Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

Absorbujący Hong Kong > HONG KONG, CHINY


Gazzelka Gazzelka Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie HONG KONG / - / Hong Kong / Widok na wieżowce wyspowej części Hong KonguJak dwie dziewczyny poczynały sobie w chińskiej metropolii o brytyjskim charakterze. Nasze kilka dni w tym fantastycznym miejscu, kończące miesięczną wyprawę po Chinach.
Więcej o podróży po Państwie Środka na www.myfeelingoftheworld.wordpress.com

W połowie lipca 2010 roku dotarłyśmy do Hong Kongu, ostatniego punktu naszej podróży i wynurzyłyśmy się z metra na powierzchnię...
... Przeżyłam fantastyczne "wow". Metropolia. Znalazłyśmy się na Kowloonie, na głównej ulicy Nathan Road, niedaleko słynnego Chunking Mansion. Międzynarodowy, swobodny tłum ludzi, nowoczesne wielkie miasto, lokalna brytyjskość. Kolorowo, migoczące neony, głośno. Pomyślałam, że tak musi wyglądać ulica w Nowym Yorku.

Mirador Mansion

Ceny w Hong Kongu są naprawdę wysokie. W końcu to jedno z najdroższych miast świata. Szukałyśmy noclegu na naszą kieszeń. Zarezerwowałyśmy hostel w bliźniaczym do Chunking Mansion budynku Mirador Mansion, zaraz przy stacji metra Tsim Sha Tsui. Wjeżdżamy jedną z czterech wind na 13. piętro. Odnajdujemy USA Hostel (w internecie pod inną nazwą). Przy rahitycznym stoliku na korytarzu, który pełni funkcję recepcji siedzi niezbyt miła pani. Swoim zachowaniem i stosunkiem do klienta przypomina mi buldoga. Dostajemy maciupką dwójkę bez okna, ale za to z coolerem. Nie ugotujemy się, fajnie. Białe kafelki sięgają do połowy wysokości naszego roomu, co od razu narzuca skojarzenie ze szpitalem psychiatrycznym. Naprzeciwko pokoju jest jedna z maciupkich łazienek typu "trzy w jednym" (prysznic, toaleta, umywalka - kibelek nie działa, natomiast pierwszy raz w Chinach widzę papier toaletowy). Wszystko oddzielone wąziutkim korytarzem. Zresztą cały Mirador jest niezwykle atmosferyczny i pięknie filmowy. Zostajemy tutaj aż do wylotu do kraju.

Coś zjeść

Wyjście na miasto uzmysławia nam, że dobrze nie pojemy. Najtańsze ciepłe żarcie kosztuje około 40 HKD, czyli 20zł. Naprawdę nic specjalnego i nie wiadomo czy wege. Pół chleba kosztuje 7zł, duży jogurt 30zł. Podjadałyśmy dragon fruits (kosmate i różowe), mango oraz tofu do pieczywa. W ruch poszły ostatnie, polskie zupki chińskie i reszta zapasów "na wszelki wypadek". Jednej rzeczy nie zapomnę do końca życia. Kiedy po całodniowym wędrowaniu po wyspowej części Hong Kongu i godzinnym staniu w kolejce wjechałyśmy na Victoria Peak. W tamtejszej restauracji zjadłyśmy najsmaczniejsze na świecie curry! I tylko 39 tamtejszech dolców. A zapiłyśmy je shake'm z czerwoną fasolką i lodami waniliowymi. W ciągu dnia na nogi stawiała nas ogromna, czekoladowa kawa na zimno w Starbucksie. Kawiarnie tej sieci są prawie na każdym rogu, zwłaszcza na Kowloonie. Na codzień unikam takich sieciówek jak ognia, jednak w HK się skusiłam.

Wieżowce i Symfonia Światła

Pierwszy dzień mija na kręceniu się po Kowloonie. Naokoło masa domów handlowych z najlepszymi markami. Na szczęście są również sklepy z przystępnymi cenami. Co rusz do jakiegoś zaglądamy, oglądamy itd. Klucząc uliczkami powoli przesuwamy się w kierunku wybrzeża. Docieramy na brzeg, z którego rozciąga się wspaniały widok na wyspową część Hong Kongu i jej wieżowce. Znakomicie się prezentują. Spacerujemy Aleją Gwiazd, mijając odciski dłoni hongkońskich sław filmowych, pomnik Bruce'a Lee, replikę olimpijskiego znicza i Tower Clock. Obchodzimy Centrum Kultury, kontrowersyjny architektonicznie budynek pozbawiony okien. Idziemy pełne oczekiwań na kosmiczny film do IMAX-u. Wypasiona sala z ogromną kopułą, pełniącą funkcję ekranu. Niestety wychodzimy zawiedzione. Pokaz do niczego. Nawet Robert Redford jako narrator nie uchronił siedzącej obok pani z dzieckiem od ucięcia sobie porządnej dżemki. W zasadzie szkoda kasy. Dzień kończymy wieczorną atrakcją Hong Kongu. Codziennie o ósmej odbywa się Symfonia Światła. Okoliczne wieżowce puszczają wiązki świateł w rytm muzyki. Na promenadzie zbierają się tłumy. Przedstawienie trwa krótko. Jest ciekawe wizualnie, ale nie oszałamiające.

Na wyspie

Następny dzień spędzamy na wyspie. Pierwsza przeprawa promem przez Port Victorii. 10 minut i wysiadamy w pobliżu hali Expo. Fotografujemy sześciometrową statuę baukinii - kwiatu będącego symbolem Hong Kongu (widnieje na fladze) oraz przeciwległe wybrzeże. Później wkraczamy w strefę wysokościowców. Wyginamy szyje unosząc wzrok do góry i rozdziawiając buzie. A te najwyższe drapacze chmur są dopiero przed nami. Próbujemy odnaleźć się w systemie naziemnych przejść dla pieszych. W Hong Kongu można nimi schodzić pół miasta. Spacerujemy tak w kierunku zachodnim. Podziwiamy wieżowce, chłoniemy atmosferę ulicy, oglądamy jedyne na świecie dwupiętrowe tramwaje. Niestety w soboty Bank of China (305m, 72 kondygnacje) jest nieczynny i nie możemy wjechać na punkt widokowy. Jeszcze tu wrócimy. Strudzone włóczęgą decydujemy się wjechać na Victoria Peak (552m). Kosztuje nas to co najmniej godzinę w kolejkach - po bilet, do tramwaju. Na górze czekało na nas wspomniane już pyszne curry i tłumy na tarasie widokowym. Warto.

Niedziela

Ambitny plan wycieczki na Lantau wziął w łeb. Wybierałyśmy się jak sójki za morze i zrobiło się zbyt późno. W związku z tym obieramy wersję "idziemy przed siebie". I bardzo dobrze, bo fantastycznie spędziłyśmy dzień. Najpierw podpatrywałyśmy muzułmanów schodzących się do meczetu i imigrantów w Kowloon Park. Pogaduchy, jedzonko, nawet usługi kosmetyczne. Przy przystani natrafiamy na manifestację członków ruchu Falun Dafa. W Chinach mocno prześladowani, tutaj mają swobodę wypowiedzi. Obserwuję, czytam plakaty, zbieram materiały. Niestety nikt z demonstrantów nie mówi po angielsku. Potem przeprawiamy się na drugą stronę. Przypadkiem wchodzimy do domu handlowego, chyba filipińskiego. Zupełnie inny klimat niż chiński. Więcej luzu, radości, swobody. Mamy okazję zobaczyć w jaki sposób spędzają swój wolny dzień imigranci z Filipin. Jedna z ulic została zamknięta. Na krawężnikach, chodniku i jezdni porozsiadały się grupki kobiet. Spotykają się, wesoło rozmawiają i odpoczywają. Na chwilę się dosiadamy. Super. Uśmiechy. Brak chłodnego dystansu. No i mam wrażenie, że wszyscy są o połowę niżsi ode mnie. Idąc dalej wpadamy na Beer Fest. Oczywiście nie omijamy imprezy bokiem. Rozglądamy się wokół. Na scenie miejscowy zespół gra pop-rockowe numery. Potrzebne piwo żeby tego słuchać. Kupujemy browarka w specjalnie wyprofilowanym, plastikowym kuflu, który dzięki odpowiedniej smyczy można sobie zawiesić na szyi i z nim swobodnie spacerować. Tak też czynimy. Obchodzimy zamieszanie. Pełno angielskich pubów i miejscowych kobiet z białymi mężczyznami. Sytuacja co najmniej dwuznaczna. Najbardziej interesuje mnie chiński zespół rockowy rozkładający się na scenie. Wszak to niecodzienny widok. Robimy szybki tour de pub i wypuszczamy się w dalszą wędrówkę na tutejsze Soho. Okolica pełna świetnych knajpek i restauracji. Europejsko. Wracając zaglądamy jeszcze na piwną imprezę. Jesteśmy świadkami konkursu jedzenia hamburgerów z tabasco na czas (fuj!) oraz zawodów w siłowaniu się na rękę. Niekoniecznie wygrywa "ten największy". Po 23 padamy w naszym hostelowym lokum. Zdążymy wziąć prysznic, który zakręcają o północy.

Lantau

O mały włos a znowu byśmy odpuściły wyprawę na największą wyspę specjalnego regionu administracyjnego ChRL. Z portu płyniemy szybkim promem na Lantau i stamtąd łapiemy autobus do Ngong Ping. Jedziemy prawie godzinę. Wyspa jest bajeczna! Byłoby ogromnym błędem na nią nie dotrzeć. Jedziemy lasem, później wzgórzami z malowniczymi widokami na morze. Ngong Ping to turystyczna atrakcja. Mieści się tu buddyjski klasztor, w którym można posilić się wegetariańskim obiadem. Jestem zachwycona. Główny punkt programu stanowi olbrzymi pomnik siedzącego Buddy. Śmiesznie, bo zauważyłam go dopiero po kilkunastu minutach od opuszczenia autobusu. No, ale kiedy już się obejrzałam to było zjawiskowo. Po pokonaniu 260 stopni można popatrzeć na Tian Tan Buddę z bliska. Powalił mnie błękit nieba tak rzadko pojawiający się w Państwie Środka. I widoki dookoła. Natomiast denerwowali chińscy turyści z parasolkami, które co rusz wchodziły w kadr aparatu. Zgroza. Ostatnim rzutem na taśmę wróciłyśmy kolejką linową. Dobrze rozegrałyśmy sytuację, dzięki czemu w wagoniku byłyśmy same. A wagonik był cały przeźroczysty. Podłoga również. Mogłyśmy dowoli upajać się wysokością i kapitalnymi krajobrazami. Lantau bardzo mi się spodobało i z chęcią zostałabym tam na tydzień. W drodze powrotnej zahaczyłyśmy jeszcze o supermarket. Przecież trzeba cosik do Polski przywieźć. Nakupowałyśmy krajowych specjałów. Pasta sezamowa do dzisiaj czeka na przyrządzenie...

Ostatni dzień

Nareszcie chwila tzw. prawdziwego odpoczynku. Wyciągnęłyśmy stroje kąpielowe i ręczniki. Jedziemy na plażę. Yes! Zerwałyśmy się wcześnie rano. Wpierw prom na drugą stronkę. Potem flirtujący z nami Gurkha wskazał nam drogę na dworzec autobusowy. Stamtąd dwupiętrowym wesołym miasteczkiem (takie jest uczucie na przednich siedzeniach na piętrze, kiedy autobus mknie ulicami) dojechałyśmy do Repulse Bay. Do kubańskiej plaży raczej daleko, ale do południa mogłyśmy się moczyć w morzu i suszyć w słońcu wedle własnego uznania. Po dwunastej nie dało się wysiedzieć, więc wróciłyśmy żeby dopiąć ostatnie sprawy przed wyjazdem. Zaliczyłyśmy wjazd na czterdzieste któreś piętro wieżowca chińskiego banku. Rewelacyjna zabawa. Wyżej niestety nie ma możliwości. Resztę czasu spędziłyśmy na bieganiu po sklepach. Korzystny kurs waluty sprawił, że opłacało się kupić kilka rzeczy. W herbaciarni zobaczyłyśmy jak prawidłowo parzyć zieloną herbatę. To co my u siebie wyprawiamy z herbatą to prawdziwe świętokradztwo. W Chinach parzenie herbaty przybiera formę ceremonii. U nas byle szybciej. Wieczorem pakowanie (cudem się zmieściłam) i ostatnia noc. Nasza podróż dobiega końca.

Powrót

Wczesna pobudka. Po trzech godzinach snu wcale niełatwa. Przy meczecie na Nathan Road ładujemy się do autobusu na lotnisko. Spożywając śniadanie na ulubionych siedzeniach piętrowego wehikułu, rzucamy ostatnie spojrzenia na ulice miasta. Po około godzinnej jeździe wysiadamy na lotnisku. Jesteśmy dużo szybciej żeby uniknąć komplikacji... Czekamy na odprawę. Jesteśmy prawie pierwsze. Zaraz za panią, która chciała mnie przejechać wózkiem w pędzie do stanowiska. Dowiadujemy się, że nasz samolot ma opóźnienie. Bagatela 3 godziny. Ok. Następnie okazuje się, że mamy za ciężkie bagaże. Wypakowuję ze dwa kilo gazet z plecaka i dopiero wtedy obywa się bez dopłaty. Uff. Jest dziewiąta rano. Dostajemy "bilecik" na śniadania i kwitniemy prawie do drugiej w hali odlotów. Extra. Potem jeszcze opóźnił się "boarding" i wylot. "Because of heavy traffic". Po 14 nasz samolot odrywa koła od ziemi (w końcu!) a my żegnamy się z Chinami.

Dziesięciogodzinny lot szybko mija. Pewnie z powodu zmęczenia. Już wiemy, że w Moskwie nie zdążymy na samolot do Warszawy. Możemy się wyluzować. Po długim oczekiwaniu i uciążliwych procedurach Rosjanie zabierają spóźnialskich do hotelu. Wszystko odbywa się w iście rosyjski sposób... W każdym razie nie jest miło. My jeszcze nie bierzemy sobie wszystkiego do serca, ale turyści z krajów Europy Zachodniej bywają nawet przestraszeni. Jednym słowem istne jaja. Zamknięty hotel, tylne korytarze, brak dostępu do windy, brak angielskojęzycznej obsługi, zbunkrowane paszporty itp. W takiej atmosferze spędzamy gratisową noc w Moskwie. Rankiem w oparach dalszego absurdu zostajemy odstawione na samolot do Warszawy. W nim poznajemy Łukasza, który pracuje w Zjednoczonych Emiratach Arabskich i ugości nas podczas tygodniowego pobytu w Dubaju w czerwcu tego roku. Pozdróżowanie jest niesamowite. Na Okęciu odbieramy bagaże od razu (co nie zawsze nam się zdarza) i pędem udajemy się na przystanek autobusowy, bo wkrótce mam pociąg do Wrocławia. Tam się okazuję, że nic nie jeździ z powodu alarmu bombowego... Pękamy ze śmiechu. Jakimś cudem łapiemy taksówkę na dworzec. Na peronie rozstaję się z Wiol. Ja wsiadam do pociągu do Wro, Wiol za chwilę do Łodzi. The end.

Hong Kong jest niesamowitym organizmem miejskim. Szczerze polecam. Warto pojechać tam na dwa, trzy tygodnie i poświęcić ten czas na zwiedzanie samego tylko Hong Kongu. Bez zapuszczania się do Chin właściwych. Dać się wciągnąć miastu. Nie sądziłam, że tak mi się to miejsce spodoba.

Zdj cia

HONG KONG / - / Hong Kong / Widok na wieżowce wyspowej części Hong KonguHONG KONG / - / Hong Kong / Chungking Mansions HONG KONG / - / Kowloon / Pomnik Bruce'a Lee w Alei GwiazdHONG KONG / - / Lantau / Siedzący BuddaHONG KONG / - / Wan Chai / Jedyne na świecie dwupiętrowe tramwaje

Dodane komentarze

brak komentarzy

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl