Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
‘Ćaj, ćaj garam!” Indie. Z dziennika podróży - część II > INDIE
ewarad relacje z podróży
Duszno. W biurze rezerwacji biletów kolejowych – klimatyzacja. Na ekranach telewizorów: indyjskie videoklipy. Okienko nr 769: dla turystów zagranicznych, starszych ludzi, niepełnosprawnych, dziennikarzy i bojowników o wolność (freedom fighters). Zarezerwowałam i kupiłam bilet na przejazd Marudhar Expess do Waranasi jadącego z Jodhpuru. Bilet mam ale nie miejscówkę, jestem na liście oczekujących. Jutro rano rozstrzygnie się czy pojadę.
Z dworca pojechałam tempo pod Sanganeri Gate, mijając Ogrody Ram Niwas z imponującym pod względem architektonicznym Albert Hall. Mieści się w nim Central Museum zawierające ekspozycję związaną z historią naturalną, figury joginów w różnych pozach, wyroby grup etnicznych, kostiumy, rysunki i instrumenty muzyczne.
Minęłam bramę fortu, weszłam w aleję Johari Bazaar. Podcienia ze sklepikami. Zaniedbane budynki wzdłuż alei. Małpy przeskakują między dachami. Czarny słoń i dwóch mężczyzn na nim, pomiędzy rikszami rowerowymi, autorikszami, samochodami marki Tata, krowami, Hindusami ciągnącymi kramiki z bananami i małymi cytrynami, nazywanymi tutaj „limbu”. Przy Hawa Mahal (Pałac Wiatrów) otoczyły mnie kobiety z dziećmi na rękach prosząc o pieniądze. Odeszły dopiero wtedy, gdy weszłam w Tripoli Bazaar.
Hawa Mahal stoi przy samej prawie ulicy. Przykład sztuki radżpuckiej. Maharadża Sawadż Pratap Singh zbudował ten pałac, by umożliwić damom ze swego otoczenia obserwowanie codziennego życia mieszkańców, a zwłaszcza przechodzących w dole procesji. Kobiety były niewidoczne.
Z głośników przymocowanych do słupów na ulicach dochodziły głośne śpiewy hinduskich pieśni religijnych, słyszane mimo ulicznego zgiełku, hałasu. Spacerując, zatrzymywałam się przy przyulicznych świątyniach. Skromnych zazwyczaj. W jednej, we wnęce, w centralnym miejscu – postać bóstwa z czerwoną, jakby zniekształconą twarzą (czy to bogini Kali?), obok kamienny posążek małpy, girlandy z nagietek, palące się kadzidełka. W innej – przy wejściu, zawieszone dzwonki. Wchodzący uruchamiali je i dopiero potem podchodzili do figurek (posążków) bóstw. W zaaferowaniu codziennością, Hindusi znajdują mimo wszystko chwilę aby zatrzymać się, złożyć dłonie (jak do pacierza), pomodlić się, pocałować schody prowadzące do świątyni. Inni – wchodzą do środka, siadają, modlą się.
Zwiedzając hinduskie świątynie, obserwując Hindusów – można zgodzić się, że hinduizm wymyka się jednoznacznym definicjom. Nie ma ani założyciela, ani głównych władz, ani hierarchii, ani świętej (jednej) księgi, nie dąży do nawracania wyznawców innych religii. Około 82% mieszkańców Indii wyznaje hinduizm. Wierzą oni w Brahmana – wiecznego i nieskończonego. Wszystko, co istnieje jest jego uosobieniem, dlatego można swobodnie wybrać spośród nich własny obiekt kultu.
Istnieją oczywiście różnice między regionami. Czy można jednak wyodrębnić pewne wspólne cechy?
Hindusi wierzą, że życie ziemskie toczy się cyklicznie. Każdy rodzi się wciąż na nowo (proces zmiany tzw. samsary). Jakość powtórnych narodzin zależy od karmy w poprzednich wcieleniach. Żyjąc tak, aby wypełnić dharmę, i spełniając obowiązki, zyskuje się szansę narodzin w wyższej kaście i w lepszych warunkach. Nie będąc dobrym, gromadząc złą karmę można się narodzić w postaci zwierzęcia, a tylko człowiek ma możliwość osiągnięcia samoświadomości, by uciec z kręgu reinkarnacji i uzyskać wyzwolenie (mokszę).
Kolejne tego dnia azan. To nawoływanie mezzuina na modlitwę z pobliskiego minaretu jest jak śpiew.
Hinduski panteon bogów i bogiń jest niezwykle liczny – święte księgi szacują liczbę bóstw na 330 mln. Wszystkie są uznawane za manifestację Brahmana. Wybór danego bóstwa na obiekt kultu i próśb to wynik osobistych decyzji. Wiąże się też często z tradycji lokalnej lub kastowej.
Indyjski figowiec, z którego popiół ma moc gładzenia grzechów symbolizuje Brahmana. Opisuje się go często w jednej z trzech postaci: Brahmy, Wisznu czy Śiwy.
Brahma nie ma postaci ani atrybutów. Wisznu (chroni i otacza opieką wszystko, co dobre na świecie. Zazwyczaj przedstawia się go z czterema ramionami, trzymającego w dłoniach: lotos, dysk i maczugę. Lotos uważany jest za narodowy kwiat Indii. Środek lotosu odpowiada centrum wszechświata. Wszystko utrzymuje w całości łodyga. Delikatny lotos przypomina Hindusów, że ich życie powinno łączyć piękno i siłę. Muszla symbolizuje kosmiczną wibrację z której emanuje cały wszechświat. Małżonką Wisznu jest Lakśmi, bogini piękna i pomyślności a wierzchowcem: Geruda (pół ptak, pół zwierzę).
Wisznu ma 22 wcielenia, m.in. Ramę, Krysznę, Buddę. Śiwa to Niszczyciel, bez którego nie byłoby możliwe tworzenie. Jego rolę kreatora wyraża otoczony powszechną czcią falliczny symbol – linga. Śiwa ma wierzchowca. Jest to byk Nandi („Radość”). Żoną Śiwy jest Parwati. Wyznawcy hinduizmu wierzą, że poślubili się pod mangowcem (symbolizuje miłość) – dlatego liśćmi mangowca dekoruje się namioty weselne (tzw. pandale).
Om to mantra (święte słowo lub sylaba) i jeden ze znaków otoczony przez Hindusów największą czcią. Trójka symbolizuje stworzenie, istnienie i zniszczenie wszechświata (a tym samym Brahmana w postaci: Brahmy, Wisznu, Śiwy). Odwrócony półksiężyc (tzw. chandra) oznacza wnioskujący umysł, a zamknięta w nim kropka (tzw. bindu) – Brahmana. Buddyści wierzą, że powtarzając tę mantrę wiele razy w całkowitym skupieniu, osiąga się stan pustki.
„Om mani padme hum” (Witaj klejnocie w kwiecie lotosu) to mantra tybetańska. Mantry (święte słowa lub sylaby) często są wykorzystywane przez buddystów i hindusów do wspomagania koncentracji.
Po obejrzeniu Hawa Mahal weszłam w Tripoli Bazaar mijając sprzedawcę lodu na wagę (klienci wkładali kawałki bezpośrednio do toreb na zakupy), mężczyzn nachylonych nad kotłami z wrzącą wodą i barwnikami (farbowali odzież).
Poszłam do Jantar Mantar, obserwatorium. Przy wejściu, sprzedawcy kapeluszy chroniących od słońca i przewodników. Wśród zwiedzających przeważają grupy Włochów prowadzeni przez przewodników doskonale władających j. włoskim. Budowę obserwatorium rozpoczął w 1728 r. Dzaj Singh II głęboko zainteresowany astronomią. Przed przystąpieniem do budowy – wysłał za granicę uczonych, aby zapoznali się z podobnymi obiektami w innych krajach. Dżaj wzniósł pięć obserwatoriów – to jaipurskie jest największe i najlepiej zachowane. Najstarsze (z 1724 r.) znajduje się w Delhi, pozostałe w Waranasi i Udżdżajnie. Piąte było w Mathurze, ale już nie istnieje.
Kolekcja ogromnych „rzeźb”, każda ma swoje przeznaczenie. Służą m.in. do ustalania azymutu i pozycji gwiazd, określania dat zaćmienia słońca i wysokości nad poziomem morza. Weszłam po kamiennych, stromych schodach na szczyt zegara słonecznego z 27 m gnomonem. Cień, który rzuca, porusza się z prędkością nawet 4 m na godzinę. Z góry – wspaniały widok na pozostałe „rzeźby”, Hawa Mahal, Tiger Fort (Nahargarh) w oddali, na wzgórzu i innych budynków przy alejach bazarowych.
Choti Chaupar. Skrzyżowanie. Kamienne schodki, hinduska świątynia, widok na okolicę – zgiełk uliczny, na minaret Iswari. Dzieci wracające ze szkoły zatrzymywały się przy straganach z usypanymi piramidami rodzynek w kolorze bursztynowym. Zgodnie z konstytucją, edukacja w Indiach jest obowiązkowa i bezpłatna (oprócz szkół prywatnych) do 14 roku życia. Zajęcia w szkołach prywatnych odbywają się zazwyczaj w j. angielskim, uchodzą za ekskluzywne i trafiają do nich głównie dzieci z najbogatszych rodzin. Według oficjalnych danych, do szkół indyjskich uczęszcza 2/3 dzieci. Nie jest to jednak prawdą. Spora część dzieci pojawia się w szkołach sporadycznie. Ponad połowa dzieci pochodzących ze wsi nie kończy szkoły. Indie nadal mają problem z istniejącym analfabetyzmem. Spis Powszechny z 2001 r. wykazał, że czytać i pisać umie około 65% ludności Indii, przy tym – więcej kobiet niż mężczyzn nie umie czytać i pisać.
Azan. Muzułmanie poprzez tę tradycję – jawnie i „ku zapamiętaniu” uzewnętrzniają swoją wiarę. Lubię te nawoływania mezzuinów na modlitwę.
Spacer Chandpol Bazaar i Station Rd (przy której stoi szpital a także dworzec autobusowy). W Ganpati Plaza znalazłam Pizza Hut. Klimatyzowane pomieszczenie, głośna muzyka. Młode pary hinduskie przytulające się do siebie, grupki Włochów, rodzina Anglików z dwójką dzieci. Pizza wegetariańska i woda. Odmiana. Przeczytałam w dzisiejszym wydaniu gazety, że (według ostatnich danych) spośród chorych na AIDS w Azji aż 60% mieszka w Indiach. Inne kraje zajmujące wysoką pozycję w tych statystykach to: Bangladesz, Pakistan, Sri Lanka. Raporty międzynarodowe nadal wskazują na mały postęp w dostępie do służby zdrowia w Indiach.
Chłonę Indie. To wymagający kraj.
Hindusi, których spotykam sprawiają wrażenie wciąż czymś zajętych. Oprócz chwili na sen podczas godzin największego upału w ciągu dnia czy, jak w Jaisalmerze – gry w karty. To różnica wobec zachowania muzułmanów. Egipt. Marsylia we Francji z liczną społecznością napływową z Algierii, Maroka, Tunezji. Grupki mężczyzn przesiadywali na ulicach przez większą część dnia, paląc sziszę, pijąc herbatę, przeglądając gazety, rozmawiając.
Na bazarze, od strony ulicy, na podwyższeniu siedział „polewacz wody”. Z różnych pojemników wylewał wodę przynoszoną przez dzieci na dłonie podchodzących ludzi. Obmywali twarze, zostawiali parę rupii. Inny mężczyzna – siedział skupiony przy swoim miniaturowym warsztacie szewskim, wprost na chodniku. Igłą i dratwą zszywał mocno już sfatygowane buty, kilka innych par stało obok. W pobliżu, chłopak obsługiwał urządzenie do wyciskania soku z trzciny cukrowej. Na ławeczce siadały zmęczone od upału kobiety trzymając szklanki wypełnione sokiem, delektując się jego smakiem. Wiele jest ulicznych kuchni. Placki z warzywami i rozmaitymi przyprawami. Pachnące. Niewielu widziałam jedzących mięso, większość to wegetarianie. W przeciwieństwie do Tajów uwielbiających i jedzących kurczaki przyrządzane na rozmaite sposoby.
Jaipur, 18 sierpnia (piątek) 2006 r.
Padało przez całą noc. Restauracja na dachu – zamknięta. Zeszłam do tej przy recepcji. Gorąca kawa. Przy stolikach Hiszpanie, małżeństwo rozmawiające w j. niemieckim, chłopak robiący notatki. Przeglądam gazetę. Zdjęcie wezbranej wody w rzece w Ahmabadzie. Ostatnio ewakuowano tam około 100 osób, zagrożonych skutkami powodzi. Trochę polityki - o USA i Pakistanie, w dziale: gospodarka – o planach Warnera dotyczących produkcji filmów w Bombaju, co okazuje się perspektywiczne biorąc pod uwagę systematycznie rosnące wpływy z projekcji filmów hinduskich w Indiach, Wielkiej Brytanii, USA; w dziale: rozrywka – plotki o aktorach, wywiady z lokalnymi gwiazdami muzyki. Oferty pracy centrum edukacyjnego z Delhi – dla nauczyciela w szkole średniej z pensją ok. 6 tys. rupii/miesiąc, specjalisty ds. marketingu (ok. 12 tys. rupii/miesiąc), lekarza (ok. 20 tys. rupii/miesiąc).
Jaipur, 19 sierpnia (sobota) 2006 r.
Za godzinę przyjedzie po mnie mężczyzna z autorikszą. Ten sam, który zawiózł mnie do centrum rezerwacji i z powrotem do Ganpati Plaza. Chłopak z Pizza Hut, idący właśnie do pracy – zatrzymał się. Pytał czym się zajmuję. Marzy o studiach MBA a najlepiej za granicą. Po powrocie do Indii, z dyplomem zagranicznej uczelni zarabiałby po prostu więcej. Martwiły go wysokie koszty –„Nie stać mnie na studia w Wielkiej Brytanii czy USA”.
Nie znalazłam Cyber Cafe przy Station Rd ale inną cafejkę internetową w mrocznym hoteliku. Małe pomieszczenia, wiatraki, wolno pracujące komputery. Wykasowałam spamy, które trafiły na moją uczelnianą skrzynkę pocztową. Przeczytałam e-maila od p. Michaliny, która dziękowała w nim za przesłane informacje o konferencji, którą zorganizowałam jeszcze przed wakacjami - prosząc jednocześnie o mój nowy artykuł. Mam czas do końca sierpnia. M. napisał z Zurichu. Wkrótce przyjeżdża do Polski, najpierw do Warszawy, gdzie będzie ojcem chrzestnym dziecka swoich znajomych, później do Krakowa. Napisałam mu parę słów, przed podróżą do Waranasi.
Wspomniałam o biedzie, jakiej nigdzie, w żadnym innym kraju, w którym byłam nie widziałam na tak dużą skalę. Mam ze sobą „Karaoke Capitalism” Ridderstrale i Nordstrom`a. Piszą o nierównościach. Powołują się na słowa profesora Marion`a Nestle („Science”, 7.02.2003 r.): - „To wielka ironia medycyny XXI wieku: podczas gdy wieleset milionów ludzi na skutek rozwarstwienia społecznego, korupcji władz czy wojen nie ma wystarczającej ilości jedzenia, kolejnych wielset jest tak otyłych, że zagrażają im ciężkie choroby związane z odżywianiem”. Autorzy wskazują jednak na to, że w ciągu ostatniej dekady – generalnie spadła umieralność niemowląt, zwiększyły się możliwości zdobycia wykształcenia i spadł poziom ubóstwa. W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, PKB biedniejszych krajów rósł niemal tak szybko jak PKB krajów bogatych. Problem w tym, że ich populacja rosła równie szybko. Popularne wyjaśnienie, nie satysfakcjonuje mnie jednak szczególnie...
Według danych Banku Światowego i ONZ, odsetek populacji żyjącej za mniej niż 2 USD dziennie w ostatnich 30 latach zmniejszył się o około 20%. –„Możemy te statystyki interpretować na wiele różnych sposobów, ale każdy, kto spędził choćby godzinę w jednym z biednych krajów Azji, Afryki, Europy czy Ameryki Południowej, wie, że do zrobienia zostało bardzo wiele. Prosimy, by za to rozwarstwienie nie winić globalizacji. Zamiast tego należy winić ludzi – dyktatorów, watażków, skorumpowanych urzędników państwowych czy niekompetentnych administratorów”- uważają autorzy książki.
Waranasi
Niezwykłe miejsce. Zgadzam się całkowicie z opinią Petera. Wróciłam z godzinnej ceremonii, która odbyła się w ghat Assi nad Gangesem, obok którego mieszkam. W tym samym czasie, w każdym z ghatów na długości 7 km odbywają się podobne ceremonie. Płonące świece, kadzidełka, śpiewy, płatki kwiatów, błogosławieństwa. Na kamiennych schodach, u szczytu których wznosi się nieduża świątynia hinduska siedzieli mieszkańcy okolicznych domów, trochę cudzoziemców. Podpływały łodzie. Ktoś wchodził do świętej rzeki. Dziewczynka, około 10 – letnia. Sprzedawała lampki otoczone kwiatami nagietków. Świetnie mówiąca w j. angielskim. Bystra. Ma trzech braci i dwie siostry. Mama zajmuje się domem. Tata pływa łodzią z turystami. Dziewczynka, przed pójściem do szkoły – codziennie, o 4 rano przychodzi do ghatu, gdzie są już inni czekający na wschód słońca i pierwszą ceremonię. Wraca tu wieczorem.
Siedziałyśmy na schodach, rozmawiając. –„Zaczekaj tu na mnie. Zaraz przyjdę. Tylko nie odchodź” – spojrzała na mnie. Przyniosła gliniane pojemniczki z herbatą. „Ćaj, ćaj garam!” – usłyszałam jej radosny okrzyk. Uśmiechnęłam się. Jadłyśmy warzywa zapiekane w cieście, wprost z liścia bananowca. Pyszne i wyjątkowo ostre.
Nieco niżej, tuż nad taflą rzeki ustawiony był skromny ołtarzyk. Kobieta i mężczyzna stali zwróceni w kierunku rzeki, śpiewali, wlewali coś do niej.
Wrócili pod ołtarzyk. Zapalili kadzidełka, świece. Pomiędzy siedzącymi chodził mężczyzna. Na dłonie wylewał wodę z Gangesu. Hindusi dotykali dłońmi usta, czoło. Później –czerwonym proszkiem kumkum dotykał czoła siedzących. Inny wsypywał na rozłożone dłonie płatki kwiatów. Na koniec ceremonii, wstaliśmy. Hindusi śpiewali, podchodzili do rzeki, nabierali wodę. Wracali zatrzymując się na chwilę przy ołtarzyku.
Niezwykłe. Trudno uwierzyć, że jestem tutaj i dzieje się to naprawdę.
Na peronie dworca kolejowego w Jaipurze, stałam w pobliżu grupki Włochów. Wpatrzone w nas oczy Hindusów. Pociąg spóźnił się godzinę. Wagon A1, miejsce 43, 2-osobowy przedział, za zasłoną. Jechałam sama. Spoglądałam przez okno na pola, mijane miejscowości. W Agrze wsiadło sporo cudzoziemców. Przymocowałam bagaż. Udało mi się zasnąć. W nocy zamarzyłam o herbacie wiedząc, że o tej porze raczej nikt nie przechodzi wagonami oferując herbatę. Cud się zdarzył. Usłyszałam donośne, jakby śpiewające: „Ćaj, ćaj garam!” (Herbata, gorąca herbata!). Pyszna herbata z kardamonem w glinianym pojemniczku.
Zanim przyjechaliśmy do Waranasi, policja turystyczna chodziła po wagonach z plikiem kartek. Wpisałam swoje imię i nazwisko, kraj pochodzenia, nazwę miasta skąd wyruszyłam w tę podróż i „OK” w rubryce: bagaż (czy nic się po drodze z nim nie stało; trasa: Agra – Waranasi słynie z częstych kradzieży bagażu). Za oknem – padający deszcz. Pola i pracujący na nich ludzie. Gliniane chatki pokryte strzechą. Pomyślałam, że choć ludzie ci żyją w bardzo prostych warunkach, bez jakichkolwiek wygód, być może – z naszej, europejskiej perspektywy – uznalibyśmy nawet, że w nędzy – mają bardzo wiele: siebie. Truizm: bieda łączy ludzi. Tę łączność, bycie razem, pomaganie sobie – wciąż widzę. Paradoks ale im człowiek jest bogatszy, tym bardziej odgradza się od siebie, tym bardziej czuje pustkę i jest samotny. To choroba bogatych społeczeństw. Więcej o osiedlach monitorowanych ect.
Od pierwszego dnia w Indiach – czuję tu tyle życia, energii ludzi. Na przykład, teraz. Jest już późno, ciemno. Od Gangesu oddziela mnie wąska uliczka. Rozmowy nie ustają, słychać dźwięk dzwoneczków, nawoływań...
Uwielbiam bliskość rzek, mórz, oceanów. Czuję ich siłę. Sama czuję się silniejsza.
Podróż pociągiem do Waranasi trwała prawie 18 godzin. Wysiadając poczułam wilgoć powietrza. Było duszno. Przeszłam wiaduktem nad peronami w kierunku hali dworca. Kierowcy autorikszy, pracownicy hoteli. Znają już chyba mentalność cudzoziemców. Nie byli nachalni, choć nie odstępowali nas na krok. Weszłam do biura rezerwacji biletów kolejowych. Sprzedający zajęty był krzyczeniem na dwóch mężczyzn ścierających kurz ze ścian kawałkami szmatek. Wypełniłam druk. Nie było już wolnych miejsc na pociągi do New Delhi na najbliższy tydzień. Kupiłam bilet do Agry. Pozostanę kilka dni w Waranasi.
Wyszłam z hali dworca w towarzystwie dwóch kierowców autorikszy. Shiva i Ali. Liczyli na to, że pojadę do Sunrise Hotel (za co otrzymaliby sporą prowizję) a także, że ustalę z nimi plan wycieczki na następny dzień. Chciałam sprawdzić hotele, których nazwy miałam zanotowane. Daleko. Na stacji paliw zatankowaliśmy benzynę. Drogo. Przy Sonarpur Rd skręciliśmy w wąską uliczkę. Ali został w autorikszy. Mój plecak także. Sahi River View Gues House był pełny. Mimo tego postanowiłam znaleźć nocleg przy ghat Assi. Shiva, łagodnie mówiąc, nie był z tej decyzji zadowolony. On i jego kolega byli w porządku. Po drodze z dworca, widząc moje zmęczenie – zatrzymali się, kupili mi butelkę wody i herbatę z kardamonem, nie zadawali pytań.
Przy uliczce nad samym Gangesem zauważyłam szyld: Chaitany A Guest House. Kilka schodków obok sklepu z pamiątkami. Chłopiec siedzący przy drzwiach wejściowych wstał, pobiegł do domu wołając tatę. Ten okazał się miłym, przyjaznym człowiekiem. Obejrzałam dwa pokoje (więcej chyba nie było), wybrałam. Kąpiel. Totalnie zmęczona położyłam się. Zasnęłam po chwili na kilka godzin. Obudziła mnie rozmowa w holu. Dziadek uczył czegoś chłopca. Gdy wychodziłam – siedzieli obaj na podłodze a wokół rozłożone były zeszyty, książki. Powitał mnie Ganges. Nieprawdopodobny spokój miejsca. Z dwoma chłopcami w wieku szkolnym rozmawiałam o zdjęciach. Starszy powiedział z dumą w głosie, że właśnie jego kuzyn jest w Paryżu skąd przywiezie mu aparat fotograficzny i także będzie robił zdjęcia. Tutaj, w Waranasi.
Na pierwszy posiłek tego dnia poszłam do rekomendowanej w przewodnikach: Haifa Restaurant. Restauracja przyhotelowa, bez widoku na rzekę. Przytłaczający wystrój. Bogate menu – dania indyjskie i chińskie. Herbata miętowa. Otrzymałam szklankę z wrzątkiem, w którym znajdowały się świeże listki mięty. Wokół łyżeczki zawinięta była torebka z czarną herbatą Assam. Lassi bananowe z mango. Zamówiłam także samosy ale nie miałam apetytu. Poprosiłam kelnera o zapakowanie ich. Dałam je później dziewczynce z ghatu Assi.
Waranasi. Od ponad dwóch tysięcy lat to jedno z najstarszych zamieszkanych do dziś miast Indii było centrum nauki i cywilizacji. Wykładający tu Mark Twain powiedział –„Banares jest starsze niż historia, starsze niż tradycja , starsze nawet niż legenda – dwakroć starsze niż wszystkie one razem wzięte”. Pierwsze historyczne udokumentowane wzmianki o Waranasi pochodzą z okresu 1400 – 1000 r. p.n.e. Dotyczą założenia w dolinie Gangesu osady plemienia Ariów z północnych Indii. Przypuszcza się, że wcześniej był tu ośrodek prymitywnego kultu słońca.
Miejsce to stało się centrum hinduizmu. Okres rozkwitu przypada na VIII w. n.e. Ma związek z pojawieniem się Śankaraćarij, reformatora hinduizmu. Ustanowił kult Śiwy jako główny w hinduizmie. Od XI w. Waranasi plądrowali muzułmańscy najeźdźcy. Ok. 1300 r., po najechaniu pobliskiego Sarnath, splądrowali je Afgańczycy. Największych zniszczeń dokonał Aurangzeb, burząc i dewastując niemal wszystkie świątynie. Na Starym Mieście, mimo, że niewiele budynków ma więcej niż 200 lat, czuje się atmosferę przeszłości.
Od ghatów przy rzece odchodzą kręte uliczki z wysoką zabudową. Są tak wąskie, że mogą się nimi poruszać tylko piesi. Łatwo się zgubić w tych zaułkach.
Waranasi. Miasto Śiwy. Pielgrzymi zanurzają się w wodach świętej rzeki Ganges, zmywają wszelkie grzechy. Niektórzy przybywają tu aby umrzeć i uwolnić się z łańcucha wcieleń (doświadczyć mokszy), otwierając sobie tym samym drogę do niebios.
Waranasi, 20 sierpnia (niedziela) 2006 r.
W Vatika Cafe przy Assi Ghat nad samym Gangesem. Wilgotno, duszno. Zamówiłam wodę, kawę i wegetariańską pakorę. Rano obudził mnie padający deszcz a także kontury małej jaszczurki przyczepionej do szyby drzwi od mojego pokoju. Drugą znalazłam na ścianie w łazience. Co z tego, że to pożyteczne zwierzątka (zjadają komary), kiedy nie jest się przyzwyczajoną do ich widoku. Zaczęłam się pakować nie chcąc dłużej tutaj zostawać. Zapaliłam światło, jaszczurki zniknęły. Usiadłam na łóżku. Spokojnie. Podjęłam decyzję – zostaję. To prawie jak próba charakteru. W Haifa Restaurant zjadłam śniadanie i wyszłam na Sonarpur Rd idąc w kierunku ronda Godaulia. Klepowisko, żadnych chodników. Przy ulicy – budynek z otwartymi bramami. Wysypisko śmieci i buszujące po nim: krowy, woły, psy.
Z uliczki obok wyszło sześciu mężczyzn. Na ramionach nieśli bambusowe nosze a na nich zwłoki pokryte czerwonym suknem we wzory, przyozdobione jakby girlandami choinkowymi. To byli tzw. domowie z kasty niedotykalnych. Szli do jednego z ghatów – Harishchandra Ghat, gdzie spopielane są zwłoki.
Dassaswamedh Ghat Rd poszłam za grupą pielgrzymów z Kalkuty - bosych, skromnie ubranych, z małymi tobołkami i pustymi plastikowymi butelkami. Brnęliśmy w błocie po kostki idąc między straganami z owocami i warzywami. Dassaswamedh Ghat jest niewielki. Przy brzegu zacumowane łodzie. Pielgrzymi schodzili w skupieniu po schodach, zanurzali się w Gangesie. Później namydlali ciała, włosy, myli zęby. Kobiety wynurzały się z wody ze wzniosłym wyrazem twarzy, szczęśliwym spojrzeniem oczu.
Usiadłam na dole ghatu na drewnianym podeście. Obok mnie – chłopak, z którym zaczęłam rozmawiać. Ma dwie prace: w sklepie i na łodzi. –„Jestem szczęśliwy”. Po raz kolejny zaskoczona jestem charakterem rozmów ze spotykanymi Hindusami. Duchowość, sens życia. Bardzo często pytają mnie o to, czy żyję zgodnie z własnymi pragnieniami i możliwościami, czy pomagam innym ect. Nigdy – o to, co mam czy co chciałabym mieć w sensie materialnym. Odpowiada mi to i zaspokaja potrzebę „prawdziwej” rozmowy. Mam poczucie, że dla wszystkich tutaj jest oczywiste, że życie jest krótkie i należy je dobrze przeżyć, m.in. „zbierać” dobre uczynki, modlić się do Śiwy, który jest bardzo głęboko w sercach Hindusów.
Idąc do Dassaswamedh Ghat zanurzyłam się w labirynt bardzo wąskich uliczek, mrocznych. Po obu ich stronach stoją bardzo wysokie budynki. Niewiele światła. Sklepiki, hotele, szkoły jogi, masażu, astronomii.
Wszystko zaniedbane, brudne. Wszędobylskie krowy. W wielu miejscach siedzą grupki policjantów. Wędrują sadhu i pielgrzymi spowici w pomarańczowe sukna z girlandami kwiatów zawieszonych na szyi i lampkami w dłoniach. Mijałam malutkie świątynie a także same ołtarzyki we wnękach. Doszłam do Manikarnika Ghat, jednego z najstarszych i najświętszych w mieście. Stosy drewna, świątynie, w tym poświęcona bogowi Ganeśi. Łodzie przycumowane przy brzegu. Nad stopniami – studnia Manikarnika. Według legendy, żona Śiwy - bogini Parwati, upuściła tutaj swój kolczyk. By go odnaleźć, Śiwa wykopał zagłębienie. Pomiędzy studnią a ghatem leży Charanpaduka (Ćaranpaduka), kamienna płyta ze śladami stóp Wisznu. Na tej płycie kremowane są zwłoki ważnych osobistości.
Przy najwyższym stopniu ghatu waży się na ogromnej wadze drewno aby obliczyć koszt ceremonii. Rodziny negocjują także cenę oliwy maślanej, którą poleje się zwłoki a także cenę ognia, którym podpali się stos. Mało kogo stać na uświetnienie ceremonii wedyjskimi pieśniami żałobnymi. Towarzyszył mi zamyślony chłopak. Weszliśmy do wysokiego budynku, gdzie z balkonu na piętrze rozciąga się widok na ghat, Ganges, okolice. Tutaj gromadzą się mężczyźni pracujący przy kremacji.
Obserwowałam miejsce, gdzie był rozpalony stos, z którego wydobywał się dym. Mężczyźni przynosili drewno na mniejsze stosy. Wnieśli ciało w białym suknie. Wokół stanęła rodzina zmarłego. Jeśli podczas kremacji nie pęknie czaszka zmarłego – prowadzący ceremonię (ktoś z rodziny, zwykle najstarszy syn) musi ją rozbić kijem bambusowym. Wtedy też – dusza mieszcząca się w czaszce – wydostanie się i uda w dalszą wędrówkę. Musiał tak zrobić Rajiv Gandhi, kiedy płonęły zwłoki jego matki, Indiry. Podobnie – Rahul Ghandi, kiedy płonęły zwłoki jego ojca, Radjiva.
Dzieci pluskały się w Gangesie, skakały do wody z podwyższeń. Miały przy tym mnóstwo radości.
Ceremonia pogrzebowa. Brakowało mi skupienia, piękna obrzędowości. Czułam się nieswojo. Przed spaleniem, zmarłego zanurza się w wodzie Gangesu. Rzeka jest świętością złączoną z Śiwą. Nie wszystkich się pali na stosach. Zmarłe kobiety w ciąży, dzieci, bramini, ukąszeni przez kobrę, trędowaci topieni są w rzece.
Wciąż mam przed oczami widok zwłok płonących na stosie i domów niosących na bambusowych noszach zmarłego. Także kąpiących się w Gangesie pielgrzymów z Kalkuty, ich szczęśliwe twarze i błyszczące, rozświetlone radością oczy.
Poszłam zobaczyć nepalską świątynię z rzeźbami erotycznymi. Przed wejściem – siedział jogin z małym chłopcem, przeglądali grubą księgę, rozmawiali. Mój przewodnik usiadł na murku patrząc na Ganges.
Na skrzyżowaniu Gadaulia wsiadłam do rikszy rowerowej. Po drodze zatrzymał nas chłopak, który jak duch ale „zmaterializowany” pojawiał się później w miejscach, w których i ja byłam. Pojechałam zobaczyć świątynię Durgi. Fasada czerwono – orchowa w północnoindyjskim stylu nagara. Dach wieży (tzw. sikhara) składa się z wielu małych wieżyczek. Świątynię zbudowała w XVIII w. maharania Bengalu. Durgi (Niedostępna) to jedno z imion małżonki Śiwy – bogini Parwati. W czasie świąt składane są jej ofiary z kóz. Pojechaliśmy dalej – pod nowoczesną, marmurową świątynię Tulsi Manas. Zbudowana została w 1964 r. w stylu sikhara. Brama wejściowa była zamknięta. Stamtąd już niedaleko było do Benares Hindu University. Okazała brama wejściowa pilnowana przez policję.
Aleje otoczone zielenią, po których jeżdżą motory, riksze. Budynki różnych wydziałów. Uniwersytet założył w 1917 r. Pandit Malawija - działacz narodowy, jako centrum studiów nad sanskrytem, indyjską sztuką, kulturą, muzyką i filozofią. Pojechaliśmy do Nowej Świątyni Wiśwanathy. Zbudowali ją Birlowie, rodzina bogatych przemysłowców. Otwarta dla wszystkich, bez względu na przynależność kastową czy religijną. Poprosiłam mężczyzny, który przywiózł mnie tutaj rikszą aby zaczekał. Zostawiłam sandały przy bramie. Zadbane otoczenie. Wewnątrz - ołtarzyki z wizerunkami Parwati przystrojonej w girlandy czerwonych kwiatów i Ganeśi. W centralnym punkcie „rzeźba” uosabiająca Wisznu. Hindusi kładli na niej kwiaty. Z pojemnika zawieszonego do sufitu spływała woda. Rzucali pieniążki.
Zjawił się chłopak z Sonarpur Rd, wspólnie zwiedzaliśmy świątynię. Studiuje anglistykę na tutejszym uniwersytecie. –„Będę się modlił za Ciebie do Wisznu” – powiedział, gdy rozstawaliśmy się przy bramie wyjściowej. Wróciłam do „swojego” ghatu.
Waranasi, 21 sierpnia (poniedziałek) 2006 r.
Piękny, słoneczny poranek. Spałam dobrze, mocno. Jaszczurki się nie pojawiły. Ganges przesunął się z ghatu, gdzie teraz zalega muł. Dzieci pluskają w rzece. Pracownicy Vatika Cafe jakby przed chwilą się obudzili. Obsługiwał mnie Hindus w pidżamie. Słychać muzykę i śpiewy hinduskie. Ktoś zamiata, ktoś inny rozłupuje kamienie.
Wieczorem...
Wspaniale przeżyty dzień. Spacerowałam wąskimi uliczkami w pobliżu ghatów, odwiedzając niektóre z nich - w większości spokojne, bez pielgrzymów czy mieszkańców ale za to z wołami czy joginami medytującymi. Spokojny szmer płynącej rzeki. Gdzieniegdzie łodzie. Dzieci towarzyszyły mi przez większość czasu. Dziewczynka i chłopiec. Rodzeństwo. Złapały mnie za dłonie śmiejąc się. Doszliśmy do Sonarpur Rd, gdzie kupiłam im banany. Chłopczyk ściskał reklamówkę w malutkiej dłoni.
Im bliżej ghatu z różowymi świątyniami, tym więcej sklepików, cudzoziemców, hotelików, szkół masażu, jogi. Znalazłam sklep muzyczny. Sprzedawca miał dwie z wypisanych przeze mnie, jeszcze w Delhi – płyt CD. Po kwadransie miałam już wszystkie. Telefon. Przyniósł je chłopak. W między czasie piłam herbatę i słuchałam fragmentów Sharkti z John Mc Laughlin „Natural Elements” i Aarzoo „Nirvana on a six–string”.
Krowy, świątynie, ścisk. Mijałam sadhu, pielgrzymów, mieszkańców okolicy.
Ze skrzyżowania Gaudalia pojechałam rikszą rowerową do Assi Ghat w towarzystwie Simone i jej synka. Dziewczyna jest Niemką, z Berlina. Od 7 lat mieszka w Waranasi, gdzie wyszła za mąż, urodziła syna i pracuje jako nauczycielka j. angielskiego i muzyki. –„Chcę wrócić do Niemiec. Jestem już zmęczona. Niełatwo jest tutaj żyć, zwłaszcza w Waranasi” – usłyszałam. Z synkiem rozmawiała w hindi. Pożegnałyśmy się serdecznie. Wróciłam do ghatu na wieczorną ceremonię kupując po drodze dwie butelki schłodzonej wody.
Agra, 22 sierpnia (wtorek) 2006 r.
Peron 9, Marudhar Exp. Ten sam, którym podróżowałam z Jaipuru do Waranasi. Po pół godzinie od odjazdu przyszedł mężczyzna z obsługi mówiąc, że powinnam się przenieść do wagonu obok. Przedział w III klasie różni się tym w klasie II, że ma więcej, bo sześć miejsc sypialnych, nie licząc dwóch przy przejściu. Nie ma zasłon. Poznałam dziewczynę i chłopaka z Seulu. Nad nimi miejsce miał Włoch. Jechał do Jaipuru a stamtąd do Jaisalmeru by później, już w większej grupie step by step poznawać miasta i miasteczka w drodze powrotnej do Delhi. Przysiadł się do niego wesoły, młody Hindus. Wraz z kolegą sprzedawał w pociągu wodę butelkowaną. Koreańczycy zjedli samosy i ułożyli się do snu. Pociąg miał 3- godzinne opóźnienie. Do Agra Fort przyjechaliśmy po prawie 17 godzinach podróży.
Na którejś stacji wsiadła grupa mężczyzn, mieli miejsca obok nas. Jechali do Jaipuru. Najpierw wszyscy przebrali się, w spodenki do kolan i T-shirty później kolejno, jeden za drugim szli do łazienki umyć zęby, odświeżyć się. Dwaj z nich usiedli „po turecku” naprzeciwko siebie. Z toreb wyciągnęli pudełka a z nich opakowane w srebrną folię jedzenie. Ćiapati, sosy, marynowane jarzyny ze słoika. Nie spieszyli się, smakowali każdy kęs. Jedli prawą ręką. Rozmawiali. Nie znali j. angielskiego. Ich walizki złączone łańcuchem ustawili obok mojego „łóżka”. Nie musiałam nawet przytwierdzać swojego plecaka. Nie byłoby możliwe nawet go wyciągnąć. Poprosiłam tylko o „danie mi miejsca” rano, kiedy będę wysiadała. Poranny rytuał powtórzył się. Przebrali się, umyli, uczesali, zasiedli do wspólnego śniadania, które niewiele różniło się od kolacji. Przejeżdżając przez most nad Jamuną – widok kobiet rozkładających kolorowe tkaniny nad brzegiem a w oddali widok Taj Mahal.
Po przyjeździe do Agry – innych otoczyła już rzesza właścicieli autoriksz, riksz rowerowych, pracowników hoteli. Poszłam do budynku obok, gdzie kupiłam bilet na wieczorny pociąg Taj Express do Delhi, którym miałam pojechać kilka dni później. Odjazd z innej stacji kolejowej: Agra Cantonment. Przed północą mam być w Delhi. Mam nadzieję, że pociąg nie spóźni się na tyle, że nie zdążę na samolot do Moskwy.
Znalazłam pokój w Turist Rest House przy Kutchery Rd.
Z przewodnika: Agra liczy około 1,3 mln mieszkańców. W XVI w. (1526 r.) Babur, władca z dynastii Wielkich Mogołów ustanowił tu stolicę Państwa. W następnych stuleciach każdy władca próbował postawić budowlę przyćmiewającą dokonania poprzedników. Przypuszcza się, że Agra powstała na miejscu starożytnego hinduskiego królestwa. Około 1022 w. została zniszczona przez afgańskiego króla Mahmuda z Ghazni. W 1501 r. Sikander Lodi ustanowił tutaj stolicę swojego państwa. Po pokonaniu przez Babura – ostatniego sułtana Lodi w bitwie nad Panipatem (1526 r.) – miasto zostało wtedy stolicą Mogołów.
Okres największej świetności trwał od połowy XVI w. do połowy XVII w. za panowania Akbara, Dżahangira i Szacha Dżahana. W tym czasie wzniesiono fort, Taj Mahal i grobowce. W 1638 r. szach Dżahan rozpoczął budowę Delhi. 10 lat później jego syn Aurangzeb przeniósł tam stolicę. W 1761 r. Dźatowie zrujnowali wiele budowli i ograbili Taj Mahal. W 1770 r. zajęli ją Marathowie a w 1803 r. władzę przejęli Brytyjczycy.
Zeszłam do restauracji w patio hotelowym. Pyszna kofta wegetariańska w sosie warzywnym, do tego ćiapati. Przy stolikach – Włosi, Francuzi, Hiszpanie.
Do Taj Mahal pojechałam wieczorem. Ze względu na święto – tego dnia i następnego – wstęp był bezpłatny. Jeden z mężczyzn z hotelu trzymał już w ręce kluczyki do klimatyzowanego samochodów. Podziękowałam. Obsługa hotelowa nie była zadowolona. Wsiadłam do rikszy rowerowej. Pojechaliśmy najpierw do State Bank of India. Duża, mroczna hala. Niewielu klientów. Strażnik wskazał mi pokoik, gdzie miałam wymienić USD na rupie. Dwóch mężczyzn przy biurkach, mnóstwo papierów, wiatrak.
Duszno.
Na tablicy z kursami walut widniała data z połowy czerwca. Kurs korzystniejszy niż w Thomas Cook w Jaipurze. Przy tym, w banku nikt nie pobrał ode mnie prowizji. Za to wypełnianie rozmaitych druków zajęło mi godzinę: imię i nazwisko, stały adres zamieszkania, data i miejsce urodzenia, nt paszportu, data i miejsce jego wydania, lokalny adres (wpisałam nazwę hotelu), nr i symbol 100 USD banknotu, który wymieniałam. Podpisałam się w kilku miejscach a podpis musiał być taki sam jak ten, w paszporcie. Jeden z mężczyzn wziął paszport, pieniądze i te druki, na podstawie których przepisywał dane do komputera. –„Mają panowie chyba dużo pracy, tak dużo dokumentów wokół” – powiedziałam rozglądając się wokół a oni roześmieli się głośno. Papiery i kalki fruwały (od wiatraków). Drugi z mężczyzn próbował opanować chaos i zadawał mi mnóstwo pytań, łącznie z tym, jak wygląda ślub w kościele katolickim. On sam był żonaty. Ma syna pracującego w Pizza Hut w Agrze. –„Małżeństwa u nas zawierane są najczęściej w wieku 20 – 22 lat. Tak, rodzina dziewczyny „płaci za męża” ale tylko w początkowym okresie. Uważam to za jak najbardziej właściwe” – powiedział.
Metalowym numerkiem podeszłam w końcu do kasy. Kierowca rikszy drzemał wokół straganów z bananami.
Jadąc do Taj Mahal miałam poczucie jakbyśmy przejeżdżali przez wieś. Zielono, spokojnie. Asfaltowe, szerokie ulice. Mały ruch. Siedziałam w zadaszonej rikszy mimo to, mijani ludzie dostrzegli mnie reagując entuzjastycznie machając rękami, uśmiechając się. Czują taką ciekawość jak ja patrząc na Hindusów. Ileż zrobiłam im zdjęć zachwycając się pięknymi strojami i ozdobami, promieniującymi uśmiechami i błyszczącymi czarnymi oczami...
Z mężczyzną od rikszy rozstałam się przy bramie parkowej na trzy godziny. Około 10 – minutowy spacer alejką gdzie spotkałam trędowatych mężczyzn. Szokujące. Widziałam tylko ich uśmiechnięte twarze. Ciała zniekształcone, trudno było dopatrzyć się tułowia czy kończyn.
Małpy biegały w pobliżu. Handlarze oferowali figurki Taj Mahal, naszyjniki, bransoletki, pocztówki i podkoszulki. Byli nachalni. Przy pierwszej bramie – dwie długie kolejki: jedna dla kobiet, druga dla mężczyzn. Hinduski starały się wejść do kolejki w dowolnym miejscu ale wystarczy wskazać im koniec a śmiały się i wracały zająć swoje miejsce. Przy bramce – kobieta przejechała detektorem po moim ciele, przejrzała torebkę. Wyjęła telefon komórkowy prosząc abym zostawiła go w skrytce. Wróciłam. Dwóch mężczyzn, stolik a na nim rozłożona gazeta hinduska. Na półkach i na ziemi setki telefonów opisanych kredą. Nie musiałam ponownie ustawiać się w kolejce. Weszłam na alejkę otoczoną budynkami z czerwonego piaskowca.
Taj Mahal to perła architektoniczna. Jedna z najpiękniejszych budowli, jakie dotychczas widziałam. Niebo było zachmurzone. W świetle zachodzącego słońca ponoć „białe marmury najpierw przybierają złotawy odcień, potem, wraz ze zmieniającym się światłem, powoli stają się różowe aż w końcu sprawiają wrażenie czerwonych”.
Po przejściu przez główną bramę zatrzymałam się na dłuższą chwilę zupełnie oszołomiona widokiem jaki miałam przed sobą. Poczułam się jakby przeniesiona w inną rzeczywistość. Taj Mahal stoi na marmurowej platformie. W każdym z jego narożników wzniesiono ozdobne białe minarety. Harmonia i lekkość budowli.
Mauzoleum Taj Mahal zbudował Szach Dżahan dla Mumtaz Mahal, swojej drugiej żony, która zmarła w 1631 r. podczas porodu. Cesarz był zrozpaczony. Grobowiec wznoszono przez 22 lata (1631 – 1653) a przy budowie pracowało 20 tys. osób z Indii i Azji Środkowej. „Po ukończeniu pracy obcięto im dłonie lub kciuki, by nie mogli stworzyć dzieła, który dorównywałyby mauzoleum”. Isa Khan (z perskiego Szirazu) był głównym architektem. Sprowadzono też specjalistów z Europy, by wykonali marmurową powłokę i wewnętrzne mozaikowe inkrustacje, zwane pietra dura z tysięcy kamieni półszlachetnych.
Ogrody zaplanowano w klasycznym stylu mogolskich ćarbahg. Czteroczęściowe trawniki na których siedziały teraz rodziny i grupy przyjaciół, przedzielają sadzawki z ozdobnymi marmurowymi postumentami w środku.
Podeszłam pod centralna bryłę budowli. Rozgrzana marmurowa posadzka paliła mnie w stopy. Mauzoleum jest z białego/ perłowego marmuru pokrytego płaskorzeźbami kwiatowymi i inkrustacjami z kamieni półszlachetnych układających się we wzory. Sklepione, rozległe łuki pokrywają arabeskowe florenckie mozaiki i inskrypcje koraniczne.
Roześmiane dzieci, które podbiegały do cudzoziemców zrobić im zdjęcia odpędzali strażnicy. Weszłam do środka. Groby Mumtaz i jej męża, szacha Dżahana znajdują się w zamkniętej krypcie nad główną komnatą. Imitacja grobu, otoczona ażurowymi ścianami, inkrustowanymi 43 rodzajami różnych kamieni półszlachetnych – znajduje się pod centralną kopułą w Cenotaph of Mumaz Mahal. Wyjście prowadzi na dziedziniec, skąd roztacza się widok na spokojnie płynącą rzekę Jamunę. W oddali: mury fortu.
O kontemplacji można zapomnieć, zbyt wielu zwiedzających. Usiadłam na ławce pomiędzy sadzawkami mając przed sobą mauzoleum. Po prostu patrzyłam chłonąc atmosferę tego niezwykłego miejsca.
Ciekawy jest sposób, w jaki indyjscy konserwatorzy usuwają z marmurów Taj Mahal zabrudzenia spowodowane przez zanieczyszczenie powietrza. Na mury nakładają „maseczkę” przygotowaną z mikstury „multani mitt” – sproszkowanej gliny, ziaren zbóż, mleka i soku z limony. Po 24 godzinach zmywają ją ciepłą wodą usuwając jednocześnie zabrudzenia z wierzchniej warstwy marmuru. Przepis ten odnaleziono w XVI w. mogolskim manuskrypcie. Metoda ta okazała się skuteczna na tyle, że „rozważa się jej zastosowanie do renowacji zabytków na całym świecie”.
Wracając alejką parkową spotkałam kondukt żałobny. Hindusi wstawali z ławek, składali dłonie, pochylali głowy.
Rikszą wróciłam do hotelu. W restauracji – Japończyk jadł zupę. Niemiec czytał gazetę. Położyłam się na łóżku zmęczona upałem.
Agra, 23 sierpnia (środa) 2006 r.
Wykwaterowałam się z pokoju nr 22 na piętrze. Chłopak z obsługi wstawił mój plecak do małej przechowalni. Mam czas do wieczora.
Riksza rowerowa już czekała na mnie w pobliżu hotelu. Pojechaliśmy do Agra Fort. Masywne podwójne mury otoczone fosą wysokie na ponad 20 m mają 2,5 km długości.
Do fortu wchodzi się przez Bramę Amara Singha – nazwanej tak od imienia maharadży Jaipuru. Ściął skarbnika imperium w Sali Audiencji Publicznych (w 1644 r.). Aby uniknąć kary, konno usiłował przeskoczyć mur fortu. Nie udało mu się, przeżył ale nie uniknął kary i gniewu szacha Dżahana . Zrzucono go z muru, zginął.
Z przewodnika: Budowę fortu rozpoczął w 1565 r. cesarz Akbar. Za jego panowania służył celom wojskowym. Później był rozbudowywany. Szach Dżahan – ten sam, który wzniósł Taj Mahal, uczynił z niego pałac. Gdy w 1658 r. władzę przejął jego syn Auramgzeb – pałac stał się dla szacha więzieniem. W obrębie fortu znajduje się kilka budowli. Najbardziej imponujący jest marmurowy Moti Masjid (Moti Masdżit) – meczet perłowy. Większość uważa go za najpiękniejszy w Indiach. Oprócz meczetu są tu także sale: audiencji prywatnych i publicznych, wieża Musamman Burj, Jchangir`s Palace (Pałac Dżahangira) – prywatna rezydencja. W Diwan-i-Am (Sala Audiencji Publicznych) szach Dżahan spotykał się z urzędnikami albo wysłuchiwał spraw swoich poddanych. W pobliżu znajduje się uroczy, z białego marmuru Nagina Masjid (Nagina Masdżit) – meczet klejnotu z mihrabem (kierunek: Mekka) i Ladies` Bazaar, na którym kiedyś handlarki oferowały swoje towary damom mogolskiego dworu. W Diwan-i-Khas (Sala Audiencji Prywatnych) szach przyjmował dygnitarzy i ambasadorów. Składała się z dwóch kolumn połączonych trzema łukami. Tutaj stał słynny Pawi Tron, który został ostatecznie wywieziony w XVIII w. do Iranu (przez Nadir Szach). Zachowane fragmenty tronu można oglądać w Teheranie. Przed sala dobrze utrzymany trawnik, drzewka z kwitnącymi kwiatami.
Masamman Burj – to ośmioboczna wieża, tuż obok Sali Audiencji Prywatnych. Szach Dżahan zmarł w niej po wielu latach więzienia „spędzonych na tęsknym spoglądaniu na mauzoleum swojej żony – Taj Mahal - po drugiej stronie rzeki”.
Jehangir`s Palace to największa prywatna rezydencja w forcie, którą Akbar wzniósł podobno dla swojego syna.
Warownia zaczęła pełnić funkcję luksusowej rezydencji o czym świadczy wybudowanie pałacu łączącego hinduską i środkowoazjatycką architekturę. Przed pałacem stoi Hauz-i-Jehangri (Hauz-i-Dżahangiri), kamienny blok wyciosany na kształt misy. Według legendy, żona Dżahangira (Jahangira) – Nur Dżahan (Nur Jahan) wykorzystywała ją do wyrobu attaru – wonnego olejku różanego.
Fort jest imponujący. Tajemnicze przejścia w których hula wiatr. Spadł deszcz ale wszystko jest tak nagrzane, że unosi się para. Niebo zachmurzone. Duszno. Z pałacu widok na Jamunę i Taj Mahal. Podczas podróży, oprócz Jaisalmeru i Waranasi – architektura (minarety, cebulaste kopuły, bramy, kraty ect) oraz nawoływania mezzuinów na modlitwę świadczą o przeszłości i teraźniejszości muzułmańskiej. Architektura mogolska: grobowce – mauzolea, bramy w formie łuków, ażurowe ściany, inkrustacje, sale audiencji publicznych i prywatnych, komnaty połączone łukami, dziedzińce. Marmur i piaskowiec. Styl mogolski wykształcił się za czasów szaha Dżahana (pocz. XVII w.).
Akbar Wielki uznawany jest za najwspanialszego władcę mogolskiego. Za jego panowania imperium objęło większą część północnych Indii. Zapamiętano go jako bardzo tolerancyjnego wobec wyznawców innych religii. Stworzył nową eklektyczną religię zwaną Din-i-Ilahi (Boża wiara), łączącą podobne elementy z różnych wyznań. W Fatehpur Sikri, w sali audiencji prywatnych znajduje się tron, do którego z czterech rogów sali prowadzą kamienne pomosty. Na ich krańcach stali uczeni różnych religii podczas częstych dyskusji a Akbarem.
Pan z rikszą czekał na mnie przy bramie fortu. Pojechaliśmy do kilku sklepików, w tym z biżuterią. Rozmawiałam z około 30 – letnim sprzedawcą, który pokazywał mi przepiękne pierścionki, bransoletki. Wypiłam herbatę. Wysłuchałam jego historię o niespełnionej miłości. To była Niemka. Pokazał mi wpisany do telefonu komórkowego numer do Karoliny z Warszawy. Kupiłam jeszcze herbatę u jego kolegi. Rikszą pojechałam do księgarni i po migdały dla Petera. Po powrocie do hotelu miałam tylko czas na przepakowanie się.
Dworzec kolejowy, peron 2 i po raz pierwszy – widok szczurów biegających po torach. Trędowaci, żebrzące dzieci. Pociąg spóźnił się ale 3-godzinna podróż minęła dość szybko dzięki rodzinie z Kalkuty siedzącej wokół mnie. Muzułmanie. Troje dzieci. Zwiedzają. Taj Mahal a teraz przyszła kolej na Delhi i jego zabytki. Dworzec. Dziesiątki naganiaczy. Chwila oddechu. Wybrałam taksówkę. Przejazd przez nocne Delhi.
Delhi, noc z 23 na 24 sierpnia (środa/ czwartek) 2006 r.
Na Terminalu 2 Indira Gandhi International Airport – nieprawdopodobna ilość podróżujących, ich rodzin, przyjaciół, znajomych. Na halę odlotów mogą wejść tylko pasażerowie po okazaniu paszportu i biletu. Następnie odprawa bagażowa. Przebrałam się. Odprawa paszportowa.
Moskwa, 24 sierpnia (czwartek) 2006 r.
Z Delhi wylecieliśmy z opóźnieniem. Siedziałam obok Aruna. Rozmawialiśmy, żartowaliśmy, słuchaliśmy muzyki. W Moskwie, na lotnisku Sheremtyevo pożegnałam się z nim przy International Transfer. Poszedł. Po południu miał przelot do Sankt Petersburga gdzie od 1 października rozpoczyna studia medyczne. Po trzech latach chce przenieść się do Londynu, gdzie mieszka już jego siostra, lekarka. Pełen entuzjazmu.
Spokojna atmosfera na lotnisku. Wobec przeżyć w ostatnich tygodniach to spora odmiana. Klimatyzacja a na zewnątrz – chłodno. Zachmurzone niebo. Lecę do Warszawy.
Dodane komentarze
KRUK 2008-07-16 02:40:28
Ja też jestem pod wrażeniem.Niespodziewanie jadę tam. Zaraz. Tylko na chwilę.
Szukałam różnych miejsc w necie aby poczuć atmosferę kraju. Ta relacja jest bezapelacyjnie najciekawsza.
Gratuluje, życzę dalszych podróży.
ewarad 2007-04-11 10:46:41
Miłe słowa, dziękuję:-) Dookoła świata? Grzegorz, jeśli zorganizujesz a zwłaszcza - zainspirujesz - jadę! :-)gregoriod 2007-04-10 13:42:48
piekna przygoda, piekny artykuł, masz co wspominac, nie wybierasz sie dookoła swiata? pozdrawiampodróżnik 2007-04-09 16:35:19
Dziękuję. Piękny artykuł będący dla mnie następnym etapem do przygodtowania mentalnego przed spotkaniem z moimi Indiami.lamik17 2007-04-06 13:24:54
Swietny artykul!!! Jestem po wrazeniem. Pozdrawiamwww.zgorki.com