Artyku y i relacje z podr y Globtroter w
Wschodnia Odyseja cz.2 Zmiana Planów > UKRAINA, MOłDAWIA, RUMUNIA
Za horyzont relacje z podróży
Dlaczego jechaliśmy przez Moldawię, walka z deszczem i upragniony wspaniały posiłek oraz odpoczynek. Zostało nam jeszcze kawałek drogi do Odessy, co wydarzyło się w tym czasie?
Pomysł na jazdę do Odessy przez Mołdawię zjawił się nieoczekiwanie. Był niczym miłość, która przychodzi z nie wiadomo skąd. Iskrą na beczce prochu, która spowodowała wybuch była frustracja drogami na Ukrainie i chęć zobaczenia czegoś więcej. Dystans do celu trochę krótszy. Ryzyko, że infrastruktura będzie taka sama wynosiła pół na pół, wrażenia z poznania nowego kraju bezcenne.
- A gdzie dolary na piwo? – wycedził celnik otwierając mój paszport. Pytanie to również usłyszał Eryk. Musieliśmy dać. Później przekonaliśmy się, że nie potrzebnie. Pogranicznik wykorzystał moment. Dwóch zachodnich turystów, trochę nie zorientowani, a on przecież jest panem tego miejsca. Gdybyśmy się kłócili, „Że jak to, mamy dawać na piwo?! Przecież to jakiś skandal!”, mogli byśmy tego pożałować. Czekała by nas szczegółowa kontrola. Przyczepianie się do każdego detalu, do każdej przewożonej rzeczy. Nawet jak by nic nie znaleźli, to ile nerwów, zmarnowanego czasu. A tak byliśmy szczuplejsi o marne kilka dolarów, ale bez problemów, szybko dostaliśmy się do kraju win oraz szampanów.
Wszędzie słoneczniki. Gdzie się głową nie obróciłeś były one, żółte niczym słońce, wszystkie głowami skierowane w jedną stronę. Szukały słońca, namiętnie za nim podążały, stąd ich piękno. Umiejętnie odciągały uwagę od jazdy. Chciałem na nie patrzeć cały czas. Co chwilę się zatrzymać i na moment, na minutę popatrzeć na ten żółty ocean ciągnący się aż po horyzont. Podumać, poczuć wiatr muskający moją twarz i poczuć zapachy, które niesie, wciągnąć je głęboko i utrwalić je w pamięci. Czasu jednak nie było na tyle aby robić przerwy co chwilę. Gdyby tak było, to na samą Mołdawię potrzebowalibyśmy kilku, jak nie kilkunastu dni. Piękne krajobrazy, które mogliśmy podziwiać od samego początku sprawił, że momentalnie polubiliśmy ten kraj. Wokół głównej drogi, którą przyszło nam podróżować roztaczały się tylko pola. Obsiane w dużej mierze kwiatem „słońca” czyli słonecznikiem, towarzyszyła mu również pszenica. Nie widzielismy winnic z których słynie ten kraj. A zbocz i słońca na pewno tu nie brakowało. Co rusz podjeżdżaliśmy albo zjeżdżaliśmy z jakichś pagórków. Za każdym razem naszym oczom ukazywała się prosta droga ciągnąca się gdzieś w dal. Wiedzieliśmy, że musimy jechać prosto, że gdzieś tam przed nami jest morze i cel drogi Odessa.
Wybór jazdy przez Mołdawię był bardzo trafny. Drogi były o niebo lepsze niż u północnego sąsiada. Ruch był bardzo znikomy. Co jakiś czas wyprzedzaliśmy jakąś starą ciężarówkę, pamiętającą jeszcze czasy Związku Radzieckiego. Wolno czołgając się pod górę, wyrzucała z siebie kłęby spalin. Wydawał dźwięki bólu, zmęczenia, jak by miała już dosyć. Chciała już spocząć, odejść na zasłużoną emeryturą, przecież już przejechała odpowiednią ilość kilometrów. Z zazdrością patrzyła na przejeżdżające luksusowe samochody, których był tu całkiem spora ilość. Beż żadnego problemu, niby od niechcenia wyprzedzały ją, a później nas, znikając gdzieś w oddali.
Gdzieś w centrum kraju, jak grzyby po deszczu zaczęły wynurzać się sady. W raz z sadami, pojawili się przydrożni sprzedawcy. Zatrzymaliśmy się aby spytać o drogę, przy okazji kupiliśmy, a właściwie dostaliśmy nektarynki. Po jednej każdy. Gdy poczuliśmy ich słodki smak, zdecydowaliśmy się kupić więcej.
- Eryk, kup na razie kilogram bo nie wiem ile wejdzie mi do plecaka – rzekłem, po chwili zobaczyłem go niosącego dwie pełne siatki – Ile tego kupiłeś?! – spytałem ze zdziwieniem
- Cztery kilogramy – z typowym uśmiechem na twarzy odpowiedział
Wtedy nauczyłem się jednego, nie wysyłać Eryka na zakupy. Jest wtedy z nim trochę jak z kobietą. Wyślij go do centrum handlowego po jedzenie, a wróci z nowymi butami.
Słońce powoli zaczęło znikać za chmurami. Bawiło się z nami w chowanego. Jeszcze przez jakiś czas się wynurzało, aby w popołudniu zniknąć gdzieś na dobre. Ustąpiło miejsca deszczowym chmurą. Początkowo, nieśmiało, lekko opieszale, drobne krople deszczu zaczęły pojawiać się na szybie kasku. Z czasem deszczowe chmury przeszły do głównej ofensywy. Wypuścił całą wodę jaką miały. Już nie było tak przyjemnie. Brak odzież przeciwdeszczowej, drastycznie popsuł nam przyjemność z jazdy. Taki stan rzeczy trwał już do końca dnia.
Kiedy dojechaliśmy w okolice Chisnau, było już ciemno. My zmarznięci i przemoknięci. Tego dnia nie chcieliśmy już spać w namiocie. Zbyt ciemno żeby szukać miejsca na nocleg. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji z nadzieją, że mają również pokoje. Duża drewniana brama. Na parkingu drogie samochody. Czy będzie nas stać? Wolnych pokoi nie mieli ale zaoferowali jedzenie. Ceny przystępne. Po ciężkim dniu, decyzję podjęliśmy szybko. Była trafna. Tak dobrego szaszłyka nigdy w życiu nie jadłem. Mięso kruche, prawie rozpływało się w ustach, do tego smażone ziemniaki i prosta surówka. Wszystko to popijaliśmy mołdawskim rosołem, który był trochę kwaskowaty.
- A gdzie dolary na piwo? – wycedził celnik otwierając mój paszport. Pytanie to również usłyszał Eryk. Musieliśmy dać. Później przekonaliśmy się, że nie potrzebnie. Pogranicznik wykorzystał moment. Dwóch zachodnich turystów, trochę nie zorientowani, a on przecież jest panem tego miejsca. Gdybyśmy się kłócili, „Że jak to, mamy dawać na piwo?! Przecież to jakiś skandal!”, mogli byśmy tego pożałować. Czekała by nas szczegółowa kontrola. Przyczepianie się do każdego detalu, do każdej przewożonej rzeczy. Nawet jak by nic nie znaleźli, to ile nerwów, zmarnowanego czasu. A tak byliśmy szczuplejsi o marne kilka dolarów, ale bez problemów, szybko dostaliśmy się do kraju win oraz szampanów.
Wszędzie słoneczniki. Gdzie się głową nie obróciłeś były one, żółte niczym słońce, wszystkie głowami skierowane w jedną stronę. Szukały słońca, namiętnie za nim podążały, stąd ich piękno. Umiejętnie odciągały uwagę od jazdy. Chciałem na nie patrzeć cały czas. Co chwilę się zatrzymać i na moment, na minutę popatrzeć na ten żółty ocean ciągnący się aż po horyzont. Podumać, poczuć wiatr muskający moją twarz i poczuć zapachy, które niesie, wciągnąć je głęboko i utrwalić je w pamięci. Czasu jednak nie było na tyle aby robić przerwy co chwilę. Gdyby tak było, to na samą Mołdawię potrzebowalibyśmy kilku, jak nie kilkunastu dni. Piękne krajobrazy, które mogliśmy podziwiać od samego początku sprawił, że momentalnie polubiliśmy ten kraj. Wokół głównej drogi, którą przyszło nam podróżować roztaczały się tylko pola. Obsiane w dużej mierze kwiatem „słońca” czyli słonecznikiem, towarzyszyła mu również pszenica. Nie widzielismy winnic z których słynie ten kraj. A zbocz i słońca na pewno tu nie brakowało. Co rusz podjeżdżaliśmy albo zjeżdżaliśmy z jakichś pagórków. Za każdym razem naszym oczom ukazywała się prosta droga ciągnąca się gdzieś w dal. Wiedzieliśmy, że musimy jechać prosto, że gdzieś tam przed nami jest morze i cel drogi Odessa.
Wybór jazdy przez Mołdawię był bardzo trafny. Drogi były o niebo lepsze niż u północnego sąsiada. Ruch był bardzo znikomy. Co jakiś czas wyprzedzaliśmy jakąś starą ciężarówkę, pamiętającą jeszcze czasy Związku Radzieckiego. Wolno czołgając się pod górę, wyrzucała z siebie kłęby spalin. Wydawał dźwięki bólu, zmęczenia, jak by miała już dosyć. Chciała już spocząć, odejść na zasłużoną emeryturą, przecież już przejechała odpowiednią ilość kilometrów. Z zazdrością patrzyła na przejeżdżające luksusowe samochody, których był tu całkiem spora ilość. Beż żadnego problemu, niby od niechcenia wyprzedzały ją, a później nas, znikając gdzieś w oddali.
Gdzieś w centrum kraju, jak grzyby po deszczu zaczęły wynurzać się sady. W raz z sadami, pojawili się przydrożni sprzedawcy. Zatrzymaliśmy się aby spytać o drogę, przy okazji kupiliśmy, a właściwie dostaliśmy nektarynki. Po jednej każdy. Gdy poczuliśmy ich słodki smak, zdecydowaliśmy się kupić więcej.
- Eryk, kup na razie kilogram bo nie wiem ile wejdzie mi do plecaka – rzekłem, po chwili zobaczyłem go niosącego dwie pełne siatki – Ile tego kupiłeś?! – spytałem ze zdziwieniem
- Cztery kilogramy – z typowym uśmiechem na twarzy odpowiedział
Wtedy nauczyłem się jednego, nie wysyłać Eryka na zakupy. Jest wtedy z nim trochę jak z kobietą. Wyślij go do centrum handlowego po jedzenie, a wróci z nowymi butami.
Słońce powoli zaczęło znikać za chmurami. Bawiło się z nami w chowanego. Jeszcze przez jakiś czas się wynurzało, aby w popołudniu zniknąć gdzieś na dobre. Ustąpiło miejsca deszczowym chmurą. Początkowo, nieśmiało, lekko opieszale, drobne krople deszczu zaczęły pojawiać się na szybie kasku. Z czasem deszczowe chmury przeszły do głównej ofensywy. Wypuścił całą wodę jaką miały. Już nie było tak przyjemnie. Brak odzież przeciwdeszczowej, drastycznie popsuł nam przyjemność z jazdy. Taki stan rzeczy trwał już do końca dnia.
Kiedy dojechaliśmy w okolice Chisnau, było już ciemno. My zmarznięci i przemoknięci. Tego dnia nie chcieliśmy już spać w namiocie. Zbyt ciemno żeby szukać miejsca na nocleg. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej restauracji z nadzieją, że mają również pokoje. Duża drewniana brama. Na parkingu drogie samochody. Czy będzie nas stać? Wolnych pokoi nie mieli ale zaoferowali jedzenie. Ceny przystępne. Po ciężkim dniu, decyzję podjęliśmy szybko. Była trafna. Tak dobrego szaszłyka nigdy w życiu nie jadłem. Mięso kruche, prawie rozpływało się w ustach, do tego smażone ziemniaki i prosta surówka. Wszystko to popijaliśmy mołdawskim rosołem, który był trochę kwaskowaty.
Z pełnymi brzuchami ruszyliśmy do motelu wskazanego nam przez obsługę. Było bardzo ciemno. Padał deszcz, szybki w kasku parowały, lampy przednie nie oświetlały dobrze drogi, a nowa asfaltowa trzy pasmowa droga nie miała namalowanych pasów. Wszystkie te czynniki wpłynęły na rosnący poziom stresu u mnie. Po paru kilometrach byliśmy na miejscu. Ciepłe łóżko, prysznic tak nie wiele było mi wtedy potrzebne do szczęścia.
Szymon Springer
www.zahoryzont.net
Szymon Springer
www.zahoryzont.net
Dodane komentarze
brak komentarzy
Przydatne adresy
Brak adres w do wy wietlenia.
Inne materia y
Dział Artykuły
Dział Artykuły powstał w celu umożliwienia zarejestrowanym użytkownikom serwisu globtroter.pl publikowania swoich relacji z podróży i pomocy innym podróżnikom w planowaniu wyjazdów.
Uwaga:
za każde dodany artykuł otrzymujesz punkty - przeczytaj o tym.