Jazda nie trwała zbyt długo, przekroczyliśmy granicę. Poinformowały nas o tym jedynie nowe tablice w innym języku. Wjechaliśmy do miasta, zaparkowaliśmy w podziemnym parkingu, jakich tu wiele. Parking niestety był dość drogi, ale to niestety też wizytówka Holandii. Wchodzimy do miasta wyposażeni w przewodnik Michelin, który otrzymałem jako wyróżnienie na globtroterze. Za co serdecznie dziękuję. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od kawy wypitej na placu ratuszowym. Z kelnerem można było roznawiać również po niemiecku i angielsku, co w Holandii nie jest rzadkością. Następnie zaczęliśmy spacerować po mieście kierując się mapą i opisem przewodnika. Obeszliśmy ratusz i trafiliśmy do kościoła pofranciszkańskiego. Sak kościół był zamknięty, ale otwarta była kaplica Matki Bożej przy kościele. Na ścianie wisiała tabliczka z porządkiem mszy. To znaczyło, że kościół spełnia swoją funkcję. Po niedługiej chwili okazało się, że nie jest to w Holandii wcale takie oczywiste. Przed wejściem obejrzeliśmy jeszcze fontannę wykonaną w stylu współczesnym. Spacer między kamienicami, podziwianie pomysłów na udekorowanie miasta. Kolejny, podominikański kościół okazał się księgarnią. W krypcie kościoła ukryte były toalety. Kiedyś tam chowano zmarłych. Klasztor stał się restauracją i sklepami. Kraj, który niegdyś wysyłał tysiące misjonarzy, po 50 latach sprzedaje kościoły i klasztory. Kolejną niespodzianką był plac, na którym przygotowywano koncert Andre Rieu. Mieszka on w okolicy i takie koncerty okazały się nie być rzadkością. Perełką miasta jest bazylika św. Serwacego. Kościół i cały kompleks jest używany również jako kościół, lecz również znaczna część w dzień powszedni pełni rolę muzeum zwiedzanego za biletami. Obiekt sięga swą historią VI w., ale ma w sobie całą paletę stylów i dekoracji. Na uwagę w muzeum zasługują przepiękne relikwiarze, złote i srebrne, niesamowicie dekorowane. Aż żal, że stoją tylko w muzeum. Monstrancje, piękne stare płótna... Wszystko godne uwagi. Kościół też przepiękny, z pięknym rzeźbionym i polichromowanym portalem. Krużganki i sale przylegające do kościoła też stanowiły świadectwo historii. Obok znajduje się piękny, gotycki, dziś protestancki, kościół św. Jana. Posiada on majestatyczną, czerwoną wieżę. Uliczkami przechodzimy koło uniwersytetu. Jest to okazja, żeby skorzystać z darmowej toalety. Następnie kościół przerobiony na biuro studenckie i spacer wzdłuż murów obronnych i plant. Pod tymi murami zginął słynny kapitan muszkieterów. Jego żołnierze zdobyli miasto ponosząc olbrzymie straty. Kapitana przyniesiono do stóp króla Ludwika XIV na jego płaszczu. Pochowano go pod murami miasta. Kolejnym ciekawym miejscem była Bazylika Najświętszej Marii Panny Gwiazdy Morza w Maastricht. Jej romańskie korzenie, gotyckie łuki, barokowe dekoracje kaplicy Matki Bożej stwarzały niesamowitą atmosferę. Mimo, że kościół używany w pierwotnym celu, to woła o remont. Już zewnętrzna ściana z doma wieżyczkami i portal wejściowy obiecuje wiele. A dalej jest tylko ciekawiej. Przyszedł czas powrotu. Na Akwizgran po stronie niemieckiej nie starczyło czasu. Ale takie wypady, nawet krótkie też mają swój urok. Obiad na rynku. Pytam kelnera, czy mają lokalne piwo, on mi odpowiada, tak mamy piwo belgijskie... Granice w tamtym rejonie jakby były umowne. Powrót do Ratingen był okazją do rozmowy. Czy tam kiedyś wrócę? Oczywiście. Kiedy? Zobaczymy.
Gdy planuje się wyprawę w tamte strony to warto zaplanować cały Benelux i zwiedzić jeszcze po stronie niemieckiej Akwizgran i Trewir. Tym co się wybierają, życzę dużo pozytywnych wrażeń.