Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Ludzie w gruncie rzeczy są nie są źli ... > IRAN, JORDANIA



Sanandaj, Kurdystan, Obiad w Kurdystanie, IRAN
Na początku była ciemność. Kompletna i dosłowna. Na ulicach paliła się może co dziesiąta latarnia, a w ciemnych zaułkach czaili się ubrani w ciemne ciuchy faceci o ciemnych włosach. Sami faceci. Patrzyli badawczo i bez żadnego skrępowania. Potrafili zatrzymać samochód na pasach i przez otwarte okna pokazywali nas sobie palcami. Na ich twarzach gościły szerokie uśmiechy, w których nie było grama wrogości, pogardy czy złośliwości. Raczej sympatia i ciekawość. Nie zmieniało to jednak faktu, że czuliśmy się dziwnie. Trochę jak nowy gatunek małp przywiezionych do ogrodu zoologicznego, o którym obsługa dyskutuje ze sobą z zainteresowaniem.
- Zobacz, ta z lewej ma odstające uszy.
- A ta obok tak śmiesznie rusza głową ...
I nagle zza zakrętu wynurzył się on...
Mohamed - jordański beduin z Aqaby
Właściwie najpierw zobaczyłem Sylwię, jedną z pasażerek podróżującą z nami samolotem. Sympatyczna, młoda dziewczyna wyglądała na przerażoną. Gdy tylko rozpoznała znajome twarze zdążyła wykrztusić z siebie:
- Zabierzcie go ode mnie ! - i schowała się za plecami Anki. Powód jej obaw był owinięty w coś co przypominało białe prześcieradło i nie przestawał mówić.
- Mister, ja Mohamed. Wy pojechać ze mną na wycieczkę. Na pustynię, do Petry. Wszędzie.
Tak poznaliśmy Mohameda. Jordańskiego beduina mieszkającego w Aqabie, który przez kolejne dni stał się naszym niemal nieodłącznym towarzyszem, przewodnikiem, informacją turystyczną, biurem podróży, doradcą, nauczycielem tańca i nurkowania, a czasami niemal świętym Mikołajem. Za każdym razem gdy wpadaliśmy do sklepiku prowadzonego przez jego brata na kilka szklaneczek doskonałej, miętowej herbaty obdarowywał nas drobiazgami. To kolczykami dla pań, to niewielkim wisiorkiem, a innym razem jordańską flagą.
Miejscowy u naszego boku otwierał również wiele nieznanych do tej pory możliwości. Chodząc po sklepach ustaliliśmy szyfr. Gdy cena wyjściowa podawana przez sprzedawcę była ewidentnie zawyżona nasz przewodnik tarł od niechcenia oko. To był znak, że w następnym sklepie oferta będzie zdecydowanie lepsza. Gdy była odpowiednia, czochrał się z uśmiechem po bujnej fryzurze. Na prawdę działało.
Po tygodniu czuliśmy się już niemal jak rodzina. Mimo, że nie należę podobno do mężczyzn specjalnie wylewnych czy wrażliwych to gdy przy pożegnaniu dziękowaliśmy za przyjęcie, pomoc i opiekę, poczułem się jakby wzruszony.. Bardzo niewiele też brakowało bym przystał na złożoną mi propozycje pracy i dłuższego pozostania w Jordanii. Ostatecznie jednak, do Polski wróciliśmy w komplecie, a z Mohamedem spotkaliśmy się ponownie kilka lat później.
Sanandaj, Kurdystan, Kurd w Kurdystanie, IRAN
Dookoła Europy na wielbłądzie
Przyjął nas jakbyśmy rozstali się przed zaledwie kilkoma dniami. Zaprosił na herbatę i oprowadził po znajomych miejscach. Później, przy doskonałym soku ze świeżych owoców, do późna dyskutowaliśmy o Polsce, Bliskim Wschodzie i problemach związanych z jego wielkim marzeniem, którym było objechanie Europy na wielbłądzie. Obiecał, że jak tylko uda mu się uzyskać niezbędne pozwolenia to odwiedzi również Koszalin. Trzymam kciuki i mam nadzieję, że pewnego dnia, środkiem ulicy Zwycięstwa przemaszeruje wielbłąd z przyczepioną flagą Jordanii, prowadzony przez sympatycznego, ubranego w "prześcieradło" beduina.
Aqaba, Aqaba, Spotkanie w Aqabie, JORDANIA
Mamal i irańscy strażnicy rewolucji
Basidże to jedna z licznych, paramilitarnych formacji w Islamskiej Republice Iranu. Należą do korpusu strażników rewolucji i za zadanie mają pilnowanie porządku. Głównie moralnego. Tacy lokalni strażnicy miejscy. Przed wyjazdem do Persji wyobrażałem ich sobie jako dziadków o szalonych spojrzeniach i długich brodach, ganiających z kijem w ręku za "rozpustnymi" Irankami, które pozwoliły sobie na wypuszczenie kosmyka włosów spod chusty. Wypatrywałem więc tych szalonych dziadków od początku podróży. Bezskutecznie. W jednym z miast spotkałem natomiast Mamala.
- Mamal, powiedz mi jak to jest z tymi basidżami w Iranie ?
- Większość ludzi nie lubi władzy i serdecznie nienawidzi strażników rewolucji - rozpoczął swoją opowieść
- A często ich spotykasz
- Czasami. Pytają dlaczego mam taką krótką koszulkę. Odpowiadam im, żeby spadali na drzewo i że to nie ich biznes, a jeśli to nie pomaga to wzmacniam siłę przekazu prawą pięścią.
- Jak pięścią ? To przecież jednak jakaś forma milicji. Nie mają broni ?
- To tchórze. Zapamiętaj, że 99% walk wygrywa ten kto pierwszy zaatakuje. Zazwyczaj uciekają. A broń ? Czasami mają kałasznikowy - zakończył z filuternym błyskiem w oku.
Na szczęście nie musieliśmy sprawdzać i stosować w praktyce dobrych rad nowego kolegi. Mimo usilnych starań już do końca naszej podróży nie spotkaliśmy ani jednego basidża. Natomiast Irańczyk, zgodnie z obietnicą, pojawił się w naszym hotelu o 8 :00 rano i bezinteresownie pomagał nam przez kolejne dwa dni. Jeździł i pokazywał nam zakątki, o istnieniu których nie mielibyśmy, gdyby nie on zielonego pojęcia. Przespacerował się nawet 5 km na dworzec autobusowy by zarezerwować bilety autokarowe na następny dzień. Tak po prostu. Przecież wspominaliśmy, że będziemy ich potrzebowali ...
Rasht, północny Iran, Japoński turysta, IRAN
Abdullah - kurdyjski porywacz
Głosili, wieścili nam to porwanie i w końcu wykrakali. O 6:00 rano, w Sanandaj, mieście przy granicy z Irakiem, wylądowaliśmy w taksówce, która wiozła nas w bliżej nieznanym kierunku.
- Po co macie jechać do hotelu gdy całkiem niedaleko mam dom. Będziecie moimi gośćmi.
Tak rozpoczęła się nasza kolejna miłość. Do Kurdystanu i Kurdów.
Porywaczem był Abdullah i na szczęście nie miał wobec nas złych zamiarów. Chciał nam tylko pokazać jak wygląda w jego stronach opieka nad gościem, a była ona totalna. O wychodne i samodzielny spacer po mieście musieliśmy się wręcz wykłócać. Przecież to nie przystoi. Gdybyśmy w tym czasie zapragnęli czegoś lub potrzebowali pomocy, a w okolicy nie byłoby akurat nikogo, kto znał by język angielski moglibyśmy poczuć dyskomfort z tego powodu. Na to on, jako gospodarz nie mógł sobie pozwolić. Poznał nas więc ze swoją rodziną, odstąpił jeden z pokojów, karmił, oprowadzał po atrakcjach turystycznych i chwalił się nami wszystkim napotkanym przechodniom. "Uwolnił" nas 48 godzin później i gdy upewnił się, że bezpiecznie siedzimy w autokarze wrócił do swoich obowiązków.
Wadi Ram, Wadi Ram, Beduin z Aqaby, JORDANIA
Mamy szczęście do ludzi
Nasze pierwsze spotkanie z Mohamedem miało miejsce blisko 10 lat temu. Od tamtej pory na szlakach naszych wędrówek spotykaliśmy najróżniejszych ludzi. Podróżników, wagabundów, pozytywnie zakręconych wariatów czy gościnnych autochtonów. Praktycznie zawsze były to spotkania bardzo sympatyczne.
www.wakacjeipodroze.com
Dodane komentarze
[konto usuniete] 2014-08-19 22:45:53
"...i dlatego warto podrozowac !milych , sympatycznych i przyjaznych ludzi spotykamy wszedzie ,no prawie wszedzie ,szkoda ,ze rodacy/niektorzy na szczescie/ nasi sa ,inni ...peace"
kudik 2014-08-07 19:26:06
"Dzięki :) W Egipcie problem jest w kurortach turystycznych, tam faktycznie każde "hello" kończy się zaproszeniem do sklepu. Na prowincji jest podobno zupełnie inaczej. Natomiast w Jordanii tylko w Petrze spotkałem się z uporczywym nagabywaniem."senia 2014-08-07 19:13:16
Fajnie napisane. Mam podobne doświadczenia, inne tylko z Egipcjanami, ci, w większości, to naciągacze i cwaniacy.Przydatne adresy
tytu | licznik | ocena | uwagi |
---|---|---|---|
Mohamed - beduin z Aqaby | 107 | W Aqabie możecie spotkać Mohameda - niezwykłego Beduina z jordańskiej pustyni Wadi Ram. |
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.