Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Moje perypetie lotnicze (2) > KOLUMBIA, USA



Przelot Warszawa – Londyn – Miami - Santiago – Wyspa Wielkanocna, linie lotnicze British Airways, grudzień 2006, standard europejsko-amerykański, USA
Pierwszy wyjazd z tych dalszych. Panują ogromne obostrzenia dotyczące przewozu określonych rzeczy w ramach bagaży podręcznych. Przepisy bezpieczeństwa po zamachach z 11 września 2001 roku zostają dodatkowo zaostrzone po próbach wysadzenia samolotów za pomocą zmieszanych płynów łatwopalnych. W związku z tym wszystkim prawie nie mam bagażu podręcznego (a w zasadzie w ogóle nie mam, bo czy za taki uznać można pas na dokumenty, aparat i pieniądze ?). Wszystkie pozostałe rzeczy nadaję w Warszawie, do odbioru w Miami, pierwszy stop-over, przeznaczony na oglądanie Florydy. W planach wszystko się zgadza. Kilka godzin postoju w Londynie nie stanowi problemu. W zasadzie nawet nie zainteresował mnie spory ruch na lotnisko, ani fakt iż był w tym czasie przebudowywany jeden z terminali. Normalna rzecz dla linii lotniczej.
Pierwsze zdziwienie po załatwieniu formalności paszportowych – bagaże nie czekają na podajniku, tylko niedbale zrzucone, gdzieś w kącie lotniska. No cóż, widocznie dla nich samolot z Londynu nie jest jakimś priorytetowym. Kolejne, tym razem znacznie większe i poważniejsze, mojego bagażu tam nie ma. Taka typowa czarna torba, jakich tysiące przewija się na wszystkich lotniskach świata, tylko że jej nie ma. A tam wszystko na prawie czterotygodniowy pobyt na innych kontynentach: ubrania (w tym np. Krótkie spodnie, które przydają się w klimatach tropikalnych), mapy, przewodniki, trochę jedzenia, nawet ładowarki do aparatów, czy komórki, słowem wszystko to, co człowiek z reguły zabiera ze sobą w podróż.
Nie ma to nie ma. Postałem chwilę, licząc na to, że ktoś się pomylił, i zaraz odniesie mój bagaż – oczywiście nic z tego. Torby jak nie było tak nie ma. Szukam punktu z zagubionymi bagażami, i tu małe zdziwienie, owszem takowy jest, ale obsługuje tylko American Airlines, wysyłają mnie na drugi koniec lotniska, do malutkiego biura British Airways. Tam pan spisuje protokół, po czym pyta dokąd przesłać bagaż, jak się znajdzie. Dobre pytanie. Przewodnik z ewentualnymi namiarami na hotele był w bagażu, a zresztą i tak zamierzam się przemieszczać, a nie siedzieć w jednym miejscu. W takim razie, jak znajdą, niech przetrzymają u siebie. Jak znajdą...
Wracam za 2 dni na lotnisko. Nieco wcześniej, no ale oczywiście punkt jest czynny tylko wtedy, kiedy przylatuje samolot z Londynu. W takim razie sprawę trzeba załatwić inaczej. Stanowiska obsługi pasażerów, check-in British Airways, pokazuję protokół, pytam się, czy nie znaleźli (a gdzie tam !). Zgodnie z procedurą należy mi się odszkodowanie za rzeczy utracone i pieniądze na niezbędne wydatki na miejscu. Te pierwsze załatwia się po zakończeniu podróży na podstawie składanej i rozpatrywanej reklamacji, ale te drugie potrzebne są już tutaj. Przecież nie będę cały miesiąc chodził w jednych spodniach, o innych rzeczach nie wspominając. Zresztą fakt chodzenia w jednych ciuchach, chyba powoli docierał nie tylko do mnie.
W końcu dostaję 300 USD na zagospodarowanie, co jak się okazuje na USA nie jest jakąś kolosalną sumą, a na Chile to już w ogóle specjalnie wrażenia nie robi. Zachowali się jednak ładnie, co nie zmienia faktu, że utrata bagażu nie należy do najprzyjemniejszych sytuacji podróżniczych. Później zresztą wyczytałem, że British Airways ma najwyższy odsetek zagubienia bagaży ze wszystkich liczących się linii lotniczych. Ciekawe, czy sytuacja zmieniła się teraz ?
Przelot Bogota – Monteria, linia lotnicza Aires, listopad 2011, standard południowo-amerykański, Kolumbia
Bilety kupione w lokalnej promocji, cena niższa, bądź porównywalna do biletu autobusowego, a w teorii oszczędzam sobie cały dzień podróżowania.
Problem jest jeden, ale za to duży. Aktualnie w Kolumbii padają deszcze, są lokalne podtopienia, niektóre drogi są nieprzejezdne i lawiny błotne utrudniają komunikację. Leje już tak zresztą od kilku tygodni. Anomalie pogodowe. Z Salento (Zona Cafetera, Dolina Cocory) jeszcze jakoś się udało wydostać i dojechać do Armenii, ale już na dworcu w tym mieście po prostu kociokwik. Odsyłają od kasy do kasy, nie wiadomo co autobusami do Bogoty. Teoretycznie z Armenii do Bogoty jedzie się 7-8 godzin, ale jak się jedzie, a nie jak się nie jedzie. Powinienem być następnego dnia rano na lotnisku, żeby zdążyć na samolot do Monterii.
Łapię gościa z firmy autobusowej, daję telefon do linii Aires z pytaniem, czy nie można przebukować bilet na dzień później – tak teoretycznie, bo nie wiadomo czy puszczą w ogóle autobusy. Z łamanego hiszpańsko-angielskiego (łamany angielski był z jego strony, hiszpański z mojej, vice versa szło o wiele lepiej) rozumiem tyle, że lepiej będzie jak się jednak na tym lotnisku pojawię.
Po chwili jednak okazuje się, że bilety sprzedają. Wsiadam i jadę. Przejazd przez góry to temat na oddzielne opowiadanie, dość powiedzieć, że zamiast planowych 7 jadę 26, więc na lotnisku zjawiam się następnego dnia po odlocie samolotu. Moja wina.
Podchodzę do stanowiska Aires, pokazuję bilet i wyjaśniam sytuację. Załatwiają sprawę w sumie dość zgrabnie. Płacę opłatę manipulacyjną (coś koło jednej trzeciej ceny biletu) i wystawiają mi kolejny, tym razem z datą dzisiejszą. Cała procedura trwa (łącznie z negocjacjami z linią lotniczą) jakieś pół godziny. I czasowo, i cenowo jest OK.
Pierwszy wyjazd z tych dalszych. Panują ogromne obostrzenia dotyczące przewozu określonych rzeczy w ramach bagaży podręcznych. Przepisy bezpieczeństwa po zamachach z 11 września 2001 roku zostają dodatkowo zaostrzone po próbach wysadzenia samolotów za pomocą zmieszanych płynów łatwopalnych. W związku z tym wszystkim prawie nie mam bagażu podręcznego (a w zasadzie w ogóle nie mam, bo czy za taki uznać można pas na dokumenty, aparat i pieniądze ?). Wszystkie pozostałe rzeczy nadaję w Warszawie, do odbioru w Miami, pierwszy stop-over, przeznaczony na oglądanie Florydy. W planach wszystko się zgadza. Kilka godzin postoju w Londynie nie stanowi problemu. W zasadzie nawet nie zainteresował mnie spory ruch na lotnisko, ani fakt iż był w tym czasie przebudowywany jeden z terminali. Normalna rzecz dla linii lotniczej.
Pierwsze zdziwienie po załatwieniu formalności paszportowych – bagaże nie czekają na podajniku, tylko niedbale zrzucone, gdzieś w kącie lotniska. No cóż, widocznie dla nich samolot z Londynu nie jest jakimś priorytetowym. Kolejne, tym razem znacznie większe i poważniejsze, mojego bagażu tam nie ma. Taka typowa czarna torba, jakich tysiące przewija się na wszystkich lotniskach świata, tylko że jej nie ma. A tam wszystko na prawie czterotygodniowy pobyt na innych kontynentach: ubrania (w tym np. Krótkie spodnie, które przydają się w klimatach tropikalnych), mapy, przewodniki, trochę jedzenia, nawet ładowarki do aparatów, czy komórki, słowem wszystko to, co człowiek z reguły zabiera ze sobą w podróż.
Nie ma to nie ma. Postałem chwilę, licząc na to, że ktoś się pomylił, i zaraz odniesie mój bagaż – oczywiście nic z tego. Torby jak nie było tak nie ma. Szukam punktu z zagubionymi bagażami, i tu małe zdziwienie, owszem takowy jest, ale obsługuje tylko American Airlines, wysyłają mnie na drugi koniec lotniska, do malutkiego biura British Airways. Tam pan spisuje protokół, po czym pyta dokąd przesłać bagaż, jak się znajdzie. Dobre pytanie. Przewodnik z ewentualnymi namiarami na hotele był w bagażu, a zresztą i tak zamierzam się przemieszczać, a nie siedzieć w jednym miejscu. W takim razie, jak znajdą, niech przetrzymają u siebie. Jak znajdą...
Wracam za 2 dni na lotnisko. Nieco wcześniej, no ale oczywiście punkt jest czynny tylko wtedy, kiedy przylatuje samolot z Londynu. W takim razie sprawę trzeba załatwić inaczej. Stanowiska obsługi pasażerów, check-in British Airways, pokazuję protokół, pytam się, czy nie znaleźli (a gdzie tam !). Zgodnie z procedurą należy mi się odszkodowanie za rzeczy utracone i pieniądze na niezbędne wydatki na miejscu. Te pierwsze załatwia się po zakończeniu podróży na podstawie składanej i rozpatrywanej reklamacji, ale te drugie potrzebne są już tutaj. Przecież nie będę cały miesiąc chodził w jednych spodniach, o innych rzeczach nie wspominając. Zresztą fakt chodzenia w jednych ciuchach, chyba powoli docierał nie tylko do mnie.
W końcu dostaję 300 USD na zagospodarowanie, co jak się okazuje na USA nie jest jakąś kolosalną sumą, a na Chile to już w ogóle specjalnie wrażenia nie robi. Zachowali się jednak ładnie, co nie zmienia faktu, że utrata bagażu nie należy do najprzyjemniejszych sytuacji podróżniczych. Później zresztą wyczytałem, że British Airways ma najwyższy odsetek zagubienia bagaży ze wszystkich liczących się linii lotniczych. Ciekawe, czy sytuacja zmieniła się teraz ?
Przelot Bogota – Monteria, linia lotnicza Aires, listopad 2011, standard południowo-amerykański, Kolumbia
Bilety kupione w lokalnej promocji, cena niższa, bądź porównywalna do biletu autobusowego, a w teorii oszczędzam sobie cały dzień podróżowania.
Problem jest jeden, ale za to duży. Aktualnie w Kolumbii padają deszcze, są lokalne podtopienia, niektóre drogi są nieprzejezdne i lawiny błotne utrudniają komunikację. Leje już tak zresztą od kilku tygodni. Anomalie pogodowe. Z Salento (Zona Cafetera, Dolina Cocory) jeszcze jakoś się udało wydostać i dojechać do Armenii, ale już na dworcu w tym mieście po prostu kociokwik. Odsyłają od kasy do kasy, nie wiadomo co autobusami do Bogoty. Teoretycznie z Armenii do Bogoty jedzie się 7-8 godzin, ale jak się jedzie, a nie jak się nie jedzie. Powinienem być następnego dnia rano na lotnisku, żeby zdążyć na samolot do Monterii.
Łapię gościa z firmy autobusowej, daję telefon do linii Aires z pytaniem, czy nie można przebukować bilet na dzień później – tak teoretycznie, bo nie wiadomo czy puszczą w ogóle autobusy. Z łamanego hiszpańsko-angielskiego (łamany angielski był z jego strony, hiszpański z mojej, vice versa szło o wiele lepiej) rozumiem tyle, że lepiej będzie jak się jednak na tym lotnisku pojawię.
Po chwili jednak okazuje się, że bilety sprzedają. Wsiadam i jadę. Przejazd przez góry to temat na oddzielne opowiadanie, dość powiedzieć, że zamiast planowych 7 jadę 26, więc na lotnisku zjawiam się następnego dnia po odlocie samolotu. Moja wina.
Podchodzę do stanowiska Aires, pokazuję bilet i wyjaśniam sytuację. Załatwiają sprawę w sumie dość zgrabnie. Płacę opłatę manipulacyjną (coś koło jednej trzeciej ceny biletu) i wystawiają mi kolejny, tym razem z datą dzisiejszą. Cała procedura trwa (łącznie z negocjacjami z linią lotniczą) jakieś pół godziny. I czasowo, i cenowo jest OK.
Reszta w kolejnych relacjach
Dodane komentarze
Smok-1 2017-07-05 19:13:51
Nikomu nie życzę takich przygód podczas lotu w tamtą stronę, co innego przy powrociepaweł.p 2017-07-05 11:27:59
Jeszcze nigdy nie miałem w bagażu podręcznym miej niż 10 kg. (-: Utrata bagażu to nieprzyjemne uczucie, szczególnie na początku wyprawy. Mi bagaż zaginął tylko raz i nie życzę tego nikomu.Smok-1 2013-04-14 23:14:23
Od tego czasu staram się przemycić plecak główny, jako podręczny, na ogół się udajenitkaska 2013-04-14 18:18:45
wychodzi na to, że faktycznie trzeba się pakować w plecak podręczny...JAK JA TO ZROBIĘ????????????Smok-1 2013-04-05 09:30:35
Wiesz, bagaż się do tej pory nie odnalazł, a miałem tam również puszkę pasztetu .... Nie wiem jak teraz, bo od dawna nie latam z nimi (nie mają dobrych promocji)gastropoda 2013-04-05 01:49:38
zdaje się, że BA często gubią bagaże, nie latam z nimi często, a już dwukrotnie bagaż zaginął (po paru dnia dotarł), może się poprawi, bo po ostatnim locie otrzymałem email-formularz zzapytaniem o ocenę ich usług, widząc jednak ciągłe prace na Heathrow śmiem wątpić...Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.