Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Utopijny Stan Oaxaca na Południu Meksyku > MEKSYK



SIERRA MADRE DEL SUR
Na obrzeża stolicy Oaxaca dostałem się bez najmniejszego problemu i kilka chwil po świcie łapałem już stopa na rozwidleniu pomiędzy dwoma drogami stanowymi, z których obie prowadziły na południe. Po około trzech minutach łatwego wymachiwania kciukiem zatrzymał się mocno zdezelowany pickup z podejrzliwym kierowcą, który po kilkunastu sekundach rozmowy zdecydował się mnie zabrać aż do miejsca docelowego: San José del Pacífico. Rozpoczęła się wyprawa wgłąb skąpo zamieszkanych, mistycznych pasm górskich Sierra Madre del Sur stanu Oaxaca.
Allan oryginalnie pochodził z Hondurasu. Wraz z całym rodzeństwem i rodzicami przeprowadzili się do stolicy Oaxaca kilkanaście lat temu. Jakiś miesiąc przed naszym spotkaniem wziął autostopowicza, który okazał się współpracować z przydrożnymi bandytami. Mojemu kompanowi zrabowano samochód i zostawiono go dosłownie w samych skarpetkach tak, aby nie mógł szybko zawiadomić odpowiednich służb o kradzieży. Przyznał, że zdarzenie było głównym powodem jego nieufności i od tego czasu raczej niechętnie brał autostopowiczów. Pomimo zorganizowaniu mieszkańców przydrożnych miejscowości, ich zdolności do odzyskania skradzionych pojazdów oraz bezwzględnym linczowaniu wszelkiego rodzaju przestępców, zbrojne napady i kradzieże aut „na autostopowicza” zdarzały się relatywnie często na tej trasie.
Praca Allana polegała na rozwożeniu rdzennej ludności Sierra Madre de Oaxaca do pracy w szklarniach i na plantacjach rozsianych po całym stanie. Honduraszczyk bardzo lubił i szanował swoją pracę, która dała mu możliwość dogłębnego zwiedzenia Oaxaca i poznania wspaniałych ludzi z najróżniejszych, odizolowanych od świata grup etnicznych. Wdzięczni pracownicy nieraz zapraszali go na prawdziwe uczty przy plemiennym ognisku, gdzie głównym daniem był cały, pieczony jeleń. Zabierano go do przepięknych, świętych miejsc prekolumbijskiego kultu, o których istnieniu widziała garstka ludzi na Ziemi. Miał sposobność uczestniczenia w ceremonii Peyotl z szamanami, którzy trudnili się tym od zarania dziejów i nierzadko też dostawał mistyczne podarki o specjalnych właściwościach. Żadna z tych rzeczy nie równała się jednak z uśmiechem wdzięcznych, poczciwych ludzi prowincji, którzy po przełamaniu pierwszych lodów traktowali Allana jak pełnoprawnego członka grupy.
Po godzinie jazdy przez wypalone słońcem wzgórza Oaxaca, dojechaliśmy do podnóży masywnego pasma górskiego Sierra Madre del Sur. Będące bogatym ośrodkiem przemysłu drzewnego Miahuatlán było ostatnim miastem Dolin Centralnych. Jodły nazywano tam „zielonym złotem”. Gdzieś na wyjeździe z miasta minął nas pędzący konwój pięciu pancernych pojazdów wojskowych, który najprawdopodobniej transportował nowych lokatorów słynnego, lokalnego więzienia, które wybudowane było jeszcze w czasach Porfiriatu i do którego obecnie trafiali najgroźniejsi przestępcy Meksyku. Na czas transportu odcinano zasięg telefoniczny oraz Internet w całym regionie, by uniemożliwić komunikację rzezimieszkom próbującym odbić swoich kompanów.
Dalej za Miahuatlán były już tylko masywne góry porośnięte lasami iglastymi, a za nimi tropikalne wybrzeże z niewielkim pasmem dżungli. W klasyczny na południa Meksyku sposób, droga od razu zaczęła się intensywnie piąć serpentynami pod górę. Po kilkunastu minutach byliśmy naprawdę wysoko; Miahuatlán zaczęło się gdzieś tam zlewać z otoczeniem. Z każdą minutą czuć było coraz większą jodłową świeżość coraz chłodniejszego powietrza. Przemiana była nagła, niespodziewana i nadzwyczaj orzeźwiająca. Gdzieś w powietrzu czuć było zew kolejnej nadchodzącej przygody w kolejnym regionie Republiki.
Na obrzeża stolicy Oaxaca dostałem się bez najmniejszego problemu i kilka chwil po świcie łapałem już stopa na rozwidleniu pomiędzy dwoma drogami stanowymi, z których obie prowadziły na południe. Po około trzech minutach łatwego wymachiwania kciukiem zatrzymał się mocno zdezelowany pickup z podejrzliwym kierowcą, który po kilkunastu sekundach rozmowy zdecydował się mnie zabrać aż do miejsca docelowego: San José del Pacífico. Rozpoczęła się wyprawa wgłąb skąpo zamieszkanych, mistycznych pasm górskich Sierra Madre del Sur stanu Oaxaca.
Zipolite, Oaxaca, Zachody Słońca nad Pacyfikiem, MEKSYK
Allan oryginalnie pochodził z Hondurasu. Wraz z całym rodzeństwem i rodzicami przeprowadzili się do stolicy Oaxaca kilkanaście lat temu. Jakiś miesiąc przed naszym spotkaniem wziął autostopowicza, który okazał się współpracować z przydrożnymi bandytami. Mojemu kompanowi zrabowano samochód i zostawiono go dosłownie w samych skarpetkach tak, aby nie mógł szybko zawiadomić odpowiednich służb o kradzieży. Przyznał, że zdarzenie było głównym powodem jego nieufności i od tego czasu raczej niechętnie brał autostopowiczów. Pomimo zorganizowaniu mieszkańców przydrożnych miejscowości, ich zdolności do odzyskania skradzionych pojazdów oraz bezwzględnym linczowaniu wszelkiego rodzaju przestępców, zbrojne napady i kradzieże aut „na autostopowicza” zdarzały się relatywnie często na tej trasie.
Praca Allana polegała na rozwożeniu rdzennej ludności Sierra Madre de Oaxaca do pracy w szklarniach i na plantacjach rozsianych po całym stanie. Honduraszczyk bardzo lubił i szanował swoją pracę, która dała mu możliwość dogłębnego zwiedzenia Oaxaca i poznania wspaniałych ludzi z najróżniejszych, odizolowanych od świata grup etnicznych. Wdzięczni pracownicy nieraz zapraszali go na prawdziwe uczty przy plemiennym ognisku, gdzie głównym daniem był cały, pieczony jeleń. Zabierano go do przepięknych, świętych miejsc prekolumbijskiego kultu, o których istnieniu widziała garstka ludzi na Ziemi. Miał sposobność uczestniczenia w ceremonii Peyotl z szamanami, którzy trudnili się tym od zarania dziejów i nierzadko też dostawał mistyczne podarki o specjalnych właściwościach. Żadna z tych rzeczy nie równała się jednak z uśmiechem wdzięcznych, poczciwych ludzi prowincji, którzy po przełamaniu pierwszych lodów traktowali Allana jak pełnoprawnego członka grupy.
Po godzinie jazdy przez wypalone słońcem wzgórza Oaxaca, dojechaliśmy do podnóży masywnego pasma górskiego Sierra Madre del Sur. Będące bogatym ośrodkiem przemysłu drzewnego Miahuatlán było ostatnim miastem Dolin Centralnych. Jodły nazywano tam „zielonym złotem”. Gdzieś na wyjeździe z miasta minął nas pędzący konwój pięciu pancernych pojazdów wojskowych, który najprawdopodobniej transportował nowych lokatorów słynnego, lokalnego więzienia, które wybudowane było jeszcze w czasach Porfiriatu i do którego obecnie trafiali najgroźniejsi przestępcy Meksyku. Na czas transportu odcinano zasięg telefoniczny oraz Internet w całym regionie, by uniemożliwić komunikację rzezimieszkom próbującym odbić swoich kompanów.
Dalej za Miahuatlán były już tylko masywne góry porośnięte lasami iglastymi, a za nimi tropikalne wybrzeże z niewielkim pasmem dżungli. W klasyczny na południa Meksyku sposób, droga od razu zaczęła się intensywnie piąć serpentynami pod górę. Po kilkunastu minutach byliśmy naprawdę wysoko; Miahuatlán zaczęło się gdzieś tam zlewać z otoczeniem. Z każdą minutą czuć było coraz większą jodłową świeżość coraz chłodniejszego powietrza. Przemiana była nagła, niespodziewana i nadzwyczaj orzeźwiająca. Gdzieś w powietrzu czuć było zew kolejnej nadchodzącej przygody w kolejnym regionie Republiki.
Cieplutko zapraszam wszystkich na mojego bloga, gdzie znajdziecie masę kolorowych zdjęć oraz relację z kolejnych autostopowych przygód po Meksyku :)
http://www.tuandepaso.com/oaxaca-ii-prowincja-utopia/
http://www.tuandepaso.com/oaxaca-ii-prowincja-utopia/
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.