Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Yunnan - Lijiang > CHINY
jedrzej relacje z podróży
Relacja z pobytu w Lijiangu i Baishy dawnych stolicach państwa ludu Naxi w Yunnanie. W 1997 roku stare miasto Lijiangu i Baisha zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury.
Samolot do Lijiangu startuje o 15.00. Z hotelu mamy bezpłatny transport na lotnisko o 12.00. Zatem całe przedpołudnie mamy wolne. Postanawiamy odpocząć i spędzić je w hotelu. Ja staram się nadrobić zaległości w pisaniu dziennika z tej podróży, Ania zajmuje się rozwiązywaniem sudoku (oczywiście w wersji polskiej).
Lotnisko w Kunmingu jest olbrzymie. Nadajemy bagaż, a następnie włóczymy się po sklepach. Ania kupuje małą laleczkę w ludowym stroju Naxi. Mylę przyloty z odlotami i odczytuję z tablicy, że nasz samolot zamiast o 15-tej startuje o 13.20. Pośpiesznie przechodzimy do poczekalni. Alarm okazał się fałszywy. Zamieszanie wyniknęło stąd, że numer lotu z i do Lijiangu był taki sam? a chińskie znaki oznaczające odlot i przylot są niestety dla mnie nie do rozróżnienia.
W Lijiangu autobusem lotniskowym dojeżdżamy na mały plac w centrum nowego miasta. W biurze obsługi autobusów lotniskowych prosimy o pomoc w znalezieniu hotelu. Jest środek święta i wszystkie hotele, na które mamy namiary, są albo pełne albo oferują pokoje za niebotyczne ceny (400 – 600 yuanów za noc).
Wychodzę na plac i zauważam po prawej stronie budynek, na drzwiach którego znajduje się napis „Hotel Lan Tian”. Wchodzę do środka i w recepcji dowiaduję się, że mają wolne dwójki z łazienkami w cenie 220 yuanów za dobę. Oczywiście wynajmujemy pokój na trzy noce. Położenie hotelu jest bardzo dobre. Do autobusu na lotnisko mamy dosłownie „trzy kroki”, co przy naszym bagażu ważącym: mój 20.7 kg, Ani 16.8 plus bagaż podręczny nie jest bez znaczenia. Z drugiej strony do starego miasta, głównej atrakcji turystycznej Lijiangu, dzieli nas 10-cio minutowy spacer ulicą Fuhui Lu lub dwa przystanki autobusem.
Po rozpakowaniu bagażu i zjedzeniu obiadu w restauracji, położonej naprzeciw naszego hotelu, kierujemy się na starówkę.
„Lijiang Ancient Town” jest wydzieloną częścią miasta, zamkniętą całkowicie dla ruchu kołowego. Przy głównym wejściu znajduje się olbrzymi, kultowy kamień ludu Naxi o wymiarach 9 metrów wysokości i około 50-ciu metrów długości cały pokryty płaskorzeźbami. Tuż obok kręcą się dwa młyńskie koła. Dalej duży plac, od którego odchodzą wąskie, brukowane uliczki zabudowane niskimi, charakterystycznymi dla tego regionu domami. Wszystko delikatnie podświetlone robiłoby duże wrażenie gdyby nie tłum ludzi i chińska komercja. Oczywiście sklepiki z pamiątkami czy przytulne restauracyjki były jak najbardziej na miejscu. Natomiast głośno „wyjące” dyskoteki, grające współczesną, młodzieżową muzykę psuły cały nastrój.
Szybko wycofaliśmy się z głównego deptaku na boczne uliczki. Dopiero tutaj można było poczuć atmosferę tego miejsca. Spacerując, prawie zupełnie sami, zaglądaliśmy do małych pensjonatów w stylu Naxi. Z reguły pensjonat tworzyło kilka pokoików wychodzących na wspólny dziedziniec, wydzielonych z domu mieszkalnego. Małe, często z własnymi łazienkami, nie były nawet drogie. Niestety nie mogliśmy nawet marzyć o zamieszkaniu w takim pensjonacie. Problem był z doniesieniem na miejsce bagażu.
Spacerując, końcu trafiliśmy na plac, na środku którego płonęło duże ognisko. Wokół ogniska tańczyły kobiety ubrane w ludowe stroje ludu Naxi. Było to zgodne z tym co przeczytaliśmy w przewodniku o zamiłowaniu Naxi do tańca. Chociaż nie brakowało w tym odrobiny komercji. Wieczorem wdrapaliśmy się jeszcze na wzgórze „Śpiącego Lwa”, gdzie znajduje się wieża widokowa, ponieważ opłata wynosiła 15 yuanów, zrezygnowaliśmy z wejścia.
Trochę się nam przejadło „chińskie jedzenie” w restauracjach. Postanawiamy kolacje i śniadania jeść we własnym zakresie. W drodze powrotnej do hotelu robimy zakupy. W piekarni kupujemy słodkie pieczywo na śniadanie i gotowe kanapki z wędliną na kolacje. W sklepie spożywczym połączonym z apteką mleko, soki i jakieś ciasteczka. Ania na bazarze kupuje jeszcze owoce. Jedzenie okazało się nawet dobre i w smaku przypominało europejskie.
Rano, gdy się obudziłem i wyjrzałem przez okno ujrzałem częściowo odsłonięte wierzchołki Śnieżnej Góry Nefrytowego Smoka. Udało mi się uwiecznić to na zdjęciu.
Wynajętą taksówką, za 40 yuanów, jedziemy do Baishy. Obecnie jest to wioska znana z tego, że zgromadzono tutaj freski z okresu dynastii Ming. W XIII wieku Baisha była stolicą niepodległego królestwa Naxi, które zostało podbite przez Kubilaja z dynastii Yuan i włączone do Cesarstwa Chińskiego.
Zwiedzenie całego kompleksu, złożonego z trzech świątyń i pałacu z freskami zajęło nam przedpołudnie. Po wyjściu z terenu skansenu spacerujemy po nieuczęszczanej przez turystów części wioski. Według Lonely Planet od czasów Kubilaja niewiele się tutaj zmieniło. Rzeczywiście, jeśli pominąć widoczne instalacje elektryczne i wodociągowe, to małe domki z charakterystycznymi bramami, brukowane uliczki, siedzące na przyzbie stare kobiety w tradycyjnych strojach czy też mijani przez nas rolnicy niosący na plecach wiązki chrustu lub popędzający objuczone osiołki mogą przypominać tamte czasy.
Wracamy do „turystycznej” części Baishy aby zjeść obiad i odwiedzić „Chińską Klinikę Ziołolecznictwa w Górach Nefrytowych”, doktora Ho (He). Chiński zielarz opisany przez amerykańskiego reportera zrobił światową karierę. Wzmianki o nim i jego metodzie leczenia za pomocą „herbatki doktora Ho”, można znaleźć w prawie każdym przewodniku po Chinach. Przed jego domem, w specjalnych gablotach, umieszczone są gazety z całego świata zawierające artykuły o doktorze. „Klinikę” znajdujemy bez trudu. Syn doktora pokazuje nam gablotę, w której jest polska gazeta z artykułem poświęconym metodzie doktora Ho i chętnie pozuje z Anią do zdjęcia. Z wizyty i słynnej herbatki jednak rezygnujemy. Taksówką, za 20 yuanów wracamy do Lijiangu.
Po południu, stojąc na przystanku i czekając na autobus nr 8, mamy okazję obejrzeć korowód weselny. Wyglądało to tak: środkowym pasem jezdni, bardzo powoli, jechała kawalkada samochodów z włączonymi światłami awaryjnymi. Na czele jeep, z którego co kilkadziesiąt metrów drużbowie wyrzucali petardy, wybuchając robiły dużo huku i dymu na jezdni. Za jeepem jechał samochód osobowy, prawdopodobnie z rodzicami pary młodej. Następnie, udekorowana kwiatami, limuzyna nowożeńców. Zdziwiło mnie, że panna młoda była ubrana w białą suknię. Biel w Chinach zawsze oznaczała żałobę. Widocznie już nie oznacza. Dalej jechało kilkanaście samochodów i autobusy z gośćmi weselnymi.
Zauważyłem również, że po przejechaniu orszaku pozostałości po petardach zostały natychmiast uprzątnięte przez „zamiataczy ulic”. Podczas tego pobytu w Chinach widziałem bardzo dużo pracowników służb komunalnych. Ubrani w pomarańczowe kamizelki, wyposażeni w zwykłą miotłę i szuflę na długim kiju, sprzątali każdy wyrzucony papierek czy też niedopałek papierosa. Nawet podróżując autostradą, widziałem pracowników zamiatających pobocze.
Całe popołudnie spędzamy na starym mieście. Wspinamy się na wzgórze „Śpiącego Lwa” skąd roztacza się piękna panorama starówki Lijiangu i otaczających go gór. Niestety ta najbardziej znana Śnieżna Góra Nefrytowego Smoka (Yulong Xueshan) jest wciąż przykryta chmurami. W biurze linii lotniczych, znajdujących się w budynku naszego hotelu, kupujemy bilety na 10-tego października do Chengdu. Za jeden bilet płacimy 640 yuanów. Jutro jedziemy na trzy dni do Wąwozu Skaczącego Tygrysa, jednej z większych atrakcji turystycznych Yunnanu.
Po powrocie z Wąwozu Skaczącego Tygrysa całe popołudnie z powodu deszczu, spędzamy w pokoju hotelowym. Dopiero wieczorem przestaje padać. Idziemy więc na Fuhui Lu, zrobić zakupy na kolację i jutrzejsze śniadanie.
Około drugiej nad ranem przy odkręcaniu wody, kurek został mi w ręku, a do wanny zaczęła się lać pełnym strumieniem woda. Ponieważ, mimo licznych prób, nie potrafiłem usunąć awarii, zszedłem na dół po pomoc. Oczywiście w recepcji nikogo nie było. Na szczęście przypomniałem sobie, że gdy zostawialiśmy nasz bagaż przed wyjazdem do Qiotou, w przechowalni zauważyłem niepościelone łóżko. Zaczynam więc mocno pukać do drzwi przechowalni bagażu. Po chwili wyszedł z niej zaspany Chińczyk. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że tłumaczenie mu w środku nocy, po polsku czy angielsku, co mnie sprowadziło nie ma sensu. Chwyciłem zatem jego rękę i zacząłem go ciągnąć w stronę schodów. Z początku trochę się wzbraniał, ale ostatecznie chyba doszedł do wniosku, że z „białym wariatem” nic nie wskóra gdyż bez oporu pozwolił się zaprowadzić do naszego pokoju. Jednak będąc już w drzwiach, zauważył Anię w nocnej koszuli i szybko się wycofał. Nie wiem co sobie wtedy pomyślał. Ostatecznie Ania wróciła do pokoju a Chińczyk wszedł do łazienki. Niestety też nie był w stanie zahamować lejącej się wody. Kazał mi trzymać przyłożony ręcznik by woda nie pryskała na podłogę, tak jakby podłoga nie była już zupełnie mokra, a sam gdzieś poszedł. Po pięciu minutach zacząłem się obawiać, że jest to chiński sposób na usunięcie awarii i będę tak stał do rana. Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. Chińczyk wrócił z brygadą w postaci recepcjonistki i starszego pana, który dysponował kluczem francuskim i w parę minut naprawił kran.
Rano zamieniamy pokój na inny. Planujemy wycieczkę do „Jade Water Village”, lokalnej atrakcji turystycznej, ale ostatecznie rezygnujemy. Powodem rezygnacji są niedogodne połączenia komunikacyjne. Postanawiamy cały dzień spędzić w Lijiangu.
Przed południem kierujemy się do „Black Dragon Pool”. Park jest polecany przez przewodniki głównie z powodu pięknego widoku na Śnieżną Górę Nefrytowego Smoka, odbijającą się w stawie (oczywiście, jeśli jest widoczna). Poza tym jest bardzo „chiński”: mostki, pawilony, strumyki, małe wodospady itp. Istny raj dla kogoś, kto lubi fotografować krajobrazy. W parku spędzamy całe przedpołudnie.
Między innymi odwiedzamy akademię religii „Dongba”. Jest to starożytna religia ludu Naxi, która ma dużo wspólnych wierzeń z tybetańską religią Bon. Ciekawostką jest to, że wyznawcą tej religii może być tylko mężczyzna, którego ojciec wyznaje Dongba. Po akademii oprowadzał nas student. Pomimo że studiuje tę religię, nie może zostać jej wyznawcą. Po ukończeniu akademii będzie mógł, co najwyżej nauczać ją w szkole.
Po obiedzie idziemy zwiedzić rezydencję rodziny Mu. Mu byli zarządcami tych terenów podczas panowania dynastii Ming. Ich siedziba wybudowana na wzór „Zakazanego Miasta” w Pekinie, składa się z szeregu okazałych pawilonów umieszczonych na linii północ – południe. Poszczególne pawilony służyły do celów reprezentacyjnych. Ostatnim budynkiem, od strony południowej, była świątynia taoistyczna. Stojąc na podwyższeniu była miejscem gdzie władcy Lijiangu oddawali cześć swoim bogom. Mieszkania prywatne zarówno rodziny Mu, jak i ich służby, znajdowały się w budynkach stojących po obu stronach „ciągu reprezentacyjnego”. Do wieczora „żegnamy” się ze starówką Lijiangu. Jutro zaczynamy powrót do Polski.
Lotnisko w Kunmingu jest olbrzymie. Nadajemy bagaż, a następnie włóczymy się po sklepach. Ania kupuje małą laleczkę w ludowym stroju Naxi. Mylę przyloty z odlotami i odczytuję z tablicy, że nasz samolot zamiast o 15-tej startuje o 13.20. Pośpiesznie przechodzimy do poczekalni. Alarm okazał się fałszywy. Zamieszanie wyniknęło stąd, że numer lotu z i do Lijiangu był taki sam? a chińskie znaki oznaczające odlot i przylot są niestety dla mnie nie do rozróżnienia.
W Lijiangu autobusem lotniskowym dojeżdżamy na mały plac w centrum nowego miasta. W biurze obsługi autobusów lotniskowych prosimy o pomoc w znalezieniu hotelu. Jest środek święta i wszystkie hotele, na które mamy namiary, są albo pełne albo oferują pokoje za niebotyczne ceny (400 – 600 yuanów za noc).
Wychodzę na plac i zauważam po prawej stronie budynek, na drzwiach którego znajduje się napis „Hotel Lan Tian”. Wchodzę do środka i w recepcji dowiaduję się, że mają wolne dwójki z łazienkami w cenie 220 yuanów za dobę. Oczywiście wynajmujemy pokój na trzy noce. Położenie hotelu jest bardzo dobre. Do autobusu na lotnisko mamy dosłownie „trzy kroki”, co przy naszym bagażu ważącym: mój 20.7 kg, Ani 16.8 plus bagaż podręczny nie jest bez znaczenia. Z drugiej strony do starego miasta, głównej atrakcji turystycznej Lijiangu, dzieli nas 10-cio minutowy spacer ulicą Fuhui Lu lub dwa przystanki autobusem.
Po rozpakowaniu bagażu i zjedzeniu obiadu w restauracji, położonej naprzeciw naszego hotelu, kierujemy się na starówkę.
„Lijiang Ancient Town” jest wydzieloną częścią miasta, zamkniętą całkowicie dla ruchu kołowego. Przy głównym wejściu znajduje się olbrzymi, kultowy kamień ludu Naxi o wymiarach 9 metrów wysokości i około 50-ciu metrów długości cały pokryty płaskorzeźbami. Tuż obok kręcą się dwa młyńskie koła. Dalej duży plac, od którego odchodzą wąskie, brukowane uliczki zabudowane niskimi, charakterystycznymi dla tego regionu domami. Wszystko delikatnie podświetlone robiłoby duże wrażenie gdyby nie tłum ludzi i chińska komercja. Oczywiście sklepiki z pamiątkami czy przytulne restauracyjki były jak najbardziej na miejscu. Natomiast głośno „wyjące” dyskoteki, grające współczesną, młodzieżową muzykę psuły cały nastrój.
Szybko wycofaliśmy się z głównego deptaku na boczne uliczki. Dopiero tutaj można było poczuć atmosferę tego miejsca. Spacerując, prawie zupełnie sami, zaglądaliśmy do małych pensjonatów w stylu Naxi. Z reguły pensjonat tworzyło kilka pokoików wychodzących na wspólny dziedziniec, wydzielonych z domu mieszkalnego. Małe, często z własnymi łazienkami, nie były nawet drogie. Niestety nie mogliśmy nawet marzyć o zamieszkaniu w takim pensjonacie. Problem był z doniesieniem na miejsce bagażu.
Spacerując, końcu trafiliśmy na plac, na środku którego płonęło duże ognisko. Wokół ogniska tańczyły kobiety ubrane w ludowe stroje ludu Naxi. Było to zgodne z tym co przeczytaliśmy w przewodniku o zamiłowaniu Naxi do tańca. Chociaż nie brakowało w tym odrobiny komercji. Wieczorem wdrapaliśmy się jeszcze na wzgórze „Śpiącego Lwa”, gdzie znajduje się wieża widokowa, ponieważ opłata wynosiła 15 yuanów, zrezygnowaliśmy z wejścia.
Trochę się nam przejadło „chińskie jedzenie” w restauracjach. Postanawiamy kolacje i śniadania jeść we własnym zakresie. W drodze powrotnej do hotelu robimy zakupy. W piekarni kupujemy słodkie pieczywo na śniadanie i gotowe kanapki z wędliną na kolacje. W sklepie spożywczym połączonym z apteką mleko, soki i jakieś ciasteczka. Ania na bazarze kupuje jeszcze owoce. Jedzenie okazało się nawet dobre i w smaku przypominało europejskie.
Rano, gdy się obudziłem i wyjrzałem przez okno ujrzałem częściowo odsłonięte wierzchołki Śnieżnej Góry Nefrytowego Smoka. Udało mi się uwiecznić to na zdjęciu.
Wynajętą taksówką, za 40 yuanów, jedziemy do Baishy. Obecnie jest to wioska znana z tego, że zgromadzono tutaj freski z okresu dynastii Ming. W XIII wieku Baisha była stolicą niepodległego królestwa Naxi, które zostało podbite przez Kubilaja z dynastii Yuan i włączone do Cesarstwa Chińskiego.
Zwiedzenie całego kompleksu, złożonego z trzech świątyń i pałacu z freskami zajęło nam przedpołudnie. Po wyjściu z terenu skansenu spacerujemy po nieuczęszczanej przez turystów części wioski. Według Lonely Planet od czasów Kubilaja niewiele się tutaj zmieniło. Rzeczywiście, jeśli pominąć widoczne instalacje elektryczne i wodociągowe, to małe domki z charakterystycznymi bramami, brukowane uliczki, siedzące na przyzbie stare kobiety w tradycyjnych strojach czy też mijani przez nas rolnicy niosący na plecach wiązki chrustu lub popędzający objuczone osiołki mogą przypominać tamte czasy.
Wracamy do „turystycznej” części Baishy aby zjeść obiad i odwiedzić „Chińską Klinikę Ziołolecznictwa w Górach Nefrytowych”, doktora Ho (He). Chiński zielarz opisany przez amerykańskiego reportera zrobił światową karierę. Wzmianki o nim i jego metodzie leczenia za pomocą „herbatki doktora Ho”, można znaleźć w prawie każdym przewodniku po Chinach. Przed jego domem, w specjalnych gablotach, umieszczone są gazety z całego świata zawierające artykuły o doktorze. „Klinikę” znajdujemy bez trudu. Syn doktora pokazuje nam gablotę, w której jest polska gazeta z artykułem poświęconym metodzie doktora Ho i chętnie pozuje z Anią do zdjęcia. Z wizyty i słynnej herbatki jednak rezygnujemy. Taksówką, za 20 yuanów wracamy do Lijiangu.
Po południu, stojąc na przystanku i czekając na autobus nr 8, mamy okazję obejrzeć korowód weselny. Wyglądało to tak: środkowym pasem jezdni, bardzo powoli, jechała kawalkada samochodów z włączonymi światłami awaryjnymi. Na czele jeep, z którego co kilkadziesiąt metrów drużbowie wyrzucali petardy, wybuchając robiły dużo huku i dymu na jezdni. Za jeepem jechał samochód osobowy, prawdopodobnie z rodzicami pary młodej. Następnie, udekorowana kwiatami, limuzyna nowożeńców. Zdziwiło mnie, że panna młoda była ubrana w białą suknię. Biel w Chinach zawsze oznaczała żałobę. Widocznie już nie oznacza. Dalej jechało kilkanaście samochodów i autobusy z gośćmi weselnymi.
Zauważyłem również, że po przejechaniu orszaku pozostałości po petardach zostały natychmiast uprzątnięte przez „zamiataczy ulic”. Podczas tego pobytu w Chinach widziałem bardzo dużo pracowników służb komunalnych. Ubrani w pomarańczowe kamizelki, wyposażeni w zwykłą miotłę i szuflę na długim kiju, sprzątali każdy wyrzucony papierek czy też niedopałek papierosa. Nawet podróżując autostradą, widziałem pracowników zamiatających pobocze.
Całe popołudnie spędzamy na starym mieście. Wspinamy się na wzgórze „Śpiącego Lwa” skąd roztacza się piękna panorama starówki Lijiangu i otaczających go gór. Niestety ta najbardziej znana Śnieżna Góra Nefrytowego Smoka (Yulong Xueshan) jest wciąż przykryta chmurami. W biurze linii lotniczych, znajdujących się w budynku naszego hotelu, kupujemy bilety na 10-tego października do Chengdu. Za jeden bilet płacimy 640 yuanów. Jutro jedziemy na trzy dni do Wąwozu Skaczącego Tygrysa, jednej z większych atrakcji turystycznych Yunnanu.
Po powrocie z Wąwozu Skaczącego Tygrysa całe popołudnie z powodu deszczu, spędzamy w pokoju hotelowym. Dopiero wieczorem przestaje padać. Idziemy więc na Fuhui Lu, zrobić zakupy na kolację i jutrzejsze śniadanie.
Około drugiej nad ranem przy odkręcaniu wody, kurek został mi w ręku, a do wanny zaczęła się lać pełnym strumieniem woda. Ponieważ, mimo licznych prób, nie potrafiłem usunąć awarii, zszedłem na dół po pomoc. Oczywiście w recepcji nikogo nie było. Na szczęście przypomniałem sobie, że gdy zostawialiśmy nasz bagaż przed wyjazdem do Qiotou, w przechowalni zauważyłem niepościelone łóżko. Zaczynam więc mocno pukać do drzwi przechowalni bagażu. Po chwili wyszedł z niej zaspany Chińczyk. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że tłumaczenie mu w środku nocy, po polsku czy angielsku, co mnie sprowadziło nie ma sensu. Chwyciłem zatem jego rękę i zacząłem go ciągnąć w stronę schodów. Z początku trochę się wzbraniał, ale ostatecznie chyba doszedł do wniosku, że z „białym wariatem” nic nie wskóra gdyż bez oporu pozwolił się zaprowadzić do naszego pokoju. Jednak będąc już w drzwiach, zauważył Anię w nocnej koszuli i szybko się wycofał. Nie wiem co sobie wtedy pomyślał. Ostatecznie Ania wróciła do pokoju a Chińczyk wszedł do łazienki. Niestety też nie był w stanie zahamować lejącej się wody. Kazał mi trzymać przyłożony ręcznik by woda nie pryskała na podłogę, tak jakby podłoga nie była już zupełnie mokra, a sam gdzieś poszedł. Po pięciu minutach zacząłem się obawiać, że jest to chiński sposób na usunięcie awarii i będę tak stał do rana. Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne. Chińczyk wrócił z brygadą w postaci recepcjonistki i starszego pana, który dysponował kluczem francuskim i w parę minut naprawił kran.
Rano zamieniamy pokój na inny. Planujemy wycieczkę do „Jade Water Village”, lokalnej atrakcji turystycznej, ale ostatecznie rezygnujemy. Powodem rezygnacji są niedogodne połączenia komunikacyjne. Postanawiamy cały dzień spędzić w Lijiangu.
Przed południem kierujemy się do „Black Dragon Pool”. Park jest polecany przez przewodniki głównie z powodu pięknego widoku na Śnieżną Górę Nefrytowego Smoka, odbijającą się w stawie (oczywiście, jeśli jest widoczna). Poza tym jest bardzo „chiński”: mostki, pawilony, strumyki, małe wodospady itp. Istny raj dla kogoś, kto lubi fotografować krajobrazy. W parku spędzamy całe przedpołudnie.
Między innymi odwiedzamy akademię religii „Dongba”. Jest to starożytna religia ludu Naxi, która ma dużo wspólnych wierzeń z tybetańską religią Bon. Ciekawostką jest to, że wyznawcą tej religii może być tylko mężczyzna, którego ojciec wyznaje Dongba. Po akademii oprowadzał nas student. Pomimo że studiuje tę religię, nie może zostać jej wyznawcą. Po ukończeniu akademii będzie mógł, co najwyżej nauczać ją w szkole.
Po obiedzie idziemy zwiedzić rezydencję rodziny Mu. Mu byli zarządcami tych terenów podczas panowania dynastii Ming. Ich siedziba wybudowana na wzór „Zakazanego Miasta” w Pekinie, składa się z szeregu okazałych pawilonów umieszczonych na linii północ – południe. Poszczególne pawilony służyły do celów reprezentacyjnych. Ostatnim budynkiem, od strony południowej, była świątynia taoistyczna. Stojąc na podwyższeniu była miejscem gdzie władcy Lijiangu oddawali cześć swoim bogom. Mieszkania prywatne zarówno rodziny Mu, jak i ich służby, znajdowały się w budynkach stojących po obu stronach „ciągu reprezentacyjnego”. Do wieczora „żegnamy” się ze starówką Lijiangu. Jutro zaczynamy powrót do Polski.
Dodane komentarze
Smok-1 2013-11-29 08:58:57
To jeszcze z cen hotelowych w Mongolii Wewnętrznej w lutym 2013 płaciłem 30 RMB za naprawdę niezłe warunki .... w hotelach można się targować (nawet jak są wywieszone ceny). Stare Miasto w Lijiang jest bardzo klimatyczne, stąd polecałem tam nocleg...jedrzej 2013-11-28 19:01:33
My z żoną byliśmy w Yunanie w 2007 roku. Wiem, że ceny pensjonatów w starym mieście były niższe, ale mieliśmy duży bagaż i trudno by było go tam "wtaszczyć". Ceny hoteli w okresie Święta ChRL są nawet trzykrotnie wyższe. Przykładowo w 2012 roku w Tunxi (Huahg Shan) 26.09. za pokój w hotelu płaciliśmy 160 RMB, gdy 5 dni później wróciliśmy z Gór Żółtych za ten sam pokój cena wynosiłą 480 RMB.Smok-1 2013-11-28 12:46:58
Nie piszesz kiedy byłeś .... U mnie chyba te ceny hoteli nie były aż tak wygórowane, ale nie było wtedy żadnego święta (poza tym ja koniecznie chciałem nocować na terenie starego miasta - mnóstwo hotelików, ceny mniej więcej wszędzie standardowo podobne 80-90 Yuanów za pokój - listopad 2012.Nie wiem, jakie Ty odniosłeś wrażenie, ale obecnie stare Lijiang to niestety straszna komercja, pełna takich samych stoisk z pamiątkami, na każdym kroku statyści w strojach regionalnych pozują do zdjęć, wszędzie tłumy ludzi, z głośników płynie ta sama muzyka, trzeba się sporo nachodzić, zanim się znajdzie jakiś cichszy zakątek ... Pozdrawiam
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.