Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Wielka Vilcabamba cz.2 >Choquequirao> PERU > PERU


Choquequirao, Cusco, Kanion rzeki Apurimac., PERU
Ze wschodem słońca, w rytmie płynącego z radia zespołu Eagles, „Hotel California”, dotarliśmy do Capuliyoc, małej osady, leżącej na krawędzi głębokiego urwiska na wysokości 2800 metrów n.p.m. Tu po raz pierwszy spotkałem mojego arrielo, mulnika o imieniu Uriel.
Choquequirao określa się mianem „świętej siostry Machu Picchu “. W XIX wieku mylnie uważano je również za ostatnią stolicę Inków. A to ze względu na tłumaczenie z quechua i oznaczające „Kolebka Złota” i legendarne skarby, które miały być ukryte w Wielkiej Vilcabambie.
Choquequirao, Cusco, Autor na szlaku do Choquequirao, PERU
Oprócz sprzętu foto-video niosłem w plecaku trzy litry wody. Na początku trawersem przecięliśmy olbrzymi trawiasty stok, skąd rozpościerał się cudowny widok na drugą stronę doliny, gdzie oblepiony chmurami stał wyniosły sześciotysięcznik Salkantay. Jego strome zbocza opadały setki metrów w dół, wprost do kanionu Apurimac. Od jego przełomu dzieliło nas ponad 1500 metrów w pionie. Było coś metafizycznego w widoku jego śnieżnych grani odcinających się ostro od błękitu nieba. Idąc chłonąłem nie tylko widoki, ale i wodę i to w zastraszającym tempie.
Choquequirao, Cusco, Nasłoneczniony stok posiadał swoisty mikroklimat, PERU
Przez pierwsze kilometry towarzyszył nam żółty pył, pokrywający szlak, który przy każdym kroku unosił się i wciskał do nosa i oczu. Po zejściu niżej zakrólowała wiosna. Nasłoneczniony stok miał swoisty mikroklimat. Kwitły drzewa, a na poboczu górskie kwiaty wystawiały kielichy do słońca. Było pięknie. Szlak utwardził się i prowadził przez zacienione małe zielone gaje, ale tu wpadliśmy w rój wszechobecnych gryzących muszek. Jakakolwiek przerwa w marszu groziła pojawieniem się dziesiątek bolesnych czerwonych punktów na skórze. Szlak kilometr za kilometrem opadał w dół.
Około południa, gdy słońce zbliżało się do zenitu, zrobiło się gorąco, a przepocona koszula khaki zmieniła kolor na ciemniejszy. Coraz częściej zacząłem wypatrywać mostu na rzece, gdzie mieliśmy zaplanowany popas. Z każdym pokonanym metrem wyraźniejszy szum „Wielkiego Mówcy”, jak nazywali rzekę Apurimac Inkowie, kojarzył mi się z upragnionym odpoczynkiem.
Po pięciu godzinach marszu spragnieni i zmęczeni słońcem, doszliśmy do mostu nad rwącym nurtem Apurimac, na wysokości 1470 metrów n.p.m. W cieniu wysokich zalesionych górskich ścian, w obozowisku la Playa Rosalina mój przewodnik przygotował wyśmienite jedzonko. Ja korzystając z chwili wolnego czasu zdjąłem buty i obolałe stopy po długim marszu zamoczyłem w zimnym bajorku.
Większość turystów zostaje tu na noc. My jednak po godzinnym odpoczynku, trzymając się planu postanowiliśmy iść dalej, tym razem pod górę. Napełniłem bidony wodą i po metalowym moście z optymizmem przekroczyłem huczący Apurimac.
Choquequirao, Cusco, Autor trzymający ćmę Cecropie, PERU
Wyczerpany podchodzeniem, arriero wsiadł na muła i zniknął nam z oczu za krawędzią cypla. Ścieżka ostrymi zakosami pięła się do góry. Tylko cudowne widoki wynagradzały mi zmęczenie. W połowie stoku napotkałem dużą karawanę mułów, schodzącą w dół. Była częścią grupy Francuzów, którzy dwa dni wcześniej odwiedzili ruiny. Na kolejnym postoju znalazłem między kamieniami podkowę. Ucieszyłem się, bo z każdej wyprawy staram się przywieź choć jedną, by powiększyć kolekcję. Podkowa to nie tylko symbol szczęścia, ale i ochrony, to dwa kryteria, które przydadzą mi się podczas tej wyprawy. Pchany już tylko wewnętrzną motywacją, ostatnie kilkaset metrów zygzakowanego stromego podejścia do wioski Marapaty pokonałem o zmroku.
Następnego dnia obolały, ale zadowolony wstałem o brzasku. Do ruin mieliśmy zaledwie dwie godziny marszu. Byliśmy wysoko, powyżej trzech kilometrów. Poranne słońce przyjemnie ogrzewało twarze. W głębokich dolinach pod nami płynęły dywany chmur. Fantastyczny widok. Przechodziliśmy małe zielone gaje, o krystalicznych strumieniach, brzęczących kolibrach i orchideach uczepionych starych konarów. W jednym z nich, wśród krzewów zauważyłem dużą ćmę; była jeszcze w letargu po chłodnej nocy. Z obawą ująłem ją delikatnie w dłonie. Była to Cecropia, rozpoznałem ją po charakterystycznych przeźroczystych półksiężycach na skrzydłach imitujących oczy. Motyl ten u Inków uchodził za pośrednika między światem żywych i zmarłych.
Choquequirao, Cusco, Na rogatkach Choquequirao, ustawiliśmy nasze namioty., PERU
Choquequirao było dużym, większym od Machu Picchu inkaskim miastem, rozlokowanym po obu stronach przełęczy, naturalnie ufortyfikowanym przez trudno dostępne górskie zbocza i głębokie kaniony po obu stronach stoku. W ruinach byliśmy sami. Podziwiałem w ciszy stare kamienne mury pałacu Pachacuteca, przeciskałem się wąskimi korytarzami, od których bił przyjemny chłód. Brukowaną ścieżką biegnącą za pałacem wspiąłem się na pięćdziesięciometrową sztuczną platformę, otoczoną niskim kamiennym murem. Inkowie wyrównali tu wierzchołek szczytu, by zrobić plac ceremonialny, skąd rozpościerał się wspaniały widok na ośnieżone szczyty gór. Dla nich byli to milczący bogowie mieszkający w niedostępnych turniach, bogowie, apus Ampay, Panta i Quishuar spoglądali z wysokości na miasto bogobojnych dzieci Słońca.
Choquequirao, Cusco, Pałac Pachacuteca, PERU
Obszedłem kilka dużych świątyń z klasycznymi trapezoidalnymi oknami, niszami, wewnętrznymi czworobocznymi dziedzińcami i z fontannami, które kiedyś pełniły funkcje ceremonialne. Minąłem pokryte zielenią uprawne tarasy, nawadniane wciąż czynnymi kanałami, które zaprowadziły mnie na kamienne schodkowe platformy, prowadzące na stromy stok z grupą kolejnych budowli. Uwiedziony, zatrzymałem się w bramie o kształcie trapezu.
Rozciągający się stąd widok oszałamiał – olbrzymi barwny kanion, przecięty połyskującą strugą rzeki Apurimac.
Przeszedłem rozległy trawiasty plac, rozdzielający kolejne kompleksy ruin. Wokół panowała cisza i spokój. Rozjarzone słońce, które kiedyś tu było bogiem, wyjrzało za rozstrzępionych chmur. Zmęczeni, usiedliśmy w cieniu drzewa, które wyrosły na różowych murach, otaczających Choquequirao, i zjedliśmy przyniesiony obiad, po czym powoli wąską ścieżką między murami zeszliśmy na drugą stronę przełęczy. Wzrok uciekł gdzieś daleko poza granatowy horyzont. W dole ostry przełom rzeki niknął za ciemną kreską nieznanej doliny. Ogrom przestrzeni robi wrażenie. Ostrożnie, stromizną zbocza zeszliśmy w dół. Po przejściu około kilometra stanęliśmy na małej drewnianej platformie, skąd rozciągał się widok na kompleks ponad osiemdziesięciu tarasów, ozdobionych sylwetkami lam i geometrycznych figur, wyłożonych białym kamieniem. Kiedyś na tych tarasach, wypełnionych żyzną glebą, uprawiano ziemniaki, kukurydzę, fasolę, pomidory i bataty.
Choquequirao, Cusco, Tarasy w Choquequirao ozdobione sylwetkami lam i, PERU
Poniżej tarasów ciągnęła się wkomponowana w stok kamienna ścieżka. Biegła ku kotlinie, by po chwili znów piąć się schodami na przełęcz, starannie ułożona wyróżniała się w górskiej trawie, prowadziła na północ, w kierunku Wielkiej Vilcabamby.
Choquequirao, Cusco, Droga Inków, PERU
Czas w kamiennym mieście szybko mijał i gdy opuszczone budowle zaczęły rzucać długie popołudniowe cienie, ruszyliśmy w kierunku naszego obozu. Od ośnieżonych szczytów i z głębi andyjskich dolin płynęły na nas szare obłoki. Postanowiłem, że wrócę tu na sentymentalne nocne ujęcia. Los jednak postanowił za mnie. Tuż przy namiotach zobaczyłem pierwszy jasny błysk na horyzoncie, był to zwiastun nadciagającej wieczornej burzy.
Choquequirao, Cusco, Burzowe chmury nad twierdzą, PERU
Cdn.
Dodane komentarze
Przydatne adresy
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.