Artyku y i relacje z podr y Globtroter w

" Zorientować się w Oriencie " > CHINY


thunderG thunderG Dodaj do: wykop.pl
relacje z podróży

Zdj cie AUSTRALIA / brak / Australia / Australia czyli twarzą w twarz z czerwonym lądem! ...droga powrotna z Australii do Polski, po przeszło 14 miesięcznej nieobecności.

Chińska Republika Ludowa-ChRL

Otworzyłem oczy, a ma głowa leżała na niewygodnym plecaku. Przyjrzałem się sobie dokładniej. Leżałem w śpiworze koło barierki, tuż pod filarem. Obok mnie plecak i zaparkowane buty. Byłem na lotnisku w Bangkoku, na które dotarłem spóźnionym samolotem z Phuketu. Popatrzyłem na zegarek a tam lekko po 5 nad ranem. Zwinąłem śpiwór, doczepiłem go do plecaka, włożyłem buty i poszedłem do toalety by się odświeżyć. W międzyczasie przyszyłem sobie flagę do plecaka i udałem się do kolejki na odprawę. Gdy przechodziłem przez bramki, zostałem znów zaskoczony podatkiem od wyjazdu z kraju. To samo spotkało mnie w Nowej Zelandii. Wydałem wszystkie dolary i gdy dotarłem na lotnisko okazało się, że muszę zapłacić tzw. wyjazdowe. Rozmieniłem więc 500 bht i przeszedłem kontrole graniczne. Jeszcze przez chwilę siedziałem w poczekalni, słuchając piosenki Chris`a Rea`i pod tytułem „Road to hell”. Mój wzrok utkwiony był w samoloty kołujące na płycie lotniska. Miałem mieszane uczucia przed Chińską Republiką Ludową. Sygnał w głośnikach nakazał pasażerom ustawiać się w kolejce do wejścia na pokład. Zacisnąłem pięść i pomyślałem: „Do odważnych świat należy...”

17.09.2006 ( 26 dzień podróży )

Przez rękaw dostałem się do samolotu tajskich linii lotniczych, które świadczą jedne z najlepszych usług w tej dziedzinie. Po raz pierwszy zasiadłem w miejscu zaraz koło wyjścia ewakuacyjnego. Stewardesa pouczyła mnie jak je otwierać w razie wypadku. Tak też miałem mnóstwo miejsca na nogi, by je sobie rozprostować. Lot minął szybko, aż w końcu zaczęliśmy lądowanie. Opony samolotu zapiszczały podczas kontaktu z płytą lotniska. Dotarłem do bramek kontrolujących i bez problemu zostałem wpuszczony na teren Chińskiej Republiki Ludowej. Od razu udałem się do kantora. Wymienieniem kilkadziesiąt dolarów na chińskie jeny. Zaczepił mnie kierowca taksówki z takim klaserem, w którym miał zdjęcia jego samochodu. Nie skorzystałem z jego usług. Złapałem zwykłą taksówkę. Wsiadłem do środka i powiedziałem: „Good afternoon, we are going to railway station in Beijing”. W odpowiedzi otrzymywałem: “!#$%%#%^$^%$”. Hmm, nie zrozumiałem. Powtórzyłem jeszcze raz wyraźnie: ”Be-jing”. Nic. Gość nie zakapował. Podałem mu moją rezerwację z hostelu. Też nie zrozumiał, ale zaczął coś działać. Wyszedł z taksówki i zapytał kumpli czy rozumieją. Po około 15 minutach wrócił i z uśmiechem na twarzy wymówił Beijing, tylko że w całkowicie innym akcencie. Wyjechaliśmy z lotniska na kilku pasmową autostradę. W powietrzu poczułem już zapach europy, zapach tego samego równoleżnika, zapach zbliżającego się końca lata, zapach, którego mi brakowało przez ostatni rok. Na horyzoncie zachodziło słońce, ale jakieś niewyraźne, jakieś za mgłą. Zaczęliśmy zbliżać się do centrum. Co raz częściej mijaliśmy place budów oraz drapacze chmur, tak bardzo podobne do tych co widziałem na Manhattanie. Dotarliśmy pod hostel. Zabrałem plecak i zameldowałem się w recepcji. Dostałem pokój czteroosobowy, który był zajęty przez dwóch nieznajomych. Łazienka dość nietypowa, bo kilka pryszniców znajdowało się w jednym pomieszczeniu i odgrodzone były od siebie tylko za pomocą zasłonek. Zmęczenie podrożą wygrało. Wziąłem kąpiel. Wieczorem wybrałem się na krótki spacer oraz kolację. Było dalej ciepło. Garstka ludzi błąkała się po ulicy i od razu zwrócili na mnie uwagę. Uśmiechnąłem się. Zaszedłem do jakiejś przypadkowej restauracji, która wyglądała dość przyzwoicie. Zamówiłem coś całkowicie przypadkowego a do tego piwo o nazwie Asahi Beer. Myśląc, doszedłem do wniosku, że za mną już ponad 25000 kilometrów. Po kolacji i spacerze, wróciłem na nocleg. W pokoju spotykałem Anglika, który przyjechał już z którąś wizytą do Azji by uczyć chińskie dzieci angielskiego. Mówił, że gdy wszedł do pokoju i spojrzał na buty to pomyślał, że należą do jakiegoś giganta...ehh. Zasnąłem...

18.09.2006 ( 27 dzień podróży )

Przebudziłem się przed 7 rano i jak świeżo narodzony zeskoczyłem z piętrowego łoża. Przez nieduże i pokryte kilkuletnim brudem okno, próbowały przebić się promienie słońca. Ja również wpatrywałem się przez nie, ale niestety obraz był silnie zniekształcony. Praktycznie nic nie było widać. Tak więc był to dla mnie znak, że trzeba wyjść na ulicę i po raz pierwszy spojrzeć na poranny Pekin własnymi oczyma. Szybo wskoczyłem w ciuchy i sandały, w kieszenie wrzuciłem paszport, pieniądze, iPod`a i aparat. Zamknąłem drzwi za sobą, zszedłem w dół, przekroczyłem próg hostelu i... przede mną miasto, stolica Chińskiej Republiki Ludowej. Nie miałem mapy, przewodnika. Obróciłem się w lewo, w prawo. Ulicę były chaotycznie zapełnione poruszającymi się samochodami oraz rowerzystami, którzy w jednolitej kolumnie pędzili przed siebie. Na chodnikach ludzie. Część z nich to pracownicy biurowi, biznesmeni, politycy. Ta druga to biedota, która stanowiła większość. Potrafili oni godzinami przesiadywać i nic nie robiąc obserwowali jak dzień upływa. W wielu oczach zobaczyłem zaskoczenie moją osobą. Nie którzy wskazywali na mnie palcami, wpatrywali się, obgadywali. Nie wiedziałem gdzie iść. Żołądek dawał o sobie znać, że czeka na śniadanie. Przeszedłem przez ulicę i udałem się do KFC. Było to jedyne miejsce dostępne w zasięgu mojego wzroku. Miejsce, w którym wiedziałem co mogę zamówić. Przed 8 godziną czekałem na busa, który miał mnie zabrać na Wielki Mur Chiński. Podjechał. Wskoczyłem do środka i poznałem samotnie podróżującą angielkę, Szkotkę a później parkę z Izraela. Oni również na mnie spoglądali ze zdziwieniem. Wpierw zapytali skąd jestem a zaraz po tym ile mam lat. Te drugie pytanie chyba najbardziej ich fascynowało. Odpowiedziałem, że 22 lata, że wracam do domu po 14 miesięcznej nieobecność itd...słuchając nie mogli uwierzyć. Prócz nas w busiku była też młoda przewodniczka oraz kierowca ( bez którego by się nie obyło ) . Szerokimi ulicami pędziliśmy w nieznanym mi kierunku. Po półtora godzinie zjechaliśmy do fabryki a zarazem sklepu z jadeitami. Ogromna hala, w której byliśmy zmuszeni przebywać przez godzinę. Chodzić, oglądać, przymierzać, targować się. Dlaczego? Podróżni przybywający do Chin mają trzy rodzaje wycieczek do wyboru: vip`owską i tym samym najdroższą, ekonomiczną czyli taką co jest tania i odwiedza się sklepy oraz shopping czyli typowo nastawioną na zakupy. Są to wymogi wprowadzone przez rząd. Każdy przewodnik, który prowadzi wycieczkę ekonomiczną musi zgromadzić trzy pieczątki, potwierdzające, że jego grupa odwiedziła 3 sklepy. Tak też chcąc nie chcą chodzimy i oglądamy. W Chinach zauważalna jest duża społeczna nienawiść skierowana wobec amerykanów. W jednym ze sklepów podałem się za obywatela US i nie byłem zobligowany zostać pełna godzinę. Wyszedłem po około 30 minutach a przewodniczka dostała potrzebną jej pieczątkę. W końcu dojechaliśmy do grobowców dynastii Ming i Qing z XV wieku, które położone są w niezwykle malowniczy krajobrazie. Z trzech stron otoczone górami Beutuanshou i otwarte od strony południowej. Po przekroczeniu progu mauzoleum, ukazała mi się zadziwiająca budowla. Ogromny dach wyłożony żółtymi dachówkami posiadał charakterystyczne dla chińskiej architektury zawinięte końcówki. Zadaszenie oparto na potężnych czerwonych filarach, zrobionych z potężnych kłód drzewa. Posiadała trzy wejścia i jak się po chwili okazało nie był to grobowiec, było to wejście do niego. Tuż za nim znajdowała się nie mniej zapierająca dech w piersi konstrukcja. Był to grobowiec, zbudowany w podobnym stylu. W samym centrum znajdował się posąg jednego z cesarzy. Niestety nie pamiętam którego. Prócz tego kolekcja klejnotów cesarskich, ubiorów i różnych innych rzeczy, którym się przyglądałem i części z nich po prostu nie rozumiałem. Nie rozumiałem do czego służą. Starożytni Chińczycy wierzyli w nieśmiertelność duszy, dlatego też zwracali szczególną uwagę na pogrzeb. Z tego też względu na przestrzeni wieków powstawały coraz to bardziej niespotykane kompleksy grobowców. Tam też chowano cesarzy, cesarzowe oraz wiele konkubin, synów i córek. Takie miejsce zbiorowej mogiły. Wkrótce po odwiedzinach katakumb, udaliśmy się busem na obiad. Typowy i orientalny. Na ogromnym okrągłym stole poustawiane były różnego rodzaju miseczki. W tych miseczkach znajdowały się przeróżne przysmaki, które były warte przynajmniej spróbowania. Cielęcina, drób, ryby, warzywa, ryż, sosy itd. Dodatkowo na stole był zamontowany blat na łożysku. W ten sposób można było z łatwością obracać płytą i kosztować różnych przysmaków. Z restauracji pojechaliśmy dalej i po pierwszej po południu dotarliśmy na Mur Chiński. Wyskoczyłem szybko z busa. Rozejrzałem się wokół siebie i szybki krokiem, popędziłem w kierunku budowli. Jest. Widzę jak wije się szczytami gór. Wytarte przez wieki schody przypominają swym kształtem rynny. Ile to osób musiało przez nie przejść by przybrały taką formę? Słońce piecze niemiłosiernie. Krople potu spływają mi po twarzy. Popatrzyłem przed siebie a tam setki schodów, które łączą odległe od siebie strażnice. Na pobliski straganie zakupiłem dwie butelki wody. Otworzyłem jedną z nich i sącząc rozmyślałem o miejscu, do którego dotarłem. A więc tak wygląda jeden z 7 Cudów Świata. Wieki temu bronił ziemi chińskich przed dzikimi Mongołami, którzy wielokrotnie nękali północne terytoria. Miał też wpływać na bezpieczeństwo jedwabnego szlaku. Również służył do przesyłania wiadomości miedzy strażnicami. Przetrwał do dziś pod postacią kilkunastu odcinków. Jedne z nich są w lepszym, inne w gorszym stanie. Skończyłem wodę, wrzuciłem plecak za siebie i zaliczyłem pierwsze schody. Gdzieś w połowie poczułem, że brakuje mi już tchu. Dostałem takiej samej zadyszki, jak podczas wchodzenia na Ayers Rock w Australii. Pomimo prażącego słońca, serca bijącego dwa razy szybciej, pokonywałem kolejne stopnie. Przechodziłem przez kolejne strażnice. Dotarłem na szczyt. Najpiękniejsza nagrodą jaką mogłem otrzymać, było to niesamowite uczucie. Uczucie odkrywania świata, poznawania miejsc, kultur i poniekąd samego siebie. Czy faktycznie tak ciężko gdziekolwiek wyjechać? Gdziekolwiek dotrzeć? Stałem na jednym z najwyższych punktów w okolicy. Przede mną ogromna dolina, której szczytami biegł mur. Niezapomniana panorama. Udało się. Dotarłem na Mur Chiński. Te kilka chwil, które tam spędziłem, na trwale utkwiło w mojej pamięci. Jeszcze ostatni raz się obróciłem, gdy oddalaliśmy się busem, niestety już w stronę Pekinu. Po drodze zatrzymaliśmy się w sklepie z perłami, gdzie wytłumaczono nam proces powstawania tych naturalnych klejnotów. Następny stop to herbaciarnia, gdzie zaprezentowano metody parzenia i konsumowania herbaty. Za równowartość 100 jenów chińskich zakupiłem trzy rodzaje herbaty: jaśminową, zieloną oraz z czarnej róży. Poza tym tylko w tym miejscu, widziałem taki niedużą filiżankę do prażenia herbaty. Nie była by w niczym wyjątkowa, gdyby nie ten granatowy smok. Podczas zalewania herbaty wrzątkiem, jego kolor zmieniał się na czerwony. Od razu mi się spodobał. Niestety nie kupiłem i jak potem go szukałem po Pekinie to takiego drugiego nie znalazłem. Wróciłem do hostelu. Tam spotkałem Kanadyjczyka, który był w podróży dookoła świata. Miał zaledwie 18 lat, ale myślę, że jest to idealny wiek by udać się w taką podróż. Wtedy to jesteśmy bardziej otwarci na świat, bardziej chłonni wiedzy i bardziej odporni na różnice. Wnet do pokoju wszedł też Anglik, z którym udałem się na kolację. Zasiedliśmy w takiej najtańszej restauracji, która znajdowała się w jednej z przecznic. W miseczce podano mi rosół z makaronem i kawałkami kurczaka. Wydawało by się, że jest to rosół. Co się namęczyłem, by go skonsumować pałeczkami. Siedzący koło nas, co chwile zerkali i pod nosem się śmiali. Zaparłem się i dość niepełnosprawnie zjadłem moją kolację. Po niej nie było już sił na nic, jak tylko na sen w dwupiętrowym hostelowym łóżku. Chyba jest to najlepsza forma odreagowania po całym dniu wrażeń...

19.09. 2006 ( 28 dzień podróży)

Nie nastawiałem budzika. Postanowiłem, że obudzę się sam, czyli wtedy gdy będę wypoczęty i gotowy na zmierzenie się z następnym dniem w Pekinie. Wyszło dość nieźle, bo o 9 byłem już w drodze do banku, by rozmienić czeki podróżne na jeny. Wszedłem do pierwszego, przypadkowego jednak została mi odmówiona jakakolwiek forma pomocy. Niedaleko znajdowała się następna siedziba jakiegoś banku, więc udałem się w jej kierunku. Przeszedłem próg drzwi a tuz za nimi znajdowała się maszynka, która wydawała bilety z numerkiem. Podszedłem i spojrzałem. Stałem przez chwile i zastanawiałem się co przycisnąć. Ludzie w banku, już mnie zauważyli i zaczęli się przyglądać. Pewnym ruchem nacisnąłem dwa razy w przypadkowe miejsce na ekranie i bilecik się wydrukował. Na moje szczęście znajdował się na nim numer, który byłem w stanie odczytać. Wygodnie zasiadłem na sofie i jak gdyby nic a nic oczekiwałem na moją kolej. Jest. W końcu w jednym z okienek się wyświetla. Jednak zostaje uprzedzony przez Chinkę, która wepchnęła się bez kolejki. Lekko postukałem ją po ramieniu i pokazując numerek, zrobiłem gest, że to nie jej kolej. Zdziwiłem się bo w dwóch rękach trzymała pliki pieniędzy. Nie wiem ile tego tam było, ale jak na moje oko to dość sporo. Gościowi w okienku oznajmiłem, że chce wymienić czeki podróżne, ale on oczywiście ni w ząb angielskiego. Użyłem więc dość popularnej w moim przypadku komunikacji nie werbalnej. Położyłem czeki na blat i wskazałem na jeny. Załapał. Długo oglądał i przyglądał się nim. W końcu zawołał kumpla i wspólnie wskazali mi miejsce, w którym mam się podpisać. Gdy to uczyniłem, wspólnie podważyli mój podpis i kazali się podpisać raz jeszcze. Kolejnie zabrali mój paszport. Skserowali go, choć nie wiem po co a następnie jeszcze zabrali adres miejsca, w którym się zatrzymałem. No i udało się. Po przeszło 45 minutach wyszedłem z banku z 815 chińskimi jenami w kieszeni ( +/- 120 USD ). Idąc główną ulicą dotarłem do sławnego placu Tiananmen. To w tym miejscu 18 lat temu ( 1989 ) swe protesty rozpoczęli studenci. Demonstrowali przeciwko wszechobecnej korupcji oraz by wprowadzono podstawowe prawa społeczne i polityczne. Ich opór został stłumiony przez wojsko, które przy użyciu czołgów zabiło około 3000 nieuzbrojonych studentów ( czyli mniej więcej tyle ile zginęło w WTC ). Te sławne zdjęcie człowieka stojącego przed rzędem czołgów, było zrobione w tym miejscu. Dziś plac Tiananmen jest pod ciągły monitoringiem i patrolem policji oraz żandarmerii. Z łatwością można wypatrzyć kamery na słupach czy tajniackie radiowozy. Podszedłem pod zapchaną przez ludzi Bramę Niebiańskiego Spokoju, która stanowi wejście do Zakazanego miasta. W tym samym momencie, gdy przyglądałem się portretowi, zostałem zaczepiony przez chińska nastolatkę, która ofiarowała mi, że oprowadzenie po okolicy. Pomyślałem sobie:” Czemu nie...”. Tak sobie szliśmy i szliśmy i rozmawialiśmy to o Chinach to o Polsce, aż w końcu dotarliśmy pod pracownie malarską. Okazało się, że jest uczennicą jakiejś szkoły artystycznej i wraz ze znajomymi zbierają pieniądze na wyjazd do europy na wystawę. Przynajmniej taką wersję mi sprzedała. Obejrzałem i grzecznie odmówiłem zakupu, bo gdzie ja niby miałem spakować obraz? Wyszedłem na ulicę i nie bardzo wiedziałem, gdzie mam się udać. Postanowiłem, że koniecznie muszę kupić przewodnik by się odnaleźć i mniej więcej zorganizować. Przez te wszystkie uliczki wyszedłem na główną handlową aleje. Tam odwiedziłem wpierw MacDonalda, bo głód mnie z lekka przycisnął a żołądek coś się powoli buntował przeciwko orientalnemu jedzeniu. Tak więc, chcą czy nie chcąc na lunch zjadłem chessburgera a tuż po nim, odnalazłem w księgarni ilustrowany przewodnik po angielsku. Szybko stał się w moim posiadaniu, uzupełniając moje notatki, które sporządziłem przed wyjazdem z Sydney. Mapa zaprowadziła mnie do Beihai Park, najstarszego chińskiego parku w Pekinie. Liczy on sobie prawie 1000 lat. Centralną jego część zajmuje wysepka, która reprezentuję zarówno sztukę ogrodową jak i architektoniczną, kaligraficzną i kulturową. Jej główną atrakcją jest tybetańska biała pagoda, którą usytuowano na samym szczycie góry. Związane są z nią trzy inne budynki: dzwonnica, wieża bębna i hol Fa Lun, Zheng Jue i Pu An. Każdy z tych holi kryje w sobie różne wcielenia Buddy. Z jej szczytu rozpościerała się przepiękna panorama na całą stolicę oraz zakazane miasto. Cała wysepka otoczona była jeziorem, z niezliczoną ilością lilii wodnych. Słońce zaczynało zachodzić na horyzoncie, więc powoli wracałem do hostelu. Przeszedłem raz jeszcze przez plac Tiananmen. Następnie wszedłem w mniej uczęszczane przez turystów uliczki. Spotkałem żebrzących, poparzonych, niepełnosprawnych. Jeden z nich był bez kończy, a w ciele miał nienaturalne wgłębienia. Inny leżał na noszach. Była też kobieta z widocznymi śladami duszenia. Pozostawiam to bez komentarza...Droga, którą szedłem prowadziła do restauracji „Roast duck”, w której serwują najlepszą kaczkę po pekińsku w mieście. Zostałem posadzony przy dwuosobowym stoliku. Za całe 84 jenów zamówiłem kaczkę, placki ryżowe, warzywa oraz ciemne piwo, które również sporządzono z ryżu. Będąc jedynym białym w lokalu, wzbudzałem nie lada zainteresowanie. Pewnym ruchem wziąłem pałeczki do rąk i zacząłem moją kolację. Co chwilę jakiś kawałek kaczki wyślizgiwał się i upadla na talerz, powodując uśmiech siedzących obok mnie klientów. Muszę jednak przyznać, że w ogóle mi to nie przeszkadzało. Byłem tak głodny, że zwracałem uwagę tylko i wyłącznie na to co mam na talerzu. Kaczka była naprawdę wyśmienicie przyrządzona. Poza tym cały proces przygotowana, pieczenia i serwowania na talerz był widoczny dla klientów poprzez oszkloną kuchnię. Nie dziwi więc mnie fakt, że miejsce to zostało odwiedzone przez Fidela Castro, Georga Bush`a i innych. Gdy wyszedłem na ulicę była już noc. W drodze do hostelu odwiedziłem sklep spożywczy, by zakupić biszkopty oraz coś do picia. Wnet był hostel, internet, wymarzony prysznic i sen...

20.09.2006 ( 29 dzień podróży )

Wstałem bez budzika, bo w sumie nigdzie się specjalnie nie musiałem spieszyć. Na zegarku 8.40. Pomyślałem sobie: ”Wspaniale!”. Szybko wskoczyłem w krótkie spodenki, koszulkę i sandały. Wyszedłem z hostelu i zahaczyłem o piekarnie. W takiej chińskiej piekarni, prócz tradycyjnych drożdżówek i pączków z serem, dżemem można też zakupić z kurczakiem. Raz spróbowałem, jednak myśl, że w mojej ciastku zamiast sera jest kurczak przyprawiła mnie o mdłości. Dlatego też skorzystałem ze sprawdzonego towaru i padło na bananową. Przed 10 godziną docieram na plac Tiananmen. Za 40 jenów dostaję przepustkę do Zakazanego Miasta. Przy kasie natrafiłem na tabliczkę, na której było napisane: „..shorter than 1.20 can tour for free...”. Niestety tym razem się nie załapałem. Przeszedłem przez ogromne drzwi i zobaczyłem coś co było niedostępne dla zwykłych śmiertelników przez wieki. Dopiero gdy cesarstwo chińskie upadło, pałace cesarskie zostały udostępnione. Wpierw odwiedziłem Halę Najwyższej Harmonii wybudowaną w 1627 roku. Dalej wzdłuż tej samej osi znajdowała się pawilon, w którym cesarze przygotowywali się do uroczystości ( Czunghotien ) oraz sala audiencji zwana Paohotien. Najokazalszym budynkiem był Taihotien, w którym odbywały się koronacje, z okazji narodzin cesarza jak i Nowego Roku. Ta grupa obiektów stanowiła część oficjalną a tuż za nią znajdowała się część prywatna. Składała się ona z Pałacu Niebiańskiej Czystości, Pałacu Ziemskiego Spokoju oraz Sali Jedności, która łączyła parę cesarską. Wszystkie te budowle były wybudowane w tym samym stylu. Na czerwonych słupach podparto wielopiętrowe dachy, pokryte żółtymi dachówkami. Spędziłem tu chwilę, którą poświęciłem na czytaniu historii, robieniu fotografii i własnym przemyśleniom. Przyglądałem się wykończeniom dachów, na końcach których znajdowały się ceramiczne smoki, wnętrzom pałaców lub posągom zwierząt, które stały przed wejściem do jednego z obiektów. Przeżywałem to spotkanie z kultura chińską na swój indywidualny sposób. Nikt wcześniej z mojej rodziny lub znajomych tutaj nie dotarł. O tych wszystkich miejscach, które widziałem, słyszałem i czytałem od dzieciństwa. Mówiono, że na dalekim wschodzie jest kultura orientalna, odmienna od tego do czego się przyzwyczailiśmy w Europie. Pewnego dnia będąc w drodze powrotnej do ojczystego kraju, zacząłem jej samotnie doświadczać. Nie przeszkadzało mi to, że wszędzie było pełno zagranicznych turystów, którzy ślepo podążali za chorągiewkami trzymanymi przez przewodników. Zastanawiałem się jak oni odbierają te miejsca, czy ich fascynują, zastawiają czy może obojętnie przechodzą koło nich, robiąc niezliczoną ilość fotografii.
Z Zakazanego Miasta udałem się na jedną z głównych ulic Pekinu. Tam znów odwiedziłem MacDonada, który uraczył mnie swoim śniadaniem. Stamtąd pieszo dostałem się do oddalonej Świątyni Nieba, jednego z symboli chińskiej stolicy. Wstęp kosztował całe 35 jenów. W malutkim sklepiku z pamiątkami odnalazłem magnez na lodówkę z wizerunkiem tej budowli. Kupiłem. Za każdym razem jak odwiedzam nowe miejsce, przywożę mamie magnes z najbardziej charakterystycznym wizerunkiem. Ta moja kolekcja zaczęła się już 8 lat temu i zaraziła innych. Tymczasem przechodzę przez cyprysowe ogrody i po kilku minutach wyłoniła się najpiękniejsza budowla świątyni a zarazem całego Pekinu. Qinianian, bo tak się nazywa w ojczystym języku oznacza Pawilon Modłów Dorocznych. Tą okazałą konstrukcję wzniesiono przeszło 500 lat temu, na tarasie z białego marmuru. Trój poziomowa dach oparto na czerwonych kolumnach i wykończono rzeźbą smoków i feniksów. Robi wrażenie. Usiadłem sobie przez chwilę na schodach. Podeszła do mnie Japonka i poprosiła o zdjęcie. Nie odmówiłem. Pamiętam, że był taki okres mojego pobytu w Sydney, że żyłem z osobami z przeróżnych krajów. Jedną z nich była wiecznie uśmiechnięta Koreanka, którą nazywaliśmy Sunny. Miała około 27 lat i do momentu przyjazdu do Australii, nigdy wcześniej nie widziała białych ludzi. Opowiadała, jak chodziła ulicami Sydney i się wszystkim przyglądała. Podziwiała wielkie oczy, białą skórę, inne nosy, blond włosy itd. Przypomniało mi się to w momencie, którym podeszła do mnie ta młoda Japonka. Może ona też nigdy wcześniej nie spotkała białego człowieka? Może będzie mogła się tą fotografią pochwalić przed znajomymi? Nie wiem.
Dotarłem również do Niebiańskiego Centrum Kamienia, które też znajdowało się w tym kompleksie świątyń. Zbudowano je z białego marmuru w kształcie 9 obręczy, które symbolizowały 9 różnych nieb. I to niezwykłe miejsce zostawiam za sobą. Po drodze do hostelu zahaczyłem o Perl Market czyli Giełdę Pereł. Na parterze znajdowały się tylko sprzęty elektroniczne, takie jak różne aparaty, mp3`jacze i tak dalej. Na pierwszym natomiast same ubrania. Na trzecim zaczynała się właściwa część giełdy. Na ogromnej sali skupiona był „n” liczba straganów o wymiarach metr na metr. Każdy potencjalny klient mógł przebierać w niezliczonej ilości pereł, których ceny zaczynał się od kilku do kilkunastu tysięcy dolarów za sztukę. Chodziłem, oglądałem, podziwiałem. Postanowiłem, że wrócę tutaj dnia następnego. Jeszcze przed zachodem słońca docieram do hostelu, w którym biorę orzeźwiająca kąpiel, korzystam z internetu i wnet z powrotem wychodzę na miasto. Nie wiem czemu zawsze mam takie same przeczucie, ze jakieś miejsce wydaje się być blisko na mapie a w rzeczywistości się idzie i idzie. Zajęło mi to przeszło godzinę by dojść do rozrywkowej części Pekinu. Po drodze odwiedziłem ogromny market. Mnóstwo w nim było podróbek różnego rodzaju kurtek, spodni, koszulek, czapek i tak dalej można wymieniać i wymieniać. Kupiłem pamiątkową koszulkę z Hard Rock Cafe Beijing. Po dwóch praniach ( już w Polsce ) cała naklejka zeszła i tyle było po T-Shir`cie. Może częściowo przyczyną była pralka. Jak dobrze pamiętam, korzystałem wtedy z Frani. No ale byłem w drodze do rozrywkowej części stolicy. Tuż przed wejściem zaczepiły mnie pewne Azjatki, które na pewno nie zbierały pieniędzy na cukierki. Uliczka była dość wąska, oświetlona tymi czerwonymi chińskimi lampami. Mieszkańcy mówią na nią: San Li Tun. Na nieszerokim chodniku było pełno małych i klimatycznych restauracyjek, pubów i klubów. Każdy obowiązkowo posiadał swój ogródek ustawiony naprzeciw lokalu. Można było się nie tylko napić piwa chińskiego czy europejskiego, ale również zapalić fajkę szisza. Usiadłem w jednym z nich i zamówiłem sobie kurczaka po chińsku z ryżem. W między czasie popijałem piwo Tsingtao i wpatrywałem się w barwne życie ulicy. Danie było niesamowicie ostre i wycisnęło ze mnie kilka łez. Do hostelu wróciłem już ciemnymi ulicami nowoczesnego Pekinu. Tam spotkałem Japończyka, z którym wspólnie zasiedliśmy w pubie przy złocistym trunku. Miło tak czasem usiąść z całkowicie nieznajomą osobą z całkowicie innego kraju. Po prostu porozmawiać o wszystkim i o niczym.

21.09.2006 ( 30 dzień podróży )

Tego dnia wstałem wcześniej niż zwykle, przeglądnąłem dokładnie mój bagaż, przepakowałem się i zabrałem część rzeczy do prania. Odwiedziłem też hostelową kawiarenkę internetową by sprawdzić czy dzisiejszy lot jest dalej aktualny. Wnet byłem już w drodze na Giełdę Perłową. W ręcę trzymałem tzw. Portugese Tart, czyli taką babeczkę nadziewaną budyniem, która służyła mi za śniadanie. Zastanawiający był dla mnie fakt, że tą babeczkę nazywają portugalską, choć jest produkcji chińskiej. Gdzieś później, podczas mojej podróży ktoś powiedział mi, że przywieźli ją ze sobą portugalscy żeglarze. A jak doczytałem okazało się, że były pieczone przez katolickie siostry w Portugalii przeszło 200 lat temu. W każdym bądź razie są bardzo smaczne i godne polecenia. Zahaczyłem też o bank, by wymienić kilka dolarów na jeny. Gdy byłem już na miejscu wpierw kupiłem kilka elektronicznych gadżetów. Niestety po powrocie do Polski okazało się, że cześć z nich nie działała, a jak już działała to wnet się zepsuła. Wszedłem na drugie piętro i zacząłem szukać pereł. Wiedziałem, że interesuje mnie coś wyjątkowego. Oglądałem. Targowałem się. Wnet siadłem do jednego z wielu stanowisk i zacząłem skrupulatnie przeglądać oferowane perły. Jedna wpadła mi w oko. Była idealna, duża i bez żadnych skaz. Wziąłem jeszcze trochę mniejszą grafitową. Udało nam się znaleźć wspólną cenę i za przeszło 540 jenów stałem się posiadaczem pierwszy raz w życiu prawdziwych pereł. Kilka stanowisk dalej dokupiłem dwie idealne, białe perełki za trochę niższą cenę. Trzy z nich rozdałem po powrocie do Polski jako prezent. Tą jedną największą zachowałem na moment, w który będę ją mógł ofiarować wyjątkowej kobiecie...
Wróciłem do hostelu, dopakowałem plecak wypranymi rzeczami i wyszedłem jeszcze na obiad. W ogromnym centrum handlowym zamówiłem sobie kurczaka, wołowinę, zupę i ryż. Było strasznie ostre i na dodatek musiałem walczyć z pałeczkami, bo w Chinach mało kto wie co to widelec, nóż czy łyżka. Do wylotu została mi jeszcze chwila, więc udałem się na ostatni spacer po Pekinie. Kupiłem kartki pocztowe i po wypisaniu wysłałem do Polski. W końcu wróciłem do hostelu. Zabrałem bagaż, zamknąłem za sobą drzwi pokojowe, oddałem klucz. Stojąc przy ulicy czekałem na busa, który miał mnie zabrać na lotnisku. Przyjechał. Wrzuciłem mój plecak do bagażnika i wsiadłem do środka. Jazda na lotnisko strasznie się dłużyła. Dziwne to uczucie, gdy się wyjeżdża. Nigdy nie wiesz, czy jeszcze wrócisz do tego miejsca. Na lotnisku wylegitymowałem się moim zużytym paszportem. Zgłosiłem się do miejsca odpraw. Jakiego miałem zdziwienie, gdy w kolejce zobaczyłem samych czarnych Etiopczyków. Byłem gdzieś w Azji a tu sami Afrykanie i ja samotny biały. W głębi duszy zacząłem się śmiać. Okazałem bilet, zostawiłem bagaż i wkrótce byłem już zapięty pasem w samolocie. Patrząc przez nieduże okienko, żegnałem się Pekinem, nad którym powoli rozciągała się nocna kurtyna. Zamknęły się drzwi, zaczęliśmy powoli kołować, aż spokojnie oderwaliśmy się od pasu startowego.

Unosiliśmy się coraz wyżej i wyżej. Trzeba było przełykać ślinę by bębenki w uszach dostosowały się do zmieniającego się ciśnienia. Głębokim łukiem samolot okrążył Himalaje od strony wschodniej, kierując się na Indie. Siedząc w niewygodnym fotelu mało znanych etiopskich linii lotniczych, puściłem sobie muzykę w iPod`zie i tak po prostu zasnąłem.

Zdj cia

AUSTRALIA / brak / Australia / Australia czyli twarzą w twarz z czerwonym lądem!

Dodane komentarze

natala007 do czy
25.07.2007

natala007 2007-07-30 02:15:20

zostawiam na jutro bo wiem, że będzie ciekawy ;)

Przydatne adresy

Brak adres w do wy wietlenia.

Strefa Globtrotera

Dział Artykuły

Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.

Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.

Jak dodać artykuł?

  1. Zarejestruj się w naszym serwisie - TUTAJ
  2. Dodaj zdjęcia (10 punktów) - TUTAJ
  3. Dodaj artykuł (100 punktów) - TUTAJ
  4. Artykuły są moderowane przez administratora.

Inne Artykuły

X

Serwis Globtroter.pl zapisuje informacje w postaci ciasteczek (ang. cookies). Są one używane w celach reklamowych, statystycznych oraz funkcjonalnych - co pozwala dostosować serwis do potrzeb osób, które odwiedzają go wielokrotnie. Ciateczka mogą też stosować współpracujący z nami reklamodawcy. Czytaj więcej »

Akceptuję Politykę plików cookies

Wszelkie prawa zastrzeżone © 2001 - 2025 Globtroter.pl