Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
3500 km po Egipcie > EGIPT


PODRÓŻ
O podroży nie będę się rozpisywał, bo staje się ona dla mnie z roku na rok mniej ciekawa i bardziej monotonna. Jak wspomniałem bilet wykupiłem wcześniej, kusząc się na cenę w liniach włoskich z międzylądowaniem i 6 godz (uroki rejsowych lotów) oczekiwania. Miłym zaskoczeniem było, ze na obu trasach częstowano sokami, kawą i dziateczkami, a nawet winem, które zmieszane z wodą świetnie gasi pragnienie.
Polecam również odprawę on line gdyż można sobie wybrać miejsce. Na lotnisku w Rzymie jeszcze zmieniłem sobie miejsce i dzięki temu miałem obok siebie wolna przestrzeń. Jeszcze fajniej było z W-wy, gdyż samolot był bardzo przestronny (dużo miejsca między fotelami) i na dodatek były wolne miejsca przy wyjściu awaryjnym. Po osiągnięciu wysokości przelotowej zapytałem stewardessy czy mogę je zająć i do końca lotu miałem cały rząd dla siebie z ponad metrową przestrzenią na nogi
Miałem też dylemat z przejazdem z lotniska ( nie lubię słowa transfer). Rozpatrywałem różne możliwości. Począwszy od autobusu 111 kursującego przez całą dobę, poprzez busiki, które stacjonują gdzieś obok lotniska a skończywszy na cenie taxi. Jednak, gdy się przyjrzałem ogromowi tego lotniska to zwątpiłem z lekka. Miałem pełny dopuszczalny bagaż. Jedna waliza równo 23 kg i poręczny ok 10. Trochę mnie martwiła perspektywa ciągania tego wszystkiego po okolicy i szukania przystanku autobusowego. Gdyby to była wyprawa z plecakiem to inna bajka. Tym bardziej, ze lądowanie było o godz 1,25 w nocy. Wyjściem, jak się okazało bardzo słusznym, był wybór noclegów w hostelu Viena, który na stronie bookingu miał w ofercie darmowy transport z lotniska. Położenie hostelu też, jak wynikało z map, było bardzo obiecujące.
Jak rzeczywistość zweryfikowała, był to ze wszech miar słuszny wybór. Czekał na mnie w hali przylotów człowiek z moim nazwiskiem na kartce, bardzo sympatyczny i pomocny. Droga do parkingu była sporym wyzwaniem, kilkaset metrów, a jak mi się wydaje to była 1/3 dystansu do przystanku autobusowego. Odległość z lotniska do hostelu wg mapy to 18 km, ale mnie wydawało się o wiele dalej. Mimo to, że w nocy ruch na ulicach był niewielki, w porównaniu z tym co się zaczęło od rana i trwało do późnego wieczora. Jak mówił kierowca, i wiele opracowań o Kairze, jest to miasto, które nigdy nie śpi.
Wejście do hostelu i klatka schodowa nie powalała na kolana, ale byłem na to przygotowany. Pokoje na 3 pietrze. Przy wejściu całodobowy dyżur bawaba, choć to bardziej ochrona, i stara piękna winda całkiem sprawnie i cicho pracująca. W recepcji starszy pan Mr Ramadan i młody Josef. Josef przytargał z taksówki moje bagaże, a Mr Ramadan jak usłyszał, ze jestem z Polski popisał się kilkoma polskim słowami i to nie takim jak uliczni sprzedawcy czy kelnerzy w Hurghadzie. Jak się później okazało pracował chyba w Iraku z Polakami z Budimexu i ma o nas jak najlepsze zdanie.
Dostałem pokój blisko recepcji, nr 2 z widokiem na ulice i balkonem, no i łazienką.
Nawet się zbytnio nie rozpakowywałem, jedynie prysznic, krótkie gacie i klapki i… w miasto, poczuć atmosferę nocnego Kairu. Rzeczywiście, mimo, ze to boczna ulica, ludzie się pojawiali, przed niektórymi domami siedzieli bawabowie. Jednego z nich zapytałem czy jest tu gdzieś kawiarnia. Przeszedł ze mną kilkanaście metrów i pokazał przestrzeń między dwoma budynkami mówiąc cofishop. W oddali widać było światło i siedzących przy stolikach ludzi. Typowy obrazek z ulicznych cofeshopów. Nic wym dziwnego, gdyby nie fakt, ze była godz ok 3,30 .
Miejsce to tętniło zżyciem. Zamówiłem shishe i kawę po turecku. Siedziałem obok dwóch młodych chłopków grających z zapamiętaniem w domino. Obok 4 facetów grało karty i głośno komentowało. Dalej kolejni dwaj grający w tę tajemnicza grę z chudymi trójkątami na planszy dwukolorowymi pionami (jak w warcabach) i dwoma kostkami. Atmosfera jak by to był początek ciepłego wieczoru. O kawie shishach i herbacie wszechobecnej nie wspomnę.
Dodatkowego uroku całemu miejscu dodawał potężny platan rozpościerający swe konary nad ponad połową tego miejsca. Krzesła i stoliki typowo egipskie, mające soje lata. Gdzieś za kontuarem stało radio z którego oczywiście sączyła się arabska muzyczka na przemian z jakimś najprawdopodobniej czytaniem koranu. Tego właśnie szukałem !!!! Uwielbiam takie klimaty. Tym bardziej, ze młodzi chłopcy od domina zaproponowali mi wspólna grę. Jak ze mogłem odmówić… Okazało si, że jeden z nich pracował w Hurghadzie w hotelu, a drugi zaczął się przy nas uczyć angielskiego.
Było przesympatycznie, do tego stopnia, ze spać położyłem się ok 5,00.
Budzik ustawiłem na 8,30 ale 15 min przed 8,00 byłem na nogach. Za oknem typowy kairski obraz ulicy, dźwięki tez typowe, klaksony przeróżnej maści.
A, jak kładłem się spać to muezin już wzywał na modlitwę….
O podroży nie będę się rozpisywał, bo staje się ona dla mnie z roku na rok mniej ciekawa i bardziej monotonna. Jak wspomniałem bilet wykupiłem wcześniej, kusząc się na cenę w liniach włoskich z międzylądowaniem i 6 godz (uroki rejsowych lotów) oczekiwania. Miłym zaskoczeniem było, ze na obu trasach częstowano sokami, kawą i dziateczkami, a nawet winem, które zmieszane z wodą świetnie gasi pragnienie.
Polecam również odprawę on line gdyż można sobie wybrać miejsce. Na lotnisku w Rzymie jeszcze zmieniłem sobie miejsce i dzięki temu miałem obok siebie wolna przestrzeń. Jeszcze fajniej było z W-wy, gdyż samolot był bardzo przestronny (dużo miejsca między fotelami) i na dodatek były wolne miejsca przy wyjściu awaryjnym. Po osiągnięciu wysokości przelotowej zapytałem stewardessy czy mogę je zająć i do końca lotu miałem cały rząd dla siebie z ponad metrową przestrzenią na nogi
Miałem też dylemat z przejazdem z lotniska ( nie lubię słowa transfer). Rozpatrywałem różne możliwości. Począwszy od autobusu 111 kursującego przez całą dobę, poprzez busiki, które stacjonują gdzieś obok lotniska a skończywszy na cenie taxi. Jednak, gdy się przyjrzałem ogromowi tego lotniska to zwątpiłem z lekka. Miałem pełny dopuszczalny bagaż. Jedna waliza równo 23 kg i poręczny ok 10. Trochę mnie martwiła perspektywa ciągania tego wszystkiego po okolicy i szukania przystanku autobusowego. Gdyby to była wyprawa z plecakiem to inna bajka. Tym bardziej, ze lądowanie było o godz 1,25 w nocy. Wyjściem, jak się okazało bardzo słusznym, był wybór noclegów w hostelu Viena, który na stronie bookingu miał w ofercie darmowy transport z lotniska. Położenie hostelu też, jak wynikało z map, było bardzo obiecujące.
Jak rzeczywistość zweryfikowała, był to ze wszech miar słuszny wybór. Czekał na mnie w hali przylotów człowiek z moim nazwiskiem na kartce, bardzo sympatyczny i pomocny. Droga do parkingu była sporym wyzwaniem, kilkaset metrów, a jak mi się wydaje to była 1/3 dystansu do przystanku autobusowego. Odległość z lotniska do hostelu wg mapy to 18 km, ale mnie wydawało się o wiele dalej. Mimo to, że w nocy ruch na ulicach był niewielki, w porównaniu z tym co się zaczęło od rana i trwało do późnego wieczora. Jak mówił kierowca, i wiele opracowań o Kairze, jest to miasto, które nigdy nie śpi.
Wejście do hostelu i klatka schodowa nie powalała na kolana, ale byłem na to przygotowany. Pokoje na 3 pietrze. Przy wejściu całodobowy dyżur bawaba, choć to bardziej ochrona, i stara piękna winda całkiem sprawnie i cicho pracująca. W recepcji starszy pan Mr Ramadan i młody Josef. Josef przytargał z taksówki moje bagaże, a Mr Ramadan jak usłyszał, ze jestem z Polski popisał się kilkoma polskim słowami i to nie takim jak uliczni sprzedawcy czy kelnerzy w Hurghadzie. Jak się później okazało pracował chyba w Iraku z Polakami z Budimexu i ma o nas jak najlepsze zdanie.
Dostałem pokój blisko recepcji, nr 2 z widokiem na ulice i balkonem, no i łazienką.
Nawet się zbytnio nie rozpakowywałem, jedynie prysznic, krótkie gacie i klapki i… w miasto, poczuć atmosferę nocnego Kairu. Rzeczywiście, mimo, ze to boczna ulica, ludzie się pojawiali, przed niektórymi domami siedzieli bawabowie. Jednego z nich zapytałem czy jest tu gdzieś kawiarnia. Przeszedł ze mną kilkanaście metrów i pokazał przestrzeń między dwoma budynkami mówiąc cofishop. W oddali widać było światło i siedzących przy stolikach ludzi. Typowy obrazek z ulicznych cofeshopów. Nic wym dziwnego, gdyby nie fakt, ze była godz ok 3,30 .
Miejsce to tętniło zżyciem. Zamówiłem shishe i kawę po turecku. Siedziałem obok dwóch młodych chłopków grających z zapamiętaniem w domino. Obok 4 facetów grało karty i głośno komentowało. Dalej kolejni dwaj grający w tę tajemnicza grę z chudymi trójkątami na planszy dwukolorowymi pionami (jak w warcabach) i dwoma kostkami. Atmosfera jak by to był początek ciepłego wieczoru. O kawie shishach i herbacie wszechobecnej nie wspomnę.
Dodatkowego uroku całemu miejscu dodawał potężny platan rozpościerający swe konary nad ponad połową tego miejsca. Krzesła i stoliki typowo egipskie, mające soje lata. Gdzieś za kontuarem stało radio z którego oczywiście sączyła się arabska muzyczka na przemian z jakimś najprawdopodobniej czytaniem koranu. Tego właśnie szukałem !!!! Uwielbiam takie klimaty. Tym bardziej, ze młodzi chłopcy od domina zaproponowali mi wspólna grę. Jak ze mogłem odmówić… Okazało si, że jeden z nich pracował w Hurghadzie w hotelu, a drugi zaczął się przy nas uczyć angielskiego.
Było przesympatycznie, do tego stopnia, ze spać położyłem się ok 5,00.
Budzik ustawiłem na 8,30 ale 15 min przed 8,00 byłem na nogach. Za oknem typowy kairski obraz ulicy, dźwięki tez typowe, klaksony przeróżnej maści.
A, jak kładłem się spać to muezin już wzywał na modlitwę….
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.