Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Trudna sztuka relaksu > INDONEZJA



Tekst nieco przydługi, mimo, że nie ujęłam wielu wątków pobocznych, ale kogo dotknęła kiedykolwiek taka fala hejsterstwa, jak mnie, ten chyba zrozumie:(
I tak oto ta sama uczestniczka - która wiele mi zawdzięcza, mnóstwo czasu jej poświęciłam oraz trochę pieniędzy, by mogła wyruszyć z nami w tę swą wymarzoną podróż, dała milczącą zgodę swej koleżance, by obsmarowała mnie w Internecie i publikowała na moj temat obrazoburcze teksty. A dlaczego? No właśnie... dla mnie było to tak zagadkowe, niedorzeczne, że za nim na dobre się zdenerwowałam, a następnie załamałam, to pytałam, chciałam znać powody tej jej nienawiści wyrażonej okropnymi kłamstwami o mnie na FB tudzież na Globtroterze.Bo może ja o czymś nie wiem, coś mi umknęło w czasie naszej krótkiej znajomości? Bo raptem trzy dni spędziłyśmy na sumatrzańskiej wyspie. Tak żałośnie byłam naiwna, tak absurdalnie dociekliwa, że pytałam u źródła- no pytałam moją hejterkę, dlaczego jest hejterką:)! O`la boga, i doczekałam się...nie bierzcie ze mnie przykładu - z Margolencji miłosiernej ze zbyt ciasno zawiązanymi warkoczykami, nie próbujcie rozmawiać z hejterami. Bo oprócz tego, że \"zupa była za słona", dowiedziałam się z komunikatów internetowych, że wywiozłam pięcioosobową grupę ludzi do Indonezji i porzuciłam, że żeruję na straszych ludziach, a w kolejnym ogłoszeniu grupa porzuconych już wzrosła do sześciu starszych biednych osób:) Autorka wystepujaca pod różnymi nickami zdradziła się razu pewnego ze swym kontem na FB- gdzie mianowała się... uwaga:\"boginią miłości\". Niektórzy czytelnicy tych paszkwili na Globtroterze mieli ubaw, inni byli oburzeni i pisali, żebym zrobiła porządek z tym paskudnym babskiem, a jeszcze inni - i tych było nawięcej- byli rozgoryczeni, rozczarowani, bo planowali ze mną jechać, ale po tym, co przeczytali zwyczajnie się bali. I ja też sie zaczęłam bać, no bo kimże ja w końcu jestem, że mam taką moc, że wywożę sobie owieczki moje i porzucam?!\\\" I kiedy skończysz ten festiwal nienawiści?!\\\"- pytałam hejterkę moją- nie masz jakichś ciekawszych pomysłów na życie\\\"? W odpowiedzi obiecała zniszczyć me plany podróżnicze z turystami, zapowiedziała, że będzie pisać o mnie wszędzie, bo ma mnóstwo czasu. Toteż w kwesti lepszego gospodarowania czasem zmuszona byłam jej dopomóc, zgłosiłam sprawę na policję, bo za takie zabawy jest rok pozbawienia wolności i to z powództwa karnego.
No cóż, kłamstwo ma krótkie nogi, na wyprawie koleżeńskiej każdy sam odpowiada i płaci za siebie, a jeśli nie płaci, żeruje na innych, sieje zamet i intrygi to lepiej się rozstać.
Indonezyczycy to zreguły bardzo pogodni, radośni, skromni ludzie. Mimo, że to naród ubogi (zarabiają niewiele, bezrobocie wielkie) i biały turysta to dla nich bogacz, to mają głęboko zakorzenioną godność, nie wyciągają ręki po jakąś darowiznę (nigdy się z tym nie spotkałam), nie czekają na napiwki i co najdziwniejsze, co każdy może zaobserwować, sprzedawcy w ogóle nie zachęcają do kupna swego towaru, jakby im nie zależało. Generalnie można by rzec, że ludzie są tam honorowi, uczciwi i nienachalni wobec klientów. Oczywiście mam tu na uwadze przeciętnych mieszkańców, a nie urzędników, bo kurupcja olbrzymia panoszy sie tam wszędzie: już w małych biurach turystycznych, nawet w środkach komunikacji publicznej bule - czyli biały człowiek- traktowany jest jak dojna krowa i nie uzyska normalnych, lokalnych cen. Toteż roszczeniowa postawa dwóch naszych turystek była zjawiskiem. Nie miały w zwyczaju dziękować za cokolwiek, nasz indonezyjski przewodnik, który służył im dzień i noc, za free, po znajomości, bo to mój przyjaciel (załatwiał korzystne ceny w kantorach, tańszy transport, noclegi, organizował imprezy, był tłumaczem, dbał o ich zdrowie i dobre samopoczucie) nigdy nie doczekał się: \\\"dziękuję\\\", nawet gdy jedna zaniemogła i w 20 minut postawił ją swym masażem na nogi. Owszem, okazała swe zadowolenie, ale koleżankom - pospieszyła do nich z radosną nowiną, że już ma się dobrze. I to akurat naszemu jungle boyowi wystarczyło, cieszy się zawsze, gdy ktoś się cieszy:) Czasem życzliwy uśmiech wystarczyłby w zupełności, ale nawet tego skąpiły dwie nasze turystki. A w kieszeni, to miały chyba najbardziej jadowitą kobrę.
Gdy usłyszały, że za 10 minutowe targanie ich walizek przez las, wypada coś chłopakom zapłacić, to zapadło złowrogie milczenie, poczym jedna wypaliła z oburzeniem:\\\" To jakaś kpina, młodzi, silni, co im szkodzi pomóc kobietom!\\\". Nie zdziwię się, jak na widok polskich turystów, nastepnym razem miejscowi zaczną wiać. Przed przyjazdem naszej grupy, mój indonezyjski przyjaciel z Bukit Lawang nauczył niemal połowę lokalesów z wioski podstawowych polskich zwrotów grzecznościowych. I na nasz widok popisywali się, wykrzykując: "dzień dobry","witajcie", "jak się masz"- ku naszemu zaskoczeniu i radości, bo niektóre słowa miały mocno zmienione brzmienie. Jednak po ostatnich historiach, wolałabym byśmy nie byli rozpoznawalni. Bowiem pewnego razu, uczestniczki turnusu marcowego wróciły z całodniowej wycieczki beczakiem (ja z nimi nie pojechałam, bo już wszystko wiele razy widziałam, a nie stać mnie było, by ciągle za swe przewodnictwo, za swój transport płacić!:), zasiadły przed domkiem na pogaduchy, a ich kierowca i zarazem przewodnik usiadł na murku nieopodal i tak siedział sobie cichutko ponad godzinę. W końcu z uśmiechem pytam się dziewczyn, czy on tu dziś zostaje na noc. Odpowiedziały, że nie wiedzą, bo on nie zna angielskiego. Toteż spytałam, czy wycieczka była udana. Stwierdziły, że owszem, było świetnie, że dogadywali się przez telefon i na migi i były wszędzie, gdzie tylko trzeba było. Jednak okazało się, że siedziałby tak ten biedaczyna jeszcze długo, bo turystki mu nie zapłaciły, stwierdziły, że skoro się nie upomina, to co się będą wysilać, skoro nie zna angielskiego, to jego wina, niech tak sobie siedzi. Całej tej sytuacji przygladał się z niesmakiem właściciel hotelu, szwajcar znający biegle indonezyjski i już miał zamiar pomóc kierowcy, ale w końcu jedna łaskawie wstała z leżaka i poszła wręczyć mu umówione pieniądze. Innym razem we włoskiej kafejce na koncercie właścicielka miała okazję obserwować dosyć kuriozalne zachowanie, gdy chodziła między stolikami z puszką na napiwki dla muzyków, przy naszym stoliku nikt żadnego indonezyjskiego grosza nie wrzucił, poza naszym indonezyjskim gitarzystą/wokalistą, który z nami właśnie usiadł i za swe granie zapłacił sobie sam! I to nie żeby się im nie podobało, nawet miał bisy:).
Gdy po całodniowym rejsie motorówką, po przecudnie spędzonym na morzu dniu na pływaniu z delfinami, na snurkowaniu w niezwykłych rafach i podmorskich bąblach/żródłach itp. zasiedliśmy wszyscy przy stole i przyszło do rozliczeń, poinformowałam, że trzeba zapłacić za dwie uczestniczki, które w ostatniej chwili zrezygnowały z rejsu - (były niepływające, pływanie nawet w kamizelkach je nie bawiło, delfiny też nie i wcześniej nie pokwapiły się, by nam o tym powiedzieć), a cena była za wynajem łodzi, a nie od osoby, a złowionych wcześniej na nasz obiad ryb, nie można było odwołać, trafiły na nasz stół dwa posiłki więcej - to wóczas usłyszałam, bym nie psuła im tak pięknie spędzonego dnia! Nikt nie chciał zapłacić- argument: takie rzeczy trzeba ustalać przed wycieczką. No słusznie, panie zrezygnowały w ostatniej chwili, a wyruszaliśmy o wschodzie słońca i nie było możliwości odwołania, więc można bylo nie płynąć, stracić jedynie zamówione posiłki i zapomnieć o delfinach i wszystkich atrakcjach, bo na drugi dzień już mieliśmy samolot. I nie było z kim rozmawiać, nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności, a ja jestem mało asertywna. Popłynełam z kasą, nie po raz pierwszy na tej wycieczce, nie chciałam kolejnych bojów, dobra atmosfera, moje zdrowie cenniejsze. A zarobek dla przesympatycznych przewodników za cały dzień pływania z nami, za setkę pamiątkowych filmów i zdjęć pod wodą zrobionych sprzętem bardzo wysokiej klasy wyniósł po 25 zł na osobę. Wstali oni o 5 rano, byśmy mieli gwarancję bliskiego spotkania z delfinami i jeszcze siedzieli z nami po nocy, bo zostali poproszeni przez nasze niecierpliwe turystki o zainstalowanie programów w ich telefonach, by mogły mieć już teraz te zdjęcia i filmy wysokiej rozdzielczości (na internetowej chmurze), nie miały pendive`a. Ale znów żadna nie przystała na moją propozycję, by zrobic dla nich zrzute po 3 zł za to przegrywanie lub choć kawę im kupić. Owszem, kiwnęły potakująco głowami, po czym przepadły gdzieś bez wieści, nie pokazując się już więcej tego wieczoru.
Gdy przyszło do rozliczeń za noclegi, pewne uczestniczki naszego turnusu wcześniejszego chciały zapłacić na dwa dni przed wymeldowaniem, bo nie były pewne, czy transakcja kartą przejdzie, czy będą musiały jechać do kantoru. I nagle zapowiedziały właścicielowi pensjonatu, że chcą mieć zniżkę, że nie zapłacą umówionej wcześniej ceny, bo w ich łazience ciągle kapała woda. Gospodarz zdziwiony spytał, czemu tego nie zgłosiły. Powiedziały, że owszem, zgłosiły chłopakowi na recepcji, że miał on to naprawić. Wezwany recepcjonista, potwierdził i dodał, że nie mógł wówczas uporać się z tą awarią, więc pięć dni temu zaproponował paniom zmianę, pokoju i tego samego dnia wręczył im klucze do pokoju obok. Panie to potwierdziły- ale odparły, że nie miały ochoty się przeprowadzać, bo za dużo pakowania, były zmęczone. Jednak w dalszym ciągu uparcie żądały zniżki, a nam rzekły, że pokażą, jak należy azjatów wychować, bo te ich standardy nijak się mają do europejskich. Scena ta rozgrywała przy reszcie naszej grupy, toteż obserwowaliśmy, jak nasz wesoły gospodarz, traci humor i cierpliwość i staje się asertywnym \\\"bydlakiem\\\", stanowczo i grzecznie odmawia dalszych pertraktacji i sugeruje, by panie znalazły sobie może jakiś lepszy hotel. No i ubogie turystki, pokazaly na co je stać: ostentacyjnie przeprowadziły się do najdroższego hotelu na wyspie, gdzie cena za dobę wynosiła tyle, co nasz tygodniowy pobyt! A łazienka oczywiście w standardzie takim samym, sumatrzańskim, czyli bez ciepłej wody.
Uparcie zastanawiam się dalej, dlaczego trafiają na mą wyprawę tak egzotyczne postacie, jak np.: \\\"bogoni miłości\\\" - pewna arogancka i cwana starsza pani, kreujaca się na ubogą, żerująca na innych, dosłownie wyjadająca ludziom z talerza, a fruwająca po całym świecie, no nieżyczliwa i chytra niczym Scrooge z Dickensa, a przez pewną bystrą Globtrotekę nazwana tak, że nie mam odwagi tu przytaczać, albo jak chora z zawiści, cierpiąca na nadmiar czasu, hejterka w tatuażach niczym czarny charakter z kreskówki oraz \\\"milcząca\\\" koleżanka z mej miejscowości o bliżej niezdiagnozowanych problemach, nie mająca odwagi, by zabrać głos ani dobrej woli, by ostrzec mnie przed wielką jak tsunami falą hejterstwa jej nowo poznanej rodaczki z UK. Nie jest mi łatwo się pozbierać, bo akurat tak się składa, że to właśnie dla tych ludzi poświęciłam bardzo wiele i to jeszcze przed podróżą i nie tylko czasu.
Gdy po raz ęty skierowałam w niebiosa pytanie: \\\"I dlaczego właśnie mnie...?!\\\" To dotarło ono aż do mej przyjaciółki niebędącej jeszcze w niebiosach, a twardo stąpającej po ziemi i usłyszałam od niej starą żydowską sentencję: \\\"Co ja Ci takiego dobrego zrobiłem, że tak mnie nienawidzisz?
Bo koleżanka z mojego miasta nie miała odwagi bez znajomości angielskiego wyruszyć w taką daleką podróż, nie umiała kupić sobie biletów na samolot, więc kilka popołudni spedziłam przed komputerem, by zakupić jej jak najlepszy lot i w końcu dopłaciłam jej ze swych pieniędzy na zrzutę za przewodnika i za przewalutowanie podczas przelewów. A to dlatego, że ponoć cierpię na przerost mięśnia sercowego. Jej sprawy rodzinne zaczęły sie nagle komplikować, a wiedziałam, jak bardzo marzyła o tej wyprawie. Co miesiąc od roku się spotykalyśmy, by pogadać o tej podróży, bo nie mogła się doczekać, a tu pech, bo tuż przed podróżą zachorowała jej mama i wiele ją kosztowało załatwienie opieki dla niej i swych dzieci, a w pracy była dodatkowo zobligowana terminami i nie mogła lecieć z nami wcześnniej tańszym lotem. Wiec priorytetem było, aby w końcu udało jej się pojechać bez wzgledu na kasę, niedużą kwotę dopłaciłam, ale pewnie na wieczne oddanie, gdyż to osoba "milcząca" w każdej kwesti:). Z uwagi na krótszy urlop sama musiała do nas dolecieć, a że bez znajomości języka się bała, to po kolejnych trzech popołudniach spedzonych na forach internetowych udało mi się znależc dla niej towarzyszkę podróży, Polkę na stałe mieszkającą w UK. No i ta nowa uczestniczka naszej wyprawy okazałą się nie lada intrygantką, dwa dni po dołączeniu do nas zaczęły się kłotnie i długie wieczorne rozmowy, podczas których próbowałam towarzystwo zintegrować, ale się nie udało, same baby i burza hormonów. Ale już na wstępie, podczas pierwszego takiego \\\"pojednawczego\\\" wieczoru powiedziałam nowoprzybyłym, jakie tu czasem mamy absurdalne problemy organizacyjne, że proszę o wsparcie, by duszną atmosferę rozwiać, bo to wyjazd koleżeński, bo mamy wakacje, a ja dwoję się i troję by wszystkim dogodzić, a w zamian słyszę bezzasadne skargi, zazdrość, że ktoś miał tańszy bilet na samolot, a one akurat same sobie kupowały, no codziennie jakieś \\\"ALE\\\", jakbym conajmniej była rezydentem wycieczki, a jestem na takich samych zasadach, jak inni, sama: płacę za swe noclegi i utrzymanie, ich zrzuta poszła na przewodnika, byśmy o nic sie nie troszczyli i mieli zapewnioną logistyke, tanie transporty i noclegi, całodobową opiekę, no pełen komfort, relaks!
A co najważniejsze w mojej historii z panią hejterką z UK, to decyzję o rozstaniu się z nami w tej pdróży podjeła ona sama, z własnej nie przymuszonej inicjatywy, chciała zabłysnąć przed gronem i ja tę jej brawurową decyzję przyjęłam z ulgą, co jednak taktownie ukrywałam, a ona zapewne liczyła, że będziemy ją prosić o dalsze wspólne wojaże. Mimo, że pokoje na cały pobyt były już zabukowane, oddałam jej całą kwotę! Bo spokój jest ważniejszy. Ale jak się póżniej okazało, nie udało się kupić tego spokoju, zaczęła swą nienawiść rozsiewać po powrocie w Internecie. I nie trzeba zbytnio zagłębiać się w szczególy, by zauważyć, kto ile stracił na tym rozstaniu. Ona w końcu miała okazję przekonać się, ile czasu zajmuje organizacja wszystkiego (transportu, noclegów...) i to bez atrakcji zaplanowanych przez naszego indonezyjskiego przewodnika, bez zaliczenia miejsc dostepnych tylko lokalesom, mogła zobaczyć, jak windowane są ceny dla bialego turysty.
Dlaczego trafili mi się tak trudni uczestnicy wyprawy na Sumatrę? Co ze mną jest nie tak? Ano pracowałam przez wiele lat w takich skupiskach ludzkich, jak szkoła, zarówno z dziećmi, jak młodzieżą i dorosłymi, nigdy nie popadałam w konflikty, raczej lubiana byłam. I jak to jest, że gdy tylko zaczęłam koleżeńsko zabierać ludzi w świat daleki, na drugą półkulę w przepiękne egzotyczne miejsca, często niedostępne przeciętnemu turyście, bo biura podróży tam nie docierają, a gdyby docierały, to impreza byłaby horendalnie droga, to często staję się uczestnikiem jakiegoś teatru absurdów. Dlaczego, gdy poświęcam swój czas i pieniądze (bo ze wpisowej zrzuty na mój transport nie starczało, trzeba było przecież zapłacić za jedzenie, zakwaterowanie, przejazdy naszego indonezyjskiego przewodnika i na jego gażę też nie starczało!) to często zamiast: \\\"dziękuję\\\"; słyszę pretensje i żądania, a nawet pogróżki. Jaką to lekcję mam do odrobienia?
Na przykład logicznym się wydaje, że skoro ktoś wyrusza na wakacje w nieznane sobie dotąd miejsca, szczególnie jeśli jest to tak daleka podróż, jak antypody, to ogląda na stronie zdjęcia, zapoznaje się mniej więcej z planem wycieczki, gdzie będzie mieszkał, jakie zwyczaje panują w danym kraju, co będzie zwiedzał itd. A tu niespodzianka, ląduje osoba ze stolicy, kierownik logistyki w korporacji i lokalizacja pięknego gesthausu w uroczej osadzie Bukit Lawang tuż przy dżungli jest dla niej nie do przyjęcia, bo w tle szumi rzeka i jak tu spać! No coż, co dla jednych jest atutem, miłą kołysanka do snu, dla innych niekoniecznie. Na szczęście zatyczki do uszu pomogły. Ale już wkrótce wylądowaliśmy nad morzem, bo panią z korporacji gnało dalej i dalej, więc po przyspieszonym trekkingu w dżungli, nie zobaczywszy połowy zaplanowanych w tej miejscowości atrakcji, wymogła na reszcie uczestników wcześniejszy wyjazd na wyspę. Jak widać, żeby zostać szefem logistyki, niekoniecznie trzeba umieć czytać ze zrozumieniem, w ogóle można nic nie czytać (jak się później okazało), ale trzeba mieć siłę przebicia i trzeba przyznać, że ona to miała. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że tak długi, dwutygodniowy, pobyt na tej wyspie w tym najbardziej restrykcyjnym muzułmańskim regionie, gdzie o 18. zapada cisza, nie jest dobry dla ludzi żądnych mocnych wrażeń i ciągłego przemieszczania się, nawet miłośnicy raf koralowych po 7. dniach dostają choroby morskiej od ciągłego dryfowania na wodzie z maską i rurką, nawet argument finansowy, że tam jest dwa razy drożej. I jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że nasza prowodyrka w ogóle nie ma zamiaru się kąpać, leżała większość pobytu na plaży wyraźnie umęczona tym wypoczynkiem, z paroma przerwami na wypad po wyspie, morze ją nie bawiło, bo była niepływająca, a nasze pokoje znajdowały się tuż przy plaży, więc zatyczki do uszu znów się przydały.
Ale wracając do Bukit Lawang, to już w pierwszym dniu po wyladowaniu na Sumatrze z niemałym przejęciem obserwowałam, jak brak kabanosów wieprzowych (w tym muzułmańskim kraju) lub twarożku mogą człowieka pozbawić humoru. A na dzień dobry, dostałam pytanie: \"Jakie mamy plany na jutro\".
- Oh, teraz jest piękna pogoda, więc idziemy na rzeczne SPA z glinkami kaolinowymi- odpowiadam radośnie.
- Tak wiem - odparła niezbyt radośnie pani kierownik z korporacji - to już uzgadnialiśmy wczoraj, ale ja pytam o jutro.
- No nie wiem, jaka jutro będzie pogoda, w lasach deszczowych jest tak zmienna, że Internet prawdy nam nie powie, ale będziemy się ściśle trzymać programu, w razie niepogody mamy przecież plan B - wyjaśniłam.
- A gdzie, ja nic nie wiem?
- No w ofercie na blogu mamy plany szczegółowe, wysłałam Ci też na twojego maila.
- No to ja mam to teraz czytać ?
- Nie, nie teraz, przed wyjazdem ci wysłałam. Nie czytałaś?
- Nie, nie miałam czasu, myślałam, że mi wszystko opowiesz.
- No to ci opowiem...
- Nie, nie mówię, że teraz - przerwała mi- wcześniej powinnaś mi opowiedzieć.
- No ale wcześniej nie miałaś zupełnie czasu na długie rozmowy telefoniczne, a to dużo opowiadania, wysłałam dokładną rozpiskę na 20 dni dzień po dniu. Wiec może wieczorem sobie zobaczysz?
- No nie, ja mam już wakacje, a ty odsyłasz mnie teraz do harmonogramu? No bingo - pomyślałam, może jesteśmy na dobrej drodze do wakacji i przyjacielsko, niemal ze współczuciem dodałam:
- Właśnie, mamy wakacje, wyluzuj, odpocznij, o jutrze pomyślimy jutro.
- No wiesz, co! Jesteś niegrzeczna! Odpowiedziała moja rówieśniczka i odeszła nadąsana. Dokładnie w ten deseń takie oto i temu podobne dialogi miałam okazje prowadzić z daną osobą wiele razy podczas naszego 20 dniowego pobytu, mnie samej, jak to czytam, aż się wierzyć nie chce, ale są świadkowie! Och, jutro! I co będzie jutro? Może zrobię pobudkę o 5.30 i gimnastykę poranną? No nie, teraz mamy wakacje, to znaczy, nie ja, inni mają, ja to jestem do pracy najęta, ale na wolontariacie, nie zarabiam, a może się mylę, może to tylko ja mam wakacje, bo inni wciąż coś planują, siadają wieczorami i debatują, troszczą się o pogodę i o finanse, słowem coś knują. Więc postanowiłam solidarnie przysiąść się do tej zatroskanej części grupy i poplanować, a przede wszystkim pomedytować, pogadać o różnych formach relaksacji. Trochę się udało, ale nie na długo, bo jedna z pań, znienacka i z lekkim uśmieszkiem wyciągnęła, niczym asa z rękawa, temat łazienki. Standard azjatyckich łazienek pozostawia wiele do życzenia, dlatego poświęciłam temu tematowi osobny wpis na swej stronie internetowej ze zdjęciami i o ile mniej rozczarowań byłoby, gdyby niektórym chciało się zajrzeć i poczytać.
- Ja to mam tylko jeden zarzut- rzekła pani- gdybym wiedziała, że nie będzie ciepłej wody, to wzięłabym inną odzywkę do włosów, a tak teraz włosy mi się nie układają i naprawdę, gdyby nie to, to nie miałabym żadnych zastrzeżeń. - - - Poważnie, naprawdę tylko to?! Mina mi się rozjaśniła.
-Tak, poważnie, tylko to. Tylko o to mam do ciebie żal. I już mi zrzedła moja mina.
- Ale możesz się kąpać w rzece, jak my- dodała inna dziewczyna - wiesz jak super fresz, jakie miękkie są potem skóra i włosy?
- Ale dziewczyny, co planujemy na jutro, gdyby było pochmurno lub lało? Jakby z premedytacją przerwała te zdrowe rozważania pani kierownik logistyki.
- No przecież już ustaliłyśmy, że beczakiem po wiosce - odpowiedziała jej koleżanka.
- Ale przemyślmy to jeszcze raz, dokładnie o której?
- Pytasz, o której będzie lało? Nie wytrzymałam.
- Nie. Pytam, o której wyruszamy? Odparła wyraźnie zniecierpliwiona
- No skoro świt przed śniadaniem- wymsknęło mi się.
- No nie, może najpierw coś zjemy- stwierdziła inna, biorąca na poważnie me zapędy.
- Ale tu nie ma co jeść! Oponowała pani kierownik logistyki, amatorka twarożku i owsianki oraz kabanosów, widać w końcu podpasował jej jakiś mój pomysł.
- Nam tu wszystko smakuje, a ty masz przecież jeszcze kabanosy w lodówce- odparła jej wspólokatorka, a inna dodała:
- Musimy się w końcu wyspać, jesteśmy tu dopiero pierwszy dzień, trzeba się przecież zaaklimatyzować, nie ma co tak gnać, jak wstaniemy, to pomyślimy. I po tym optymistycznym skwitowaniu zjawił się przy stoliku nasz indonezyjski przewodnik, by dowiedzieć się, o czym tak rozprawiamy z tęgimi minami:
- Jest jakiś problem? Spytał.
- Nie. My tylko planujemy jutrzejszy dzień- odparłam niemal przepraszająco. I już widzę, jak mu się gęba ironicznie cieszy, bo on już dobrze zna te nasze europejskie skrupulatne plany, te dociekania pogodowe, czasowe i finansowe. A tu czas jest z gumy, a życie toczy się swoim rytmem, nieskorym do kontroli.
- Zastanawiamy się - to znaczy nie ja- poprawiłam się, moje koleżanki zastanawiają się, czy jutro będzie, padać, bo jak tak, to o której powinniśmy wyruszyć beczakami do wioski - w odpowiedzi usłyszeliśmy szczery śmiech. Ale zaraz się opanował, popatrzył w niebo i zawyrokował poważnie:
- Nie będzie padać.
- No ale teraz jest pochmurno, skąd on wie?! - błyskotliwie odparła jedna z naszych uczestniczek turnusu piątego.
- Urodził się tu, to wie wyjaśniła inna.
- No to co jutro robimy, idziemy na rzeczne SPA, tak, o której ? Ciągnęła dalej pani od logistyki.
Gdyby nie dwie noce zarwane w podróży, pewnie miałabym podobny ubaw, jak mój indonezyjski przyjaciel, który starał się pojąć, czemu ci ludzie są tacy spięci i przejęci, ale byłam już zmęczona, postanowiłam towarzystwo opuścić.
- A ty gdzie uciekasz? Poczekaj chwilkę, jeszcze nie ustaliłyśmy...
No coż, kto nie ustalił ten nie ustalił, ja ja już dawno wszysto zaplanowałam i mogę spać spokojnie.
Ale odkąd usłyszałam, że niegrzecznie jest odsyłać ludzi do czytania harmonogramu wycieczki, bo może chcą sobie pogadać i z braku innych tematów, muszą o pogodzie, to ugryzłam się w język: \\\"Idę wymyślić plan C.\\\"Jutro\\\" - to dzień, który większość ludzi z Europy - a z Polski w szczególności- lubi najbardziej, ale ponoć Polacy żyją swą historią i jeszcze bardziej lubią wczoraj, więc pewnie jutro pogadamy o dniu dzisiejszym, a tej nocy modliłam się o gradobicie, ale przypomniałam sobie, że tu ono nie występuje, więc choć o małą erupcję, choć o porządny deszcz, a leje tu niemal co drugi dzień i moje modły zostały wysłuchane.
Na pocieszenie sobie i innym dodam, że jednak z każdej podróży przywożę miłe doświadczenia, za każdym razem przytrafiają mi się niesamowite, magiczne historie - nie takie, jak wyżej przedstawione;), zawsze wracam bogatsza o nowe przyjaźnie, miałam zaszczyt być na wyprawie z wieloma mymi wspaniałymi rodakami, a reszta jest tylko ku przestrodze i poza tym nie ma większego znaczenia. Bowiem podróży nie należy mierzyć w przebytych kilometrach... Amen
No cóż, kłamstwo ma krótkie nogi, na wyprawie koleżeńskiej każdy sam odpowiada i płaci za siebie, a jeśli nie płaci, żeruje na innych, sieje zamet i intrygi to lepiej się rozstać.
Indonezyczycy to zreguły bardzo pogodni, radośni, skromni ludzie. Mimo, że to naród ubogi (zarabiają niewiele, bezrobocie wielkie) i biały turysta to dla nich bogacz, to mają głęboko zakorzenioną godność, nie wyciągają ręki po jakąś darowiznę (nigdy się z tym nie spotkałam), nie czekają na napiwki i co najdziwniejsze, co każdy może zaobserwować, sprzedawcy w ogóle nie zachęcają do kupna swego towaru, jakby im nie zależało. Generalnie można by rzec, że ludzie są tam honorowi, uczciwi i nienachalni wobec klientów. Oczywiście mam tu na uwadze przeciętnych mieszkańców, a nie urzędników, bo kurupcja olbrzymia panoszy sie tam wszędzie: już w małych biurach turystycznych, nawet w środkach komunikacji publicznej bule - czyli biały człowiek- traktowany jest jak dojna krowa i nie uzyska normalnych, lokalnych cen. Toteż roszczeniowa postawa dwóch naszych turystek była zjawiskiem. Nie miały w zwyczaju dziękować za cokolwiek, nasz indonezyjski przewodnik, który służył im dzień i noc, za free, po znajomości, bo to mój przyjaciel (załatwiał korzystne ceny w kantorach, tańszy transport, noclegi, organizował imprezy, był tłumaczem, dbał o ich zdrowie i dobre samopoczucie) nigdy nie doczekał się: \\\"dziękuję\\\", nawet gdy jedna zaniemogła i w 20 minut postawił ją swym masażem na nogi. Owszem, okazała swe zadowolenie, ale koleżankom - pospieszyła do nich z radosną nowiną, że już ma się dobrze. I to akurat naszemu jungle boyowi wystarczyło, cieszy się zawsze, gdy ktoś się cieszy:) Czasem życzliwy uśmiech wystarczyłby w zupełności, ale nawet tego skąpiły dwie nasze turystki. A w kieszeni, to miały chyba najbardziej jadowitą kobrę.
Gdy usłyszały, że za 10 minutowe targanie ich walizek przez las, wypada coś chłopakom zapłacić, to zapadło złowrogie milczenie, poczym jedna wypaliła z oburzeniem:\\\" To jakaś kpina, młodzi, silni, co im szkodzi pomóc kobietom!\\\". Nie zdziwię się, jak na widok polskich turystów, nastepnym razem miejscowi zaczną wiać. Przed przyjazdem naszej grupy, mój indonezyjski przyjaciel z Bukit Lawang nauczył niemal połowę lokalesów z wioski podstawowych polskich zwrotów grzecznościowych. I na nasz widok popisywali się, wykrzykując: "dzień dobry","witajcie", "jak się masz"- ku naszemu zaskoczeniu i radości, bo niektóre słowa miały mocno zmienione brzmienie. Jednak po ostatnich historiach, wolałabym byśmy nie byli rozpoznawalni. Bowiem pewnego razu, uczestniczki turnusu marcowego wróciły z całodniowej wycieczki beczakiem (ja z nimi nie pojechałam, bo już wszystko wiele razy widziałam, a nie stać mnie było, by ciągle za swe przewodnictwo, za swój transport płacić!:), zasiadły przed domkiem na pogaduchy, a ich kierowca i zarazem przewodnik usiadł na murku nieopodal i tak siedział sobie cichutko ponad godzinę. W końcu z uśmiechem pytam się dziewczyn, czy on tu dziś zostaje na noc. Odpowiedziały, że nie wiedzą, bo on nie zna angielskiego. Toteż spytałam, czy wycieczka była udana. Stwierdziły, że owszem, było świetnie, że dogadywali się przez telefon i na migi i były wszędzie, gdzie tylko trzeba było. Jednak okazało się, że siedziałby tak ten biedaczyna jeszcze długo, bo turystki mu nie zapłaciły, stwierdziły, że skoro się nie upomina, to co się będą wysilać, skoro nie zna angielskiego, to jego wina, niech tak sobie siedzi. Całej tej sytuacji przygladał się z niesmakiem właściciel hotelu, szwajcar znający biegle indonezyjski i już miał zamiar pomóc kierowcy, ale w końcu jedna łaskawie wstała z leżaka i poszła wręczyć mu umówione pieniądze. Innym razem we włoskiej kafejce na koncercie właścicielka miała okazję obserwować dosyć kuriozalne zachowanie, gdy chodziła między stolikami z puszką na napiwki dla muzyków, przy naszym stoliku nikt żadnego indonezyjskiego grosza nie wrzucił, poza naszym indonezyjskim gitarzystą/wokalistą, który z nami właśnie usiadł i za swe granie zapłacił sobie sam! I to nie żeby się im nie podobało, nawet miał bisy:).
Gdy po całodniowym rejsie motorówką, po przecudnie spędzonym na morzu dniu na pływaniu z delfinami, na snurkowaniu w niezwykłych rafach i podmorskich bąblach/żródłach itp. zasiedliśmy wszyscy przy stole i przyszło do rozliczeń, poinformowałam, że trzeba zapłacić za dwie uczestniczki, które w ostatniej chwili zrezygnowały z rejsu - (były niepływające, pływanie nawet w kamizelkach je nie bawiło, delfiny też nie i wcześniej nie pokwapiły się, by nam o tym powiedzieć), a cena była za wynajem łodzi, a nie od osoby, a złowionych wcześniej na nasz obiad ryb, nie można było odwołać, trafiły na nasz stół dwa posiłki więcej - to wóczas usłyszałam, bym nie psuła im tak pięknie spędzonego dnia! Nikt nie chciał zapłacić- argument: takie rzeczy trzeba ustalać przed wycieczką. No słusznie, panie zrezygnowały w ostatniej chwili, a wyruszaliśmy o wschodzie słońca i nie było możliwości odwołania, więc można bylo nie płynąć, stracić jedynie zamówione posiłki i zapomnieć o delfinach i wszystkich atrakcjach, bo na drugi dzień już mieliśmy samolot. I nie było z kim rozmawiać, nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności, a ja jestem mało asertywna. Popłynełam z kasą, nie po raz pierwszy na tej wycieczce, nie chciałam kolejnych bojów, dobra atmosfera, moje zdrowie cenniejsze. A zarobek dla przesympatycznych przewodników za cały dzień pływania z nami, za setkę pamiątkowych filmów i zdjęć pod wodą zrobionych sprzętem bardzo wysokiej klasy wyniósł po 25 zł na osobę. Wstali oni o 5 rano, byśmy mieli gwarancję bliskiego spotkania z delfinami i jeszcze siedzieli z nami po nocy, bo zostali poproszeni przez nasze niecierpliwe turystki o zainstalowanie programów w ich telefonach, by mogły mieć już teraz te zdjęcia i filmy wysokiej rozdzielczości (na internetowej chmurze), nie miały pendive`a. Ale znów żadna nie przystała na moją propozycję, by zrobic dla nich zrzute po 3 zł za to przegrywanie lub choć kawę im kupić. Owszem, kiwnęły potakująco głowami, po czym przepadły gdzieś bez wieści, nie pokazując się już więcej tego wieczoru.
Gdy przyszło do rozliczeń za noclegi, pewne uczestniczki naszego turnusu wcześniejszego chciały zapłacić na dwa dni przed wymeldowaniem, bo nie były pewne, czy transakcja kartą przejdzie, czy będą musiały jechać do kantoru. I nagle zapowiedziały właścicielowi pensjonatu, że chcą mieć zniżkę, że nie zapłacą umówionej wcześniej ceny, bo w ich łazience ciągle kapała woda. Gospodarz zdziwiony spytał, czemu tego nie zgłosiły. Powiedziały, że owszem, zgłosiły chłopakowi na recepcji, że miał on to naprawić. Wezwany recepcjonista, potwierdził i dodał, że nie mógł wówczas uporać się z tą awarią, więc pięć dni temu zaproponował paniom zmianę, pokoju i tego samego dnia wręczył im klucze do pokoju obok. Panie to potwierdziły- ale odparły, że nie miały ochoty się przeprowadzać, bo za dużo pakowania, były zmęczone. Jednak w dalszym ciągu uparcie żądały zniżki, a nam rzekły, że pokażą, jak należy azjatów wychować, bo te ich standardy nijak się mają do europejskich. Scena ta rozgrywała przy reszcie naszej grupy, toteż obserwowaliśmy, jak nasz wesoły gospodarz, traci humor i cierpliwość i staje się asertywnym \\\"bydlakiem\\\", stanowczo i grzecznie odmawia dalszych pertraktacji i sugeruje, by panie znalazły sobie może jakiś lepszy hotel. No i ubogie turystki, pokazaly na co je stać: ostentacyjnie przeprowadziły się do najdroższego hotelu na wyspie, gdzie cena za dobę wynosiła tyle, co nasz tygodniowy pobyt! A łazienka oczywiście w standardzie takim samym, sumatrzańskim, czyli bez ciepłej wody.
Uparcie zastanawiam się dalej, dlaczego trafiają na mą wyprawę tak egzotyczne postacie, jak np.: \\\"bogoni miłości\\\" - pewna arogancka i cwana starsza pani, kreujaca się na ubogą, żerująca na innych, dosłownie wyjadająca ludziom z talerza, a fruwająca po całym świecie, no nieżyczliwa i chytra niczym Scrooge z Dickensa, a przez pewną bystrą Globtrotekę nazwana tak, że nie mam odwagi tu przytaczać, albo jak chora z zawiści, cierpiąca na nadmiar czasu, hejterka w tatuażach niczym czarny charakter z kreskówki oraz \\\"milcząca\\\" koleżanka z mej miejscowości o bliżej niezdiagnozowanych problemach, nie mająca odwagi, by zabrać głos ani dobrej woli, by ostrzec mnie przed wielką jak tsunami falą hejterstwa jej nowo poznanej rodaczki z UK. Nie jest mi łatwo się pozbierać, bo akurat tak się składa, że to właśnie dla tych ludzi poświęciłam bardzo wiele i to jeszcze przed podróżą i nie tylko czasu.
Gdy po raz ęty skierowałam w niebiosa pytanie: \\\"I dlaczego właśnie mnie...?!\\\" To dotarło ono aż do mej przyjaciółki niebędącej jeszcze w niebiosach, a twardo stąpającej po ziemi i usłyszałam od niej starą żydowską sentencję: \\\"Co ja Ci takiego dobrego zrobiłem, że tak mnie nienawidzisz?
Bo koleżanka z mojego miasta nie miała odwagi bez znajomości angielskiego wyruszyć w taką daleką podróż, nie umiała kupić sobie biletów na samolot, więc kilka popołudni spedziłam przed komputerem, by zakupić jej jak najlepszy lot i w końcu dopłaciłam jej ze swych pieniędzy na zrzutę za przewodnika i za przewalutowanie podczas przelewów. A to dlatego, że ponoć cierpię na przerost mięśnia sercowego. Jej sprawy rodzinne zaczęły sie nagle komplikować, a wiedziałam, jak bardzo marzyła o tej wyprawie. Co miesiąc od roku się spotykalyśmy, by pogadać o tej podróży, bo nie mogła się doczekać, a tu pech, bo tuż przed podróżą zachorowała jej mama i wiele ją kosztowało załatwienie opieki dla niej i swych dzieci, a w pracy była dodatkowo zobligowana terminami i nie mogła lecieć z nami wcześnniej tańszym lotem. Wiec priorytetem było, aby w końcu udało jej się pojechać bez wzgledu na kasę, niedużą kwotę dopłaciłam, ale pewnie na wieczne oddanie, gdyż to osoba "milcząca" w każdej kwesti:). Z uwagi na krótszy urlop sama musiała do nas dolecieć, a że bez znajomości języka się bała, to po kolejnych trzech popołudniach spedzonych na forach internetowych udało mi się znależc dla niej towarzyszkę podróży, Polkę na stałe mieszkającą w UK. No i ta nowa uczestniczka naszej wyprawy okazałą się nie lada intrygantką, dwa dni po dołączeniu do nas zaczęły się kłotnie i długie wieczorne rozmowy, podczas których próbowałam towarzystwo zintegrować, ale się nie udało, same baby i burza hormonów. Ale już na wstępie, podczas pierwszego takiego \\\"pojednawczego\\\" wieczoru powiedziałam nowoprzybyłym, jakie tu czasem mamy absurdalne problemy organizacyjne, że proszę o wsparcie, by duszną atmosferę rozwiać, bo to wyjazd koleżeński, bo mamy wakacje, a ja dwoję się i troję by wszystkim dogodzić, a w zamian słyszę bezzasadne skargi, zazdrość, że ktoś miał tańszy bilet na samolot, a one akurat same sobie kupowały, no codziennie jakieś \\\"ALE\\\", jakbym conajmniej była rezydentem wycieczki, a jestem na takich samych zasadach, jak inni, sama: płacę za swe noclegi i utrzymanie, ich zrzuta poszła na przewodnika, byśmy o nic sie nie troszczyli i mieli zapewnioną logistyke, tanie transporty i noclegi, całodobową opiekę, no pełen komfort, relaks!
A co najważniejsze w mojej historii z panią hejterką z UK, to decyzję o rozstaniu się z nami w tej pdróży podjeła ona sama, z własnej nie przymuszonej inicjatywy, chciała zabłysnąć przed gronem i ja tę jej brawurową decyzję przyjęłam z ulgą, co jednak taktownie ukrywałam, a ona zapewne liczyła, że będziemy ją prosić o dalsze wspólne wojaże. Mimo, że pokoje na cały pobyt były już zabukowane, oddałam jej całą kwotę! Bo spokój jest ważniejszy. Ale jak się póżniej okazało, nie udało się kupić tego spokoju, zaczęła swą nienawiść rozsiewać po powrocie w Internecie. I nie trzeba zbytnio zagłębiać się w szczególy, by zauważyć, kto ile stracił na tym rozstaniu. Ona w końcu miała okazję przekonać się, ile czasu zajmuje organizacja wszystkiego (transportu, noclegów...) i to bez atrakcji zaplanowanych przez naszego indonezyjskiego przewodnika, bez zaliczenia miejsc dostepnych tylko lokalesom, mogła zobaczyć, jak windowane są ceny dla bialego turysty.
Dlaczego trafili mi się tak trudni uczestnicy wyprawy na Sumatrę? Co ze mną jest nie tak? Ano pracowałam przez wiele lat w takich skupiskach ludzkich, jak szkoła, zarówno z dziećmi, jak młodzieżą i dorosłymi, nigdy nie popadałam w konflikty, raczej lubiana byłam. I jak to jest, że gdy tylko zaczęłam koleżeńsko zabierać ludzi w świat daleki, na drugą półkulę w przepiękne egzotyczne miejsca, często niedostępne przeciętnemu turyście, bo biura podróży tam nie docierają, a gdyby docierały, to impreza byłaby horendalnie droga, to często staję się uczestnikiem jakiegoś teatru absurdów. Dlaczego, gdy poświęcam swój czas i pieniądze (bo ze wpisowej zrzuty na mój transport nie starczało, trzeba było przecież zapłacić za jedzenie, zakwaterowanie, przejazdy naszego indonezyjskiego przewodnika i na jego gażę też nie starczało!) to często zamiast: \\\"dziękuję\\\"; słyszę pretensje i żądania, a nawet pogróżki. Jaką to lekcję mam do odrobienia?
Na przykład logicznym się wydaje, że skoro ktoś wyrusza na wakacje w nieznane sobie dotąd miejsca, szczególnie jeśli jest to tak daleka podróż, jak antypody, to ogląda na stronie zdjęcia, zapoznaje się mniej więcej z planem wycieczki, gdzie będzie mieszkał, jakie zwyczaje panują w danym kraju, co będzie zwiedzał itd. A tu niespodzianka, ląduje osoba ze stolicy, kierownik logistyki w korporacji i lokalizacja pięknego gesthausu w uroczej osadzie Bukit Lawang tuż przy dżungli jest dla niej nie do przyjęcia, bo w tle szumi rzeka i jak tu spać! No coż, co dla jednych jest atutem, miłą kołysanka do snu, dla innych niekoniecznie. Na szczęście zatyczki do uszu pomogły. Ale już wkrótce wylądowaliśmy nad morzem, bo panią z korporacji gnało dalej i dalej, więc po przyspieszonym trekkingu w dżungli, nie zobaczywszy połowy zaplanowanych w tej miejscowości atrakcji, wymogła na reszcie uczestników wcześniejszy wyjazd na wyspę. Jak widać, żeby zostać szefem logistyki, niekoniecznie trzeba umieć czytać ze zrozumieniem, w ogóle można nic nie czytać (jak się później okazało), ale trzeba mieć siłę przebicia i trzeba przyznać, że ona to miała. Na nic zdały się moje tłumaczenia, że tak długi, dwutygodniowy, pobyt na tej wyspie w tym najbardziej restrykcyjnym muzułmańskim regionie, gdzie o 18. zapada cisza, nie jest dobry dla ludzi żądnych mocnych wrażeń i ciągłego przemieszczania się, nawet miłośnicy raf koralowych po 7. dniach dostają choroby morskiej od ciągłego dryfowania na wodzie z maską i rurką, nawet argument finansowy, że tam jest dwa razy drożej. I jakież było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że nasza prowodyrka w ogóle nie ma zamiaru się kąpać, leżała większość pobytu na plaży wyraźnie umęczona tym wypoczynkiem, z paroma przerwami na wypad po wyspie, morze ją nie bawiło, bo była niepływająca, a nasze pokoje znajdowały się tuż przy plaży, więc zatyczki do uszu znów się przydały.
Ale wracając do Bukit Lawang, to już w pierwszym dniu po wyladowaniu na Sumatrze z niemałym przejęciem obserwowałam, jak brak kabanosów wieprzowych (w tym muzułmańskim kraju) lub twarożku mogą człowieka pozbawić humoru. A na dzień dobry, dostałam pytanie: \"Jakie mamy plany na jutro\".
- Oh, teraz jest piękna pogoda, więc idziemy na rzeczne SPA z glinkami kaolinowymi- odpowiadam radośnie.
- Tak wiem - odparła niezbyt radośnie pani kierownik z korporacji - to już uzgadnialiśmy wczoraj, ale ja pytam o jutro.
- No nie wiem, jaka jutro będzie pogoda, w lasach deszczowych jest tak zmienna, że Internet prawdy nam nie powie, ale będziemy się ściśle trzymać programu, w razie niepogody mamy przecież plan B - wyjaśniłam.
- A gdzie, ja nic nie wiem?
- No w ofercie na blogu mamy plany szczegółowe, wysłałam Ci też na twojego maila.
- No to ja mam to teraz czytać ?
- Nie, nie teraz, przed wyjazdem ci wysłałam. Nie czytałaś?
- Nie, nie miałam czasu, myślałam, że mi wszystko opowiesz.
- No to ci opowiem...
- Nie, nie mówię, że teraz - przerwała mi- wcześniej powinnaś mi opowiedzieć.
- No ale wcześniej nie miałaś zupełnie czasu na długie rozmowy telefoniczne, a to dużo opowiadania, wysłałam dokładną rozpiskę na 20 dni dzień po dniu. Wiec może wieczorem sobie zobaczysz?
- No nie, ja mam już wakacje, a ty odsyłasz mnie teraz do harmonogramu? No bingo - pomyślałam, może jesteśmy na dobrej drodze do wakacji i przyjacielsko, niemal ze współczuciem dodałam:
- Właśnie, mamy wakacje, wyluzuj, odpocznij, o jutrze pomyślimy jutro.
- No wiesz, co! Jesteś niegrzeczna! Odpowiedziała moja rówieśniczka i odeszła nadąsana. Dokładnie w ten deseń takie oto i temu podobne dialogi miałam okazje prowadzić z daną osobą wiele razy podczas naszego 20 dniowego pobytu, mnie samej, jak to czytam, aż się wierzyć nie chce, ale są świadkowie! Och, jutro! I co będzie jutro? Może zrobię pobudkę o 5.30 i gimnastykę poranną? No nie, teraz mamy wakacje, to znaczy, nie ja, inni mają, ja to jestem do pracy najęta, ale na wolontariacie, nie zarabiam, a może się mylę, może to tylko ja mam wakacje, bo inni wciąż coś planują, siadają wieczorami i debatują, troszczą się o pogodę i o finanse, słowem coś knują. Więc postanowiłam solidarnie przysiąść się do tej zatroskanej części grupy i poplanować, a przede wszystkim pomedytować, pogadać o różnych formach relaksacji. Trochę się udało, ale nie na długo, bo jedna z pań, znienacka i z lekkim uśmieszkiem wyciągnęła, niczym asa z rękawa, temat łazienki. Standard azjatyckich łazienek pozostawia wiele do życzenia, dlatego poświęciłam temu tematowi osobny wpis na swej stronie internetowej ze zdjęciami i o ile mniej rozczarowań byłoby, gdyby niektórym chciało się zajrzeć i poczytać.
- Ja to mam tylko jeden zarzut- rzekła pani- gdybym wiedziała, że nie będzie ciepłej wody, to wzięłabym inną odzywkę do włosów, a tak teraz włosy mi się nie układają i naprawdę, gdyby nie to, to nie miałabym żadnych zastrzeżeń. - - - Poważnie, naprawdę tylko to?! Mina mi się rozjaśniła.
-Tak, poważnie, tylko to. Tylko o to mam do ciebie żal. I już mi zrzedła moja mina.
- Ale możesz się kąpać w rzece, jak my- dodała inna dziewczyna - wiesz jak super fresz, jakie miękkie są potem skóra i włosy?
- Ale dziewczyny, co planujemy na jutro, gdyby było pochmurno lub lało? Jakby z premedytacją przerwała te zdrowe rozważania pani kierownik logistyki.
- No przecież już ustaliłyśmy, że beczakiem po wiosce - odpowiedziała jej koleżanka.
- Ale przemyślmy to jeszcze raz, dokładnie o której?
- Pytasz, o której będzie lało? Nie wytrzymałam.
- Nie. Pytam, o której wyruszamy? Odparła wyraźnie zniecierpliwiona
- No skoro świt przed śniadaniem- wymsknęło mi się.
- No nie, może najpierw coś zjemy- stwierdziła inna, biorąca na poważnie me zapędy.
- Ale tu nie ma co jeść! Oponowała pani kierownik logistyki, amatorka twarożku i owsianki oraz kabanosów, widać w końcu podpasował jej jakiś mój pomysł.
- Nam tu wszystko smakuje, a ty masz przecież jeszcze kabanosy w lodówce- odparła jej wspólokatorka, a inna dodała:
- Musimy się w końcu wyspać, jesteśmy tu dopiero pierwszy dzień, trzeba się przecież zaaklimatyzować, nie ma co tak gnać, jak wstaniemy, to pomyślimy. I po tym optymistycznym skwitowaniu zjawił się przy stoliku nasz indonezyjski przewodnik, by dowiedzieć się, o czym tak rozprawiamy z tęgimi minami:
- Jest jakiś problem? Spytał.
- Nie. My tylko planujemy jutrzejszy dzień- odparłam niemal przepraszająco. I już widzę, jak mu się gęba ironicznie cieszy, bo on już dobrze zna te nasze europejskie skrupulatne plany, te dociekania pogodowe, czasowe i finansowe. A tu czas jest z gumy, a życie toczy się swoim rytmem, nieskorym do kontroli.
- Zastanawiamy się - to znaczy nie ja- poprawiłam się, moje koleżanki zastanawiają się, czy jutro będzie, padać, bo jak tak, to o której powinniśmy wyruszyć beczakami do wioski - w odpowiedzi usłyszeliśmy szczery śmiech. Ale zaraz się opanował, popatrzył w niebo i zawyrokował poważnie:
- Nie będzie padać.
- No ale teraz jest pochmurno, skąd on wie?! - błyskotliwie odparła jedna z naszych uczestniczek turnusu piątego.
- Urodził się tu, to wie wyjaśniła inna.
- No to co jutro robimy, idziemy na rzeczne SPA, tak, o której ? Ciągnęła dalej pani od logistyki.
Gdyby nie dwie noce zarwane w podróży, pewnie miałabym podobny ubaw, jak mój indonezyjski przyjaciel, który starał się pojąć, czemu ci ludzie są tacy spięci i przejęci, ale byłam już zmęczona, postanowiłam towarzystwo opuścić.
- A ty gdzie uciekasz? Poczekaj chwilkę, jeszcze nie ustaliłyśmy...
No coż, kto nie ustalił ten nie ustalił, ja ja już dawno wszysto zaplanowałam i mogę spać spokojnie.
Ale odkąd usłyszałam, że niegrzecznie jest odsyłać ludzi do czytania harmonogramu wycieczki, bo może chcą sobie pogadać i z braku innych tematów, muszą o pogodzie, to ugryzłam się w język: \\\"Idę wymyślić plan C.\\\"Jutro\\\" - to dzień, który większość ludzi z Europy - a z Polski w szczególności- lubi najbardziej, ale ponoć Polacy żyją swą historią i jeszcze bardziej lubią wczoraj, więc pewnie jutro pogadamy o dniu dzisiejszym, a tej nocy modliłam się o gradobicie, ale przypomniałam sobie, że tu ono nie występuje, więc choć o małą erupcję, choć o porządny deszcz, a leje tu niemal co drugi dzień i moje modły zostały wysłuchane.
Na pocieszenie sobie i innym dodam, że jednak z każdej podróży przywożę miłe doświadczenia, za każdym razem przytrafiają mi się niesamowite, magiczne historie - nie takie, jak wyżej przedstawione;), zawsze wracam bogatsza o nowe przyjaźnie, miałam zaszczyt być na wyprawie z wieloma mymi wspaniałymi rodakami, a reszta jest tylko ku przestrodze i poza tym nie ma większego znaczenia. Bowiem podróży nie należy mierzyć w przebytych kilometrach... Amen
Na pocieszenie dodam, że jednak z każdej podróży przywożę miłe doświadczenia, za każdym razem przytrafiają mi się niesamowite, magiczne historie - nie takie, jak wyżej przedstawione:(, zawsze wracam bogatsza o nowe przyjaźnie, miałam zaszczyt być na wyprawie z wieloma mymi wspaniałymi rodakami (jak na ponizszym zdjęciu grupowym), a reszta jest tylko ku przestrodze i poza tym nie ma większego znaczenia. Bowiem podróży nie należy mierzyć w przebytych kilometrach... Zapraszam do mojego bloga: https://www.remjungle.com/2017/08/droga-do-tu-i-teraz.html oraz do grupu na FB Sumatra, gdzie ludzie dzielą się wspomnieniami z odbytej podróży i fotkami
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.