Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Krym Nasze spotkanie z Teodozją > UKRAINA



Do Symferopola przybyliśmy w południe, po 11 godzinnej jeździe pociągiem z Odessy.
Bezpośrednio na dworcu „łapie” nas właściciel marszrutki do Teodozji. Koszt to 75 UAH plus 5 UAH za podwiezienie w Teodozji pod wybrany adres. Po dwóch godzinach szaleńczej jazdy jesteśmy na miejscu. Niestety w Hotelu Dream, który jeszcze wczoraj według booking.com był prawie pusty, nie ma wolnych pokoi. Wygląda to dość podejrzanie, gdyż większość kluczy wisi na swoich miejscach, a ponadto zostajemy natychmiast przez recepcjonistkę „przekierowani” do młodego człowieka stojącego w pobliżu recepcji. Chłopiec od razu dzwoni do swojego krewniaka. W ciągu paru minut pojawia się starszy pan i proponuje nam pokój w nowym hotelu położonym na północy Teodozji przy Złotej Plaży. Gdy wstępnie wyrażamy zgodę prosi nas, żebyśmy chwilę zaczekali w barze. Po kilkunastu minutach przyjeżdża po nas samochodem właściciel hotelu. Ustalamy cenę na 500 UAH za pokój za dobę, pod warunkiem, że pokój spełni nasze oczekiwania. Wszystko to wyglądało na dobrze zaplanowaną akcję.
Hotel a raczej pensjonat, pod który zostaliśmy podwiezieni to samotnie stojący budynek oddzielony od plaży ruchliwą szosą. Duży, w pełni wyposażony i nowocześnie umeblowany pokój został zaakceptowany przez moją żonę. Zdecydowaliśmy, że zostaniemy tutaj dwa dni, wykorzystując ten czas na plażowanie i kąpiel w morzu. Natomiast na kolejne trzy noce przeprowadzimy się do hotelu w centrum Teodozji skąd będzie nam wygodniej odbyć zaplanowane wycieczki po okolicy.
Całe popołudnie spędzamy na plaży, kąpiąc się w morzu. Złota Plaża jest rzeczywiście najładniejsza ze wszystkich plaż, które odwiedziliśmy podczas naszych pobytów na Krymie. Szeroka, piaszczysta z łagodnym zejściem do wody. Jedynym jej mankamentem mogą być wodorosty rosnące na dnie niedaleko brzegu. Należy znaleźć „przejście” co nie jest zbyt trudne. Wieczorem w poszukiwaniu sklepu spożywczego odwiedzamy pobliską wioskę, Sioło Ajwazowskie, gdzie mamy możliwość obserwacji życia tubylców.
Przedpołudniem następnego dnia jedziemy do Teodozji. Rezerwujemy hotel na trzy noce, orientujemy się w cenach wycieczek zarówno morskich jak i lądowych na Kara-Dag oraz zwiedzamy pobliską twierdzę genueńską.
Do twierdzy można dojechać elektrycznym pojazdem. Podczas drogi kierowca opowiada o mijanych zabytkach (po rosyjsku) a także robi postoje, umożliwiające dokładne ich obejrzenie. Koszt to 50 UAH w obie strony lub 25 UAH w jedną. Jeżeli wykupi się bilet powrotny ma się 30 minut na zwiedzenie twierdzy. My zostaliśmy, uważając że pół godziny to za mało na spacer po twierdzy, w której znajduje się kilka kościołów, cerkiew oraz mury i baszty. W drodze powrotnej mijamy park miejski gdzie umieszczono pomniki poświęcone rosyjskim bohaterom Wojny Krymskiej oraz Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Szczególną uwagę zwróciłem na pomnik dwunastoletniego chłopca, który zginął podczas II Wojny Światowej, walcząc u boku swojego ojca. Obiad jemy na tarasie restauracji parkowej. Całe popołudnie spędzamy oczywiście na plaży w okolicy naszego hotelu.
Wieczorem schodzimy na kolację do wspólnej kuchnio-jadalni, mieszczącej się na otwartym parterze drugiego budynku. Jest to właściwie jeszcze budowa. W przyszłości ma tam znajdować się restauracja i kawiarnia. Kolację jemy w towarzystwie rosyjskiej pary z St. Petersburga. Wywiązuje się rozmowa na temat podróży. Gdy wspominamy o naszym pobycie w Gruzji pada kilka nieprzyjemnych słów pod adresem prezydenta i rządu Gruzji, Ania dyplomatycznie odpowiada, że nie nawiązywaliśmy ani z rządem ani z prezydentem żadnych kontaktów. Reszta gości to także Rosjanie. Niektórzy noszą grube złote łańcuchy i podróżuję wielkimi czarnymi samochodami, wpisując się tym jednoznacznie w określone środowisko.
Po śniadaniu idziemy jeszcze raz wykąpać się w morzu. Koło południa uprzejmy gospodarz odwozi nas do miasta w okolice hotelu Helena, który wczoraj zarezerwowaliśmy. Jak wynika z jego opowieści jest Ormianinem. Brał udział w wojnie z Azerbejdżanem a potem ożenił się z Ukrainką i osiadł w Teodozji. Obecnie jest właścicielem czterech hoteli. Z jego opowieści wynika, że obraca wielkimi pieniędzmi. Tylko ten hotel, w którym mieszkaliśmy, kosztował go rzekomo 400 tysięcy dolarów amerykańskich (łącznie z gruntem). Opowiada nam również trochę o realiach życia we współczesnej Ukrainie. Z jego słów wynika, że panuje powszechna korupcja i nepotyzm. Każda sprawa, którą obywatel chce załatwić wymaga określonej „wziatki”.
Zostawiamy rzeczy w pokoju i idziemy na nadbrzeże skąd odpływają statki do Złotych Wrót, skały położonej w morzu u stóp Kara-Dagu. Wycieczka kosztuje 170 UAH od osoby i trwa 4 godziny. Płacimy również za jutrzejszą wycieczkę „Kara-Dag pieszkom”, która odbywa się dwa razy w tygodniu w środy i soboty. Dobrze, że nie wykupiliśmy jej podczas wczorajszego pobytu w Teodozji. Wtedy sprzedawcy żądali 170 UAH plus 90 UAH na miejscu. Dzisiaj zapłaciliśmy tylko 50 UAH ponadto musieliśmy mieć ze sobą 90 UAH.
Przed odpłynięciem zdążamy jeszcze zjeść po czeburaku i wypić sok. Następnie ustawiamy się w długiej kolejce przed wejściem do przystani, gdzie są przycumowany jeden do drugiego dwa statki. Udaje się nam znaleźć dwa miejsca na drugim z nich ale nie obok siebie. Zauważam, że za chwilę podpłynie jeszcze jeden statek. Wołam Anię i szybko przeciskamy się do zewnętrznej burty. W końcu mamy dwa dobre miejsca w cieniu i przy stole. Jednocześnie odpływają trzy statki, wszystkie zatłoczone.
Zaraz po wypłynięciu mijamy twierdzę genueńską. Dalej płyniemy wzdłuż klifowego wybrzeża. Mniej więcej w połowie drogi pojawia sie wioska Ordżonikidze a następnie cel wycieczki Kara-Dag czyli Czarna Góra. Ponieważ płyniemy na zachód, pod słońce, góra rzeczywiście jest czarna. Dopiero gdy zbliżyliśmy się do brzegu było widać wyraźnie postrzępione bazaltowe skały opadające stromo w morze. Przez kilkanaście minut płyniemy wzdłuż brzegu, podziwiając widoki. W końcu pojawia się jeden z symboli Krymu, skała znana jako Złote Wrota. Widok skały był mi dobrze znany z folderów turystycznych, więc nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Bardziej interesujące było samo otoczenie. Zgodnie z programem teraz był czas na kąpiel w morzu. Skorzystaliśmy z tej możliwości, ale szybko zaczęliśmy tego żałować. Pływanie w tłumie ludzi a raczej pogoń za dryfującym statkiem nie sprawiało nam radości. Wracamy na pokład. Powrót do Teodozji zajął nam dwie godziny.
Kolację jemy w hotelu. Wieczór spędzamy spacerując między straganami, ciągnącymi się co najmniej kilometr wzdłuż linii kolejowej, biegnącej równolegle do wybrzeża. Naszym celem jest znalezienie wilii Josifa Stamboli, miejscowego fabrykanta tytoniu z XIX wieku. Zbudowana w stylu orientalnym, naśladująca mauretański pałac jest jedną z atrakcji turystycznych Teodozji. Niestety dzisiaj nie mamy szczęścia.
Rano wstajemy o szóstej. Przed siódmą jesteśmy już na placu przed Domem Oficera skąd wyruszają wycieczki w różne regiony Krymu. Straszny bałagan, poszczególni przewodnicy nawołują swoich uczestników. Stoimy w tłumie wycieczkowiczów nie bardzo wiedząc co robić. Zapytany przewodnik, wywołujący bez przerwy dwa nazwiska, każe nam czekać. Po dłuższej chwili podjeżdża autokar, z którego wysiada mężczyzna i zaczyna głośno powtarzać „Kara-Dag pieszkom”. Gromadzi się wokół niego grupka ludzi a on wyczytuje nazwiska z trzymanej w ręku listy. Są i nasze, wsiadamy więc do autokaru i odjeżdżamy.
Po godzinie jazdy dojeżdżamy do Biostacji w miejscowości Kurortnoje, gdzie znajduje się brama do parku Kara-Dag. Okazuje się, że musimy zapłacić nie 90 ale 100 UAH. Po zebraniu pieniędzy pan każe grupie czekać a sam gdzieś znika. Wraca w towarzystwie starszej pani, która prowadzi nas do muzeum fauny Kara-Dagu. W dużej sali zgromadzono wypchane zwierzęta i ptaki zamieszkujące ten region. Ekspozycja jest nawet interesująca. Po zwiedzeniu muzeum przewodniczka przedstawia grupie młodą kobietę. Jest to nasz przewodnik podczas trekkingu. Po kilku uwagach porządkowych ruszamy na szlak.
Trekking dostarczył nam dużo wrażeń. Po czterech godzinach zmęczeni ale bardzo zadowoleni jesteśmy z powrotem w Kurortnoje. Do odjazdu autokaru mamy godzinę czasu. Część grupy idzie na plażę część pozostaje w zacienionym parku otaczającym budynek muzeum. My idziemy przede wszystkim się czegoś napić. Pomimo wypicia na trasie dwóch litrów wody, które dźwigałem w plecaku, jestem bardzo spragniony. W barze wypijam litr kwasu i dopiero wtedy czuję się komfortowo i możemy iść do kawiarni na kawę.
W hotelu jesteśmy koło czwartej po południu. Pierwsza rzecz to prysznic potem obiad, który zjadamy w barze samoobsługowym. Bar ten namierzyliśmy podczas powrotu do hotelu.
Po zaspokojeniu wszystkich potrzeb ciała nastał czas, aby zaspokoić potrzeby ducha. Idziemy zatem do muzeum urodzonego w Teodozji malarza Ajwazowskiego. Ajwazowski był najsłynniejszym marynistą w dziejach malarstwa a jego muzeum jest jedyną na świecie galerią poświęconą jednemu malarzowi i zawiera ponad 400 obrazów o tematyce morskiej.
Bilet wstępu kosztuje 60 UAH, ale na widok znaczka UNESCO na naszych legitymacjach Teacher Card kasjerka nie tylko wydaje nam darmowy bilet, ale jeszcze prosi żebyśmy się wpisali do honorowej księgi gości. Jest to druga taka sytuacja. Pierwsza miała miejsce w Iranie w Persepolis. Obrazy robią wrażenie. Szczególnie jeden zatytułowany „Wśród fal” i zajmujący prawie całą ścianę. Osobiście na mnie największe wrażenie zrobiło kilka obrazów przedstawiających sztorm morski i bitwę morską oraz te przedstawiające zatokę neapolitańską w różnym oświetleniu.
Wieczorem znajdujemy dość sił, żeby pojechać marszrutką na dworzec autobusowy i kupić na poniedziałek bilety do Bakczysaraju. Po kupnie biletów oglądamy z zewnątrz nową cerkiew zbudowaną bezpośrednio przy dworcu autobusowym a potem przeprawiamy się wiaduktem na drugą stronę torów kolejowych. Znajduje się tam hotel Atlantik, w którym zgodnie z planem, opracowanym jeszcze w Polsce, mieliśmy zatrzymać się na część wypoczynkową naszego pobytu w Teodozji. Niestety hotel nie potwierdził rezerwacji i dlatego wybraliśmy Hotel Dream położony niedaleko. Ania chce zobaczyć jak wyglądają tutejsze plaże. Nie są tak szerokie jak Złota Plaża, ale też są piaszczyste może trochę bardziej brudne. Zmęczeni wracamy marszrutką do rynku. W drodze powrotnej do hotelu robimy zakupy spożywcze w markecie Nowy Świat.
Na niedzielę zaplanowaliśmy wycieczkę do pobliskiego kurortu Koktebel. Z rynku odjeżdżają tam co 15 minut autobusy. Koszt przejazdu w jedną stronę, to 5 UAH.
Z przystanku autobusowego w Koktebelu idziemy dość wąską i zakorkowaną ulicą w kierunku morza. Wypoczynek zaczynamy tradycyjnie od wypicia filiżanki cappuccino w nadmorskiej kawiarni. Sprawdzamy w menu, że w lokalu są serwowane tatarskie specjały. Postanawiamy zatem wrócić tutaj na obiad.
Koktebel przypomina mi Jałtę; plaże są wąskie i kamieniste i od zachodu widać góry. W Jałcie jest to Aj-Petri, tutaj Kara-Dag. Ponadto ten sam tłok. Znajdujemy skrawek miejsca na plaży pod dachem dającym cień. Za 20 UAH wypożyczamy leżak. Zostawiamy na nim nasze rzeczy i idziemy do wody. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą buty do pływania. Zejście do morza jest pokryte sterczącymi kamieniami. Woda wspaniała, tak że spędzamy na plaży parę godzin. W międzyczasie jemy obiad w naszej kawiarni. Ja zamawiam płow i czeburaki, Ania jakąś rybę. Do Teodozji wracamy późnym popołudniem.
Po kolacji wyruszamy na powtórne poszukiwanie wilii Josifa Stamboli. Tym razem przekraczamy tory kolejowe i idziemy deptakiem biegnącym bezpośrednio przy brzegu morza. Jest tu dużo przyjemniej, wieje wiaterek i w związku tym nie jest duszno. Po przejściu kilkuset metrów musimy ponownie przekroczyć tory kolejowe. Wchodzimy w wąską uliczkę zabudowaną z dwóch stron straganami. Po chwili mijamy duży hotel, położony po lewej stronie uliczki, a zaraz za nim spostrzegamy cel naszych dwudniowych poszukiwań willę Stamboli. Rzeczywiście jest dość oryginalna. Obecnie mieści się w niej VI korpus sanatorium „Woschod” i elegancka restauracja. Na pożegnanie chcemy jeszcze obejrzeć hotel Aj-Petri. W tym celu przechodzimy wiaduktem nad torami w kierunku morza, a następnie skręcamy w lewo. Okazuje się, że właściwie nie jest to hotel tylko baza turystyczna. Koszt pobytu dla jednej osoby wynosi 440 UAH dziennie. W tej cenie jest zawarte łóżko w pokoju dwuosobowym z łazienką i pełne wyżywienie. Prywatna plaża jest wąska i kamienista. Bardzo dobrze, że nie zarezerwowaliśmy tego hotelu. To nasz ostatni wieczór w Teodozji. Wracamy do hotelu.
Rano taksówką za 25 UAH jedziemy na dworzec autobusowy. Jesteśmy 40 minut przed czasem. Mamy zatem czas na wypicie porannej kawy. W barze za 7 UAH dostajemy całkiem dobre cappuccino. Dopiero tutaj widać różnicę w cenie. Cappuccino w kawiarni w mieście kosztowało nas od 18 do 25 UAH. O 10.40 podjeżdża na stanowisko autobus. Pakujemy do bagażnika nasze bagaże i punktualnie o 11-tej opuszczamy Teodozję. Przed nami trzygodzinna podróż do Bakczysaraju.
Bezpośrednio na dworcu „łapie” nas właściciel marszrutki do Teodozji. Koszt to 75 UAH plus 5 UAH za podwiezienie w Teodozji pod wybrany adres. Po dwóch godzinach szaleńczej jazdy jesteśmy na miejscu. Niestety w Hotelu Dream, który jeszcze wczoraj według booking.com był prawie pusty, nie ma wolnych pokoi. Wygląda to dość podejrzanie, gdyż większość kluczy wisi na swoich miejscach, a ponadto zostajemy natychmiast przez recepcjonistkę „przekierowani” do młodego człowieka stojącego w pobliżu recepcji. Chłopiec od razu dzwoni do swojego krewniaka. W ciągu paru minut pojawia się starszy pan i proponuje nam pokój w nowym hotelu położonym na północy Teodozji przy Złotej Plaży. Gdy wstępnie wyrażamy zgodę prosi nas, żebyśmy chwilę zaczekali w barze. Po kilkunastu minutach przyjeżdża po nas samochodem właściciel hotelu. Ustalamy cenę na 500 UAH za pokój za dobę, pod warunkiem, że pokój spełni nasze oczekiwania. Wszystko to wyglądało na dobrze zaplanowaną akcję.
Hotel a raczej pensjonat, pod który zostaliśmy podwiezieni to samotnie stojący budynek oddzielony od plaży ruchliwą szosą. Duży, w pełni wyposażony i nowocześnie umeblowany pokój został zaakceptowany przez moją żonę. Zdecydowaliśmy, że zostaniemy tutaj dwa dni, wykorzystując ten czas na plażowanie i kąpiel w morzu. Natomiast na kolejne trzy noce przeprowadzimy się do hotelu w centrum Teodozji skąd będzie nam wygodniej odbyć zaplanowane wycieczki po okolicy.
Całe popołudnie spędzamy na plaży, kąpiąc się w morzu. Złota Plaża jest rzeczywiście najładniejsza ze wszystkich plaż, które odwiedziliśmy podczas naszych pobytów na Krymie. Szeroka, piaszczysta z łagodnym zejściem do wody. Jedynym jej mankamentem mogą być wodorosty rosnące na dnie niedaleko brzegu. Należy znaleźć „przejście” co nie jest zbyt trudne. Wieczorem w poszukiwaniu sklepu spożywczego odwiedzamy pobliską wioskę, Sioło Ajwazowskie, gdzie mamy możliwość obserwacji życia tubylców.
Przedpołudniem następnego dnia jedziemy do Teodozji. Rezerwujemy hotel na trzy noce, orientujemy się w cenach wycieczek zarówno morskich jak i lądowych na Kara-Dag oraz zwiedzamy pobliską twierdzę genueńską.
Do twierdzy można dojechać elektrycznym pojazdem. Podczas drogi kierowca opowiada o mijanych zabytkach (po rosyjsku) a także robi postoje, umożliwiające dokładne ich obejrzenie. Koszt to 50 UAH w obie strony lub 25 UAH w jedną. Jeżeli wykupi się bilet powrotny ma się 30 minut na zwiedzenie twierdzy. My zostaliśmy, uważając że pół godziny to za mało na spacer po twierdzy, w której znajduje się kilka kościołów, cerkiew oraz mury i baszty. W drodze powrotnej mijamy park miejski gdzie umieszczono pomniki poświęcone rosyjskim bohaterom Wojny Krymskiej oraz Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Szczególną uwagę zwróciłem na pomnik dwunastoletniego chłopca, który zginął podczas II Wojny Światowej, walcząc u boku swojego ojca. Obiad jemy na tarasie restauracji parkowej. Całe popołudnie spędzamy oczywiście na plaży w okolicy naszego hotelu.
Wieczorem schodzimy na kolację do wspólnej kuchnio-jadalni, mieszczącej się na otwartym parterze drugiego budynku. Jest to właściwie jeszcze budowa. W przyszłości ma tam znajdować się restauracja i kawiarnia. Kolację jemy w towarzystwie rosyjskiej pary z St. Petersburga. Wywiązuje się rozmowa na temat podróży. Gdy wspominamy o naszym pobycie w Gruzji pada kilka nieprzyjemnych słów pod adresem prezydenta i rządu Gruzji, Ania dyplomatycznie odpowiada, że nie nawiązywaliśmy ani z rządem ani z prezydentem żadnych kontaktów. Reszta gości to także Rosjanie. Niektórzy noszą grube złote łańcuchy i podróżuję wielkimi czarnymi samochodami, wpisując się tym jednoznacznie w określone środowisko.
Po śniadaniu idziemy jeszcze raz wykąpać się w morzu. Koło południa uprzejmy gospodarz odwozi nas do miasta w okolice hotelu Helena, który wczoraj zarezerwowaliśmy. Jak wynika z jego opowieści jest Ormianinem. Brał udział w wojnie z Azerbejdżanem a potem ożenił się z Ukrainką i osiadł w Teodozji. Obecnie jest właścicielem czterech hoteli. Z jego opowieści wynika, że obraca wielkimi pieniędzmi. Tylko ten hotel, w którym mieszkaliśmy, kosztował go rzekomo 400 tysięcy dolarów amerykańskich (łącznie z gruntem). Opowiada nam również trochę o realiach życia we współczesnej Ukrainie. Z jego słów wynika, że panuje powszechna korupcja i nepotyzm. Każda sprawa, którą obywatel chce załatwić wymaga określonej „wziatki”.
Zostawiamy rzeczy w pokoju i idziemy na nadbrzeże skąd odpływają statki do Złotych Wrót, skały położonej w morzu u stóp Kara-Dagu. Wycieczka kosztuje 170 UAH od osoby i trwa 4 godziny. Płacimy również za jutrzejszą wycieczkę „Kara-Dag pieszkom”, która odbywa się dwa razy w tygodniu w środy i soboty. Dobrze, że nie wykupiliśmy jej podczas wczorajszego pobytu w Teodozji. Wtedy sprzedawcy żądali 170 UAH plus 90 UAH na miejscu. Dzisiaj zapłaciliśmy tylko 50 UAH ponadto musieliśmy mieć ze sobą 90 UAH.
Przed odpłynięciem zdążamy jeszcze zjeść po czeburaku i wypić sok. Następnie ustawiamy się w długiej kolejce przed wejściem do przystani, gdzie są przycumowany jeden do drugiego dwa statki. Udaje się nam znaleźć dwa miejsca na drugim z nich ale nie obok siebie. Zauważam, że za chwilę podpłynie jeszcze jeden statek. Wołam Anię i szybko przeciskamy się do zewnętrznej burty. W końcu mamy dwa dobre miejsca w cieniu i przy stole. Jednocześnie odpływają trzy statki, wszystkie zatłoczone.
Zaraz po wypłynięciu mijamy twierdzę genueńską. Dalej płyniemy wzdłuż klifowego wybrzeża. Mniej więcej w połowie drogi pojawia sie wioska Ordżonikidze a następnie cel wycieczki Kara-Dag czyli Czarna Góra. Ponieważ płyniemy na zachód, pod słońce, góra rzeczywiście jest czarna. Dopiero gdy zbliżyliśmy się do brzegu było widać wyraźnie postrzępione bazaltowe skały opadające stromo w morze. Przez kilkanaście minut płyniemy wzdłuż brzegu, podziwiając widoki. W końcu pojawia się jeden z symboli Krymu, skała znana jako Złote Wrota. Widok skały był mi dobrze znany z folderów turystycznych, więc nie zrobił na mnie dużego wrażenia. Bardziej interesujące było samo otoczenie. Zgodnie z programem teraz był czas na kąpiel w morzu. Skorzystaliśmy z tej możliwości, ale szybko zaczęliśmy tego żałować. Pływanie w tłumie ludzi a raczej pogoń za dryfującym statkiem nie sprawiało nam radości. Wracamy na pokład. Powrót do Teodozji zajął nam dwie godziny.
Kolację jemy w hotelu. Wieczór spędzamy spacerując między straganami, ciągnącymi się co najmniej kilometr wzdłuż linii kolejowej, biegnącej równolegle do wybrzeża. Naszym celem jest znalezienie wilii Josifa Stamboli, miejscowego fabrykanta tytoniu z XIX wieku. Zbudowana w stylu orientalnym, naśladująca mauretański pałac jest jedną z atrakcji turystycznych Teodozji. Niestety dzisiaj nie mamy szczęścia.
Rano wstajemy o szóstej. Przed siódmą jesteśmy już na placu przed Domem Oficera skąd wyruszają wycieczki w różne regiony Krymu. Straszny bałagan, poszczególni przewodnicy nawołują swoich uczestników. Stoimy w tłumie wycieczkowiczów nie bardzo wiedząc co robić. Zapytany przewodnik, wywołujący bez przerwy dwa nazwiska, każe nam czekać. Po dłuższej chwili podjeżdża autokar, z którego wysiada mężczyzna i zaczyna głośno powtarzać „Kara-Dag pieszkom”. Gromadzi się wokół niego grupka ludzi a on wyczytuje nazwiska z trzymanej w ręku listy. Są i nasze, wsiadamy więc do autokaru i odjeżdżamy.
Po godzinie jazdy dojeżdżamy do Biostacji w miejscowości Kurortnoje, gdzie znajduje się brama do parku Kara-Dag. Okazuje się, że musimy zapłacić nie 90 ale 100 UAH. Po zebraniu pieniędzy pan każe grupie czekać a sam gdzieś znika. Wraca w towarzystwie starszej pani, która prowadzi nas do muzeum fauny Kara-Dagu. W dużej sali zgromadzono wypchane zwierzęta i ptaki zamieszkujące ten region. Ekspozycja jest nawet interesująca. Po zwiedzeniu muzeum przewodniczka przedstawia grupie młodą kobietę. Jest to nasz przewodnik podczas trekkingu. Po kilku uwagach porządkowych ruszamy na szlak.
Trekking dostarczył nam dużo wrażeń. Po czterech godzinach zmęczeni ale bardzo zadowoleni jesteśmy z powrotem w Kurortnoje. Do odjazdu autokaru mamy godzinę czasu. Część grupy idzie na plażę część pozostaje w zacienionym parku otaczającym budynek muzeum. My idziemy przede wszystkim się czegoś napić. Pomimo wypicia na trasie dwóch litrów wody, które dźwigałem w plecaku, jestem bardzo spragniony. W barze wypijam litr kwasu i dopiero wtedy czuję się komfortowo i możemy iść do kawiarni na kawę.
W hotelu jesteśmy koło czwartej po południu. Pierwsza rzecz to prysznic potem obiad, który zjadamy w barze samoobsługowym. Bar ten namierzyliśmy podczas powrotu do hotelu.
Po zaspokojeniu wszystkich potrzeb ciała nastał czas, aby zaspokoić potrzeby ducha. Idziemy zatem do muzeum urodzonego w Teodozji malarza Ajwazowskiego. Ajwazowski był najsłynniejszym marynistą w dziejach malarstwa a jego muzeum jest jedyną na świecie galerią poświęconą jednemu malarzowi i zawiera ponad 400 obrazów o tematyce morskiej.
Bilet wstępu kosztuje 60 UAH, ale na widok znaczka UNESCO na naszych legitymacjach Teacher Card kasjerka nie tylko wydaje nam darmowy bilet, ale jeszcze prosi żebyśmy się wpisali do honorowej księgi gości. Jest to druga taka sytuacja. Pierwsza miała miejsce w Iranie w Persepolis. Obrazy robią wrażenie. Szczególnie jeden zatytułowany „Wśród fal” i zajmujący prawie całą ścianę. Osobiście na mnie największe wrażenie zrobiło kilka obrazów przedstawiających sztorm morski i bitwę morską oraz te przedstawiające zatokę neapolitańską w różnym oświetleniu.
Wieczorem znajdujemy dość sił, żeby pojechać marszrutką na dworzec autobusowy i kupić na poniedziałek bilety do Bakczysaraju. Po kupnie biletów oglądamy z zewnątrz nową cerkiew zbudowaną bezpośrednio przy dworcu autobusowym a potem przeprawiamy się wiaduktem na drugą stronę torów kolejowych. Znajduje się tam hotel Atlantik, w którym zgodnie z planem, opracowanym jeszcze w Polsce, mieliśmy zatrzymać się na część wypoczynkową naszego pobytu w Teodozji. Niestety hotel nie potwierdził rezerwacji i dlatego wybraliśmy Hotel Dream położony niedaleko. Ania chce zobaczyć jak wyglądają tutejsze plaże. Nie są tak szerokie jak Złota Plaża, ale też są piaszczyste może trochę bardziej brudne. Zmęczeni wracamy marszrutką do rynku. W drodze powrotnej do hotelu robimy zakupy spożywcze w markecie Nowy Świat.
Na niedzielę zaplanowaliśmy wycieczkę do pobliskiego kurortu Koktebel. Z rynku odjeżdżają tam co 15 minut autobusy. Koszt przejazdu w jedną stronę, to 5 UAH.
Z przystanku autobusowego w Koktebelu idziemy dość wąską i zakorkowaną ulicą w kierunku morza. Wypoczynek zaczynamy tradycyjnie od wypicia filiżanki cappuccino w nadmorskiej kawiarni. Sprawdzamy w menu, że w lokalu są serwowane tatarskie specjały. Postanawiamy zatem wrócić tutaj na obiad.
Koktebel przypomina mi Jałtę; plaże są wąskie i kamieniste i od zachodu widać góry. W Jałcie jest to Aj-Petri, tutaj Kara-Dag. Ponadto ten sam tłok. Znajdujemy skrawek miejsca na plaży pod dachem dającym cień. Za 20 UAH wypożyczamy leżak. Zostawiamy na nim nasze rzeczy i idziemy do wody. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą buty do pływania. Zejście do morza jest pokryte sterczącymi kamieniami. Woda wspaniała, tak że spędzamy na plaży parę godzin. W międzyczasie jemy obiad w naszej kawiarni. Ja zamawiam płow i czeburaki, Ania jakąś rybę. Do Teodozji wracamy późnym popołudniem.
Po kolacji wyruszamy na powtórne poszukiwanie wilii Josifa Stamboli. Tym razem przekraczamy tory kolejowe i idziemy deptakiem biegnącym bezpośrednio przy brzegu morza. Jest tu dużo przyjemniej, wieje wiaterek i w związku tym nie jest duszno. Po przejściu kilkuset metrów musimy ponownie przekroczyć tory kolejowe. Wchodzimy w wąską uliczkę zabudowaną z dwóch stron straganami. Po chwili mijamy duży hotel, położony po lewej stronie uliczki, a zaraz za nim spostrzegamy cel naszych dwudniowych poszukiwań willę Stamboli. Rzeczywiście jest dość oryginalna. Obecnie mieści się w niej VI korpus sanatorium „Woschod” i elegancka restauracja. Na pożegnanie chcemy jeszcze obejrzeć hotel Aj-Petri. W tym celu przechodzimy wiaduktem nad torami w kierunku morza, a następnie skręcamy w lewo. Okazuje się, że właściwie nie jest to hotel tylko baza turystyczna. Koszt pobytu dla jednej osoby wynosi 440 UAH dziennie. W tej cenie jest zawarte łóżko w pokoju dwuosobowym z łazienką i pełne wyżywienie. Prywatna plaża jest wąska i kamienista. Bardzo dobrze, że nie zarezerwowaliśmy tego hotelu. To nasz ostatni wieczór w Teodozji. Wracamy do hotelu.
Rano taksówką za 25 UAH jedziemy na dworzec autobusowy. Jesteśmy 40 minut przed czasem. Mamy zatem czas na wypicie porannej kawy. W barze za 7 UAH dostajemy całkiem dobre cappuccino. Dopiero tutaj widać różnicę w cenie. Cappuccino w kawiarni w mieście kosztowało nas od 18 do 25 UAH. O 10.40 podjeżdża na stanowisko autobus. Pakujemy do bagażnika nasze bagaże i punktualnie o 11-tej opuszczamy Teodozję. Przed nami trzygodzinna podróż do Bakczysaraju.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.