Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Incredible Asia- kierunek Indie > INDIE



Indie Dziennik
Idea przyświecająca tej wycieczce, to poznanie i zobaczenie Indii trochę od kuchni, a zatem podróżowanie lokalnymi środkami transportu i zobaczenie jak wygląda codzienne życie. Tak by poznać Indie, spróbować wczuć się w klimat czy mentalność tego urokliwego kraju, a nie tylko przesiadać się z taksówki do samolotu i podróżować od lotniska do lotniska.
Dzień 1
Wsiadamy do aeroflota, szybki lunch na pokładzie i już lądujemy w Moskwie 2h lotu minęło wyjątkowo szybko, ekspresowa przesiadka chwila czekania i… Karolina zaprzyjaźniła się z Hindusem z Kalkuty- nie ma to jak nowa znajomość czekając pod bramką 46:).Lecimy 6h, w samolocie się trochę dłużyło- muzyczka, państwa miasta, rozmowy o dupie marynie i jakoś docieramy!
INCREDIBLE INDIA! Spodziewamy się tłumów, nieprzyjemnego zapachu, natrętnych taksówkarzy… a tu nic na lotnisku prawie pusto, zapach przyzwoity, nikt nas nie zaczepia, nikt się nie narzuca… (może dlatego ze jest już po 1 w nocy) wręcz musieliśmy prosić taryfiarza żeby zawiózł nas do hotelu. OK, OK, COME MY FRIENDS i co … naszą taksówką okazuje się czarna wołga! Pięknie! Podróż trwała ok. 30min, kierowca zamiast kierunkowskazu używał rąk i trąbki- jak dla mnie szał i niespotykana jak do tej pory sytuacja, lusterka nie miał, a to drugie miał złożone żeby czasem i tego mu ktoś nie urwał:)
Skorzystaliśmy z prepaid taxi i ominął nas problem ustalenia ceny. Jedziemy, jedziemy mijamy śpiących ludzi na ulicach. Az w końcu docieramy na jakiś plac budowy albo bardziej plac rozbiórki- 90% budynków albo niedokończonych albo w takim stanie ze same się rozpadają, ogólnie bieda i niebezpiecznie wyglądająca dzielnica… nasz hotel.
Cena 600rpi za pokój- mamy okno, łóżko, wiatrak, prywatną łazienkę gdzie prysznic leje po wszystkim tylko nie po mnie- muszla, ściany, drzwi …Wszystko mokre, a ja stoję pośrodku nadal suchy:) na uspokojenie wypiliśmy po 2 banie z pomidorową(gorące kubki parę razy nas uratowały)
Jest pozytywnie, zastanawiałem się jakie emocje mi towarzyszą, i ciężko jednoznacznie odpowiedzieć- ekscytacja, strach, przerażenie, radość? Jakby to wszystko połączyć w jedno wyszłoby dokładnie to co wtedy czułem. Ogólnie bieda, obskurny pokój i my- Michał i Karolina 8000km od domu z planami na najbliższe 2 dni a mamy tu spędzić miesiąc… ale z drugiej strony to są Indie o których marzyliśmy, myśleliśmy od pół roku! Jestem bardzo pozytywnie nastawiony wiem że to będzie ciężki ale niesamowity miesiąc! Dochodzi 4 w nocy Karo walczy jeszcze pod prysznicem, i zaraz do spania bo jutro atrakcja będzie podróż pociągiem do Varanasi aaa… tzw. frycowe już zapłaciliśmy bo rozmieniając dolce na lotnisku pan w kantorze orżnął nas na 400rpi stało się to tak ze 100 i 500 są bardzo podobne i pewnie jemu też się pomyliło, Karo się trochę wkurzyła ale nauka nie pójdzie w las!
Kolejna atrakcja!!! Mamy w pokoju jaszczurkę! Na oko ma 10cm i śmiga po ścianie… i pojawia się dylemat… czy ja zabić i mieć na sumieniu czy zostawić i czekać aż w nocy na nas wpełznie, chyba jednak zginie o ile uda mi się ja dopaść bo szybka jest… zginęła…
Aaa i jeszcze jedno ten pokój to była jedyna rezerwacja(nie licząc pociągu do Varanasi) jaka zrobiliśmy jeszcze w Polsce, na miejscu jednak okazało się ze w hotelu nikt nic nie wie o żadnej rezerwacji, na recepcji owszem były jakieś telefony i monitor ale nic nie działało, mało tego, była na tym taka warstwa kurzu ze wyglądało na nieużywane od dawien dawna:).
Dzień 2
Pobudka poszła dość sprawnie. W 1h się ogarnęliśmy, zeszliśmy na dolną recepcje, tam był już nowy recepcjonista, jak się okazało wielki pan MENAGO, parę szybkich pytań o kantor, jedzenie, dworzec. Zostawiliśmy u niego plecaki. Po pierwsze musieliśmy zorganizować pieniądze… problem nr 1- wszystko fajnie ale gościu chce xero paszportu+ wizę, i tu dziwna sytuacja- błąkaliśmy się od jednego punktu xero do drugiego i tak zaliczyliśmy 4-5 miejsc i wszędzie albo xero nie działa albo nie ma prądu albo xera nie ma a wszystko to wielka ściema bo prąd był xera działały. Śmieszna sytuacja pan mówi ze akurat nie ma xera u niego w punkcie a my widzimy ze za nim stoi nasze wymarzone xero na to o odpowiada ze to nie xero a poza tym nie działa;).
Od wyjścia z budynku folklor pełną gębą. Po pierwsze nie ma zasad ruchu piesi, auta riksze moto i rowerowe, autobusy, ciężarówki, ludzie z wózkami jakieś wozy, no masakra wszystko co może się poruszać było obecna na drodze nie ma pasów światła niby są ale nikt się nimi specjalnie nie przejmuje, byle szybciej, byle być pierwszym. Najgorszy jest KLAKSON, wszyscy na potęgę trąbią czy trzeba czy nie- trąbią, na ludzi, na inne auta, na riksze, na muły, na krowy- trąbią! Huk hałas non stop. W sumie wróciliśmy do hotelu bez kasy ale ze to z zapasem nowych doświadczeń w ruchu ulicznym:) recepcjonista wysłał po pieniądze swojego parobka, który ruszał się jak mucha w mazi, ale w końcu wrócił rozmienionymi pieniędzmi, wiec szczęśliwi znów wyruszyliśmy, tym razem w poszukiwaniu czegoś do jedzenia:). Po około 2 godzinach błądzenia w końcu się udało! Kanapka z kurczakiem i narodowy specjał MASALA no i oczywiście po zimnym piwku. Szef kuchni powiedział ze ma cos ekstra na dobre trawienie, i po 10 min podał nam butelkę SPRITA! Rewelacja. Posiedzieliśmy dość długo bo i spieszyć się nie mieliśmy gdzie. Powrót do hotelu, oczywiście nie obyło się bez polskiego akcentu na pożegnanie czyli polska wódka! ZE MNĄ SIĘ NIE NAPIJESZ?! Działało nawet w Indiach bo tylko jeden z trzech odmówił! Ogólnie wszyscy widząc białych strasznie się zachwycają i cieszą japę nawet jak nic a nic nie rozumieją kiwają głowami a banan nie schodzi z ich twarzy. Ok. uciekamy z recepcji na pociąg, w końcu skorzystaliśmy z usług riksiarzy, wybór padł na riksze rowerową, ta przyjemność kosztowała nas 40rpi, pociąg odjeżdżał z 12 peronu, kiedy weszliśmy, pociąg już czekał, rozpoczęliśmy poszukiwania naszego wagonu. Już wiemy jak wygląda druga klasa, ludzi masa, upychają się gdzie się da, pociąg miał ok. 40 wagonów. Nasz przedział wyglądał tak jak się tego spodziewaliśmy… 8 prycz a chętnych 10os ktoś ma lipę! Musieliśmy pokazać że te miejsca są nasze i że mamy rezerwacje, wszyscy grzecznie zeszli z naszych miejscJ Ruszamy o czasie, po godzinie zrobiliśmy flaszkę, zrobiło się sennie… ciapaci nie chcieli z nami pic.. patrzenie im wystarczało, ciągle cos sobie gadali i śmiali się z nas, my z nich, i tak jakoś się jechało, położyliśmy się spać… ale trwało to jakies 20min bo pociąg który jechał z naprzeciwka przeraźliwie trąbił, tak ze by umarłego wskrzesił, poza tym non stop chodzili ludzie i cos oferowali „czaj, czaj, coffe, tea” i tak w kółko nawet w środku nocy… a głosy mieli doniosłe… hindusi nie mieli problemu z zasypianiem spali gdzie popadnie na pryczach na podłodze, przy toalecie… niesamowite ze ludzie są w stanie się do takiego przejazdu przyzwyczaić, no bo dla nich to codzienność. Toalety inaczej i chyba trafniej- KIBLE to totalna masakra, wizualnie jeszcze nawet nawet ale czystość pozostawia wiele do życzenia, SMRÓD !!! Michał chciał wymiotować, na szczęście nic nie jadł, były dwa rodzaje toalet 1- dziura w podłodze. 2 – western style czyli muszla…tyle dzień drugi.
Dzień 3 –VARANASI
Do Varanasi dojechaliśmy po 14h(jedna godzina opóźnienia) poszliśmy do prepaid taxi, Karolina jakaś nerwowa była ale skutecznie ją doprowadziłem do pionuJ. Cytat na wtorek ”In my guidebook jest napisane, bądź nie ma tego napisanego…” i tak w kółko, Karolina informowała o tym wszystkich hindusów:) . Jedziemy riksza i w kolko to samo
- I have hotel for U nijer the ganga
- no thx. We are going to murati guesthouse
I tak cała drogę
Pan dr. Murati zaprosił nas do siebie, hotelik niewielki schludny CZYSTY i bardzo przyjemny, ze standardów pokojowych mamy wiatrak okno i balkon;) cena 600rpi za dwójkę wiec przyzwoicie. Wytyrani po podróży szybki shower, i musieliśmy uciąć sobie drzemkę. Kolo południa wyszliśmy zobaczyć okolice, 10min po opuszczeniu hotelu zaczęło strasznie padać, korzystając z nieprzyjemnej aury poszliśmy do kafejki internetowej zabukować bilety na pociąg i hotele na kolejne dni. Nie było to takie proste jak przypuszczaliśmy bo spora część pociągów była już zarezerwowana… jesteśmy zmuszeni zostać w Varanasi do piątku czyli o jeden dzień dłużej niż początkowo planowaliśmy… trochę kijowo bo pomimo Gangesu i całego mistycyzmu tego miejsca, to straszny syf, ogólnie tu jest o wiele więcej krów, żebraków i różnego rodzaju odchodów na ulicy no i smród… tez dawał o sobie znać zwłaszcza po deszczu (jak się później okazało było to chyba najbardziej brudne miejsce w Indiach jakie odwiedziliśmy). Po 2h pojechaliśmy do Mcdonalda którego widzieliśmy rano jadąc z dworca, na miejscu ku naszemu ogromnemu rozczarowaniu nie maja cheesow ani nic co związane z krową czy świnką, bo podobno tam jest wołowina(kto by pomyślał że w wołowinie z Mcdonalda jest wołowinaJ) a oni takich zwierzaczków tu nie jedząJ zostały nam nugetsy i jakieś sałatki ..szału nie ma ale i tak jesteśmy zadowoleni. Po tej pysznej wieczerzy powrót do domu, po drodze był przystanek po cos do picia (tz popicia wódki), i skończyliśmy dzień 3 podobnie jak poprzednie ..wódeczką. Michał zrobił na prędkości coolera (czyt. Wiadro z zimną wodą) następnego dnia pobudka o 4.30, będziemy pływać łódka po Gangesie, podziwiać ghaty i wschód słońca.
Dzień 4
Pobudka o 4 rano, normalnie nie ma szans zedrzeć nas tak wcześnie z łóżka, ale rejs o świcie po Gangesie nas przekonał, o 5 byliśmy umówieni z przewodnikiem, musieliśmy się uwijać po ciemku bo się okazało że na noc prąd wyłączają w naszym guesthousieJ, ale o 5 byliśmy w umówionym miejscu.. a pan nie …spóźnił się jakieś 20min, życie(indyjski luz). Przewodnik zabrał nas nad Ganges, gdzie czekała już na nas łódź wraz z flisakiem, przewodnik całkiem dobrze mówił po angielsku, pokazał Ghaty czyli świątynie z wielkimi schodami schodzącymi do Gangesu, robi to naprawdę piorunujące wrażenie! Pogoda dopisywała, wchód słońca dodał uroku widokom. Woda w Gangesie jest niesamowicie brudna, jest tam wszystko od śmieci po ciała zwierząt i ludzi(biednych których nie stać na krematorium wrzucają do wody zwłoki zawinięte w kolorowe płótna. Oczywiście płynąc tego nie widać wszystko spoczywa na dnie, ale mieliśmy okazje zobaczyć jak wrzucane są zwłoki do wody. Ostatnim punktem naszej porannej wycieczki było krematorium i cos w rodzaju domu dla ludzi oczekujących na śmierć… strasznie przygnębiający widok, niesamowicie biednie wyglądające miejsce, przewodnik pokazuje nam miejsce gdzie spalane są zwłoki (to zwykłe stosy z drewna wyglądające jak wielkie ogniska), patykiem pokazuje ludzką czaszkę która się nie spaliła w ogniu…zapach palonych ludzkich ciał jest słodki, grozy miejscy dodają psy czekające na jakaś kość która niedopalona stanie się ich śniadaniem… no i wszędzie obecne krowy, kozy czy małpy tez były i też na cos czekały…
Po takim poranku z głowami pełnymi uczuć których nie sposób opisać wróciliśmy do naszego pokoju, ucięliśmy sobie drzemkę, która przeciągnęła się do południa. Poszliśmy coś zjeść, zaliczyliśmy kafejkę internetową, daliśmy znam rodzinie i znajomym że żyjemy, opowiedzieliśmy coś na szybko i powrotem do pokoju…dzień zakończyliśmy jak poprzednie – drineczkiemJ. I wieczorem ustaliliśmy parę zasad tak by razme lepiej nam się żyło i podróżowało. Np. Kiedy nagle masz ochotę na „dwójkę” osoba nie zainteresowana wychodzi na balkon lub nachodzi ją ochota posłuchania głośnej muzyki, tak aby osoba zainteresowania nie odczuwała dyskomfortu.
Dzień 5
W związku z tym ze zostajemy tu jeden dzień dłużej niż początkowo było w naszych planach, zaczęliśmy dzień dość późno(zwlekliśmy się z łóżek kolo południa) standardowo jakieś śniadanie i zorganizowaliśmy sobie pieszą wycieczkę po Varanasi. Zobaczyliśmy niesamowite miejsca których jest mnóstwo, odwiedziliśmy świątynie małp (te zwierzęta są przeurocze, i po dłuższej obserwacji naprawdę można stwierdzić że są podobne do ludziJ. Widzieliśmy też uniwersytet:). Po południu kupiliśmy sprita i cole i wróciliśmy do hotelu by tradycyjnie zakończyć dzień.;)
Dzień 6
Cały dzień się obijaliśmy czekając na wieczorny pociąg. Na dworzec docieramy trochę wcześniej, instalujemy się w naszym przedziale(jest jakoś luźniej niż ostatnio, może dla tego że i komfort mniejszy) na peronie spotykamy polaków z Wrocławia, krótka pogawędka i każdy udaje się w swoją stronę. W naszym przedziale robimy jak zwykle furorę… BIALI! Radości, śmiechu i zdjęć nie ma końca, każdy chce mieć pamiątkowe zdjęcie z białymJ co mnie dziwi oboje jesteśmy rozchwytywani przez Hindusów, o ile w przypadku Karoliny jest to w miarę zrozumiałe to w moim już powili mnie zaczyna niepokoić ciągłe zaczepianie przez facetów…:)
Dzień 7- KHAJURAGO
Na dworcu czekał już pan z hotelu w którym zarezerwowaliśmy pokój trochę przekręcił moje nazwisko ale domyśliliśmy się ze to chodzi o nas. Szybki prysznic, cos jemy i z aparatem śmigamy zobaczyć świątynie. To co nas spotyka i to co ukazuje się naszym oczom jest naprawdę niesamowite, wykuta w skałach Kamasutra zapiera dech w piersiach ( już tak dawno ludzie potrafili sobie życie nieźle umilić:)) o niesamowitości tego miejsca nie będę się rozpisywał pokażą to zdjęcia. I tak jak już się przyzwyczailiśmy my robimy zdjęcia tym niesamowitym budowlą a Hindusi nam bycie białym stanowi większą atrakcje niż starożytne zabytki. Tego dnia nie możemy zakończyć podobnie jak poprzednich… powód? Skończył się nam alkohol który kupiliśmy na bezcłówce. Coś co nas zaskoczyło w Indiach to fakt iż mają całkiem inną skale cenową niż w Polsce np. za pokój płaciliśmy ok. 500rpi za 2os. A za butelkę piwa 150-200rpi czyli praktycznie tyle samo co za jedną osobę w pokoju reasumując nocleg = piwo. Mam nadzieję że nie dojdzie do sytuacji w której będziemy musieli wybierać;). Więc ten dzień zapoczątkował nowy rytuał- wieczorne piwko.
Dzień 8
Kolejny ładny dzień przywitał nas w Indiach, dziś czas na przemieszczanie się, przez wzgląd że na szybki pociąg się nie załapaliśmy musieliśmy wziąć „local train”. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, po drodze na peron kupujemy pocztówki, ale znaczki dostępne są jedynie na poczcie która okazuje się po drodze na dworzec, i tak łapiemy riksze i jedziemy. Pierwszy przystanek- poczta. Wyglądała jak sklep w PL w latach 80tych puste półki cisza spokój nikt się nie zainteresował ze przyszedłem, dodam, poza mną na poczcie był tylko leniwy urzędnik. Ok. mam znaczki spadamy! Drugi przystanek- dworzec. Czekamy na pociąg. Spóźnił się ponad godzinę. Ważne że w ogóle przyjechałJ i przedziale pełen folklor, same stare chłopy ubrane w byle co, drą się niesamowicie, kłócą się o coś, no festyn pełną gębą, w końcu to local train:). W Jhasni mamy przesiadkę już do Agry. W pociągu oczywiście ten sam problem- ktoś zajął nasze miejsca. udaje się przekonać miejscowych że mamy rezerwacje. Naprzeciwko siedzi babcia meeega stara i wygląda jakby jechała do Varanasi w swoją ostatnią podróż.
Dzień 9 –AGRA .
Wstaliśmy dość późno(musieliśmy odespać męczącą podróż). Pan w recepcji polecił najpierw zobaczyć Agrę a potem słynny Taj Mahal. Bo jak zobaczymy najpierw Taj to miastem się rozczarujemy. Zrobiliśmy jak mówił. Na początek Agra Fort, nie jest to duże miasto więc wszędzie gdzie chcemy coś zobaczyć możemy dostać się pieszo. No ale dwójka białych spacerujących to nie lada kąsek dla riksz, i co chwile jakaś podjeżdżała proponowała swoje usługiJ
- „hello, riksza?”
- no thx
- Ok., maybe riksza?
I tak całą drogę:) potem już nie wdawaliśmy się dialogi. Zgodnie z Karoliną stwierdziliśmy ze Agra Fort przypomina wielkością i kształtem trochę krakowski Wawel. O zabytkach się nie rozpisuje bo to można z guidbooka się dowiedzieć. Wracając do hotelu wśród ulic przepełnionych pamiątkami znajdujemy coś dla siebie …beer shopJ kupujemy po piwku i wracamy do siebie do hotelu, gdzie wchodzimy na dach i tak spożywamy nasz napój delektując się zachodem słońca i widokiem na Taj Mahal…tej chwili długo nie zapomnę, są zdjęcia więc na pewno wszyscy zobaczą moją jak to Karo mówi „ucieszoną japę”.
Dzień 10
Pobudka o 6 rano, tak by zobaczyć Taj o wschodzie słońca. Przy bramie wejściowej pomimo wczesnej godziny już była kolejka, tz dwie kolejki dla mężczyzn i dla kobiet…koszty zwiedzania jak na Indyjskie warunki duże.. 750rpi osoba, ale tu jest haczyk… 750rpi płacą turyści… miejscowi tz Hindusi maja inną cenę… tylko 20rpi! Skandal w biały dzień. Próbowałem udawać Hindusa ale nie przeszło:).jeszcze przeszukanie osobiste i bagażu i wchodzimy .. naszym oczom ukazuje się Taj.. naprawdę jest niesamowity! Rob na nas ogromne wrażenie. Spełniały się nasze marzenia, nigdy wcześniej żadne z nas nei przypuszczało ze tu dotrze, ze zobaczy na własne oczy TAJ MAHAL! I co, i teraz stoimy i patrzymy, wciąż nie mogąc do końca uwierzyć czy to jest naprawdę. Taj jest olbrzymi swoimi rozmiarami wręcz przytłacza. Zwiedzanie zajęło nam ponad 2 h. i gdyby nie to ze byliśmy bardzo głodni na pewno zostalibyśmy dłużej(nie wolno wnosić jedzenia). Zrobiliśmy kilkadziesiąt zdjęć(wieczorem będziemy większość kasować ale żeby było w czym wybierać i mieć pamiątkę na resztę życia) będzie to na pewno lepsza pamiątka niż plastikowe miniaturki Taj Mahal made in China. Trudno się opuszcza miejsce gdy ma się świadomość że jest się tu pewnie ostatni raz w życiu…
Po śniadaniu wróciliśmy do pokoju by dospać:), potem przyszła olbrzymia ochota na czekoladę lub w ogóle coś słodkiego po 10 dniach bez słodyczy ich brak zaczynał nam doskwierać. Karo poszła na recepcje zapytać gdzie dostaniemy czekoladę, tz. gdzie jest jakis supermarket(tylko tam dostępne są produkty z wyższej półki tj jakiś baton czy czekolada:)). Recepcjonista uśmiechnął się tajemniczo i zapytał czy to nasz miesiąc miodowyJ. Pozwolę sobie tu zacytować wszystko co Karolina napisała w naszym dzienniku odnośnie tej sytuacji. ”Poszłam na dół na recepcje i mówię gościowi od razu że mam dziwne pytanie. Potrzebuje supermarket z prawdziwego zdarzenia w którym będzie czekolada. Temu od razu się japa ucieszyła hmm czekolada… to wasz honeymoon? Możemy wam coś extra załatwić! Tłumaczę że po prostu mamy ochotę na czekoladę! Chyba nie ogarnął że tylko na to, ale był bardzo miły i napisał gdzie jest supermarket. Kupiliśmy słodycze, owoce, arbuza ogólnie nie oszczędzaliśmyJ po powrocie do hotelu spotykamy recepcjonistę który tylko zalotnie się uśmiechnął i rzucił w naszą stronę HAVE FUN zalotnie mrugając okiem.”:)
Wieczorem wyszliśmy do kafejki zarezerwować jakiś pociąg i nocleg w Bombaju, o ile z pociągiem poszło sprawnie to z pokojem był problem i stwierdziliśmy zgodnie ze jedziemy w ciemno. Facebook zaktualizowany, rodzice i znajomi wiedzą że wciąż żyjemy. Tyle z Agry. Aha- recepcjonista (nie ten od honeymoon) dobrze zrobił ze sugerował żeby najpierw zobaczyć Agre a potem Taj, miał rację widząc Taj nic nie byłoby w stanie wprawić nas potem w zachwyt.
Dzień 11
W tym dniu podróżujemy pociągiem. Trasa AGRA – BOMBAJ. Pokonanie tego odcinka zajmuje 23h. nie ma się co rozpisywać. Pociąg jak zawsze niebieski miejsca te same 67, 70. I co można robić? Czytamy, gadamy, słuchamy muzyki, śpimy, jakoś czas mija, dłuży się strasznie ale cóż- cel uświęca środki, sami się na to zdecydowaliśmy. Mogliśmy wybrać samolot, ale ominęła by nas prawdziwa podróż, widoki na ocean indyjski, dzikie i odcięte od świata wioski przez które przejeżdżaliśmy. Wiatr we włosach stojąc w otwartych drzwiach pociągu… w takich momentach docenia się to co się ma, a na co wcześniej nie zwracaliśmy uwagi. INDIE SĄ PIĘKNE, TAJEMNICZE, DZIKIE I NIESAMOWTE! Można to dostrzec jedynie obcując z ludźmi. Bo powiedzcie mi, czego można dowiedzieć się o Indiach na międzynarodowym lotnisku i ogólnie przyjętych standardach? Na pewno nie tego czego doświadczymy w pociągu pomiędzy biednym ludźmi, przemierzając kilometrami niezamieszkane obszary. W Indiach jest wszystko. Od wielkiej biedy i slumsów do najbogatszych ludzi na świecie, od gór po ocean i tak dalej, można by wymieniać bez końca.
Dzień 12- BOMBAY
MUMBAY! W końcu docieramy! Na dworcu wyszliśmy jakims bocznym wyjściem i od razu taksówkarz chciał nas orżnąć na przejażdżce ( za 2km chciał 600 rpi! Wzięliśmy innego który przewiózł nas za 100. W hotelu jednak okazało się ze taką trasę powinniśmy pokonać za max. 50rpiJ). Zamieszkaliśmy na 4 piętrze skąd mieliśmy rewelacyjny widok na całą zatokę i na Indian Gate. Przy hotelu zaczepił nas chłopak z pytaniem czy nie chcielibyśmy wystąpić w filmie Bollywoodzkim ale byliśmy tak zmęczeni podróżą że musieliśmy to przełożyć na następny dzień. Kolo 10 wybraliśmy się zobaczyć wspomniany Indian Gate i Hotel TAJ (akurat tak się złożyło ze za parę dni miał tam przyjechać Barrack Obama i trwały prace porządkowe… malowanie trawy na zielono etc:)). Po południu postanowiliśmy zwiedzić Colabę dzielnice gdzie mieszkaliśmy plus fort. Kilka spostrzeżeń:
- nie ma riksz
- nie ma krów
- są chodniki dla pieszych
- są bezpańskie koty w których wcześniej nie widzieliśmy(małe, wychudzone, biedne kotki)
- bezpańskie psy zostały
- mniej się na nas gapią (pewnie przez to że jest więcej białych)
- krykiet- grają w niego na każdym wolnym placyku.
Dzień 13
To sobota z Bollywood! Pobudka dość wcześnie, o umówionej godzinie przyjechał p nas samochód okazało się ze poza nami jest jeszcze 5 osób, w tym polak mieszkający w Bombaju od 15 lat! Któremu akurat skończyły się pieniądze a dla białego to najszybszy i najłatwiejszy sposób na zdobycie gotówki. Okazał się trochę dziwny, oboje z Karoliną stwierdziliśmy że ma w sobie cos z przestępcy i od razu przypisaliśmy mu całą historię że pewnie w PL kogoś zamordował i teraz ukrywa się w Indiach do czasu aż sprawy nie uznają za przedawnioną. W rzeczywistości był w porządku ale do końca w niego nie wierzyliśmy:)
Powiedziano nam że miasteczko filmowe jest na drugim końcu miasta. Jedziemy, jedziemy miało być nie daleko po godzinie jazdy dowiedzieliśmy się ze jednego końca Bombaju na drugi jest ponad 100km! Wyobrażacie sobie drogę z Krakowa do Zakopanego gdzie cały czas jedziemy przez miasto? Bo to taki odcinek mniej więcej.
Miasteczko filmowe momentami przypominało opuszczoną fabrykę. Wielkie hale z powybijanymi oknami a w środku kręcą filmy i niezliczoną ilość seriali( kręcą ich tu więcej niż w Brazylii!). Na swoje zdjęcia czekaliśmy ponad pół dnia, stłoczeni w małym pokoju z jednym łóżkiem stołem i krzesłem! Było duszno i parno czasami powiało od wiatraka na suficie, po 2h czekania było tak sennie że zasnąłem na betonowej podłodze z sandałem pod głową! Nie wyobrażałem sobie wcześniej że będę w stanie zasnąć w tak Spartańskich warunkach. Dopiero kolo 19 zaczęliśmy zdjęcia, ucharakteryzowano nas na American Style, wiało takim kiczem że wszyscy mieliśmy niezły ubaw. naszym zadaniem był taniec w deszczu tz w wodzie która leciała z rur nad nami, było to rewelacyjne ukojenie po całym dniu. Ciepła woda, muzyka i my wśród kamer. Karolina czuła się jak ryba w wodzie! Ale nie dzwonili do niej potem żeby znów wpadła… Po zdjęciach odwieźli nas spowrotem, wypłacili po 500rpi na głowę, tak naprawdę to nie wiele, wystarczyło zaledwie na jeden nocleg, ale zabawa była fajna, i jeśli ktoś się wybiera bo Bombaju to polecam, bo naprawdę pozytywny epizod.
Dzień 14
Po dniu pełnym wrażeń na planie filmowym przyszła pora na pakowanie naszego małego burdelu, żeby go zrobić potrzebujemy 5minut a żeby potem się spakować zajmuje nam to 40min, bo to nie takie łatwe, trzeba się mądrze pakować, najmniej potrzebne rzeczy na dno i tak dalej aż do szczytu plecaka:). Okazało się że przez neta nie ma już Dostępnych biletów. Nie chcemy zostawać dłużej w Bombaju, jedyna szansa ze na dworcu jeszcze będą. Łapiemy taksówkę, docieramy na dworzec, i po 20 min w kolejce udaje nam się dostać nasze upragnione dwa bilety! Wracamy pod Indian Gate, wsiadamy na statek i po godzinnym rejsie docieramy na wyspę Elephantę! Kupujemy bilety i wchodzimy poza rewelacyjnymi świątyniami wykutymi w skałach jest niezliczona ilość małp. Nauczyły się już ze Coca Cola jest słodka, i jeśli widzą ze ktoś ma Cole podbiegają i zabierają! Komiczna sytuacja:). Będąc w Bombaju warto odwiedzić to miejsce, rewelacyjne widoki, wokoło czysta natura, i małpy. Wracając mamy okazję podziwiać cudowny zachód słońca, nad Bombajem unosi się smog przez którego przedziera się wielkie okrągłe słońce.
Wróciliśmy do hotelu po bagaże, prysznic i popędziliśmy na dworzec. Dworzec- masakra, okropnie zatłoczony lepiąca brudna podłoga, na której leżą ludzie nawet nei ma jak przejść… Karo chciała skorzystać z toalety ale po 15sek wróciła cała zielona, i stwierdziła że przecież może załatwić się kiedy indziej. Znaleźliśmy swój pociąg, i to co się rzuca w oczy: nie obowiązuje zasada najpierw się wysiada, potem wsiada. Nie. Tutaj jednocześnie się wysiada i wsiada(drzwi są bardzo wąskie nie ma szans żeby 2 os się minęły) i efekt jest taki ze po 15min nikt nie wsiadł ani nie wysiadł:). Co za naród! A w tych swoich przepychankach podczas wsiadania są bardzo zabawni krzyczą, gestykulują:).
Dzień 15- AURANGABAD (ELLORA CAVES)
Cudowny dzień bo są URODZINY KAROLINY! Całe Indie na to czekały! W związku z tym że nie miałem prezentu dla Karo, postanowiłem dać jej aparat żeby mogła sobie wrzucić parę zdjęć na FB, bo do tej pory tego nie robiliśmy pomimo że Karo bardzo chciała. I efekt był taki że zamiast radości Karo się obraziła bo przecież ona nie jest uzależniona od FB:) w rezultacie w pokoju wieczorem spały 3 osoby : ja, Karolina i foch. Rano postanawiamy się udać do Ellora Caves. Z Aurangabadu do jaskiń jest ok. 30km, moto rikszą tj Tuk-Tukiem zajęło to godzinę. Jaskinie… cóż można powiedzieć… najpiękniejsza rzecz jaką widzimy do tej pory w Indiach! Stwierdzamy to zgodnym chórem z Karoliną, Taj Mahal spada na 2 miejsce. Niesamowite że ludzie potrafili coś takiego wyrzeźbić w skałach! Odsyłam do galerii:) w naszym dzienniku były słowa opisujące nasz zachwyt, ale w związku z tym ze ten blog jest publiczny nie godzi się na wypisywanie takich słów na forum:). Ten dzień był najbardziej obfity w zdjęcia, ale nie chodzi tu o zdjęcia które my zrobiliśmy, a o zdjęcia które nam zrobiono, i nie ma znaczenia czy to były zdjęcia pozowane, czy fotografowano nas oficjalnie czy z ukrycia, nie było 2metrów których nie przeszliśmy bez zdjęcia:) mało tego Hindusi w 90% mieli aparaty takie jeszcze na klisze, tym bardziej dziwił nas fakt ze są w stanie wypstrykać pół kliszy na dwójkę białych z Polski potem latali za nami i pokazywali jak sobie u miejscowego fotografa wywołali format a4 z naszymi podobiznami, śmieszne to było. Po powrocie poszliśmy do knajpki świętować urodziny.
DZIEŃ 16
Auranabad. To miasteczko słynie chyba tylko z tego ze jest położone 30km od Ellora Caves. Niewielkie, zakurzone, trochę przypominające takie z dzikiego zachodu. jednak czekając na wieczorny pociąg decydujemy się na zwiedzenie miasteczka i jaskiń ale już nie tak słynnych jak te z dnia poprzedniego. Młyn- pic na wodę, dosłownie i w przenośni nic specjalnego basen z woda i pływającymi kwiatami. Bez szału. Potem jaskinie które były na zupełnym pustkowiu i poza nami była tam tylko wycieczka szkolna, nasz riksiarz miał czekać aż zwiedzimy i zabrać nas powrotem do miasta.. ale jak wróciliśmy jego już nie było, pozostały nam buty, długi spacer w upale. Wcześniej spotkaliśmy wspomnianą wycieczkę szkolną która jak zobaczyła białych niemal oszalała… wspólne zdjęcie, pogawędka i dzieciaki nie odpuszczały nas na krok, zabawna sytuacja bardzo mile oboje ją wspominamy wieczorem pakowanie i powrót do Bombaju.
DZIEŃ 17
Pobudka poźno, bo i nie mamy się do czego śpieszyć, śniadanie a właściwie obiad jemy równie wolno jak wstawaliśmy. Spacer po Kolabie, wieczór w knajpce, i do pokoju spac, bo pobudka o 5 rano, a pociąg na Goa nie może nam uciec, oboje już nie możemy doczekać się plaży po 17dniowej gonitwie po Indiach o niczym innym w tym momencie nie marzymy.
DZIEŃ 18
Droga na Goa, a właściwie tory jeśli można tak powiedzieć przebiegały bez zakłóceń. Po 11h dotarliśmy na północ Goa – Calangute. Nocleg zaklepany, kolacja i Karo poszła się położyć bo nienajlepiej się czuła, a ja dokończyłem swoją porcję chińskiego ryżu i poszedłem na spacer nad Ocean Indyjski. Spotkałem Santosa który okazał się stosunkowo miłym miejscowym chłopakiem, posiedział chwile ze mną na plaży wypiliśmy po piwie pokazał mi kawałek miasteczka, a w drodze powrotnej chciał mnie trzymać za rękę! Dośc dosadnie mu powiedziałem że ze mną się tak nie pobawi, ale on twierdził że tak w Indiach robią przyjaciele… nie uległem, zresztą ja wiem swoje o tych ich przyjaźniach:). Ja powrocie okazało się że Karo się o mnie martwiła bo dość długo nei wracałem, i mimo zlego samopoczucia postanowiła mnie poszukać, na szczęście wszystko skończyło się dobrze, odnalazła mnie całego i zdrowego. Tak minął pierwszy wieczór na Goa.
DZIEŃ 19
Poranek na Goa! Od tak dawna o tym myśleliśmy( zwłaszcza w pociągach żeby umilić sobie podróż) Karo dalej ma problemy z brzuchem, i na śniadanie tylko ryż wsunęła. Potem ona wróciła do pokoju się jeszcze położyć no a ja co… wziąłem ręcznik i na plażę! Położyłem się niedaleko knajpki, i nei ma się co oszukiwać, trochę się zmontowałem:). I to wszystko po wstępnym szacunku za 15zł! ( na Goa jest strefa wolna od podatków, dlatego jest taniej niż w całych Indiach). Wieczorem wyszło na jaw że moja mahoniowa opalenizna jednak jest czerwona! Piekło niesamowicie ale z wiadomych powodów wcześniej nie odczuwałem tego tak bardzo. Karolina wieczorem czuła się już lepiej bo mi dogryzała. Musze tu wyjaśnić ze owo dogryzanie jest jak najbardziej w pozytywnym tego słowa znaczeniu.:) Więc mniemałem że wraca do zdrowia. Postanowiliśmy się wieczorem wybrać jeszcze na Disco:). Wstęp tylko dla par i to za 500rpi, więc widząc że w środku się nic nie dzieje poszliśmy do knajpki nad Oceanem, było naprawdę rewelacyjnie.
DZIEŃ 20
Zjedliśmy śniadanie u Johnego, wymeldowaliśmy się i w drogę na południe Goa- miał być lokalny autobus, ale ze zdrowiem Karoliny nie było dobrze i ostatecznie zdecydowaliśmy się na taxi, negocjacje z kierowcą były wyjątkowo ciężkie ale ostatecznie udało nam się ustalić cenę 600rpi za transfer do Colty. Dotarliśmy do naszego BLUE KORNERa! Piękne, rewelacyjne, bajkowe miejsce jest jedno ale… cena… 1000rpi za noc niestety to nas przerosło i postanowiliśmy zostać tu tylko na jedną noc i następnego dnia poszukać czegoś tańszego. Postanowiliśmy coś zjeść (kanapka z tuńczykiem okazała się tak dobra że przez następne dni jadłem ją na śniadanie, obiad i kolacje!) przychodziliśmy do knajpy i bez słowa wszyscy wiedzieli co dla mnie, czyli tuna sandwich with cola:). Znaleźliśmy tańsze Coco Chatsy. 350rpi za domek, taniej, ale i standard niższy… ale wyszliśmy z założenia że łóżko to łóżko, a my i tak nie przyjechaliśmy tu pławić się w luksusach, zresztą i tak większość czasu spędzaliśmy poza domkiem. Pobyt na Goa pozwolę sobie opisać nieco dłużej bez rozbijania na poszczególne dni(większość z nich wyglądała podobnie). Śniadanie(tuna sandwich) potem plaża, jakiś obiad piwko, no generalnie relaks z najwyższej światowej półki:). Któregoś dnia wypożyczyliśmy sobie rowery i zrobiliśmy wycieczkę po okolicznych wioskach. Gdyby nie te wpisy w naszym dzienniku nie mielibyśmy pojęcia jaki jest dzień tygodnia! INCERDIBLE INDIA. W niedzielę spotkaliśmy chłopaka z Warszawy który był na Erasmusie. W poniedziałek zaprzyjaźniliśmy się ze Szwedką: Jenna, Jenny, Jane jakoś tak… potem z Karoliną stwierdziliśmy zgodnie ze to musi być jakaś porno star, 41lat, zadbana rewelacyjnie wyglądająca no i piersi… ogromnych rozmiarów, nawet Karolina nie mogła się napatrzeć.
Następnego dnia, idąc na śniadanie spotkaliśmy nasza Milf i tym razem tuńczyk był jedzony przez 3 a nei jak do tej pory przez 2 osoby.
Niestety nie obyło się bez smutnego akcentu tj. do aparatu wdarł się piasek i niestety coraz częściej odmawiał posłuszeństwa tz nie można było ustawić ostrości, jedno na kilka zdjęć wychodziło w miarę ostre. Szkoda bo przed nami jeszcze stolica. Pytaliśmy w wiosce ale nie było niczego co przypominało by serwis, pozostało czekać i spróbować w New Delhi. Raj dobiegł końca te kilka dni naprawdę naładowały nas energią, ale ciężko było się pakować i pożegnać z plażą, z chłopakami w barze, jakoś smutno nam się zrobiło. Goa na pierwszy rzut oka nie wiele się równi od Europejskich plaż, a mimo to ma w sobie coś tajemniczego, co przyciąga i nie pozwala tak łatwo wyjechać. Ale cóż takie są podróże, ciężko się opuszcza piękne miejsca ale byliśmy już częściowo myślami w Delhi no i w domu… bo to już 26 dzień naszej podróży. Właściciel naszej chatki zaoferował pomoc w transporcie na lotnisko, oczywiście nie za darmo i jeszcze na dowidzenia zdarł z nas 400rpi! Rozbój w biały dzień:) lotnisko jak lotnisko terminal, odprawa, lecimy do Delhi. Zgodnie stwierdziliśmy że po takim wypoczynku podróż z Goa do Delhi pociągiem by nas zniszczyła (36h!) dlatego padło na 2 godzinny lot samolotem:).
DZIEŃ 26
Po wylądowaniu w stolicy, czekając na nasze plecaki, Karo miała nadspodziewanie dobry humor, nie wiedząc jak spożytkować zaczęła jeździć wózkiem na walizki. Efekt był taki ze w pewnym momencie wylądowała na ziemi a wózek na niej!:) normalną sytuacją było że Hindusi się na nas patrzyli, ale w tedy Karo skupiła na sobie uwagę wszystkich na lotnisku, i nawet jej „rilax, Im Okej” nie odwróciło ich uwagi.
Udało się! W końcu to my wyje*aliśmy taksówkarza!:) jechaliśmy nocą za dzienną stawkę:) mała rzecz a cieszy (ale pewnie i tak nawet o tym nie wiedząc, zapłaciliśmy za dużo)
DZIEŃ 27
Tosty z dżemorem i naleśniki z bananami na śniadanie. Potem ruszyliśmy w poszukiwaniu miejsca gdzie można naprawić aparat. Pan w recepcji skierował nas w stronę Connaught Place, tam można było załatwić wszystko. po długich poszukiwaniach postanowiliśmy użyć języka i pytać miejscowych gdzie jest serwis. I tak każdy mówił co innego w lewo, w prawo, prosto etc. w koncu jeden dziadek się zainteresował i zaprowadził nas do serwisu… w życiu sami byśmy tam nie trafili, trzeba było wejść w ukrytą bramę potem przez jakieś mieszkanie gdzie akurat przy obiedzie siedziała cała rodzina, po stromych schodach na poddasze i tam właśnie był serwis! Hindus dziwił się że sami nie mogliśmy trafić:). Naprawa okazała się nieopłacalne bo przewyższała nasz budżet i nawet koszt aparatu. Więc zdjęc z Delhi nie mamy za wiele.
W Delhi zobaczyliśmy jeszcze tego dnia Red Fort, rewelacyjna budowla podobna do Fortu w Agrze, tylko znacznie większy. Odnoszę wrażenie że po tym co zobaczyliśmy w Indiach do tej pory ciężko będzie nas czymś zadowolić, w sensie architektury. Po Taj Mahal, Ellora Caves, Khajuraho, moje aspiracje wzrosły i przyznam szczerze że fort nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia, a powinien. Wiem że jeśli wymazałbym ostatni miesiąc z mojej głowy na pewno tak by było. Z fortu postanowiliśmy na nasz „Main bazaar” dotrzeć pieszo. Bo wg mapy to nie tak daleko. I to był błąd:) pojawiła się między czasie opcja przejazdu metrem, ale jak zobaczyliśmy kolejki do kas i gigantyczny tłum na peronach to dość żwawo zrezygnowaliśmy:) pozostał spacer, ale to nie jest zwykły spacer przez park… to ciągła walka ze wszystkim co cię otacza! To istna dżungla! Musisz uważać na wszystko, pieszych napierających z każdej strony, rowery, riksze, samochody, różnego rodzaju zwierzynę:) etc. Mało tego żadna ulica nie jest podpisana i naszą mapę mogliśmy sobie schować:). I tak po godzinie powinniśmy już dotrzeć do hotelu, tymczasem w pewnym momencie wychodzimy z jednej z wąskich uliczek naprzeciwko głównego wejścia do Red Fortu… czyli do miejsca z którego zaczynaliśmy nasz „spacer”. Dzięki naszej orientacji, mapie a przede wszystkim życzliwości ludzi który co chwile kierowali nas w inną stronę dotarliśmy na start:). Wyczerpani, zniesmaczeni decydujemy się na rikszę. Wracamy do hotelu i padamy ze zmęczenia na twarz.
DZIEŃ 28
Karo wstała wcześniej w poszukiwaniu tańszego noclegu, a ja polegiwałem- zazwyczaj ona to robi. Znalazła pokój za 300rpi, więc się spakowaliśmy i wyruszamy, na to pan w recepcji powiedział ze też mają pokoje po 300rpi, i w rezultacie przeprowadziliśmy się z pokoju 203 do 208J. Ten dzień przeznaczyliśmy na wycieczkę do ZOO. Na zobaczenie ogrodu zoologicznego poświęciliśmy prawie cały dzień. Jest dużo większy od ZOO w Krakowie. Co tu dużo pisać ZOO jak ZOO, słonie, lwy, żyrafy .
DZIEŃ 29
Typowo leniwy dzień, wyszliśmy z pokoju ok. 14 i spacerem udaliśmy się w stronę Bramy Indii. Ciężko się śpi gdy za drzwiami szaleją stada Uzbekistańskich przekupek i drą się od bladego świtu! dotarliśmy Pod Bramę Indii, czysto, schludnie, ładnie. Karolina zrobiła sobie tatoo z henny na ręce(nawet ładne). Kupiliśmy jakieś pamiątki. Teren dookoła Bramy Indii przypomina trochę Francuskie Pola Elizejskie. Relaksując się, na trawniku pod bramą nawet się nie spostrzegliśmy jak dookoła siedzieli Hindusi i się na nas standardowo gapili i cieszyli japy:) do tych co już siedzieli przychodzili następni i w efekcie siedzieliśmy w środku otoczeni Hindusami którzy poza obserwacja i obgadywaniem robili nam zdjęcia:)
DZIEŃ 30
Osiągnęliśmy szczyt lenistwa, wstaliśmy o 12, poszliśmy na śniadanie, do knajpki polecanej przez nasz Lonley Planet (co byśmy bez tego przewodnika zrobili) okazało się że kelner był jakiś czas w Warszawie i coś potrafił powiedzieć po polsku:) zaproponował łamaną polszczyzną z mega zabawnym akcentem „czarną herbatę”. W efekcie dostałem kakao:) po czym zwrócił się do Karoliny „a dla Pani?”. To był jeden z lepszych posiłków jakie jedliśmy. Po śniadaniu wróciliśmy do pokoju znów się położyć. Ostatnie pieniądze wydaliśmy na… alkohol:) piwko w knajpce na pożegnanie Indii.
DZIEŃ 31
Ostatni poranek w Azji.. podróż taxą na lotnisko. I znów problem, mieliśmy internetową rezerwacje i dzięki temu ze Karo wydrukowała jakiś świstek z moim nazwiskiem mogłem wejść na lotnisko, a ona nie. Na odprawie podałem dane Karoliny i powiedziałem Pani, ze ochrona nie chce jej wpuścić. Pani zainterweniowała i po chwili wszystko się wyjaśniło. Tak kończy się nasza Indyjska przygoda, przed nami jeszcze 22h na lotnisku w Moskwie i powrót do Warszawy a potem do domu…
Dodane komentarze
piotrwaz 2012-01-11 22:32:50
Teraz sobie obiecalismy prowadzenie i konsekwentnie wpisywanie - zobaczymykarolinamichal 2012-01-11 14:01:42
Chcemy tyle na świecie zobaczyć że nie wiemy poprostu czy nam się uda raz jeszcze obaczyć taj mahal ale do indii napewno wrócimy. My tak samo wybieramy sie do wietnamu, kamborzy i filipin w tym roku. NA listopad mamy już zabookowane bilety do hanoi. Polecamy gorąco prowadzenie dziennika. W Indiach byliśmy w 2010 roku w ostatnie swieta otworzylismy nasz dziennik i przypomielismy sobie kilka fajnych historii o ktorych kompletnie zapomnielismy. Powodzenia !piotrwaz 2012-01-11 13:49:10
fajna relacja załujemy teraz ,że nie prowadzilismy dziennika z naszych podróży po Indiach.Ale jedno mi sie nie podobało mianowicie to ,że stwierdziliscie że wiecej nie zobaczycie Taj MAhalu dlaczego? My byliśmy dwa razy i mimo tego ,że teraz lecimy do wietnamu kambodzy i tajlandi już planujemy kolejne odwiedziny w Indiach.
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.