Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
W Krainie Mogotów > CHINY
jedrzej relacje z podróży
Następnym etapem naszej podróży po Chinach był Guilin, położony na południu, w prowincji Guangxi. Rejon ten jest znany z wapiennych wzgórz o bardzo stromych zboczach i dziwnych kształtach tzw. mogotów oraz krasowych jaskiń z pięknymi stalaktytami i stalagmitami. Panuje opinia, że jest to najpiękniejszy rejon na Ziemi. W programie mieliśmy zwiedzenie Guilinu, rejs statkiem po rzece Li oraz pobyt w Jangshuo z atrakcjami, które miała przygotować dla nas Wendy...
W krainie mogotów.
Do Guilinu dostaliśmy się samolotem. Lot z X’ianu trwał dwie godziny, niestety był wieczór i nie byłem w stanie obserwować Chin z lotu ptaka. Po wylądowaniu znaleźliśmy autobus lotniskowy jadący do miasta. Już w autobusie kupiliśmy od agenta turystycznego bilety na rejs statkiem do Jangshuo. Zostaliśmy za to podwiezieni pod sam hotel. Z okna naszego pokoju rozpościerał się widok na rzekę Li oraz mogoty leżące w parku Siedmiu Gwiazd, na przeciwnym brzegu.
Cały następny dzień spędziliśmy zwiedzając miasto. Rano pojechaliśmy do jaskini Trzcinowego Fletu, największej i podobno najpiękniejszej ze wszystkich jaskiń w okolicy. Rzeczywiście, sądząc po ilości chętnych pragnących ją ujrzeć musiała to być prawda. Mnie, ze względu na bardzo jaskrawe i różnokolorowe podświetlenie, skojarzyła się z dyskoteką. Chociaż należy przyznać, że ilość, wielkość i różnorodność form krasowych występujących w jaskini robi wrażenie. Szczególnie fascynujące są nazwy poszczególnych formacji skalnych: „Świt w Lesie Lwa”, „Sieć Na Moskity” czy też „Bogaty Zbiór Melonów i Warzyw” zmuszają do wytężenia wyobraźni.
Po powrocie do miasta, wdrapaliśmy się na Wzgórze Uległe Falom (Fubo Shan). Z wierzchołka rozciąga się wspaniała panorama Guilinu oraz okolicznych mogotów. Po zejściu odwiedziliśmy, znajdującą się w zboczu góry, jaskinię Tysiąca Buddów z mnóstwem inskrypcji wykutych w skale i posągów. Następnym etapem był Szczyt Samotnej Piękności (Duxiu Feng). Jest to bardzo stromy kopiec otoczony pozostałościami pałacu z dynastii Ming. Wejście na górę jest dość uciążliwe gdyż trzeba pokonać ponad pięciuset metrową wysokość od podnóża do wierzchołka, ale widoki z góry wynagradzają ten wysiłek. Po obiedzie odwiedziliśmy Wzgórze Trąby Słoniowej (Xiangbi Shan), które rzeczywiście przypomina słonia zanurzającego trąbę w wodzie. Na szczycie można obejrzeć opuszczoną pagodę. Wieczór spędziliśmy spacerując po bulwarze położonym na nadbrzeżu rzeki Li, obserwując życie mieszkańców Guilinu oraz pięknie iluminowane pagody Słońca i Księżyca, wybudowane specjalnie dla turystów.
Następnego dnia rano pod nasz hotel podjechał mikrobus, który miał nas zawieźć na przystań statków, odpływających do Jangshuo. Przejazd zajął około godziny, gdyż zabieraliśmy jeszcze turystów z innych hoteli. Po przybyciu na miejsce całą naszą grupę pilot wprowadził do olbrzymiej poczekalni, wypełnionej Chińczykami, ustawił na jej środku, kazał czekać na odprawę a następnie znikł. Po chwili nerwowego oczekiwania pojawiła się jednak młoda Chinka, która zaprowadziła nas na statek.
Był to jeden z kilkunastu identycznych statków zacumowanych przy nadbrzeżu. Każdy z nich zabierał około stu osób. Wyglądem przypominały statki wycieczkowe pływające w latach sześćdziesiątych po Wiśle. Podstawowym pomieszczeniem była duża sala, w której po obydwu stronach poustawiano stoły. Przy każdym z nich było miejsce dla dziesięciu osób. Na górze znajdował się pokład widokowy oraz sterówka. Statki odpływały, co kilka minut.
Zostaliśmy posadzeni z grupą Chińczyków, którzy natychmiast przystąpili do konsumpcji swoich wiktuałów. Parę minut po dziewiątej odbiliśmy. Spływ statkiem do Jangshuo, turystycznej wioski, leżącej nad rzeką Li, zabiera około czterech godzin. Podróż ta jest polecana jako atrakcja turystyczna ze względu na piękne widoki rozciągające się z rzeki na pobliskie wzgórza. Wiele z nich ma nazwy podobno odzwierciedlające ich kształt. Mijając poszczególne mogoty o dźwięcznych nazwach np. Wzgórze Walczących Kogutów”, „Smoki Bawiące się w Wodzie” czy też Skała Wyglądania Męża” staraliśmy się połączyć nazwę z kształtem mijanego wzgórza. Pomimo nie najlepszej pogody prawie całą podróż spędziliśmy na pokładzie widokowym, obserwując te unikatowe wzgórza, bambusowe gaje oraz sielskie obrazki, pasącego się bydła czy też rybaków łowiących ryby. I muszę przyznać, że widoki te wywarły na mnie duże wrażenie.
Po przybyciu na miejsce, z powodu braku komunikacji miejskiej, musieliśmy w pełnym ekwipunku przejść ponad kilometr, zanim dotarliśmy do hotelu. Był to mały prywatny pensjonat, sfinansowany przez Chińczyka mieszkającego w USA a prowadzony przez jego miejscową rodzinę. Tam mieliśmy się spotkać z naszą chińską przewodniczką, która organizowała nasz pobyt w Jangshuo. W planie mieliśmy połów ryb z kormoranami oraz rowerową wycieczkę, połączoną ze spływem bambusowymi tratwami po rzece Yulong. Po chwili zjawiła się Wendy. Ustaliliśmy trasę jutrzejszej wycieczki a następnie zaprowadziła nas na miejsce wieczornej zbiórki uczestników połowu.
Resztę popołudnia spędziliśmy spacerując po miasteczku. Przede wszystkim udaliśmy się na West Street. Jest to główna atrakcja turystyczna Jangshuo. Swoim wyglądem niewiele ma wspólnego z uliczkami chińskich miasteczek, ale to właśnie tutaj znajdują się prawie wszystkie restauracje, kafejki czy też bary (pozostałe są przy Xi Jie). Tutaj koncentruje się również całe życie towarzyskie. Kuchnia tego regionu Chin jest zbliżona do kuchni śródziemnomorskiej. Dominują owoce morza, ślimaki jest duży wybór warzyw, ale można spróbować bardziej egzotycznych potraw, takich jak np. zupa z węża...Jest duży wybór lokalnych ryb, podawane z chińskimi przyprawami mają bardzo oryginalne smaki. Na deser warto spróbować naleśników z bananami.
Wieczorem, z pozostałymi uczestnikami połowu, udaliśmy się na nadbrzeże gdzie oczekiwała na nas motorowa łódź. Po zajęciu miejsc wypłynęliśmy, wkrótce zauważyliśmy bambusową tratwę, na której znajdował się rybak oraz cztery kormorany. Gdy tratwa podpłynęła do naszej motorówki, sternik włączył boczne światła skierowane na rzekę. Płynąc równolegle do nas rybak wypuścił ptaki. Zaczęły one natychmiast nurkować. W momencie, gdy tylko któryś z nich złapał rybę był ściągany na tratwę za przywiązaną do łapy linkę. Następnie rybak wyłuskiwał złowioną rybę z gardła kormorana. Ptak miał zawiązaną na szyi żyłkę, co uniemożliwiało mu wcześniejsze połknięcie zdobyczy. Nie jest to może humanitarne, ale należy pamiętać, że w Azji jest zupełnie inny stosunek do zwierząt. W ten sposób, w ciągu paru minut kormorany złowiły kilka ryb a ponieważ i mnie udało się uwiecznić to na kliszy myślę, że wszyscy byli zadowoleni, no może z wyjątkiem ptaków.
Do tej pory podczas całego pobytu w Chinach pogoda nam dopisywała. Było słonecznie i nie za gorąco, ale w dniu, który mieliśmy spędzić na rowerach, już od rano zanosiło się na deszcz. Gdy około dziewiątej wypożyczyliśmy rowery i wyruszyliśmy w towarzystwie Wendy, zaczęło mżyć.
Po opuszczeniu Jangshuo zjechaliśmy na drogę, biegnącą pośród pól położonych między mogotami, których wierzchołki pokrywały częściowo chmury. Na polach było widać orzących wołami chłopów, brnących po kostki w rozmiękłej glinie. Deszcz, będący dla nas przeszkodą, nadawał temu obrazkowi kolorytu. Po przejechaniu kilku kilometrów dojechaliśmy do rzeki, w miejscu gdzie oczekiwała na nas tratwa. Po załadowaniu rowerów dalszą podróż kontynuowaliśmy rzeką. Często napotykaliśmy na progi wodne, z których nasz pojazd ześlizgiwał się, zanurzając przednią część głęboko pod wodę. W pewnej chwili zauważyłem wieśniaka przeprowadzającego woła przez taki próg. W oddali wyglądało to tak jakby szli po wodzie. Brzegi były porośnięte bambusowymi trawami. Strome zbocza mogotów schodziły miejscami wprost do rzeki. Nastrój był bardzo sielski. Po drodze minęliśmy „pływającą kawiarnię”, stoliki były umieszczone na zadaszonych tratwach, sterowanych przez flisaków za pomocą długich żerdzi. Klienci po otrzymaniu zamówionych potraw, konsumowali je na środku rzeki. Porównując ten spływ ze spływem po rzece Li muszę przyznać, że oba mają dużo uroku, ale mając do wyboru jeden z nich wybrałbym ten tratwami po Yulong.
Po godzinnym spływie przybiliśmy do brzegu i przesiedliśmy się na rowery. Dalej trasa prowadziła do krasowej jaskini Wodnego Buddy. Jaskinia ta leżąca na uboczu, delikatnie podświetlona, zrobiła na mnie duże wrażenie. Obiad zjedliśmy w rodzinnej wiosce Wendy delektując się, z zadaszonego tarasu gospody, widokiem pól ryżowych. Po południu odwiedziliśmy jeszcze olbrzymi figowiec, będący lokalną atrakcją turystyczną a następnie wróciliśmy do hotelu. Oczywiście w tym momencie deszcz przestał padać.
Po krótkim odpoczynku wybraliśmy się więc do parku miejskiego położonego w zachodniej części miasta. Po opłaceniu wstępu można pospacerować po ocienionych alejkach. W parku znajdują się dwa mogoty: Wzgórze Mężczyzny (Xilang Shan), przypominające człowieka pochylonego w ukłonie przed kobietą wyobrażaną przez Wzgórze Dziewczyny (Xiaogu Shan). Po wdrapaniu się na to pierwsze mogliśmy obserwować panoramę Jangshuo oraz rzeki Li. Wieczorem kolacja i obowiązkowy spacer po nadbrzeżu rzeki i West Street.
Przedpołudniem następnego dnia wybraliśmy się do położonej niedaleko Fuli. Jest to nieduża wioska, którą warto zobaczyć ze względu na charakterystyczne domy zbudowane z kamienia oraz brukowane wąskie uliczki. Spacer po wiosce oraz okolicznych polach, obserwacja sadzących ryż chłopów sprawiły, że czas upłynął nam bardzo przyjemnie. Po obiedzie taksówką pojechaliśmy na lotnisko skąd odlecieliśmy do Chengdu, stolicy Syczuanu.
Do Guilinu dostaliśmy się samolotem. Lot z X’ianu trwał dwie godziny, niestety był wieczór i nie byłem w stanie obserwować Chin z lotu ptaka. Po wylądowaniu znaleźliśmy autobus lotniskowy jadący do miasta. Już w autobusie kupiliśmy od agenta turystycznego bilety na rejs statkiem do Jangshuo. Zostaliśmy za to podwiezieni pod sam hotel. Z okna naszego pokoju rozpościerał się widok na rzekę Li oraz mogoty leżące w parku Siedmiu Gwiazd, na przeciwnym brzegu.
Cały następny dzień spędziliśmy zwiedzając miasto. Rano pojechaliśmy do jaskini Trzcinowego Fletu, największej i podobno najpiękniejszej ze wszystkich jaskiń w okolicy. Rzeczywiście, sądząc po ilości chętnych pragnących ją ujrzeć musiała to być prawda. Mnie, ze względu na bardzo jaskrawe i różnokolorowe podświetlenie, skojarzyła się z dyskoteką. Chociaż należy przyznać, że ilość, wielkość i różnorodność form krasowych występujących w jaskini robi wrażenie. Szczególnie fascynujące są nazwy poszczególnych formacji skalnych: „Świt w Lesie Lwa”, „Sieć Na Moskity” czy też „Bogaty Zbiór Melonów i Warzyw” zmuszają do wytężenia wyobraźni.
Po powrocie do miasta, wdrapaliśmy się na Wzgórze Uległe Falom (Fubo Shan). Z wierzchołka rozciąga się wspaniała panorama Guilinu oraz okolicznych mogotów. Po zejściu odwiedziliśmy, znajdującą się w zboczu góry, jaskinię Tysiąca Buddów z mnóstwem inskrypcji wykutych w skale i posągów. Następnym etapem był Szczyt Samotnej Piękności (Duxiu Feng). Jest to bardzo stromy kopiec otoczony pozostałościami pałacu z dynastii Ming. Wejście na górę jest dość uciążliwe gdyż trzeba pokonać ponad pięciuset metrową wysokość od podnóża do wierzchołka, ale widoki z góry wynagradzają ten wysiłek. Po obiedzie odwiedziliśmy Wzgórze Trąby Słoniowej (Xiangbi Shan), które rzeczywiście przypomina słonia zanurzającego trąbę w wodzie. Na szczycie można obejrzeć opuszczoną pagodę. Wieczór spędziliśmy spacerując po bulwarze położonym na nadbrzeżu rzeki Li, obserwując życie mieszkańców Guilinu oraz pięknie iluminowane pagody Słońca i Księżyca, wybudowane specjalnie dla turystów.
Następnego dnia rano pod nasz hotel podjechał mikrobus, który miał nas zawieźć na przystań statków, odpływających do Jangshuo. Przejazd zajął około godziny, gdyż zabieraliśmy jeszcze turystów z innych hoteli. Po przybyciu na miejsce całą naszą grupę pilot wprowadził do olbrzymiej poczekalni, wypełnionej Chińczykami, ustawił na jej środku, kazał czekać na odprawę a następnie znikł. Po chwili nerwowego oczekiwania pojawiła się jednak młoda Chinka, która zaprowadziła nas na statek.
Był to jeden z kilkunastu identycznych statków zacumowanych przy nadbrzeżu. Każdy z nich zabierał około stu osób. Wyglądem przypominały statki wycieczkowe pływające w latach sześćdziesiątych po Wiśle. Podstawowym pomieszczeniem była duża sala, w której po obydwu stronach poustawiano stoły. Przy każdym z nich było miejsce dla dziesięciu osób. Na górze znajdował się pokład widokowy oraz sterówka. Statki odpływały, co kilka minut.
Zostaliśmy posadzeni z grupą Chińczyków, którzy natychmiast przystąpili do konsumpcji swoich wiktuałów. Parę minut po dziewiątej odbiliśmy. Spływ statkiem do Jangshuo, turystycznej wioski, leżącej nad rzeką Li, zabiera około czterech godzin. Podróż ta jest polecana jako atrakcja turystyczna ze względu na piękne widoki rozciągające się z rzeki na pobliskie wzgórza. Wiele z nich ma nazwy podobno odzwierciedlające ich kształt. Mijając poszczególne mogoty o dźwięcznych nazwach np. Wzgórze Walczących Kogutów”, „Smoki Bawiące się w Wodzie” czy też Skała Wyglądania Męża” staraliśmy się połączyć nazwę z kształtem mijanego wzgórza. Pomimo nie najlepszej pogody prawie całą podróż spędziliśmy na pokładzie widokowym, obserwując te unikatowe wzgórza, bambusowe gaje oraz sielskie obrazki, pasącego się bydła czy też rybaków łowiących ryby. I muszę przyznać, że widoki te wywarły na mnie duże wrażenie.
Po przybyciu na miejsce, z powodu braku komunikacji miejskiej, musieliśmy w pełnym ekwipunku przejść ponad kilometr, zanim dotarliśmy do hotelu. Był to mały prywatny pensjonat, sfinansowany przez Chińczyka mieszkającego w USA a prowadzony przez jego miejscową rodzinę. Tam mieliśmy się spotkać z naszą chińską przewodniczką, która organizowała nasz pobyt w Jangshuo. W planie mieliśmy połów ryb z kormoranami oraz rowerową wycieczkę, połączoną ze spływem bambusowymi tratwami po rzece Yulong. Po chwili zjawiła się Wendy. Ustaliliśmy trasę jutrzejszej wycieczki a następnie zaprowadziła nas na miejsce wieczornej zbiórki uczestników połowu.
Resztę popołudnia spędziliśmy spacerując po miasteczku. Przede wszystkim udaliśmy się na West Street. Jest to główna atrakcja turystyczna Jangshuo. Swoim wyglądem niewiele ma wspólnego z uliczkami chińskich miasteczek, ale to właśnie tutaj znajdują się prawie wszystkie restauracje, kafejki czy też bary (pozostałe są przy Xi Jie). Tutaj koncentruje się również całe życie towarzyskie. Kuchnia tego regionu Chin jest zbliżona do kuchni śródziemnomorskiej. Dominują owoce morza, ślimaki jest duży wybór warzyw, ale można spróbować bardziej egzotycznych potraw, takich jak np. zupa z węża...Jest duży wybór lokalnych ryb, podawane z chińskimi przyprawami mają bardzo oryginalne smaki. Na deser warto spróbować naleśników z bananami.
Wieczorem, z pozostałymi uczestnikami połowu, udaliśmy się na nadbrzeże gdzie oczekiwała na nas motorowa łódź. Po zajęciu miejsc wypłynęliśmy, wkrótce zauważyliśmy bambusową tratwę, na której znajdował się rybak oraz cztery kormorany. Gdy tratwa podpłynęła do naszej motorówki, sternik włączył boczne światła skierowane na rzekę. Płynąc równolegle do nas rybak wypuścił ptaki. Zaczęły one natychmiast nurkować. W momencie, gdy tylko któryś z nich złapał rybę był ściągany na tratwę za przywiązaną do łapy linkę. Następnie rybak wyłuskiwał złowioną rybę z gardła kormorana. Ptak miał zawiązaną na szyi żyłkę, co uniemożliwiało mu wcześniejsze połknięcie zdobyczy. Nie jest to może humanitarne, ale należy pamiętać, że w Azji jest zupełnie inny stosunek do zwierząt. W ten sposób, w ciągu paru minut kormorany złowiły kilka ryb a ponieważ i mnie udało się uwiecznić to na kliszy myślę, że wszyscy byli zadowoleni, no może z wyjątkiem ptaków.
Do tej pory podczas całego pobytu w Chinach pogoda nam dopisywała. Było słonecznie i nie za gorąco, ale w dniu, który mieliśmy spędzić na rowerach, już od rano zanosiło się na deszcz. Gdy około dziewiątej wypożyczyliśmy rowery i wyruszyliśmy w towarzystwie Wendy, zaczęło mżyć.
Po opuszczeniu Jangshuo zjechaliśmy na drogę, biegnącą pośród pól położonych między mogotami, których wierzchołki pokrywały częściowo chmury. Na polach było widać orzących wołami chłopów, brnących po kostki w rozmiękłej glinie. Deszcz, będący dla nas przeszkodą, nadawał temu obrazkowi kolorytu. Po przejechaniu kilku kilometrów dojechaliśmy do rzeki, w miejscu gdzie oczekiwała na nas tratwa. Po załadowaniu rowerów dalszą podróż kontynuowaliśmy rzeką. Często napotykaliśmy na progi wodne, z których nasz pojazd ześlizgiwał się, zanurzając przednią część głęboko pod wodę. W pewnej chwili zauważyłem wieśniaka przeprowadzającego woła przez taki próg. W oddali wyglądało to tak jakby szli po wodzie. Brzegi były porośnięte bambusowymi trawami. Strome zbocza mogotów schodziły miejscami wprost do rzeki. Nastrój był bardzo sielski. Po drodze minęliśmy „pływającą kawiarnię”, stoliki były umieszczone na zadaszonych tratwach, sterowanych przez flisaków za pomocą długich żerdzi. Klienci po otrzymaniu zamówionych potraw, konsumowali je na środku rzeki. Porównując ten spływ ze spływem po rzece Li muszę przyznać, że oba mają dużo uroku, ale mając do wyboru jeden z nich wybrałbym ten tratwami po Yulong.
Po godzinnym spływie przybiliśmy do brzegu i przesiedliśmy się na rowery. Dalej trasa prowadziła do krasowej jaskini Wodnego Buddy. Jaskinia ta leżąca na uboczu, delikatnie podświetlona, zrobiła na mnie duże wrażenie. Obiad zjedliśmy w rodzinnej wiosce Wendy delektując się, z zadaszonego tarasu gospody, widokiem pól ryżowych. Po południu odwiedziliśmy jeszcze olbrzymi figowiec, będący lokalną atrakcją turystyczną a następnie wróciliśmy do hotelu. Oczywiście w tym momencie deszcz przestał padać.
Po krótkim odpoczynku wybraliśmy się więc do parku miejskiego położonego w zachodniej części miasta. Po opłaceniu wstępu można pospacerować po ocienionych alejkach. W parku znajdują się dwa mogoty: Wzgórze Mężczyzny (Xilang Shan), przypominające człowieka pochylonego w ukłonie przed kobietą wyobrażaną przez Wzgórze Dziewczyny (Xiaogu Shan). Po wdrapaniu się na to pierwsze mogliśmy obserwować panoramę Jangshuo oraz rzeki Li. Wieczorem kolacja i obowiązkowy spacer po nadbrzeżu rzeki i West Street.
Przedpołudniem następnego dnia wybraliśmy się do położonej niedaleko Fuli. Jest to nieduża wioska, którą warto zobaczyć ze względu na charakterystyczne domy zbudowane z kamienia oraz brukowane wąskie uliczki. Spacer po wiosce oraz okolicznych polach, obserwacja sadzących ryż chłopów sprawiły, że czas upłynął nam bardzo przyjemnie. Po obiedzie taksówką pojechaliśmy na lotnisko skąd odlecieliśmy do Chengdu, stolicy Syczuanu.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.