Artykuły i relacje z podróży Globtroterów
"POGRZEB PRZEZ POWIETRZE" > CHINY, TYBET


Ewidentnym rytuałem, jakże jednak urozmaiconym i bogatym, jeśli przyjrzymy się różnym kręgom kulturowym i religijnym, jest obrzęd pogrzebu. Generalnie rzecz biorąc, pogrzeb uznać można za jeden z podstawowych moralnych i religijnych obowiązków wobec zmarłego, ale czy tylko?
Okazuje się, że pogrzeb, a właściwie forma obrzędowa, jaką przybiera, zależy od wyznawanego światopoglądu. Jest jego, odzwierciedleniem i realizacją.
Dosyć wstrząsającym doświadczeniem może być, i nie ukrywajmy – najczęściej jest, uczestnictwo w tradycyjnym tybetańskim pochówku, w trakcie którego ćwiartuje się zwłoki i ofiarowuje je drapieżnym ptakom (sępy, orły) na pożarcie. Przyznaję szczerze, mimo iż przygotowana na to, co zobaczę, nie potrafiłam powstrzymać odruchów wymiotnych, słysząc uderzenia siekiery, rąbiącej beznamiętnie ludzkie ciało niczym drewno. Dla buddystów jednak jest to ostatni akt miłosierdzia i szczodrości wobec zmarłego. Z kolei niejeden Europejczyk wciąż prędzej oceni i odbierze, tego rodzaju obrzęd, w kategoriach bezczeszczenia zwłok niż jako przejaw miłosierdzia. Sięgając do podłoża religijno-kulturowego, łatwo zrozumieć ten mechanizm, a więc nie obejdzie się bez odrobiny teorii, którą jednak postaram się ograniczyć do minimum.
Na samym początku, pragnę zaznaczyć, iż ta forma pochówku, staje się coraz rzadszą, wciąż jednak część ludności wysokich gór Tybetu w ten właśnie sposób rozstaje się ze swoimi zmarłymi. Należy także dodać, iż tybetańska anatomia, a wraz z nią medycyna, rozwijała się tak doskonale (do VI wieku) dzięki tego rodzaju praktykom. Cały ceremoniał miałam okazję zobaczyć w świątyni znajdującej się na wzgórzach otaczających małą, ale jakże malowniczą, chińską mieścinę - Langmusi. Langmusi leży na wysokości 3000 metrów i jest cudownym miejscem, jeszcze nie najeżdżanym przez zagranicznych turystów (problemy z dojazdem), a oferującym możliwość przyjrzenia się, wciąż żywo tu kultywowanym, tybetańskim rytuałom.
Kolejny fakt podstawowy – Tybetańczycy wierzą, że śmierć jest tylko jednym z kolejnych etapów życia, a więc szybki rozpad ciała umożliwi jeszcze szybszą reinkarnację. Mało tego, obdarzyli w swych wierzeniach sępa rodzajem świętości i są przekonani, iż zmarły, stając się pokarmem tego zacnego ptaka, wraz z nim, a właściwie w nim, będzie mógł nadal oglądać świat.
Czas wreszcie napisać kilka słów o samym przebiegu rytuału. Ciało zmarłego transportuje się na wzgórza świątyni, a następnie nagie układane jest na kamiennym katafalku. Nastroju grozy dodają zlatujące się z okolic sępy, które obdarzone jakimś niezwykłym instynktem, czasem nie odlatują daleko, czatują na okolicznych wzgórzach na kolejnego denata. Nieopodal ciała, nad ogniskiem zasiada rozmodlony mnich, a rodzina i uczestnicy tej formy pogrzebu czekają w pewnej odległości tak długo, aż ptaki pożrą wszystkie miękkie tkanki zwłok. Rozczłonkowaniem ciała zajmuje się swoisty mistrz ceremonii - togden - „uzbrojony” po prostu w siekierę, za pomocą której ułatwia mięsożernym ptakom wykonanie ich odwiecznego zadania. Gdy pozostają już tylko kości, mistrz ceremonii pogrzebowej miażdży je drewnianym młotem do postaci, którą sępy mogą również zjeść. Powiedziano mi, że z tej „kostnej mąki” robi się bułeczki, zjadane później przez ptaki. Pogrzeb uważa się za zakończony dopiero wtedy, gdy na kamiennym katafalku nie zostaną już żadne stałe resztki zmarłego. I rzeczywiście robi się wszystko, by nic nie zostało, gdyż istnieje przekonanie, że jeśli ptaki nie dokończą swego „dzieła”, to dowód na to, iż zmarły był "za życia" złym człowiekiem.
Ta forma oddania zmarłego do obiegu przyrody posiada równocześnie także prozaiczne przyczyny. Wysokie góry Tybetu nie są terenem obfitym w drewno, więc palenie zwłok byłoby pewnym marnotractwem cennego materiału.
Na koniec dodam tylko, że grzebanie zwłok w ziemi, tak popularne i oczywiste w Europie, w Chinach i Tybecie uważane jest za zbezczeszczenie. Szokujące? Nie bardzo, przecież powszechnie wiadomo, że "co kraj, to obyczaj" :-)
zobacz więcej na www.boncol.com