Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Magiczne południe Maroka z RAINBOW TOUR (cz. I) > MAROKO
5mark relacje z podróży
W tym artykule znajdziecie opis trasy wycieczki „Magiczne Południe’ w Maroku z biurem podróży Rainbow Tour. Odwiedzimy: Agadir; Taroudant (zwane ”Małym Marrakeszem”); plantacje drzew arganowych; Talouine z wielką kazbą rodu Glouich; Agdz; Zagorę; Erfoud z którego udamy się na Saharę aby podziwiać zachód słońca; Tinerhir zwane „bramą wąwozu Todra”; Wąwóz Todra.
Od dawna chciałem zobaczyć Maroko. Mało wiedziałem o tym kraju dlatego od stycznia zacząłem przygotowywać się książkowo. Wyjazd indywidualny nie wchodził w grę ze względu na lekkie kłopoty ze zdrowiem. Pozostał wyjazd z biurem podróży. Ofert mnóstwo, bądź tu teraz mądry i wybierz odpowiednią. Padło na Rainbow Tour, proponowano dwie trasy: „Cesarskie Miasta” i „Magiczne Południe”.
Trasa pierwsza wydała mi się mniej ciekawa. Arabskie miasta ? Jedno podobne do drugiego. Wprawdzie nie zobaczę Casablanki, ale czytając przewodniki nie ma tam nic ciekawego, poza nazwą kojarzącą się ze słynnym filmem. Bardziej preferuję przyrodę, krajobrazy i życie codzienne ludzi. Wybrałem „Magiczne Południe.”
Zaczęło się ciekawie: zmiana terminu wylotu, później zmiana godziny wylotu i na koniec zmiana miejsca wylotu. Teraz byłem już pewien, że będzie dobrze. Jeżeli zaczyna się od zamieszania to później już wszystko pójdzie jak po maśle.
Po 4,5 godzinach lotu z Katowic-Pyrzowic wylądowaliśmy na lotnisku AGADIR AL MASSIRA w Agidarze. Cofamy zegarki o 1 godzinę i jesteśmy już w czasie marokańskim.
Autokar przewozi nas do hotelu RIAD KARAM, gdzie podzielono nas na grupy. Tych do Cesarskich Miast i tych do Magicznego Południa. Przed położeniem się spać wychodzimy na spacer po okolicy. Agadir jawi nam się potężnym molochem turystycznym. Oczywiście jesteśmy zaczepiani przez młodych (dzieci) Marokańczyków, którzy coś od nas chcieli. Prawdopodobnie papierosa. Kiedy zorientowali się, że nic nie wskórają swą nachalnością, rzucili „fuck you’ na odchodne.
Na drugi dzień wyjeżdżamy na słynne wzgórze dominujące nad północnym krańcem miasta ze znanym napisem ułożonym z kamieni „NARÓD KRÓL OJCZYZNA”. Na wzgórzu czekają już na nas wielbłądy i handlarze wyrobami ze srebra oraz różnym „barachłem”. Widok z wzgórza wspaniały. Stąd wyraźnie widać wielkość miasta i portu. Miłym akcentem na wzgórzu było spotkanie skoczka pustynnego. Chyba też tu pracował, ale tylko za jedzenie dla siebie.
Wyruszamy w kierunku TAROUDANT, zwanego „Małym Marrakeszem”. Dlaczego tak go nazywają do dzisiaj nie wiem. Zwiedzanie miasta rozpoczynamy od Hotelu PALAIS SALAM. Warto go odwiedzić, nawet jeżeli nie planuje się w nim noclegu. Wstęp płatny, do biletu dodawany jest napój. Hotel powstał z XIX-wiecznego ówczesnego pałacu paszy. Wnętrze umeblowane w stylu odpowiednim do epoki. Piękne ogrody z basenem z żółwiami. Po odwiedzeniu hotelu rozpoczynamy zwiedzanie miasta. W oczy rzucają się mury obronne, którymi otoczone jest prawie całe miasto. Mają grubo ponad 5 km i są wykonane z gliny. W dużej części pochodzą z okresu panowania Sadytów (XVI w.) oraz XVIII – wiecznej rozbudowy. Mają 7 bram i dziesiątki potężnych baszt. Sercem Tarudantu są dwa blisko leżące siebie place Talmoklate i Assarag. Oba tętniące życiem. Łączy je krótki odcinek ulicy, na której ruch odbywa się bez jakichkolwiek zasad. Na placu spotykamy zaklinacza węży z kobietą, który opowiada bajki. To ich taki mały biznes i sposób na życie. Możesz sobie zrobić zdjęcie z wężem, stawka ustalona i zaklinacz nie chce się targować. Odpuszczam, przecież to początek podróży po południu Maroka. Opuszczamy Taroudant i udajemy się w kierunku TALIOUINE. Podążając do Taliouine mijamy bezkresne połacie z drzewami arganowymi. Z posiadanych informacji wiem, że jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie rosną. Zdziczałe drzewa arganowe występują jeszcze na południu Hiszpanii. Z nasion tych drzew wytwarza się olej jadalny. To nie jest jedyne wykorzystanie tych drzew. Służą również do gotowania, oświetlenia, wyrobów mebli, jako karma dla wielbłądów, kóz, owiec, w wyniku fermentacji można też uzyskać napój alkoholowy zwany mahia d’Argan. Czułbym niedosyt gdybym nie zobaczył kóz wspinających się na drzewa arganowe. Takie zdjęcia widziałem prawie we wszystkich przewodnikach o Maroku. Nie zawiodłem się i takie widoki były. Zwinność tych zwierząt wprawiła mnie w zachwyt.
Przed wjazdem do Taliounne zatrzymujemy się aby podziwiać panoramę wioski. Od Agidaru przejechaliśmy 200 km. Nad wioską góruje wielka kazba rodu Glouich. Marokańczycy niechętnie rozmawiają o tym rodzie. Uważają ich za zdrajców, którzy za pieniądze pokazali wrogom przejście przez góry Atlas. Ktoś ze zmysłem do interesów niedawno otworzył w części kazby hotel. Śpimy w bezpośrednim sąsiedztwie kazby w hotelu IBN TOUMERT. Wewnątrz basen. Meble malutkie, jak dla krasnali. Cena za pokój 2 osobowy ok. 400 dh.
Zanim położymy się spać idziemy zwiedzić kazbę. Można ją oglądać tylko z zewnątrz, gdyż część kazby jest zamieszkała. Napotkani mieszkańcy nie pozwalają się fotografować. Wokół kazby rosną potężne kaktusy.
Nadszedł dzień 3 naszej podróży po południu Maroka. Udajemy się w kierunku miejscowości AGDZ. Po drodze zatrzymujemy się u producenta szafranu, gdzie oczywiście poczęstowani zostaliśmy bardzo słodka herbatą. Do wytworzenia 1 kg szafranu potrzeba ponad 100 tys. krokusów. Za Wysokim Atlasem kończą się żyzne doliny, a zaczynają setki kilometrów suchego i niedostępnego marokańskiego południa. W krajobrazie dominuje kamienna pustynia, czyli hamada. Mijamy kopalnie niklu i bazaltu. Szyby kopalni przypominają mi mój śląski krajobraz i zawód, który wykonywałem. Życie na pustyni rozwija się tam gdzie jest woda. Oazy porażają zielenią i są olbrzymie. Jedną z nich odwiedzamy. Tu czeka nas pokaz wejścia na palmę. Dzieci jak uporczywe komary otaczają nas oferując daktyle. Towarzyszą nam cały czas podczas odwiedzin w oazie. Kupujemy. Dziecko, które nie sprzedało daktyli zaczyna płakać, że nie ma po co wracać do domu, że będzie bura od rodziców. Podejrzewam, że mają to wyćwiczone. Zwiedzamy również znajdującą się w pobliżu kazbę OULAD OTHMANE. Po krótkim pobycie w Agdz, w którym z wzgórza roztaczał się piękny widok na oazę, udajemy się w kierunku ZAGORY, po drodze zwiedzając KSAR TISSEERGAT.
W Zagorze wita nas monument informujący, że w tej osadzie rozpoczynał się szlak karawanowy przez Saharę do Timbuktu, którego pokonanie zajmowało 52 dni. Śpimy w RIAD KASBAH HOTEL ASMAA, wg. mnie najładniejszym hotelu na całej trasie.
Dzień 4. Wyjeżdżamy do ERFOUD. Po drodze mijamy tradycyjne wioski berberyjskie. Przejeżdżamy przez góry Jbel Saghro. Zatrzymujemy się aby samemu odszukać w skałach zatopione skamieliny. Ilość skamielin jest porażająca. Gdy w Zagorze odwiedzamy zakład kamieniarski, specjalizujący się w wyrobach ze skamielinami (stoliki, fontanny ogrodowe, szkatułki itp.), zaczynam mieć wątpliwości czy to wszystko jest autentykiem. Autentykiem sprzed 5 milionów lat. Uwagę moją zwrócił piękny amonit. Cena 300 dh. Próbuję się targować. Ostateczna cenę jaką mogę za niego dać podaję 140 dh. Sprzedawca nie zgadza się. Gdy opuszczaliśmy zakład, już za bramą wyjściową, dogania mnie sprzedawca i sprzedaje „mój” amonit za 140 dh. Zakwaterowanie w PALM’S HOTEL, to już czwarty hotel w czasie naszego pobytu w Maroku. Za dwie godziny mamy wybrać się jeepami na Saharę. Jeden z uczestników naszej wyprawy odradzał nam wycieczkę na Saharę ze względu na sprzęt audio-video narażony na wszechobecny piasek. Dobrze, że go nie posłuchałem. Wcześniej byłem na pustyni podczas pobytu w Egipcie, ale teraz z perspektywy czasu wiem, że to był „pikuś’ (przepraszam: Pan Pikuś) w porównaniu z tym co zobaczyłem tutaj. Nie dziwie się, że filmowcy wybrali właśnie to miejsce do kręcenia filmu „Sahara”. Na wielbłądach udaliśmy się w pustynię, tak daleko aby dookoła nas był widoczny tylko piasek. Byliśmy ok. 30 km od granicy z Algierią. Celem naszym było zobaczenie zachodu słońca. Dookoła nas naturalne wydmy sięgające 150 m wysokości względnej. To najbardziej znany i odwiedzany erg Chebbi – jedyny tego rodzaju obszar tak łatwo dostępny w Maroku. Kolory pustyni zmieniały się wraz z upływającym czasem. Trzeba tam być i to zobaczyć. Trudne to wszystko jest do opisania. Po zachodzie słońca, kiedy przyszliśmy do wielbłądów aby udać się w drogę powrotną, nasz przewodnik rozłożył na kocu amonity i inne skamieliny próbując nam je sprzedać. Ceny były dużo większe niż we wcześniej odwiedzonym zakładzie kamieniarskim i my byliśmy już zaopatrzeni w te precjoza. Trzeba było widzieć jego minę. Nie odezwał się ani słowem do nas w drodze powrotnej. Powrót jeepami do hotelu odbywał się w całkowitej ciemności. Drogę (jeżeli można tu powiedzieć o jakiejkolwiek drodze) oświetlały nam jedynie reflektory samochodu, a nad nami niebo z milionami gwiazd.
Dzień 5. Wyjazd w kierunku TINGHIR. Tuż za Erfoud zaskakuje mnie dziwny krajobraz. To jak gdyby krety giganty utworzyły gigantyczne kopce. To KETARY – mówi przewodniczka Martyna - system transportu wody istniejący od starożytności i wykorzystujący wody podskórne. Działają do dzisiaj. Wchodzimy do jednego z takich kopców. Obok sklecony z byle czego namiot i jak zwykle próba sprzedaży przeróżnych ozdób z minerałów pobliskich gór.
TINERHIR, to miasto znajduje się ponad 170 km na wschód od Warzazatu, na wysokości 1342 m n.p.m. Miasteczko zwane jest „bramą wąwozu TODRA”. Rzeka Todra stworzyła tu wąską i głęboką dolinę o stromych a miejscami pionowych ścianach, sięgających 300 m wysokości. Wrażenie niesamowite. Ten urwisty kanion staje się wiosną rwącą rzeką, kiedy w Atlasie zaczyna topnieć śnieg. Piękne czerwonawe skały to ulubiony teren wspinaczy skałkowych. Wytyczono tu ponad 150 tras, niektóre nawet 300 metrowej długości. Udajemy się w kierunku OUARZAZATE przez malowniczą dolinę rzeki Dades.
Koniec części I.
Trasa pierwsza wydała mi się mniej ciekawa. Arabskie miasta ? Jedno podobne do drugiego. Wprawdzie nie zobaczę Casablanki, ale czytając przewodniki nie ma tam nic ciekawego, poza nazwą kojarzącą się ze słynnym filmem. Bardziej preferuję przyrodę, krajobrazy i życie codzienne ludzi. Wybrałem „Magiczne Południe.”
Zaczęło się ciekawie: zmiana terminu wylotu, później zmiana godziny wylotu i na koniec zmiana miejsca wylotu. Teraz byłem już pewien, że będzie dobrze. Jeżeli zaczyna się od zamieszania to później już wszystko pójdzie jak po maśle.
Po 4,5 godzinach lotu z Katowic-Pyrzowic wylądowaliśmy na lotnisku AGADIR AL MASSIRA w Agidarze. Cofamy zegarki o 1 godzinę i jesteśmy już w czasie marokańskim.
Autokar przewozi nas do hotelu RIAD KARAM, gdzie podzielono nas na grupy. Tych do Cesarskich Miast i tych do Magicznego Południa. Przed położeniem się spać wychodzimy na spacer po okolicy. Agadir jawi nam się potężnym molochem turystycznym. Oczywiście jesteśmy zaczepiani przez młodych (dzieci) Marokańczyków, którzy coś od nas chcieli. Prawdopodobnie papierosa. Kiedy zorientowali się, że nic nie wskórają swą nachalnością, rzucili „fuck you’ na odchodne.
Na drugi dzień wyjeżdżamy na słynne wzgórze dominujące nad północnym krańcem miasta ze znanym napisem ułożonym z kamieni „NARÓD KRÓL OJCZYZNA”. Na wzgórzu czekają już na nas wielbłądy i handlarze wyrobami ze srebra oraz różnym „barachłem”. Widok z wzgórza wspaniały. Stąd wyraźnie widać wielkość miasta i portu. Miłym akcentem na wzgórzu było spotkanie skoczka pustynnego. Chyba też tu pracował, ale tylko za jedzenie dla siebie.
Wyruszamy w kierunku TAROUDANT, zwanego „Małym Marrakeszem”. Dlaczego tak go nazywają do dzisiaj nie wiem. Zwiedzanie miasta rozpoczynamy od Hotelu PALAIS SALAM. Warto go odwiedzić, nawet jeżeli nie planuje się w nim noclegu. Wstęp płatny, do biletu dodawany jest napój. Hotel powstał z XIX-wiecznego ówczesnego pałacu paszy. Wnętrze umeblowane w stylu odpowiednim do epoki. Piękne ogrody z basenem z żółwiami. Po odwiedzeniu hotelu rozpoczynamy zwiedzanie miasta. W oczy rzucają się mury obronne, którymi otoczone jest prawie całe miasto. Mają grubo ponad 5 km i są wykonane z gliny. W dużej części pochodzą z okresu panowania Sadytów (XVI w.) oraz XVIII – wiecznej rozbudowy. Mają 7 bram i dziesiątki potężnych baszt. Sercem Tarudantu są dwa blisko leżące siebie place Talmoklate i Assarag. Oba tętniące życiem. Łączy je krótki odcinek ulicy, na której ruch odbywa się bez jakichkolwiek zasad. Na placu spotykamy zaklinacza węży z kobietą, który opowiada bajki. To ich taki mały biznes i sposób na życie. Możesz sobie zrobić zdjęcie z wężem, stawka ustalona i zaklinacz nie chce się targować. Odpuszczam, przecież to początek podróży po południu Maroka. Opuszczamy Taroudant i udajemy się w kierunku TALIOUINE. Podążając do Taliouine mijamy bezkresne połacie z drzewami arganowymi. Z posiadanych informacji wiem, że jest to jedyne miejsce na świecie, gdzie rosną. Zdziczałe drzewa arganowe występują jeszcze na południu Hiszpanii. Z nasion tych drzew wytwarza się olej jadalny. To nie jest jedyne wykorzystanie tych drzew. Służą również do gotowania, oświetlenia, wyrobów mebli, jako karma dla wielbłądów, kóz, owiec, w wyniku fermentacji można też uzyskać napój alkoholowy zwany mahia d’Argan. Czułbym niedosyt gdybym nie zobaczył kóz wspinających się na drzewa arganowe. Takie zdjęcia widziałem prawie we wszystkich przewodnikach o Maroku. Nie zawiodłem się i takie widoki były. Zwinność tych zwierząt wprawiła mnie w zachwyt.
Przed wjazdem do Taliounne zatrzymujemy się aby podziwiać panoramę wioski. Od Agidaru przejechaliśmy 200 km. Nad wioską góruje wielka kazba rodu Glouich. Marokańczycy niechętnie rozmawiają o tym rodzie. Uważają ich za zdrajców, którzy za pieniądze pokazali wrogom przejście przez góry Atlas. Ktoś ze zmysłem do interesów niedawno otworzył w części kazby hotel. Śpimy w bezpośrednim sąsiedztwie kazby w hotelu IBN TOUMERT. Wewnątrz basen. Meble malutkie, jak dla krasnali. Cena za pokój 2 osobowy ok. 400 dh.
Zanim położymy się spać idziemy zwiedzić kazbę. Można ją oglądać tylko z zewnątrz, gdyż część kazby jest zamieszkała. Napotkani mieszkańcy nie pozwalają się fotografować. Wokół kazby rosną potężne kaktusy.
Nadszedł dzień 3 naszej podróży po południu Maroka. Udajemy się w kierunku miejscowości AGDZ. Po drodze zatrzymujemy się u producenta szafranu, gdzie oczywiście poczęstowani zostaliśmy bardzo słodka herbatą. Do wytworzenia 1 kg szafranu potrzeba ponad 100 tys. krokusów. Za Wysokim Atlasem kończą się żyzne doliny, a zaczynają setki kilometrów suchego i niedostępnego marokańskiego południa. W krajobrazie dominuje kamienna pustynia, czyli hamada. Mijamy kopalnie niklu i bazaltu. Szyby kopalni przypominają mi mój śląski krajobraz i zawód, który wykonywałem. Życie na pustyni rozwija się tam gdzie jest woda. Oazy porażają zielenią i są olbrzymie. Jedną z nich odwiedzamy. Tu czeka nas pokaz wejścia na palmę. Dzieci jak uporczywe komary otaczają nas oferując daktyle. Towarzyszą nam cały czas podczas odwiedzin w oazie. Kupujemy. Dziecko, które nie sprzedało daktyli zaczyna płakać, że nie ma po co wracać do domu, że będzie bura od rodziców. Podejrzewam, że mają to wyćwiczone. Zwiedzamy również znajdującą się w pobliżu kazbę OULAD OTHMANE. Po krótkim pobycie w Agdz, w którym z wzgórza roztaczał się piękny widok na oazę, udajemy się w kierunku ZAGORY, po drodze zwiedzając KSAR TISSEERGAT.
W Zagorze wita nas monument informujący, że w tej osadzie rozpoczynał się szlak karawanowy przez Saharę do Timbuktu, którego pokonanie zajmowało 52 dni. Śpimy w RIAD KASBAH HOTEL ASMAA, wg. mnie najładniejszym hotelu na całej trasie.
Dzień 4. Wyjeżdżamy do ERFOUD. Po drodze mijamy tradycyjne wioski berberyjskie. Przejeżdżamy przez góry Jbel Saghro. Zatrzymujemy się aby samemu odszukać w skałach zatopione skamieliny. Ilość skamielin jest porażająca. Gdy w Zagorze odwiedzamy zakład kamieniarski, specjalizujący się w wyrobach ze skamielinami (stoliki, fontanny ogrodowe, szkatułki itp.), zaczynam mieć wątpliwości czy to wszystko jest autentykiem. Autentykiem sprzed 5 milionów lat. Uwagę moją zwrócił piękny amonit. Cena 300 dh. Próbuję się targować. Ostateczna cenę jaką mogę za niego dać podaję 140 dh. Sprzedawca nie zgadza się. Gdy opuszczaliśmy zakład, już za bramą wyjściową, dogania mnie sprzedawca i sprzedaje „mój” amonit za 140 dh. Zakwaterowanie w PALM’S HOTEL, to już czwarty hotel w czasie naszego pobytu w Maroku. Za dwie godziny mamy wybrać się jeepami na Saharę. Jeden z uczestników naszej wyprawy odradzał nam wycieczkę na Saharę ze względu na sprzęt audio-video narażony na wszechobecny piasek. Dobrze, że go nie posłuchałem. Wcześniej byłem na pustyni podczas pobytu w Egipcie, ale teraz z perspektywy czasu wiem, że to był „pikuś’ (przepraszam: Pan Pikuś) w porównaniu z tym co zobaczyłem tutaj. Nie dziwie się, że filmowcy wybrali właśnie to miejsce do kręcenia filmu „Sahara”. Na wielbłądach udaliśmy się w pustynię, tak daleko aby dookoła nas był widoczny tylko piasek. Byliśmy ok. 30 km od granicy z Algierią. Celem naszym było zobaczenie zachodu słońca. Dookoła nas naturalne wydmy sięgające 150 m wysokości względnej. To najbardziej znany i odwiedzany erg Chebbi – jedyny tego rodzaju obszar tak łatwo dostępny w Maroku. Kolory pustyni zmieniały się wraz z upływającym czasem. Trzeba tam być i to zobaczyć. Trudne to wszystko jest do opisania. Po zachodzie słońca, kiedy przyszliśmy do wielbłądów aby udać się w drogę powrotną, nasz przewodnik rozłożył na kocu amonity i inne skamieliny próbując nam je sprzedać. Ceny były dużo większe niż we wcześniej odwiedzonym zakładzie kamieniarskim i my byliśmy już zaopatrzeni w te precjoza. Trzeba było widzieć jego minę. Nie odezwał się ani słowem do nas w drodze powrotnej. Powrót jeepami do hotelu odbywał się w całkowitej ciemności. Drogę (jeżeli można tu powiedzieć o jakiejkolwiek drodze) oświetlały nam jedynie reflektory samochodu, a nad nami niebo z milionami gwiazd.
Dzień 5. Wyjazd w kierunku TINGHIR. Tuż za Erfoud zaskakuje mnie dziwny krajobraz. To jak gdyby krety giganty utworzyły gigantyczne kopce. To KETARY – mówi przewodniczka Martyna - system transportu wody istniejący od starożytności i wykorzystujący wody podskórne. Działają do dzisiaj. Wchodzimy do jednego z takich kopców. Obok sklecony z byle czego namiot i jak zwykle próba sprzedaży przeróżnych ozdób z minerałów pobliskich gór.
TINERHIR, to miasto znajduje się ponad 170 km na wschód od Warzazatu, na wysokości 1342 m n.p.m. Miasteczko zwane jest „bramą wąwozu TODRA”. Rzeka Todra stworzyła tu wąską i głęboką dolinę o stromych a miejscami pionowych ścianach, sięgających 300 m wysokości. Wrażenie niesamowite. Ten urwisty kanion staje się wiosną rwącą rzeką, kiedy w Atlasie zaczyna topnieć śnieg. Piękne czerwonawe skały to ulubiony teren wspinaczy skałkowych. Wytyczono tu ponad 150 tras, niektóre nawet 300 metrowej długości. Udajemy się w kierunku OUARZAZATE przez malowniczą dolinę rzeki Dades.
Koniec części I.
ciąg dalszy nastąpi .............
Dodane komentarze
Naturell 2012-02-23 20:58:44
Bardzo mi się podoba Twoja relacja. Wszystko zgodne ze stanem faktycznym. Jedynie napis w Agadirze jak i w innych częściach Maroka to "BÓG KRÓL OJCZYZNA" Bóg zawsze na pierwszym miejscu . Czekam na dalsze części by powspominaćPrzydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.