Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
Yunan - Kunming cz II. > CHINY



W Kunmingu lądujemy o 14.15, temperatura 22 stopnie Celsjusza, pochmurno. Taksówką jedziemy do hotelu Camellia, który zarezerwowaliśmy telefonicznie w Lhasie. Za 200 yuanów mamy duży, ładnie umeblowany pokój oraz bardzo obfite śniadania typu bufet. Co ważne w bufecie, oprócz dań typowo chińskich, znajdują się takie, które przeciętny Europejczyk je na śniadanie w swoim kraju. Ponadto hotel ma dobre położenie w centrum miasta, rewelacyjne usługi transportowe dla swoich gości, agencję turystyczną i miłą atmosferę. Camellia jest na pewno hotelem, który mógłbym polecić każdemu.
Zaraz po rozpakowaniu bagażu idziemy do Bank of China, wymienić pieniądze. Niedługo w Chinach zaczyna się tygodniowe święto związane z rocznicą powstania CHRL i banki będą zamknięte. Ania dokładnie przestudiowała plan Kunmingu i teraz prowadzi bezbłędnie, najpierw do banku a potem brzegiem rzeki, do dzielnicy muzułmańskiej. Zwiedzamy stary meczet a następnie kierujemy się na bazar. Po drodze w ulicznej jadłodajni zamawiamy, za trzy yuany, zupę z makaronem, warzywami i grzybkami. Konsumujemy ją siedząc na małych plastykowych taboretach na środku chodnika. Jest smaczna, tylko trochę za dużo chili.
Bazar pozwala nam chociaż na chwilę zanurzyć się w starym Kunmingu. Charakterystyczne piętrowe, pomalowane na ciemno ceglasty kolor domy o dachach porośniętych trawą. Stragany zapełnione różnorodnymi towarami. Uliczne jadłodajnie oferujące lokalne przysmaki tworzą specyficzny klimat.
Wystarczy przejść kilkaset metrów ulicą porośniętą pięknymi platanami by znaleźć się w nowoczesnym centrum miasta. Tworzy je duży plac, zamknięty dla ruchu kołowego, z estradą w części wschodniej oraz olbrzymią bramą w stylu chińskim w części południowej. Plac otoczony jest wieżowcami, których dolne kondygnacje przeznaczono na eleganckie magazyny i restauracje. Ściany budynków pokrywają olbrzymie, bardzo kolorowe reklamy. W południowej części placu, za chińską bramą, znajduje się mały skwerek z ławkami. Został w całości zaanektowany przez ulicznych masażystów. Ubrani w białe fartuchy, wyposażeni w krzesełka, świadczą swoje usługi wprost na chodniku. Do hotelu wracamy Donfeng Donglu, główną ulicą Kunmingu, oczywiście całą w kolorowych, typowo chińskich reklamach.
Od dzisiaj przez siedem dni w Chinach jest święto. Chińczycy obchodzą rocznicę powstania Chińskiej Republiki Ludowej. My mamy w planie wycieczkę na Xi Shan (Wzgórze Zachodnie) leżące nad jeziorem Dian Chi, niedaleko Kunmingu. Jest to olbrzymi park z wytyczoną trasą turystyczną. Szlak prowadzi lasem pod górę. Po drodze mija dwie świątynie, grobowiec Nie Era - twórcy hymnu CHRL oraz Long Men (Bramę Smoka). Ostatni odcinek to strome podejście do wieży widokowej położonej na wierzchołku wzgórza.
Przed wycieczką, w agencji turystycznej należącej do hotelu kupujemy bilety lotnicze do Lijiangu na trzeciego października. Wybraliśmy ten dzień wylotu, gdyż dostaliśmy 30% rabat i jeden bilet kosztował tylko 610 yuanów łącznie z opłatami. Następnie w recepcji przedłużamy nasz pobyt w Kunmingu o jeden dzień.
Zgodnie z radą recepcjonistki, autobusem nr 5, jedziemy na plac, z którego odjeżdżają minibusy do Xi Shan. Na miejscu spotykamy jedynie tłum oczekujących Chińczyków. Czekamy cierpliwie. Jakiś Chińczyk namawia nas, abyśmy się dołożyli do wspólnej taksówki. Jesteśmy nawet chętni, ale on nie może nic zorganizować. W końcu podjeżdża minibus. W walce z tłumem Chińczyków nie mamy szans i zostajemy pokonani na placu. W tej sytuacji korzystamy z rady „Lonely Planet” i autobusem nr 5 jedziemy do pętli, z której co chwila odjeżdża minibus do samego wejścia do parku.
Na miejscu niesamowity tłok (święto), kupujemy bilety i przedzierając się przez tłum Chińczyków, wchodzimy na teren parku. Chcemy się dostać do pierwszej świątyni. Okazuje się, że to około 5-ciu kilometrów, ponadto szlak prowadzi wzdłuż szosy. W tej sytuacji zatrzymujemy jeden z kursujących po parku mikrobusów i za 10 yuanów zostajemy podwiezieni pod bramę obiektu. Po zwiedzeniu tysiącletniej Huanting Temple, podchodzimy szlakiem około dwóch kilometrów pod górę do Taihua Temple, świątyni z czasów dynastii Ming. Stamtąd znowu mikrobusem podjeżdżamy do grobowca Nie Era, gdzie rozpoczynamy wspinaczkę do „Bramy Smoka”. Droga prowadzi wzdłuż klifu nad brzegiem jeziora Dian Chi, na wysokości kilkuset metrów od lustra wody. Na jej poboczu, od strony jeziora, znajduje się rząd straganów z pamiątkami i jedzeniem, które częściowo zasłaniają piękną panoramę jeziora i okolic. Następnie podchodzimy schodami pod górę, mijając liczne taoistyczne kaplice. W herbaciarni wypijam herbatę, delektując się zarówno jej smakiem jak i wspaniałą panoramą jeziora. Ostatni odcinek szlaku przebywamy wykutą w litej skale galerią. Jest bardzo wąsko i bardzo tłoczno. Powoli posuwamy się do przodu, starając się nie wypaść przez niską barierkę odgradzającą ścieżkę od przepaści. Sama „Brama Smoka” jest niedużą grotą wykutą w skale. Wewnątrz są umieszczone taoistyczne bóstwa. Po obejrzeniu groty i panoramy jeziora, kontynuujemy wspinaczkę. Najpierw korytarzem wykutym w skale, potem schodami prowadzącymi ostro pod górę, przez las. Mijamy górną stację wyciągu krzesełkowego. Idąc dalej pod górę, osiągamy w końcu punkt widokowy, położony na wierzchołku wzgórza. Po krótkim odpoczynku schodzimy do stacji wyciągu i zjeżdżamy na parking skąd zatłoczonym mikrobusem dostajemy się do wyjścia z parku. Stamtąd autobusem nr 6 jedziemy do Kunmingu.
I tutaj niespodzianka. Autobus, który zgodnie z opisem w Lonely Planet powinien mieć pętlę na tym samym placu, co autobus nr 5, kończy bieg w zupełnie innym miejscu. Jest to duży plac, z którego wyruszają autobusy o numerach różnych niż te, przejeżdżające w pobliżu Camelli. (Ania ma zanotowane numery wszystkich autobusów mających przystanki w okolicach naszego hotelu) W dodatku pośród „tysiąca” Chińczyków, oczekujących na autobusy, nie możemy znaleźć żadnego, który zna chociaż parę słów po angielsku. Zaczynamy, więc pytać kierowców ruszających autobusów, czy jadą na Beijing Lu (jest to centralna ulica Kunmingu). Kierowca (kobieta) autobusu nr 66 każe nam wsiąść. Po przejechaniu kilku przystanków daje znak abyśmy wysiedli. Niestety otoczenie wcale nie przypomina Beijing Lu, za to po drugiej stronie ulicy zauważamy muzułmańską restaurację. Postanawiamy w tej sytuacji przynajmniej się najeść.
Menu oczywiście tylko po chińsku, w końcu jesteśmy w Chinach. Zamawiamy na chybił trafił dwie potrawy. Kelnerka wmusza nam trzecią niezamówioną. Płacimy za wszystko 99 yuanów.
Bez wątpienia jesteśmy w dzielnicy muzułmańskiej. Jeśli znajdziemy bazar będziemy w stanie bez problemu wrócić do hotelu. Zapytany o bazar policjant, wskazuje nam drogę. Niestety nie jest to ten bazar, który znamy. Okazuje się, że trafiliśmy do dzielnicy muzułmańskiej położonej w innej części miasta. Spotkanego na ulicy muzułmanina (ma charakterystyczne nakrycie głowy) pytamy o główny meczet w Kunmingu. Niestety albo nie rozumie naszego pytania albo nie wie gdzie to jest.
Idziemy dalej. Wychodzimy na szeroką ulicę, w oddali widać wieżowce. Kierujemy się w tą stronę. Na przystanku autobusowym prosimy młodą Chinkę o znalezienie autobusu jadącego w kierunku Beijing Lu. Dziewczyna długo studiuje rozkład jazdy, ale nie może znaleźć odpowiedniego autobusu. W pewnej chwili błysk geniuszu w jej oczach. Pokazuje nam kierunek i mówi „number five”. Idziemy w tym kierunku i po przejściu około stu metrów wchodzimy na znajomy plac, gdzie rano wysiedliśmy z 5-tki. Wracamy do hotelu.
Dzisiaj jest dzień odpoczynku. Po śniadaniu jedziemy do parku „Pięknego Widoku” położonego przy północnym końcu jeziora Dian Chi. Całe przedpołudnie obserwujemy jak Chińczycy spędzają wolny czas.
Na terenie parku znajduje się kilka wesołych miasteczek, można wypożyczyć rower wodny lub przepłynąć się łódką. Jest oczywiście mnóstwo straganów z jedzeniem i piciem. Z drugiej strony nie brakuje atrakcji „dla ducha”. Można podziwiać wystawę chińskiej sztuki współczesnej. Poszczególne rzeźby są umieszczone na świeżym powietrzu w dość dużej odległości jedna od drugiej, co powoduje, że zwiedzanie jest połączone z długim spacerem. Natrafiliśmy również na wystawę bonsai oraz wystawę chryzantem połączoną z konkursem. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje tyle odmian tych kwiatów, różniących się zarówno kolorem jak i kształtem. Myślę, że każdy może w tym parku znaleźć coś interesującego dla siebie. Po południu długi, pożegnalny spacer po centrum miasta i dzielnicy muzułmańskiej.
Samolot do Lijiangu startuje o 15.00. Z hotelu mamy bezpłatny transport na lotnisko o 12.00. Zatem całe przedpołudnie mamy wolne. Postanawiamy odpocząć i spędzić je w hotelu. Ja staram się nadrobić zaległości w pisaniu dziennika z tej podróży, Ania zajmuje się rozwiązywaniem sudoku (oczywiście w wersji polskiej).
Lotnisko w Kunmingu jest olbrzymie. Nadajemy bagaż, a następnie włóczymy się po sklepach. Ania kupuje małą laleczkę w ludowym stroju Naxi. Mylę przyloty z odlotami i odczytuję z tablicy, że nasz samolot zamiast o 15-tej startuje o 13.20. Pośpiesznie przechodzimy do poczekalni. Alarm okazał się fałszywy. Zamieszanie wyniknęło stąd, że numer lotu z i do Lijiangu był taki sam? a chińskie znaki oznaczające odlot i przylot są niestety dla mnie nie do rozróżnienia.
Zaraz po rozpakowaniu bagażu idziemy do Bank of China, wymienić pieniądze. Niedługo w Chinach zaczyna się tygodniowe święto związane z rocznicą powstania CHRL i banki będą zamknięte. Ania dokładnie przestudiowała plan Kunmingu i teraz prowadzi bezbłędnie, najpierw do banku a potem brzegiem rzeki, do dzielnicy muzułmańskiej. Zwiedzamy stary meczet a następnie kierujemy się na bazar. Po drodze w ulicznej jadłodajni zamawiamy, za trzy yuany, zupę z makaronem, warzywami i grzybkami. Konsumujemy ją siedząc na małych plastykowych taboretach na środku chodnika. Jest smaczna, tylko trochę za dużo chili.
Bazar pozwala nam chociaż na chwilę zanurzyć się w starym Kunmingu. Charakterystyczne piętrowe, pomalowane na ciemno ceglasty kolor domy o dachach porośniętych trawą. Stragany zapełnione różnorodnymi towarami. Uliczne jadłodajnie oferujące lokalne przysmaki tworzą specyficzny klimat.
Wystarczy przejść kilkaset metrów ulicą porośniętą pięknymi platanami by znaleźć się w nowoczesnym centrum miasta. Tworzy je duży plac, zamknięty dla ruchu kołowego, z estradą w części wschodniej oraz olbrzymią bramą w stylu chińskim w części południowej. Plac otoczony jest wieżowcami, których dolne kondygnacje przeznaczono na eleganckie magazyny i restauracje. Ściany budynków pokrywają olbrzymie, bardzo kolorowe reklamy. W południowej części placu, za chińską bramą, znajduje się mały skwerek z ławkami. Został w całości zaanektowany przez ulicznych masażystów. Ubrani w białe fartuchy, wyposażeni w krzesełka, świadczą swoje usługi wprost na chodniku. Do hotelu wracamy Donfeng Donglu, główną ulicą Kunmingu, oczywiście całą w kolorowych, typowo chińskich reklamach.
Od dzisiaj przez siedem dni w Chinach jest święto. Chińczycy obchodzą rocznicę powstania Chińskiej Republiki Ludowej. My mamy w planie wycieczkę na Xi Shan (Wzgórze Zachodnie) leżące nad jeziorem Dian Chi, niedaleko Kunmingu. Jest to olbrzymi park z wytyczoną trasą turystyczną. Szlak prowadzi lasem pod górę. Po drodze mija dwie świątynie, grobowiec Nie Era - twórcy hymnu CHRL oraz Long Men (Bramę Smoka). Ostatni odcinek to strome podejście do wieży widokowej położonej na wierzchołku wzgórza.
Przed wycieczką, w agencji turystycznej należącej do hotelu kupujemy bilety lotnicze do Lijiangu na trzeciego października. Wybraliśmy ten dzień wylotu, gdyż dostaliśmy 30% rabat i jeden bilet kosztował tylko 610 yuanów łącznie z opłatami. Następnie w recepcji przedłużamy nasz pobyt w Kunmingu o jeden dzień.
Zgodnie z radą recepcjonistki, autobusem nr 5, jedziemy na plac, z którego odjeżdżają minibusy do Xi Shan. Na miejscu spotykamy jedynie tłum oczekujących Chińczyków. Czekamy cierpliwie. Jakiś Chińczyk namawia nas, abyśmy się dołożyli do wspólnej taksówki. Jesteśmy nawet chętni, ale on nie może nic zorganizować. W końcu podjeżdża minibus. W walce z tłumem Chińczyków nie mamy szans i zostajemy pokonani na placu. W tej sytuacji korzystamy z rady „Lonely Planet” i autobusem nr 5 jedziemy do pętli, z której co chwila odjeżdża minibus do samego wejścia do parku.
Na miejscu niesamowity tłok (święto), kupujemy bilety i przedzierając się przez tłum Chińczyków, wchodzimy na teren parku. Chcemy się dostać do pierwszej świątyni. Okazuje się, że to około 5-ciu kilometrów, ponadto szlak prowadzi wzdłuż szosy. W tej sytuacji zatrzymujemy jeden z kursujących po parku mikrobusów i za 10 yuanów zostajemy podwiezieni pod bramę obiektu. Po zwiedzeniu tysiącletniej Huanting Temple, podchodzimy szlakiem około dwóch kilometrów pod górę do Taihua Temple, świątyni z czasów dynastii Ming. Stamtąd znowu mikrobusem podjeżdżamy do grobowca Nie Era, gdzie rozpoczynamy wspinaczkę do „Bramy Smoka”. Droga prowadzi wzdłuż klifu nad brzegiem jeziora Dian Chi, na wysokości kilkuset metrów od lustra wody. Na jej poboczu, od strony jeziora, znajduje się rząd straganów z pamiątkami i jedzeniem, które częściowo zasłaniają piękną panoramę jeziora i okolic. Następnie podchodzimy schodami pod górę, mijając liczne taoistyczne kaplice. W herbaciarni wypijam herbatę, delektując się zarówno jej smakiem jak i wspaniałą panoramą jeziora. Ostatni odcinek szlaku przebywamy wykutą w litej skale galerią. Jest bardzo wąsko i bardzo tłoczno. Powoli posuwamy się do przodu, starając się nie wypaść przez niską barierkę odgradzającą ścieżkę od przepaści. Sama „Brama Smoka” jest niedużą grotą wykutą w skale. Wewnątrz są umieszczone taoistyczne bóstwa. Po obejrzeniu groty i panoramy jeziora, kontynuujemy wspinaczkę. Najpierw korytarzem wykutym w skale, potem schodami prowadzącymi ostro pod górę, przez las. Mijamy górną stację wyciągu krzesełkowego. Idąc dalej pod górę, osiągamy w końcu punkt widokowy, położony na wierzchołku wzgórza. Po krótkim odpoczynku schodzimy do stacji wyciągu i zjeżdżamy na parking skąd zatłoczonym mikrobusem dostajemy się do wyjścia z parku. Stamtąd autobusem nr 6 jedziemy do Kunmingu.
I tutaj niespodzianka. Autobus, który zgodnie z opisem w Lonely Planet powinien mieć pętlę na tym samym placu, co autobus nr 5, kończy bieg w zupełnie innym miejscu. Jest to duży plac, z którego wyruszają autobusy o numerach różnych niż te, przejeżdżające w pobliżu Camelli. (Ania ma zanotowane numery wszystkich autobusów mających przystanki w okolicach naszego hotelu) W dodatku pośród „tysiąca” Chińczyków, oczekujących na autobusy, nie możemy znaleźć żadnego, który zna chociaż parę słów po angielsku. Zaczynamy, więc pytać kierowców ruszających autobusów, czy jadą na Beijing Lu (jest to centralna ulica Kunmingu). Kierowca (kobieta) autobusu nr 66 każe nam wsiąść. Po przejechaniu kilku przystanków daje znak abyśmy wysiedli. Niestety otoczenie wcale nie przypomina Beijing Lu, za to po drugiej stronie ulicy zauważamy muzułmańską restaurację. Postanawiamy w tej sytuacji przynajmniej się najeść.
Menu oczywiście tylko po chińsku, w końcu jesteśmy w Chinach. Zamawiamy na chybił trafił dwie potrawy. Kelnerka wmusza nam trzecią niezamówioną. Płacimy za wszystko 99 yuanów.
Bez wątpienia jesteśmy w dzielnicy muzułmańskiej. Jeśli znajdziemy bazar będziemy w stanie bez problemu wrócić do hotelu. Zapytany o bazar policjant, wskazuje nam drogę. Niestety nie jest to ten bazar, który znamy. Okazuje się, że trafiliśmy do dzielnicy muzułmańskiej położonej w innej części miasta. Spotkanego na ulicy muzułmanina (ma charakterystyczne nakrycie głowy) pytamy o główny meczet w Kunmingu. Niestety albo nie rozumie naszego pytania albo nie wie gdzie to jest.
Idziemy dalej. Wychodzimy na szeroką ulicę, w oddali widać wieżowce. Kierujemy się w tą stronę. Na przystanku autobusowym prosimy młodą Chinkę o znalezienie autobusu jadącego w kierunku Beijing Lu. Dziewczyna długo studiuje rozkład jazdy, ale nie może znaleźć odpowiedniego autobusu. W pewnej chwili błysk geniuszu w jej oczach. Pokazuje nam kierunek i mówi „number five”. Idziemy w tym kierunku i po przejściu około stu metrów wchodzimy na znajomy plac, gdzie rano wysiedliśmy z 5-tki. Wracamy do hotelu.
Dzisiaj jest dzień odpoczynku. Po śniadaniu jedziemy do parku „Pięknego Widoku” położonego przy północnym końcu jeziora Dian Chi. Całe przedpołudnie obserwujemy jak Chińczycy spędzają wolny czas.
Na terenie parku znajduje się kilka wesołych miasteczek, można wypożyczyć rower wodny lub przepłynąć się łódką. Jest oczywiście mnóstwo straganów z jedzeniem i piciem. Z drugiej strony nie brakuje atrakcji „dla ducha”. Można podziwiać wystawę chińskiej sztuki współczesnej. Poszczególne rzeźby są umieszczone na świeżym powietrzu w dość dużej odległości jedna od drugiej, co powoduje, że zwiedzanie jest połączone z długim spacerem. Natrafiliśmy również na wystawę bonsai oraz wystawę chryzantem połączoną z konkursem. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje tyle odmian tych kwiatów, różniących się zarówno kolorem jak i kształtem. Myślę, że każdy może w tym parku znaleźć coś interesującego dla siebie. Po południu długi, pożegnalny spacer po centrum miasta i dzielnicy muzułmańskiej.
Samolot do Lijiangu startuje o 15.00. Z hotelu mamy bezpłatny transport na lotnisko o 12.00. Zatem całe przedpołudnie mamy wolne. Postanawiamy odpocząć i spędzić je w hotelu. Ja staram się nadrobić zaległości w pisaniu dziennika z tej podróży, Ania zajmuje się rozwiązywaniem sudoku (oczywiście w wersji polskiej).
Lotnisko w Kunmingu jest olbrzymie. Nadajemy bagaż, a następnie włóczymy się po sklepach. Ania kupuje małą laleczkę w ludowym stroju Naxi. Mylę przyloty z odlotami i odczytuję z tablicy, że nasz samolot zamiast o 15-tej startuje o 13.20. Pośpiesznie przechodzimy do poczekalni. Alarm okazał się fałszywy. Zamieszanie wyniknęło stąd, że numer lotu z i do Lijiangu był taki sam? a chińskie znaki oznaczające odlot i przylot są niestety dla mnie nie do rozróżnienia.
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adresów do wyświetlenia.
Inne materiały
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.