywała się także degustacja lub pokaz jej możliwości. Szkoda, że zapamiętałem z tego może z 10%. Pamiętam np. roślinę, którą nazywali „małpią bawełną”. Do dzisiaj służy Indianom amazońskim do malowania twarzy i ciała na jaskrawy bordowo-czerwony kolor. Nie obyło się przy tym bez małej prezentacji możliwości owoców tego krzewu i dalej szliśmy już solidnie wymalowani. Niestety Igor wtarł sobie ten barwnik w skurę albo był na niego uczulony, w każdym razie dostał niezłej wysypki na dzibie na dwa dni. Czego tam nie było: a to kora z jakiegoś drzewa o właścicwościach zwalczających wszelką niestrawność, a to jakieś cudowne liście na ból głowy, to coś tam znowu. Niezła była też sztuczka z jakimś badylem, z którego po odpowiednim nacięciu można było pić wodę prawie jak z kranu. Naprawdę szkoda, że nasza komunikacja z Antoniem i jego pomocnikiem była dość skromna, bo chłopaki mieli solidną wiedzę i chcieli się nią podzielić a pzrede wszystkim potrafili ją wykorzystać. Oprócz podręcznej apteczki dokoła nas czaiły się też przeróżne zasadzki. Wystarczyło się oprzeć o niewłaściwe drzewo albo złapać kawałek parzącej liany i kłopoty murowane. Wydawało się, że w otaczającym nas lesie znajduje się odpowiedź na każdą potrzebę i wszystko, co tam rosło miało jakieś zastosowanie, jak nie dało się tego zjeść albo tym leczyć, to na pewno można było z tym zrobić coś pożytecznego, choćby jakąś prostą zabawkę dla dzieci. Jak bym lepiej uważał, to może żył bym teraz w dostatku jako właściciel sieci straganów sprzedających choćby taką zabaweczkęzrobioną z kawałka jakiejś trawy. Jestem pewien, że szły by u nas jak woda.
Na koniec taka refleksja. Nasz przewodnik po dżungli wyglądał na gościa, który kuma o co chodzi z tą całą ekologią i że jego byt zależy od lasu i jego kondycji a mimo to nadal dla niego i innych mieszkańców takich wiosek sposobem na założenie poletka, na którym posadzi sobie jakieś tam kartofelki czy banany jest wykarczowanie kawałka tego lasu. I albo będzie utrzymywał swoją rodzinę z tych kartofelków i bananów albo będzie oprowadzał coraz liczniejsze wycieczki takich gości, jak my. W jednym i drugim przypadku nic dobrego lasów amazońskich nie czeka…

Zdjęcia

KOLUMBIA / amazonka / puerto narino / okolice puerto narino - heliconiaKOLUMBIA / amazonas / puerto narino / po szkoleKOLUMBIA / amazonas / puerto narino / spożywczak na AmazonceKOLUMBIA / amazonas / puerto narino / la ceiba - święte drzewoKOLUMBIA / Puerto Narino / Amazonka / Nad Amazonką IVKOLUMBIA / Puerto Narino / Amazonka / Nad Amazonką V

Dodane komentarze

brak komentarzy

Przydatne adresy

Brak adresów do wyświetlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2023 Globtroter.pl